Hayden Miller
— Spóźnił się pan — spojrzenie wicedyrektorki nie było szczególnie przychylne i ciężko było się temu dziwić. To był jego pierwszy dzień, a on już zdążył zaliczyć wpadkę. Po tym, jak dyskretnie usunięto go z poprzedniej placówki przez nieodpowiednie plotki, powinien pilnować się bardziej. Tak naprawdę, wakat w tej szkole trafił mu się trochę jak ślepej kurze ziarno. Znajomy miał znajomego... Od słowa do słowa, kilka dni później szukał dla siebie nowego domu w rodzinnym mieście, po tym jak uciekł z niego już prawie dwadzieścia lat temu na drugi koniec Stanów.
— Ewentualnie wszyscy inni przyszli za wcześnie — po jej minie odgadł, że nie była miłośniczką żartów i poczucia humoru. — Skoro już jesteśmy spóźnieni, proszę prowadzić, pani Jones — nie miał pojęcia, jaki był poprzedni dyrektor, ale Hayden nie należał do tych, którzy pozwoliliby sobie na to, żeby pracownicy udzielali mu reprymendy, więc przypomniał jej o tym dyskretnie.
— Panno Jones — być może zbyt dyskretnie. — Przegapił pan poranną modlitwę, dlatego uczniom przedstawimy pana podczas apelu w południe. Czy życzy pan sobie, żebym oprowadziła pana po szkole?
Nie miał tu nic do życzenia sobie. Placówka była rozległa i nie ulegało wątpliwości, że panna Jones jest nią zachwycona. Opowiadała mu o nowoczesnych salach, finansowanych przez hojnych darczyńców, pokazała mu internat, w którym mieszkała część uczniów, a on marzył tylko, żeby w końcu pokazała mu jego gabinet. I powiedziała, komu tu trzeba obciągnąć, żeby dostać kubek kawy.
W końcu jednak stanęli przed dwuskrzydłowymi, mahoniowymi drzwiami, na których, pod tabliczką "dyrektor", wciąż wisiało nazwisko poprzedniego "lokatora".
Zapukała w nie, a Hayden uniósł brwi zaskoczony. Czy on przypadkiem nie przyszedł do siebie?