Zrobiło mu się gorąco.
Zupełnie jakby trawiła go jakąś gorączka, mimo że jeszcze sekundę temu czuł się super zdrowy.
Jęknął cicho i powachlował się zeszytem... I to był błąd.
Loki pierwszy poczuł słodki zapach. Na początku myślał że, ktoś przyniósł ciasto.. Ale chwilę potem zrozumiał, że to on.
Zesztywniał i niepewnie rozejrzał się dookoła. W jego grupie były tylko dwie Alfy, ale już zaczynały się one niespokojnie kręcić i rozglądać po sali.
Bety siedziały niewzruszone, tak samo senne i znudzone jak codziennie. W końcu zajęcia z chemii nie były specjalnie fascynujące.
Blondyn pobierał swoje rzeczy i starał się niepozronie wyslizgnąć z ławki. Cicho, szybko i zgrabnie...
- A ty gdzie, Carter?
Az mu serce stanęło. Dwie Alfy stanęły przed nim z prędkością światła i wyglodniałe wpatrywały się w niego z nieurywana fascynacją.
Cholera. Nie możliwe. Nie ma kurwa opcji, że jest omega! Przecież jego rodzice to bety...!
Udało mu się uciec tylko dlatego, że dwóch rywali zaczęło się kłócić do kogo należy.
Potem było jeszcze gorzej, bo gdy znalazł się na otwartej przestrzeni jego słodki zapach szybko się rozprzestrzenił i ściągnął nowe Alfy.
Jeszcze nigdy w życiu nie biegł tak szybko i nie był taki spanikowany.
By uciec przed gromada napalonych alf wbiegł do luksusowego hotelu, który mijał każdego dnia w drodze na uczelnię. Miał nadzieję, że ochrona nie wpuści takiego tłumu.
Może uda mu się schować gdzieś w łazience...?
Jęknął, gdy uderzył w coś twardego, ciepłego i umięśnionego.
- Przepraszam.. - pisnął zdyszany zerkając na osobnika, który stanął mu na drodze.