Kiwnął głowa na znak zrozumienia i uniósł ręce.
— Nie obiecuj… — zaczął zanim ugryzł się w język — Mimo wszystko nie jestem tak głupi. Umiem ocenić swoje szanse. Zrobię co zechcesz i moja oferta wciąż jest aktualna. Jestem ci gotów zapłacić za swoją wolność. A uwierz mi, to — podbródkiem wskazał na tył samochodu, gdzie znajdowały się torby z pieniędzmi — To mała część tego, co mógłbyś dostać. Nie myśl jednak o okupie, sam załatwiam swoje interesy, bez pośredników — Mówił całkiem poważnie. Chciał, by porywacz miał jasny ogląd na sytuację.
I nie strzelał bez powodu, bowiem Arthur był całkiem mocno przywiązany nie tylko do swoich nóg, ale i głowy. Wolał nie tracić jej w tak głupi sposób. Musiał odrobinę przewartościować swoje chwilowe priorytety. Oparł się na fotelu bezwolnie poddając sytuacji. Ile mu zostało życia? Do końca dnia? Do jutra? Tydzień? Jakie były szanse, że napastnik wypuści go, gdy poznał jego twarz? Takich oczu nie sposób zapomnieć, Arthur z cała pewnością potrafiłby go dokładnie opisać.
— Nie zamierzam uciekać, choć twoje wcześniejsze obietnice są całkiem kuszące — mruknął przygryzając palce u ręki — Rób swoje, panie porywaczu — dodał obojętnie wzruszając ramionami i obserwując poczynania mężczyzny.