Vespio upada boleśnie kolejny raz i obnaża zęby we wściekłym grymasie.
Virgil uśmiecha się i wyciąga dłoń w brązowej rękawicy, jego długie palce – każdy z nich – celuje w spoconą twarz młodzieńca. To jak szyderstwo.
— Dobrze ci szło, rudzielcu. Gdybyś tylko nie dał się ponieść frustracji. Frustracja prowadzi do chaosu, a chaos rozprasza, tak zawsze mówi matka. Wiesz, że kiedy wokół masz zbyt wiele bodźców…
Jeden potężny kopniak zwala Virgila z nóg. Vespio podrywa się zgrabnie i przygniata twarz brata niekoniecznie czystym butem.
— Gdybyś tylko tyle nie gadał ― oznajmia z satysfakcją ― może miałbyś jakieś szanse. Hej…!
Żyłka oplata się wokół jego nóg i chłopak traci równowagę. Upada na pośladki, ratując się rękami.
— Gdybyście obaj widzieli cokolwiek poza czubkiem własnego nosa — rzuca Valia ― może zauważylibyście prawdziwe zagrożenie, młotki. Wiecie, że przyleciał właśnie imperialny patrol?
— Imperialny patrol? — Vespio podnosi się pierwszy; otrzepuje ręce, a potem szybkim gestem zbiera rdzawe włosy z twarzy, by założyć je za ucho.
— Tak. Zajebałam im to.
Dziewczyna rzuca w kierunku braci brązowe zawiniątko. Vespio chce je złapać, ale Virgil jest znacznie szerszy w ramionach (a zarazem bardziej napuchnięty). Aby znaleźć się we właściwym miejscu we właściwym czasie wystarczy mu jedno potężne pchnięcie barkiem. Chwyta tobołek i, szczerząc zęby, zrywa z niego prosty sznurek.
To właśnie moment, w którym Vespio jednym szybkim ruchem wyszarpuje mu zawiniątko i rzuca się biegiem w stronę otwartej bramy garażu.
— Hej, stój! — krzyczy Valia, rozkładając ramiona, by go zatrzymać.
Ale Vespio nie zatrzymuje się.
— Naiwna! — rzuca, gdy dziewczyna z krzykiem upada na ziemię, stratowana przez jego rozpędzone ciało.
— To moje! Virgil! Virgil, goń go!
Virgil przeskakuje nad jej nogami i wybiega za bratem na zakurzoną ulicę. Rozgląda się po ubogim otoczeniu. Odziani w łachmany ludzie patrzą w górę. Blaszane dachy wystawionych na słońce, typowych dla przedmieścia baraków są tak nagrzane, że żadne stopy nie mogłyby…
— Hej! Wracaj tutaj, Vespio! Złodziej!
Skórzane buty o grubych podeszwach skutecznie izolują wrażliwą skórę od gorąca. Vespio biegnie po dachach ile sił, przeskakując między nimi i nie dając rodzeństwu najmniejszych szans, ponieważ z całej trójki to on, zawsze on był najszybszy.
W tym dzikim biegu materiał odsłania tajemniczy przedmiot, by w końcu pod wpływem pędu spaść gdzieś – Vespio nie ma czasu się oglądać – a wówczas staje się jasne, co skrywał.
Kilkadziesiąt metrów dalej młodzieniec zeskakuje na śmietnik, a ze śmietnika na ziemię. Wbiega w wąski przesmyk między dwoma najwyższymi budynkami w okolicy. Dysząc ciężko, unosi tryumfalnie swoją zdobycz. To najprawdziwszy blaster. Mały wprawdzie, wygląda jak kobiecy, ale…
— Mam cię! ― Zadyszany Virgil wypada zza rogu i rzuca się na niego. — Oddawaj!
— Zjeżdżaj! — Vespio z całej siły przygniata podeszwą jego stopę.
— Ała! Oddawaj to w tej chwili!
— Puść, to oddam!
— Nie, ty puść!
— Pieprz się!
— Powiem matce!
— To leć!
Chaotyczną szamotaninę przerywa huk. Błękitny pocisk przecina powietrze i w okamgnieniu obaj młodzieńcy zamierają.
Jak na puszczonym w zwolnionym tempie filmie widzą, jak świetlista smuga wpada przez otwarte na oścież okno do wnętrza budynku.
Virgil opuszcza ręce, wytrzeszcza oczy i gapi się, nie może przestać patrzeć. Vespio spogląda na trzymaną w drżącej dłoni broń, a później podnosi głowę i podchodzi powoli do okna.
Jak spod wody dobiega go przeraźliwy krzyk. Na ziemi klęczy kobieta, obok niej poplamiony czerwienią tobołek. To tylko ubrania, zwykłe szmaty.
Kobieta potrząsa nimi, nie przestaje krzyczeć, odwraca się przez ramię, dostrzega go... Do pomieszczenia wpadają ludzie.
Vespio rzuca się do ucieczki, a jego zszokowany brat nie jest w stanie nawet za nim krzyknąć.