LUCIEN FAVERNE
28 LAT, KANADYJCZYK
28 LAT, KANADYJCZYK
Pośród tych wszystkich gwiazd sceny, sam mógłby zostać uznany za jednego z tancerzy - tak samo smukły jak oni, wysoki. Miał nieco przydługie, zawsze elegancko zaczesane w tył, ciemne włosy. Jego ciało było wyrzeźbione, ale w ten charakterystyczny sposób. Silne, choć jednocześnie odpowiednio szczupłe, aby nie utracić ani odrobiny z dynamiki niezbędnej w szybkich obrotach.
Całe to wrażenie pozornej gracji znikało, gdy stawiał kilka kroków. Mógł się wydawać nieco niezgrabny, może odrobinę ociężały, ale tylko bardzo czujny obserwator był w stanie wyłapać, że faktycznie kuleje. Sprawnie ukrywał ten fakt, nie chcąc sprawiać wrażenia niezdatnego do pracy. Kontuzja kolana w przeszłości ukróciła skutecznie jego marzenia o jakiejkolwiek karierze i jedynym, co mu pozostało to snucie się za kulisami sceny, dbając o oprawę spektakli, w których nigdy nie będzie mógł wziąć udziału. Kolano nie wytrzymałoby morderczych treningów i obciążenia podnoszeń nawet najbardziej smukłych partnerek. Choć jego serce biło mocniej za każdym razem, gdy słyszał muzykę i widział blask reflektorów oświetlających scenę, nic nie mógł z tym zrobić.
Żaden mag, lekarz czy znachor nie zdołali mu pomóc, a nieudolne próby leczenia pochłonęły całą fortunę. Lucien przez zmartwienia sprawiał wrażenie może i nieco starszego niż faktycznie był. Jego twarz wydawała się nieco ponura, szare oczy bywały surowe i chłodne, a usta rzadko wykrzywiały się w uśmiechu. Bywał wręcz obojętny, rzadko dopuszczał do siebie innych i unikał kontaktów z ludźmi. Dbał o swój wizerunek eleganckiego, dumnego parobka, trzymając zdrowy dystans, bo dobrze wiedział jak w swojej pozycji niewiele znaczył. Nie potrzebował ludzi, którzy dodatkowo mu to uświadomią.
Niemniej jednak, zdarzali się tacy, których zachwycał. Wciąż bywał uznawany za przystojnego. Z tą całą swoją gburowatością, przyciągał do siebie ludzi... On zaś unikał oglądania się za nimi. Był tylko jeden tancerz pośród wszystkich, na którego patrzeć sam lubił. Gdy tylko dowiedział się, że i tego wieczora będzie występował, Lucien zrobił wszystko, żeby zakończyć swoje obowiązki odpowiednio wcześnie. Upewnił się, że dopiął wszystko na ostatni guzik, a następnie zajął swoje miejsce - zaraz przy scenie, ale nie na widowni, a za kulisami. Z tej strony widział najlepiej. Miał go wręcz na wyciągnięcie dłoni, niemal czuł powiew wiatru przy bardziej dynamicznych ruchach.
Nigdy nie odważył się nawet do niego odezwać, do cholery! A jednocześnie zawsze przychodził na każdy występ jego grupy i odchodził, gdy tylko kończyli, niezainteresowany innymi. Tylko ten jeden był ciekawy... Tylko na niego patrzył z rozchylonymi z zachwytu ustami i błyszczącymi oczami.
Gdy występ zakończył się i tancerze zaczęli go mijać, Lucien miał wrażenie, że utracił kontrolę nad własnym ciałem i jego działaniami.
- Poczekaj... - odezwał się i właściwie dopiero, gdy słowa opuściły jego usta uświadomił sobie, że to się stało. Serce zabiło mu mocniej, rozejrzał się nerwowo i ze zdezorientowaniem. - Nie mówiłem do ciebie - burknął pod nosem, pośpiesznie odwracając się na pięcie, ruszając przed siebie.