Woda skapywała kropelkami prosto na jego czoło, co nie pozwalało mu stracić przytomności. Gdy ziemia się pod nim zawaliła, spadł kilkanaście metrów niżej, ale o dziwo nawet nic nie złamał, miał jedynie kilka otarć i siniaków, jednak dziwaczne pnącza i stół na środku jaskini zamortyzowały upadek. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miał pojęcia jak się wydostać. Niewielkie źródło światła w postaci dziury przez którą wpadł nie pozwalało mu dobrze widzieć, ale wydawało mu się, że to sala rytualna, albo zapomniana świątynia jakiegoś bożka. Gdyby tylko nie był taki głupi i bardziej uważał gdzie staje może nie doszłoby do tego, jednak... Chciał jak najszybciej dotrzeć na miejsce, a las okazał się bardziej zwodniczy niż mu się na początku wydawało. Czuł się jak skończony idiota, który dał się zaskoczyć w tak głupi, a wręcz dziecinny sposób. Był zbyt rozkojarzony, by zaważyć, że ziemia w tym jednym miejscu wygląda nieco inaczej i przez to skończył nie wiadomo gdzie! No ale może zacznijmy od początku...
Życie nie było usłane różami, a już na pewno nie dla dziecka, które wychowywało się samo. Rodzina Okurama nie była ze sobą w dobrych stosunkach, wewnętrzne walki o władzę i wpływy sprawiły, że coraz więcej jej członków ginęło w "dziwnych okolicznościach", więc nikogo nawet nie zdziwił fakt, iż rodzice dziesięcioletniego Kinro nagle zniknęli. Ich samochód miał podobno rozbić się na stromym urwisku, gdy wracali ze swojej delegacji we Włoszech, jednak ani ciał, ani pojazdu nigdy nie znaleziono. Pogrzeb odbył się w pustych trumnach, w pustej sali kościelnej, gdyż nikt prócz syna zmarłej dwójki nie raczył się pojawić.
Z racji dość niezwykłego wyglądu, chłopak nie miał problemów ze znalezieniem rodziny zastępczej, już po pierwszym miesiącu spędzonym w sierocińcu. Jego ciemniejsza niż u zwykłego Japończyka karnacja i złote oczy przykuwały uwagę potencjalnych "rodziców", jednak w żadnym z tych domów nie czuł się jak u siebie, dlatego ucieczki były dla niego czymś normalnym.
Samotność to idealne słowo by opisać to jak się czuł wśród swoich rówieśników. Wiedział, że nie może on ufać nikomu, każdy mógł być przecież wrogiem czyhającym na testament zmarłych rodziców. Tak więc uciekał od kolejnych rodzin, nie miał przyjaciół, a już na pewno nie szukał sobie dziewczyny, dzięki temu nikt nie mógł go zranić. Co prawda przez to nadal był prawiczkiem, ale nie przeszkadzało mu to aż tak, musiał tylko raz na jakiś czas sobie ulżyć by przestały go nachodzić głupie myśli o znalezieniu sobie drugiej połówki.
Jak to w życiu bywa, najdziwniejsze sytuacje zdarzają się, gdy się ich najmniej spodziewamy. Zaraz po ukończeniu dwudziestu jeden lat postanowił uciec z miasta, chciał udać się w podróż i odszukać jakiekolwiek ślady tego, co naprawdę stało się z jego rodzicami. Problemem nie były pieniądze, spadek dawał mu więcej niż mógłby wydać, ale nie miał pojęcia gdzie zacząć. Włochy były martwym punktem, gdyż po tylu latach nie miał szans dowiedzieć się, czy samochód pozostał na miejscu domniemanego wypadku. Ruszył więc innym tropem, postanowił odnaleźć rodzinę swojego ojca, której udało się kiedyś uciec z tego wyścigu szczurów. Mieszkali daleko od miasta, w górskiej wiosce do której można było się dostać jedynie pieszo. Odizolowani od świata nie musieli się już martwić o swoje życie, też zawsze o tym marzył, jednak nie miał tyle szczęścia... Las, który otaczał wioskę był dość dziką i nieznaną ziemią. Ludzie mieszkajacy na górze rzadko kiedy schodzili na dół, a przynajmniej tak mówiono mu, gdy pytał o drogę. Nikt nie miał zamairu nawet próbować powiedzieć mu jaką ścieżkę powienien obrać, więc zdał się na los i wybrał tą, która wydawała mu się tą najlepszą.
Właśnie przez taki bieg wydarzeń znalazł się tutaj. Ledwo mógł oddychać, powietrze miało dziwny metaliczny posmak, a do tego jego gęstość pozostawiała wiele do życzenia. Kamienie, które chyba kiedyś miały symbolizować figury porosły mchem, a obrazy na ścianach ukruszyły się tak, że ciężko było stwierdzić co właściwie miały symbolizować. Jednak tym co przykuło jego uwagę była figurka smoka. Od zawsze podziwiał te stworzenia i chciał je kiedyś spotkać, chociaż wiedział, że to niemożliwe... Marzenie to pozwoliło mu jakoś przetrwać ciężkie czasy, a żeby nigdy o tym nie zapomnieć wytatuował sobie jednego na ręce. Może i było to dość dziecinne, jednak nikt nie odważył mu się powiedzieć tego w twarz. Przez swoje dzikie oczy budził w ludziach dość często strach i niepokój, co powodowało wiele nieprzyjemności.. Jednak obecna sytuacja była tylko i wyłącznie jego winą. Nie chciał się poddawać, miał przecież jeszcze tyle do zrobienia, jednak nie widział żadnej możliwości, aby wydostać się z jaskini.
Powoli, uważając na każdy krok by znów nie wpaść na jakąś pułapkę, podszedł do ołtarza i otarł kurz z rzeźby - Szkoda, że nie jesteś prawdziwy... Mógłbym się na tobie łatwo wydostać, a tak.. - szepnął cicho sam do siebie i usiadł na kamiennej podłodze. Telefon przepadł, nie miał też odpowiedniego sprzętu by wspiąć się po pionowej ścianie, a na górze nie było nikogo kto chciałby go szukać. Zdążył się nawet pogodzić z myślą o rychłej śmierci, gdy nagle zobaczył, że z jego dłoni wydobywa się światło. Smok świecił jaśniej niż słońce i był na tyle oślepiający, że musiał zamknąć oczy by nie stracić zaraz wzroku... Jednak poczuł coś dziwnego, powietrze się zmieniło. Nie siedział też na kamiennej podłodze, ale nadal nie czuł się na tyle pewnie by otworzyć oczy, chociaż każda normalna osoba pewnie już by to zrobiła. On jednak postanowił spokojnie zbadać sytuacje, w końcu może to tylko halucynacje wywołane trującymi oparami porostów? A jeśli naprawdę umarł? Ta myśl przerażała go jeszcze bardziej, jednak zebrał się w sobie i otworzył powoli oczy, ale to co zobaczył zaskoczyło go na tyle, że o mało co nie dostał zawału!
Życie nie było usłane różami, a już na pewno nie dla dziecka, które wychowywało się samo. Rodzina Okurama nie była ze sobą w dobrych stosunkach, wewnętrzne walki o władzę i wpływy sprawiły, że coraz więcej jej członków ginęło w "dziwnych okolicznościach", więc nikogo nawet nie zdziwił fakt, iż rodzice dziesięcioletniego Kinro nagle zniknęli. Ich samochód miał podobno rozbić się na stromym urwisku, gdy wracali ze swojej delegacji we Włoszech, jednak ani ciał, ani pojazdu nigdy nie znaleziono. Pogrzeb odbył się w pustych trumnach, w pustej sali kościelnej, gdyż nikt prócz syna zmarłej dwójki nie raczył się pojawić.
Z racji dość niezwykłego wyglądu, chłopak nie miał problemów ze znalezieniem rodziny zastępczej, już po pierwszym miesiącu spędzonym w sierocińcu. Jego ciemniejsza niż u zwykłego Japończyka karnacja i złote oczy przykuwały uwagę potencjalnych "rodziców", jednak w żadnym z tych domów nie czuł się jak u siebie, dlatego ucieczki były dla niego czymś normalnym.
Samotność to idealne słowo by opisać to jak się czuł wśród swoich rówieśników. Wiedział, że nie może on ufać nikomu, każdy mógł być przecież wrogiem czyhającym na testament zmarłych rodziców. Tak więc uciekał od kolejnych rodzin, nie miał przyjaciół, a już na pewno nie szukał sobie dziewczyny, dzięki temu nikt nie mógł go zranić. Co prawda przez to nadal był prawiczkiem, ale nie przeszkadzało mu to aż tak, musiał tylko raz na jakiś czas sobie ulżyć by przestały go nachodzić głupie myśli o znalezieniu sobie drugiej połówki.
Jak to w życiu bywa, najdziwniejsze sytuacje zdarzają się, gdy się ich najmniej spodziewamy. Zaraz po ukończeniu dwudziestu jeden lat postanowił uciec z miasta, chciał udać się w podróż i odszukać jakiekolwiek ślady tego, co naprawdę stało się z jego rodzicami. Problemem nie były pieniądze, spadek dawał mu więcej niż mógłby wydać, ale nie miał pojęcia gdzie zacząć. Włochy były martwym punktem, gdyż po tylu latach nie miał szans dowiedzieć się, czy samochód pozostał na miejscu domniemanego wypadku. Ruszył więc innym tropem, postanowił odnaleźć rodzinę swojego ojca, której udało się kiedyś uciec z tego wyścigu szczurów. Mieszkali daleko od miasta, w górskiej wiosce do której można było się dostać jedynie pieszo. Odizolowani od świata nie musieli się już martwić o swoje życie, też zawsze o tym marzył, jednak nie miał tyle szczęścia... Las, który otaczał wioskę był dość dziką i nieznaną ziemią. Ludzie mieszkajacy na górze rzadko kiedy schodzili na dół, a przynajmniej tak mówiono mu, gdy pytał o drogę. Nikt nie miał zamairu nawet próbować powiedzieć mu jaką ścieżkę powienien obrać, więc zdał się na los i wybrał tą, która wydawała mu się tą najlepszą.
Właśnie przez taki bieg wydarzeń znalazł się tutaj. Ledwo mógł oddychać, powietrze miało dziwny metaliczny posmak, a do tego jego gęstość pozostawiała wiele do życzenia. Kamienie, które chyba kiedyś miały symbolizować figury porosły mchem, a obrazy na ścianach ukruszyły się tak, że ciężko było stwierdzić co właściwie miały symbolizować. Jednak tym co przykuło jego uwagę była figurka smoka. Od zawsze podziwiał te stworzenia i chciał je kiedyś spotkać, chociaż wiedział, że to niemożliwe... Marzenie to pozwoliło mu jakoś przetrwać ciężkie czasy, a żeby nigdy o tym nie zapomnieć wytatuował sobie jednego na ręce. Może i było to dość dziecinne, jednak nikt nie odważył mu się powiedzieć tego w twarz. Przez swoje dzikie oczy budził w ludziach dość często strach i niepokój, co powodowało wiele nieprzyjemności.. Jednak obecna sytuacja była tylko i wyłącznie jego winą. Nie chciał się poddawać, miał przecież jeszcze tyle do zrobienia, jednak nie widział żadnej możliwości, aby wydostać się z jaskini.
Powoli, uważając na każdy krok by znów nie wpaść na jakąś pułapkę, podszedł do ołtarza i otarł kurz z rzeźby - Szkoda, że nie jesteś prawdziwy... Mógłbym się na tobie łatwo wydostać, a tak.. - szepnął cicho sam do siebie i usiadł na kamiennej podłodze. Telefon przepadł, nie miał też odpowiedniego sprzętu by wspiąć się po pionowej ścianie, a na górze nie było nikogo kto chciałby go szukać. Zdążył się nawet pogodzić z myślą o rychłej śmierci, gdy nagle zobaczył, że z jego dłoni wydobywa się światło. Smok świecił jaśniej niż słońce i był na tyle oślepiający, że musiał zamknąć oczy by nie stracić zaraz wzroku... Jednak poczuł coś dziwnego, powietrze się zmieniło. Nie siedział też na kamiennej podłodze, ale nadal nie czuł się na tyle pewnie by otworzyć oczy, chociaż każda normalna osoba pewnie już by to zrobiła. On jednak postanowił spokojnie zbadać sytuacje, w końcu może to tylko halucynacje wywołane trującymi oparami porostów? A jeśli naprawdę umarł? Ta myśl przerażała go jeszcze bardziej, jednak zebrał się w sobie i otworzył powoli oczy, ale to co zobaczył zaskoczyło go na tyle, że o mało co nie dostał zawału!