Nie odwiedzał go codziennie. Raptem kilka dni w tygodniu, nigdy nie zapowiadając się wcześniej. Dźwięk klucza wsadzanego do zamka, był tym momentem, w którym panika osiągała swoje maksimum — mógł próbować się chować, zasłaniać, ukryć, ale obaj dobrze wiedzieli, że to tylko przedłuży jego mękę.
Kiedyś to miejsce było dla Louisa wybawieniem. Uciekł w ramiona swego oprawcy, kompletnie nieświadom tego na jak wielkie cierpienie właśnie się skazywał. A jednak... Nie było już wyjścia. Ratunku. Tak musiało być.
Z każdym ich spotkaniem wychudzone, słabe ciało dochodziło do siebie z wyraźnym trudem. On sam już nie czuł w sobie za grosz motywacji, aby pozbierać się wcześniej. Spędzał długie godziny, leżąc na podłodze, obserwując beznamiętnym spojrzeniem ścianę.
Żadne z nich nie zorientowało się, że nie są już sami. Że mieszkanie obok zostało zajęte. I kolejnej nocy, gdy z gardła Louisa wydostawały się rozpaczliwe krzyki, sąsiad musiał to słyszeć... Skomlenia, prośby. Stare budynki miały to do siebie, że wszystko się niosło, a najstateczniejsza w tej podróży była rozpacz.
Przed pierwszą w nocy został sam. Pokonany raz jeszcze. Leżąc na podłodze przy drzwiach, czuł łzy nabiegające mu do oczu, choć tak bardzo starał się je zatrzymać.
Victor był okrutny. Brutalny w każdym ruchu. Sprowokowany drobnostką, wymierzał karę godną największych przewinień. A potem porzucał to młode, słabe ciało, nie dając mu w zamian żadnego wsparcia, żadnej otuchy.
Kiedyś to miejsce było dla Louisa wybawieniem. Uciekł w ramiona swego oprawcy, kompletnie nieświadom tego na jak wielkie cierpienie właśnie się skazywał. A jednak... Nie było już wyjścia. Ratunku. Tak musiało być.
Z każdym ich spotkaniem wychudzone, słabe ciało dochodziło do siebie z wyraźnym trudem. On sam już nie czuł w sobie za grosz motywacji, aby pozbierać się wcześniej. Spędzał długie godziny, leżąc na podłodze, obserwując beznamiętnym spojrzeniem ścianę.
Żadne z nich nie zorientowało się, że nie są już sami. Że mieszkanie obok zostało zajęte. I kolejnej nocy, gdy z gardła Louisa wydostawały się rozpaczliwe krzyki, sąsiad musiał to słyszeć... Skomlenia, prośby. Stare budynki miały to do siebie, że wszystko się niosło, a najstateczniejsza w tej podróży była rozpacz.
Przed pierwszą w nocy został sam. Pokonany raz jeszcze. Leżąc na podłodze przy drzwiach, czuł łzy nabiegające mu do oczu, choć tak bardzo starał się je zatrzymać.
Victor był okrutny. Brutalny w każdym ruchu. Sprowokowany drobnostką, wymierzał karę godną największych przewinień. A potem porzucał to młode, słabe ciało, nie dając mu w zamian żadnego wsparcia, żadnej otuchy.