Percival Molière
Le Destin Maudit
Besatt- Minor Daemon
- Punkty : 1335
Liczba postów : 303
Skąd : Z policji
Wiek : 25
- Post n°1
Le Destin Maudit
Percival Molière
— Cieszysz się?
— Hm? — Chłopak o jasnych włosach leniwie uniósł wzrok na swojego młodszego rozmówcę.
— No, że... w końcu uciekniesz z tej budy — odpowiedział mrukliwie czternastolatek. Minę miał niewyraźną i najpewniej wynikało to z cichej zazdrości, której mimo wszystko starał się nie pokazywać. Wzrok utkwił w niewielkim ostrzu, gdy sztylet sprawnie przemykał między palcami jego przyjaciela. Chyba nikogo i niczego Percival nie otaczał taką troską, jak tego kawałka wyszczerbionego noża, który był jedną z wielu rzeczy nielegalnie przemycanych pod nosami wychowawców. Ich pokój słynął z całego pudła cennych fantów.
Blondyn uśmiechnął się półgębkiem i oparł plecy o ramę okna. Wyraźnie zamyślony ozdabiał drewniany parapet kolejnymi wyżłobieniami.
— Za rok i tak bym wyszedł — stwierdził obojętnie, choć była to pierwsza taka sytuacja w całym jego życiu. Do tej pory absolutnie nikt (poza służbami bezpieczeństwa) nie zainteresował się tym dzieckiem ulicy. — Kto normalny chciałby adoptować siedemnastolatka?
Kto normalny chciałby adoptować właśnie jego?
— Ale Jean podsłuchał, jak wiedźma mówiła coś o podpisywaniu papierów i że zależy im na czasie. To chyba są zdecydowani, no nie?
— To pewnie wcisnęła im, że jestem młodszy — zaśmiał się Percy. — No i jakie to ma znaczenie? Nawet nie wiem, czy sam chciałbym...
Urwał w połowie, bo drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem, uderzając o przeciwległą ścianę. Pyzaty nastolatek z trzyosobową obstawą gapiów stanął w progu, obdarzając dwójkę rozmówców szyderczym uśmiechem.
— Percy, kosmici się o ciebie upomnieli. Na starość wypierdalasz? — zawołał z uśmiechem tak promiennym, jakby otwierał gwiazdkowy prezent. Nic dziwnego, że poczuł się bezkarny, kiedy jego największy rywal lada moment miał opuścić sierociniec. Blondyn zeskoczył z parapetu, ostrze ukrywając za paskiem spodni. Nie rozstawał się z nim nigdy, bo w takim miejscu jak te nie było opcji, aby czuć się bezpiecznie. Te ślepe kurwy nie zauważyłyby trupa na środku salonu. Ich praca polegała raczej na uprzykrzaniu życia, niżeli na opiece. Nawet gotowanie średnio im wychodziło. Tak, to miejsce funkcjonowało prawie, jak więzienie. Więzienie pełne przyszłych recydywistów, bo z takiego materiału nie miało prawa wyrosnąć nic lepszego.
— Jak zobaczą twoją mordę, to szybciej zaadoptują tego wyliniałego kundla wiedźmy — dodał z czystym jadem, który wypełniał go po brzegi jak nigdy, bo też nigdy nie czuł, że może pozwolić sobie na tak dużo w stosunku do Percivala.
***
— To tylko kilka dokumentów, zapraszam do biura. Zaraz przyprowadzę chłopca. — Ledwo chwyciła za klamkę i uchyliła drzwi, kiedy niepokojący huk i przytłumione krzyki dochodzące z końca korytarza zagłuszyły harmider dziecięcych pisków. Przybrała krzywy uśmiech, jakby liczyła na to, że ktokolwiek kupi jej wymuszenie "serdeczny" wyraz twarzy. — O losie, pan wybaczy. Dzieci czasami...Niedane było jej dokończyć myśli, kiedy wypchnięty na korytarz wyleciał tłusty nastolatek, a zaraz za nim średniego wzrostu chłopak z bandażami na ramionach i szałem w oczach.
— Percy! — zawołała starucha, w tym momencie już czerwona na twarzy. Prowokator uradowany wkopaniem rywala, korzystając z zamieszania i ciężko sapiąc, przebiegł obok gościa i wychowawczyni, po czym zniknął za zakrętem. Jednak jasnowłosy nie zamierzał już gonić swojej ofiary, kiedy sam się nią stał. Teraz to faktycznie pies był lepszym kandydatem. Zaklął cicho, zerkając na dziwnego mężczyznę. Och, przecież wytrzyma ten jeden dodatkowy rok w sierocińcu, tak?
Ostatnio zmieniony przez Besatt dnia Nie 09 Cze 2019, 17:36, w całości zmieniany 3 razy
Verde- Prime Daemon
- Punkty : 1744
Liczba postów : 450
Wiek : 28
- Post n°2
Re: Le Destin Maudit
Allard d'Espèrey
— Wykluczone.
— Allardzie, nie litość boską, nie daj się prosić — krzyknął ciemnowłosy mężczyzna, nie mogąc dłużej zdzierżyć uporu swojego przyjaciela. Odetchnął ciężko, przestępując parę kroków w stronę dużego okna i przeciągnął palcami po długim, kręconym wąsie. — Nie możemy przecież zostawić tego dziecka samemu sobie. To zbyt niebezpieczne.
— Nawet jeśli, to nie mój problem — odpowiedział obojętnie Allard, wbijając chłodne spojrzenie złotych oczu w drugiego czarodzieja. Chociaż wyraz jego twarzy wydawał się zupełnie neutralny, całą swoją postawą pokazywał jak bardzo jest niezadowolony.
Mógł przewiedzieć, że będą coś niego chcieli, ale i tak nawinie przybył na wezwanie Aleksandra, z którym nie widział się od dobrych pięćdziesięciu lat. Od czasu tamtych wydarzeń. Nie zamierzał jednak ciągnąć tego cyrku ani minuty dłużej. — Jeśli tylko po to mnie tu ściągnąłeś, to temat uważam za zamknięty i…
— Wiemy o twoim ostatnim skoku.
Mężczyzna zatrzymał się wpół kroku, zamierając z dłonią na mosiężnej klamce masywnych drzwi gabinetu. Skąd oni…?
— Naprawdę myślałeś, że tworzenie portali zostanie niezauważone? Wiesz przecież, że jest to nielegalny proceder, którego rada nie zamierza tolerować.
Odwrócił się i uśmiechnął krzywo, zerkając na poważne oblicze Aleksandra. Ktoś musiał na niego donieść, to było pewne. Tylko kto?
— Nie ośmielisz się.
— Nie dajesz mi innego wyboru — mruknął czarodziej, po raz kolejny wyglądając z okna na obszerny dziedziniec akademii. Nie chciał posuwać się do szantażu, ale niestety sprawa była zbyt nagląca i zbyt ważna by mógł odpuścić. Nie miał wyjścia. — Allardzie, wiem, że proszę o wiele, ale… jeśli nie w imię naszej dawnej przyjaźni… Zapomnimy o twoim występku, tylko zaopiekuj się tym chłopcem.
***
Dzień później Allard stał przed obskurnym budynkiem sierocińca, łypiąc z niechęcią na obdrapane, szare ściany. Minęła dłuższa chwila nim otworzyła mu starsza kobieta, prowadząc go w głąb równie nieprzyjemnego wnętrza. Nawet nie kryła się z ciekawskimi spojrzeniami, kiedy w drodze do biura lustrowała jego elegancko odzianą postać, wewnątrz zastanawiając się dlaczego ktoś taki może chcieć brać na głowę problem jakim był ten krnąbrny chłopak. Czarodziej ignorował jednak natarczywy wzrok kobiety, licząc na jak najszybsze załatwienie całej sprawy. Osobiście uważał za niedorzeczne przejmowanie się ludźmi i ich dziwnymi zwyczajami, jednak Aleksander uparł się na zabawę w stwarzanie pozorów, a biorąc pod uwagę niestabilną sytuację Allarda, ten nie miał za wiele do gadania. Wziął więc udział w tej śmiesznej szopce, gdzieś tam nawet odrobinę ciekawy dziecka, które wywołało takie zamieszanie. Chwilę później okazało się, że nie tylko w świecie magii.
Stara opiekuna wyglądała jakby miała wyjść z siebie, krocząc groźnie w stronę młodego wychowanka. Już myślała, że się go pozbędzie, ale teraz była niemal pewna, że mężczyzna zrezygnuje z adopcji tak kłopotliwego dzieciaka.
Jednak długowłosy czarodziej nawet nie drgnął, teraz tylko uważnie przyglądając się chłopcu. Przemknął powoli po jasnej czuprynie, bladej twarzy i chudych ramionach, a robił to na tyle wnikliwe, że młodzieniec bez wątpienia mógł poczuć się nieswojo. Jak rzecz, którą ktoś ocenia przed kupnem.
Więc to był niby ten wielki, magiczny talent?
— Dlaczego musisz być taki nieznośny, ty mały… — kobieta pociągnęła mocno za ucho blondyna, zaraz jednak rozluźniła uchwyt, przypominając sobie, że nie są tu sami. Po raz kolejny jej pomarszczone usta wykrzywiły się w nieudolnej próbie uśmiechu, kiedy odwróciła się w stronę gościa. — On nie zawsze zachowuje się tak źle — zaczęła, starając się ratować sytuację, ale nie widząc na twarzy mężczyzny nawet najmniejszej reakcji, postanowiła zmienić taktykę. — Ale zrozumiem jeśli jednak pan zrezygnuje, mamy też wielu innych, młodszych chłopców, więc… ech, co pan robi…! — żachnęła się, kiedy niespodziewanie Allard podszedł i chwycił jej kościsty nadgarstek.
— Proszę go puścić — powiedział nieznoszącym sprzeciwu tonem. — I chodźmy w końcu podpisać papiery, nim stracę do pani resztki cierpliwości.
Niechęć wręcz od niego biła, a jednak stanął po stronie chłopca.
W końcu skoro już podjął się, że weźmie go na swojego ucznia, nie pozwoli by jakaś ludzka wywłoka śmiała traktować go w ten sposób.
Ostatnio zmieniony przez Verde dnia Sro 20 Lis 2019, 19:09, w całości zmieniany 1 raz