Fortes fortuna adiuvat

    Blue
    Blue
    Tempter

    Punkty : 1352
    Liczba postów : 279
    Skąd : Morze takie piękne

    Fortes fortuna adiuvat Empty Fortes fortuna adiuvat

    Pisanie by Blue Pon 11 Maj 2020, 12:37

    Mam w głowie zarys fabuły, zobaczmy czy ktoś się zgłosi :serce:

    1.
    Klimat: świat Harry'ego Pottera, ale czasy nasze, Potter przeszedł do historii, jakiś czas był Ministrem, ma jeszcze jakieśtam znaczenie polityczne ale nie musimy się nim nadmiernie na fabule przejmować.
    Nie jestem przekonana czy Voldemort powraca, może zostawiłabym to w fazie wojny domowej i politycznych sporów, wśród Tych Złych mógł wyłonić się nowy dowódca z normalnym nosem, żyjący jak każdy człowiek, jednak z mocą przewodzenia upokorzonymi podwójną porażką czarnoksiężnikami.


    2. Mam pierwszy post, dokładnie opisaną moją postać, lekki opis postaci jakiej się spodziewam i zarysowanie relacji. Jeśli chodzi o część posta dotyczącą relacji i Twojej postaci - wiele można tam zmienić!

    I w czasie całej fabuły nie piszę takich elaboratów w razie czego - tu jest bardzo długo, bo opis okoliczności i postaci jest spory :serce03:



    Śmiałym los sprzyja



    Nienawidził zajęć z historii serwowanych mu przez guwernantkę. Nie dało się jednak od nich uciec. Ilekroć próbował, zostawał przyłapany, a jego próby odzyskania wolności odbieranej mu niecnie na godziny zajęć - rugane. W takich chwilach nie pomagało nawet pełne nieszczęścia i rozpaczy spojrzenie jego ówcześnie wielkich, dziecięcych jasno błękitnych oczu, które zazwyczaj na matkę działały rozczulająco. Doprawdy, same te oczy potrafiły zdziałać cuda, kiedy bardzo czegoś chciał, nigdy jednak nie pomagały w ucieczce od obowiązków.
    Rósł więc w obowiązkach nauki historii, czy etyki, w końcu godząc się z losem i z tym, że przed jego guwernantką nie da się uciec - a to głównie dlatego, że była taka jak on. Nigdy nie wiadomo, którą postacią była w tej chwili. Jej twarz potrafiła się rozmyć, spulchnieć, schudnąć lub zmienić w męską nawet. Potrafiła w sekundę dostać zarostu albo zmienić kolor włosów na zielony. Jak uciekać przed kimś, kiedy ten ktoś potrafi być kim tylko zechce? Z czasem wytworzyli w tym pewną grę, którą docenił dopiero po czasie. Panna Livingstone zaczęła otwarcie krytykować jego nędzne zdolności kamuflażu, wprost wytykać mu błędy. Skoro udajesz starca to nie biegaj jak dwunastolatek. Kiedy chcesz grać damę, idąc kołysz lekko biodrami. Oj nie mój drogi, do roli szanownego lorda nestora to ty zdecydowanie nie dojrzałeś, nawet nie będę na to traciła swojego czasu.
    Uciekał więc po całej rezydencji, a ona znów go odnajdowała, krytykowała i w ramach kary za kiepski kamuflaż - prowadziła kolejne koszmarnie nudne zajęcia.
    Nauczyła go dbałości o detale. Obserwowania. Czasem po zajęciach zadawał jej kolejne pytania, dlaczego znów i znów został rozpoznany, a odpowiedź zwykle była banalnie prosta.
    Wszedłeś do pustego pomieszczenia, więc byłeś jedynym podejrzanym. Lady Sewlyn unosi mały palec kiedy pije herbatę, nigdy tego nie zauważyłeś? Lord Abbott nie wytrzymałby pięciu minut bez poprawienia tych swoich pokręconych wąsów. Oh, młody panicz Prewett i w związany idealnie pod szyją krawat, dobre sobie!
    W ten sposób odkrywał, że kopiowanie jest prawdziwą sztuką, a ona zachęcała go do nauki. Nie tylko ona, w domu od lat już mówiło się, że ten talent należy pielęgnować, że może mu wiele przynieść - jako aurorowi na przykład. Bo choć przyszłości mu oficjalnie nie dobrano, od zawsze wiedział że wrota departamentu sprawiedliwości są przed nim otwarte, a równie uprzejmie powitany zostanie na kursie aurorskim. I wcale nie zamierzał z tym walczyć, energię pozostawiając właśnie na zwalczanie zła, a jakżeby inaczej.

    Młody, elegancki lord. Starsza siostra opuściła rodzinę w chwilę po tym, kiedy dotarli na peron 9 i ¾. Pobiegła do narzeczonego, który w końcu stał się nim oficjalnie i wspólnie zamierzali się cieszyć tym, że jeszcze przez chwilę są dzieciakami którym wiele ujdzie i nie muszą przejmować się publiką w pełni. On sam pełen podekscytowania przyglądał się obcym twarzom. Matka, ćwierćwila ściskała go właśnie mocno. Nie raz mówiła, że może jej geny są już zbyt przerzedzone w kolejnym pokoleniu, by przykładać do nich wagę, jednak jej syn chyba odziedziczył większą pulę. Niewątpliwie to samo mówiła Fredericowi, kiedy ten był jedenastolatkiem, to jednak nie ma znaczenia w tej historii. Dwudziestoczteroletni Freddy - starszy o całychtrzynaście lat brat poklepał go po ramieniu. Przez całą noc zakradał się do niego, usiłując nastraszyć do tym, co czeka go w szkole. Opowiadał o potworach z Zakazanego Lasu, o wielkich i silnych Ślizgonach, o tym że nauczycielem eliksirów jest wampir, a następnie postanowił, że specjalnie weźmie wolne w pracy by odprowadzić najmłodszego z rodzeństwa na peron. Lavrence jednak pozostawał zgodnie z oczekiwaniami niewzruszony. A nawet jeśli te opowieści sprawiły że się w nocy bał to nigdy by się do tego nie przyznał, a jedynie podkrążone oczy mogłyby stanowić jakiś nędzny dowód. Nędzny - bo przecież z ekscytacji też można nie spać!

    Tiara przydziału wydawała mu się olbrzymia. W pierwszej chwili miał wrażenie, że jak zostanie położona na jego głowie, opadnie aż do brody i wszyscy będą się śmiali - ku jego zdziwieniu jednak zatrzymała się idealnie nad oczami i zamilkła ciszą złowrogą na najdłuższych pięć sekund w życiu młodego Longbottoma tak bardzo pragnącego wpasować się w rodzinną tradycję.
    GRYFFINDOR!
    Ledwie uniesiono tiarę, a jedenastoletni chłopiec biegł już do stołu zapominając o wielu latach nauki etykiety, by zająć miejsce obok Ferna Prewetta, kuzyna w tym samym wieku i jakiegoś obcego chłopca który za cztery lata miał stać się jego pierwszą miłością, Ignacego Rineheardta.


    ***


    Pierwsza miłość przeminęła, a po niej była druga i trzecia. Nastolatek kończył szkołę, zmieniał się w mężczyznę, a o żadnej narzeczonej nie chciał myśleć upierając się, że jeszcze nie czas. Prawda nie mogła wyjść na jaw, to po prostu nie miało jakiejkolwiek szansy na akceptację, chciał jednak zdobyć jeszcze choć trochę, choć odrobinę czasu dla siebie, bez kombinowania o tym, co powiedzieć małżonce, jak wyjaśnić jej pewne sprawy.
    Kurs aurorski był trudny, a treningi bolesne, cieszył się tym jednak. Od zawsze pociągało go działanie. Myśl o tym, że wkrótce dane mu będzie łapać przestępców nakręcała go pozytywnie, pozbudowywała jego ego. Chciał już, teraz. Chciał walczyć. Szczególnie, że było z czym walczyć gdy w walce o fotel nowego Ministra Magii konkurować ze sobą zaczęli Malfoy i Bulstrode. Kampania była kulturalna i wyglądało na to, że obojgu obojętne jest kto wygra, jeśli tylko będzie to jeden z nich. Oczywistym było, że trzeba jeszcze jednego konkurenta, kogoś całkowicie innego i choć Longbottomowie od zawsze brzydzili się polityką, nie widząc innego wyboru jako jedyni okazali się wystarczająco odważni by zignorować pogróżki ze strony bardziej ortodoksyjnej szlachty.
    Frederic Longbottom, jego już trzydziestoośmioletni brat dołączył do konkurentów jako najmłodszy z nich, niemal od razu zyskując niemałe poparcie. Dobry start niczego jednak nie oznaczał - a raczej nie oznaczał spokoju. Rodzinną posiadłość zaczęto ochraniać, podobnie jak posiadłości każdego kto oficjalnie stanął za Longbottomami w walce o fotel ministra. A walka nie była przyjemna - ani czysta. Była w gruncie rzeczy kilkumiesięcznym koszmarem, czasem pełnym obaw, podejrzeń, wyniszczającym dla każdego z rodziny. Lavrence pracujący już jako auror, wynajmujący dodatkowo niewielką kawalerkę w centrum Londynu pojawiał się w domu kilka razy w tygodniu, by pomówić z bratem. Czasem zbierał dla niego informacje, wspólnie występowali publicznie czy przed gazetami, pokazując model rodziny doskonałej która zamierza walczyć o spokój i ład dla magicznego świata.

    Mieli właśnie udać się na konferencję prasową. Nie czuł się dobrze. W wyniku zmęczenia stracił czujność - a to rzecz niedopuszczalna. Miał już dwadzieścia cztery lata, pracował w zawodzie zaledwie od pięciu lat, powinien jednak dużo lepiej się pilnować.
    Skonfundowano go nieznacznie i przez cały czas prowadzono, by zamiast do drzwi gabinetu brata zaszedł do gabinetu Malfoya. Stanął w progu, marszcząc brwi na widok Jerome Bulstrode’a bladego i przerażonego. Jego różdżka leżała w rogu pomieszczenia, zaraz przy końcu czerwonego dywanu w brązowe wzory. To zadziwiające, jak wiele detali Lavrence zapamiętał, choć wszystko trwało dosłownie sekundy. Czy to lata nauk u guwernantki, czy zwyczajna adrenalina? Na ciężkim biurku z ciemnego orzecha panował bałagan, eleganckie karmazynowe pióro leżało na zapisanym kawałku pergaminu, brudząc je coraz większym kleksem. Zaraz obok znajdowała się szklanka po napoju o złocisnej barwie - zapewne burbonie - a dalej niewielka fiolka z grubego szkła charakterystyczna dla większości bardziej niebezpiecznych eliksirów.
    Malfoy odwrócił się w jego stronę. Jego krótkie niemal białe włosy były jak zawsze idealnie zaczesane, wyraz bladej twarzy przez chwilę nie zdradzał nic - aż do chwili w której uśmiechnął się delikatnie.
    - W samą porę. - powiedział ledwo poruszając przy tym wąskimi wargami i skinął różdżką w kierunku politycznego konkurenta, najpewniej całkowicie go petryfikując. Bulstrode zastygł w bezruchu z przerażeniem wypisanym na twarzy.
    W tej samej chwili Aldastair Malfoy zmienił się całkowicie. Jego nic nie wyrażająca twarz przybrała wyraz trwogi i lęku.
    - Straże! Co ty wyprawiasz! - wrzasnął, rzucając czar na biurko które uderzyło w ścianę metr od Longbottoma, który w tej właśnie chwili zrozumiał, że jest marionetką na spektaklu którego nie rozumie i któremu nie jest w stanie przeciwdziałać, gdy Malfoy znów skierował różdżkę w stronę Bulstrode’a w pierwszej chwili umożliwiając mu ruch, a zaraz potem gdy tylko ten rzucił się w rozpaczliwą próbę ucieczki - unosząc go w powietrzu i zaklęciem Laverence’owi nieznanym zadając mu ból wyginający ciało i zmuszający do krzyku.
    - Finite incantatem.
    Przerwać zaklęcie. Longbottom skierował w stronę mężczyzny różdżkę, pozwalając mu opaść na ziemię i… podpalając go. Choć nie - Bulstrode nie został po prostu podpalony. On w ciągu sekundy cały stanął w płomieniach.
    - Bulstrode! Pomocy, Straże!
    Różdżka, którą schwycił gdy Malfoy miotnął w jego kierunku biurkiem opadła na ziemię, kiedy wycelowany w niego od tyłu expelliarmus trafił w jego dłoń. Zaledwie sekundę później na jego nadgarstkach pojawiły się kajdanki, gdy Malfy wybiegł roztrzęsiony, zalewając widzów swoją wersją wydarzeń. Mijali nędzne próby reanimacji Bulstrode’a. Zapach był koszmarny, smród palonego ludzkiego ciała uniósł się w całym Ministerstwie Magii.


    Przewieziono go do Tower na czas rozprawy. Jakie właściwie dowody świadczyły przeciw niemu? Całkiem niezłe, kiedy pomyśleć, że to jego czar zdjął z Bulstrode’a zaklęcie ochronne dzięki któremu ten nie spłonął od razu po wypiciu trucizny. Nagłówki w gazetach prześcigały się o bardziej chwytliwy tytuł. Proste Longbottom wykańcza konkurencję było jego zdaniem najlepsze. Pięć punktów dla Proroka Codziennego. Oczywiście - byli i tacy co snuli teorie bardziej dla niego łaskawe, tych jednak było zbyt mało. Byli zbyt cisi. Rodzina musiała radzić sobie z plotkami i z tym, co groziło jemu. Frederic raczej miał już nędzne szanse na zwycięstwo.
    A on?
    Myśl o Azkabanie lub pocałunku dementora wywoływała w nim dreszcze. Miał zaledwie dwadzieścia cztery lata. Nawet jeśli nie miał wielkich planów, nie chciał kończyć swojego życia.
    Przewieziono go do Ministerstwa na samą rozprawę. Sala była wielka. Jego ręce skute, gdy stał na środku i usiłował tłumaczyć cały ten przekręt. Na widowni poznawał reporterów. Niektórzy byli skrajnie negatywnie nastawieni, inni widocznie zastanawiali się. Niektórych znał z salonów czy z Hogwartu. Ci którzy znali go bliżej słuchali w osłupieniu. Matka zalewała się łzami. Frederic wpatrywał się w niego ze smutkiem, świadom tego że brat został pierwszą i zapewne ostatnią prawdziwą ofiarą tej wojny.
    Ojca nie było. A on nie mógł nawet zapytać, dlaczego.
    A jednak - gdy znów prowadzono go do powozu mającego odtransportować go do Tower of London, zaczęło dziać się coś dziwnego. Wszędzie pełno dymu. Światła zaklęć. Znów nie wiedział co się dzieje, jednak gdy czyjaś ręka szarpnęła go mocno, po prostu ruszył z osobą której nie mógł rozpoznać.
    Biegł osłaniany zaklęciami towarzysza, uciekał w coraz to gęstszą mgłę, aż nie pchnięto go na ścianę. Kolejny błysk, kajdanki opadły.
    - Rozbieraj się.
    Poznał głos. Gdyby sytuacja była choć odrobinę inna, nie darowałby sobie jakiegoś nędznego żartu w kierunku Ignacego, w tej chwili jednak, ledwo widząc w gęstym dymie zdjął z siebie pasiasty więzienny strój i w popłochu ubierał to, co dostał od chłopaka którego kiedyś kochał. Czuł jak serce bije mu w piersi jak młot.
    - Spokojnie. Rzuciłem wcześniej zaklęcie ochronne na ten zaułek. - mruknął cicho. - Nikt nas tu nie widzi. Póki co. - mruknął widząc, popłoch Lavrence’a gdy dało się dosłyszeć z oddali kroki. Naciągał właśnie na siebie marynarkę. Dziwnie znajomą.
    - Jesteś swoim ojcem.
    Oznajmił mu jedynie, kiedy wszystko było gotowe. Nie czekał aż Longbottom zmieni wygląd, wyszedł w opadającą już powoli mgłę, wbijając się w zdezorientowany tłum.
    A on ruszył, nie musząc nawet jakoś mocno grać zdezorientowanego, gdy matka bez słowa stanęła przy nim oczekując, że poda mu ramię. Spojrzała na niego swoimi błękitnymi oczami, uśmiechnęła się blado. Oczywiście nim udało im się opuścić Ministerstwo zostali przesłuchani - jednak nie było żadnych dowodów świadczących o tym, że pomagali w ucieczce.



    - Jak..?
    Szepnął, kiedy siadł na przeciwko swojego ojca, wracając do swojego wyglądu. Ubrania lekko brzuchatego Longbottoma zawisły na nim jak worki. Siedzieli w małym saloniku, jedynym pomieszczeniu w domu całkowicie pozbawionym luster czy ran, miejscu tradycyjnym - przeznaczonym na rozmowy w sprawie pracy aurora, czy polityka zajmującego się magicznym prawem.
    - Mniej osób w to wierzy niż przypuszczasz. Ale to w tej chwili nieistotne. Musisz się ukryć i to dobrze, bo wszystko wskazuje na to, że Malfoy wygra wybory i nie spocznie aż cię nie dopadnie. - mówił tonem spokojnym, twarz miał spokojną i jedynie dłonie zaciskające się nerwowo na rękojeści laski z której od czasu do czasu korzystał, zaciskające aż do białości - pokazywały jak bardzo jest rozjuszony.
    - Musisz się ukryć wśród mugoli. Jutro przyjdzie tutaj twój przyjaciel. Przyniesie dla ciebie komplet mugolskich ubrań i dokumentów i pieniądze. Zmienisz się w niego. On zostanie tutaj na kilka dni, kiedy ty odejdziesz. Błędnym Rycerzem odjedziesz w niemagiczną część Londynu. Tam spotkasz się z charłakiem o nazwisku Grisham, on pomoże ci zrozumieć mugolski transport i świat. Musisz przywyknąć do nowej twarzy. I czekaj na wieści. Możliwe, że bardzo długo.





    Edytowane - poukładane.

    Kontakt na pw lub gg - 15880915


    Ostatnio zmieniony przez Blue dnia Czw 21 Maj 2020, 10:25, w całości zmieniany 2 razy
    Blue
    Blue
    Tempter

    Punkty : 1352
    Liczba postów : 279
    Skąd : Morze takie piękne

    Fortes fortuna adiuvat Empty Re: Fortes fortuna adiuvat

    Pisanie by Blue Wto 12 Maj 2020, 18:08

    I jeszcze jedna szukajka!

    Mafia, mafia mafia. Tu bez konkretów, pomysłów mam trochę ale mam poczucie że jak zacznę wszystko wyrzucać z głowy to powstanie tu za dużo chaosu.

    Czego konkretnie szukam do tej mało konkretnej jeszcze fabuły?

    Myślę o postaci, która nie musi krzyczeć żeby wywołać w drugiej osobie najgłębsze lęki, postaci która zbudowała swoje imperium, nie zawsze grając czysto, zawsze jednak walcząc o swoje i wierząc, że należy jej się wszystko po co wyciągnie ręce. To osoba, której się nie odmawia, już nie. Przez lata zawierania korzystnych znajomości, nieczystych zagrywek i usuwania konkurencji doszła do momentu, kiedy może oczekiwać od świata wszystkiego. Nie jest socjopatą, ale nie pozwala sobie na głupie słabości, oddziela także nadmiar emocji od interesów. Wie, że jego siłę wyznacza lęk jego przeciwników. Nie przewiduje legalizowania swoich spraw, to co stworzył jest bardziej państwem w państwie.
    Czy ja wzór książkowo-filmowego Dona rodzina jest dla niego najważniejsza i to ona jest motorem jego działań? Zależy od Ciebie.
    Czy rzeczą jaka go gna jest chęć posiadania zarówno pieniędzy, jak i władzy? Też może być.
    Czy ma ambicje polityczne? Może, nie musi.
    Prawdopodobnie prowadzi dużą firmę, która pierze jego nieczyste pieniądze. Opłaca sędziów, przyjaźni się z politykami, jeśli chce wyprać sumienie, płaci księdzowi, choć wierzyć także w nic nie musi. Jest ostrożny mimo wszystkiego, co osiągnął, nadal nie pozwala sobie na głupie potknięcia.

    Z drugiej strony może to być postać, która po mafijnej drabinie powoli się wspina. Może być zwykłym silnorękim, który odowiednio wykazał się we właściwym momencie. Wie, kiedy należy przyłożyć, a kiedy siedzieć cicho i pozwolić osobom bardziej do tego odpowiednim na zabawę w politykę. Tu widzę dużo podobieństw do powyższej propozycji, różnica tkwi w pozycji i tym, czy wolisz pisać w otoczeniu bogactw, czy dowolnie umiejscowionej klasy średniej.


    Jeśli opisany powyżej klimat postaci Ci odpowiada, czekam na wiadomość! <3

      Obecny czas to Sob 27 Kwi 2024, 23:03