Vathrae wiedział, że obecność generała jest nie tylko karą, przede wszystkim była dowodem braku zaufania mistrza. Głównym zadaniem Noxa nie miała być wcale temperowanie jego charakteru, ale obserwowanie każdego kroku i informowanie o poczynaniach Zabraka Cesarza.
Postąpił krok do przodu i wyciągnął dłoń w rękawicy w kierunku młodego oficera.
— Generale — mruknął, obserwując odrobinę zaniepokojonego mężczyznę. Vathrae przerażał większość rozmówców swoim diabelskim obliczem. Nox w końcu odpowiedział mu zdecydowanym uściskiem dłoni. Obydwoje złapali rękę oponenta może odrobinę zbyt mocno. Po twarzy generała przemknął grymas bólu.
— Najwyższy Dowódco — odpowiedział w końcu równie uprzejmie.
Zabrak miał nadzieję, że mężczyzna nie znajdzie w sobie na tyle odwagi, by plątać mu się pod nogami. Wtedy jeszcze nie wiedział, jak bardzo się pomylił.
Sprawa stała się jasna, kiedy drzwi sali otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł młody porucznik. Z trudem łapał oddech, ale mimo to wyprostował się i godnie zasalutował. Vathrae spojrzał w jego kierunku, cierpliwie oczekując wyjaśnień.
— Najwyższy Dowódco, generał Nox wszedł do biblioteki i robi przeszukanie. Nie mogłem go zatrzymać. On-
Zabrak podniósł lekko dłoń, chcąc uciszyć chłopaka. Nie potrzebował dalszej części raportu, podniósł się od stołu, zostawiając resztę dowódców bez słowa. Ruszył od razu do biblioteki, gdzie zastał generała, który bez pardonu przeglądał właśnie efekt jego poszukiwań i zapewne próbował odnaleźć jakiś punkt wspólny. W skupieniu szukał sensu pośród skomplikowanych zapisków, w których bez trudu odnaleźć mógł się tylko ich autor. Na widok Zabraka uśmiechnął się szeroko, choć w wymuszony sposób.
— Dowódco, dobrze, że jesteś. Miałem zapytać... skąd to zainteresowanie zlodowaciałymi plantami? Co takiego interesującego jest na Ethi? — Zadał to pytanie, obchodząc stół wokół, tak by znaleźć się po przeciwnej stronie.
Vathrae poczuł wzbierający w nim gniew.
— Nie twoja sprawa, generale — warknął ostrzegawczo, spoglądając na hologram, którego błękitne światło ukazywało właśnie Rorz.
— Nie moja sprawa?! Jestem generałem Cesarstwa, sam Cesarz-
Zabrak przerwał mu obojętnym tonem, bez podnoszenia głosu.
— Jesteś nikim.
Przez twarz generała przemknął wyraz złości. Urazy, która będzie już zawsze pielęgnowana. Oczy Vathrae błysnęły ostrzegawczo.
— Wrócę tu, dowódco — Nox posłał mu jeszcze jeden podły uśmiech, nim wyszedł z biblioteki. Zabrak wciąż jeszcze czuł uciążliwą woń jego perfum.
Kilka godzin później Nox wrócił. Nie sam. Przyprowadził ze sobą Cesarza, by pokazać mu interesujące elementy. Niestety, nie znalazł niczego. Miotał się po pomieszczeniu, rozrzucał cenne zwoje, nerwowo przeglądał odzyskane dane, przeklinał, tracił panowanie nad sobą, mamrotał pod nosem, a potem wracał do tych samych zwojów.
Cesarz stał na środku pomieszczenie i przyglądał się temu zaangażowanego spektaklowi z obojętnością.
Nox niespodziewanie zrzucił ze stołu cały stos kart danych i nadepnął na nie obcasem tych swoich perfekcyjnie wypastowanych butów.
— Nic tu nie ma — warknął z pretensją w kierunku Zabraka.
Varthae stał u boku mistrza, czując rozkoszną nutę satysfakcji. Nic nie odpowiedział, w ciszy obserwował, jak znudzony władca po prostu wychodzi z pomieszczenie, nie komentując uciążliwej sytuacji.
Nox chciał za nim ruszyć, ale drogę zastąpił Zabrak. Pochylił lekko rogatą głowę.
— Grając ze mną, zawsze przegrasz, generale — wymruczał mu do ucha, szczerząc ostre zęby w uśmiechu.
— Zobaczymy — Nox wyminął go szybkim krokiem, trącając gwałtownie jego bark i podążając pospiesznie za Cesarzem.
Zabrak spojrzał w kierunku VR-8. Robot wydał z siebie serię nerwowych pisków.
— Wiem, że to było niezgodne z twoim protokołem.
Odpowiedział mu trzask, oznaczając bez wątpienia niezadowolenie.
— Zajmę się tym, VR-8.
Rorz była niegościnną planetą. Poza niewielkimi skupiskami ludzkimi była niemalże w całości skuta lodem i nieustannie nawiedzana przez burze śnieżne. Powietrze było tak zimne, że trudno było nim oddychać. Pośrodku tej białej pustyni Vespio odzyskał świadomość. Zimny podmuch powietrza szczypał w policzki, a niewielkie ognisko rozpalone nieopodal dawało bardzo mało ciepła. W odległości kilku kroków od niego stał Zabrak, otulony w ciężkie, ciepłe futro.
— Wetrzyj sobie śnieg w mordę — odezwał się, gdy chłopak odzyskał przytomność. Świeży śnieg skrzypiał od jego kroków, gdy zbliżył się do chłopaka. — Trochę mnie poniosło, ale słyszałem, co potrafisz i wolałem uniknąć kłopotów.
Vespio spojrzał w kierunku oprawcy, czując w ustach cierpki smak własnej krwi. Miał kłopoty ze skupieniem wzroku na dłużej, w skroniach czuł nieustający ból. Na jego ustach pojawił się szyderczy uśmiech, choć w oczach lśniły łzy.
— Kim ty, kurwa, jesteś — wychrypiał, z trudem cedząc każde słowo.
Pomimo potwornego zimna, nie zamierzał o nic prosić swojego oprawcy. Zabrak zdawał się zresztą nie przejmować jego losem. Duma nie była jednak w stanie ogrzać chłopaka. Do Vespio w końcu dotarło, że mężczyzna musiał porwać go na czyjeś wyraźne zlecenie.
— Ja umieram, frajerze.
— Nie dramatyzuj — mruknął leniwie, zbywając młodzieńca niedbałym gestem dłoni. Skrzywił jednak wargi i przyjrzał się chłopakowi uważnie. Jego śmierć mogłaby okazać się prawdziwym niefartem.
Vespio odpowiedział mu sardonicznym uśmiechem.
— Zetnie ci głowę, jeśli umrę? — Drobnym ciałem wstrząsnął dreszcz, z twarzy już dawno odpłynęły kolory. Potworny kaszel targnął Vespio, a na biały śnieg spadły kolejne kropelki krwi. Każde słowo kosztowało go bardzo wiele wysiłku. Kłucie w płucach było nieznośne, walczył o każdy wdech, aż niespodziewanie poczuł falę ciepła, która pozwoliła mu odpłynąć w słodką nieświadomość.
— Ja pierdole — wychrypiał Zabrak, widząc, jak Vespio osuwa się na śnieżną zaspę.
Przebudził się na łóżku na statku. W pomieszczeniu panował chaos, ale było przynajmniej ciepło. Ból nieco zelżał pod wpływem ogromnej ilości środków przeciwbólowych, które mąciły myśli i uniemożliwiały skupienie. Świat zdawał się płynąć wokół młodzieńca, a powietrze smakowało słodko.
Przy niewielki stole siedział Zabrak i go obserwował. Mężczyzna położył nogi na blacie i chyba odetchnął z ulgą, widząc, że jego więzień odzyskał przytomność? A może się zaśmiał? Może to był Sith z Dattori? Wyglądał niemalże tak samo.
— Lubisz sprawiać kłopoty, co? — Odezwał się, nie wstając jednak z miejsca.
— Rudzielce takie są — wybełkotał, spoglądając w inną stronę. W powietrzu unosiły się złociste, połyskujące iskierki. — Gdzie jestem?
— Na Rorz. Jeszcze nie możemy stąd odlecieć — podniósł się, opuszczając wcześniej ciężko nogi na podłogę. Zgarnął po drodze kubek i podsunął chłopakowi do ust, niezbyt delikatnie podnosząc mu głowę do góry.
Pierwszy łyk okazał się niefortunny. Vespio zakrztusił się, a bolesny atak kaszlu niemal ponownie pozbawił go przyjemności. Nieznajomy cierpliwie czekał.
— Jesteście bardzo delikatnymi istotami.
Mruknął, obserwując, jak chłopak znów próbuje się napić, tym razem odrobinę mniej łapczywie.
— A zabierasz mnie do...? — Zapytał Vespio, gdy oderwał wargi od kubka.
— W cieplejsze miejsce — Zabrak puścił mu oczko, a chłopak zyskał przekonanie, że to nie może być tamten Sith. Pomimo wcześniejszego dowodu okrucieństwa, jego oblicze było łagodniejsze, a przede wszystkim zdobiły je zupełnie inne misterne wzory. I oczy pozostały złote, nieco gadzie, ale nie było w nich tylko nienawiści.
Tylko kostki na ręce mężczyzny były odarte. Facet doprowadził go do tego stanu gołymi rękami.
— Nie słucham nikogo rozkazów. Śpij, gówniarzu.
Pozwolił mu wypić ostatni łyk wody, a następnie wyszedł z kabiny, zostawiając chłopaka samego.