Porozkładane po meblach szczątki rękopisów młodego tłumacza można było znaleźć nawet w szafie z ubraniami. Za każdym razem, gdy zbliżał się termin, nikogo już nie dziwił widok wiecznie umazanych atramentem dłoni i podkrążonych oczu. Wbrew pozorom jego praca wcale nie była aż tak wykańczająca, jak można byłoby wnioskować po stanie mężczyzny. Jasper miał naturalne predyspozycje do odkładania obowiązków na później i tym sposobem musiał później zarywać noce, żeby pracodawca ostatecznie nie pomachał mu na pożegnanie. Być może radziłby sobie lepiej, gdyby częściej korzystał z pisma maszynowego. Wszelkie notatki, które sporządzał, wychodziły spod pióra i dopiero później zwarty tekst przekładał na druk. Pogrążony w ciszy słyszał jedynie deszcz, uderzający o metalowy dach. Stosy kartek rozłożone na dywanie jak zwykle tworzyły wokół niego coś na wzór kręgu, a to wszystko w połączeniu z potarganymi włosami nadawało mu wręcz szaleńczy wygląd. Odgarnął czarne kosmyki, które wydostały się z luźnego upięcia i w tym samym momencie drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Jasper podskoczył instynktownie, a pióro w jego dłoni rozmazało ostatnią linijkę tekstu. Przymknął oczy i wziął głębszy oddech.
— Nauczysz się kiedyś pukać? — warknął na tyle głośno, żeby Aron w korytarzu wyraźnie usłyszał jego słowa.
Ciężkie krople dalej dudniły w dach, kiedy przemoczony mężczyzna rzucił skórzaną kurtkę w progu i przeszedł do salonu, obdarzając tłumacza wesołym spojrzeniem.
— Sprzątałem — westchnął Jasper, patrząc, jak cała woda ścieka z jego kumpla na drewniane panele.
— Nie udawaj, że nagle zacząłeś tu sprzątać — odparł Aron i kucnął przy skraju dywanu obok ciemnowłosego. Chwyciwszy jedną z kartek, zniszczył starannie ułożony szlaczek notatek. — Dalej ślęczysz nad tymi bajeczkami?
— To akurat greka, idioto. — Poirytowany gospodarz zabrał mu rękopis z dłoni. Chociaż przez pięć lat studiował język grecki, to znał znacznie więcej systemów. To właśnie na te bezsensowne w opinii Arona ciągi znaków marnował swój cenny czas, który mógł przecież poświęcić na pracę... aby potem w wesołym towarzystwie ćpać na koncertach.
— Czyli jednak zająłeś się czymś pożytecznym. Na kiedy to masz?
— Przyszły tydzień. — Poprawił zawinięta koszulkę i wstał z dywanu, prostując obolałe plecy. Gdyby posiedział tak jeszcze z godzinę, to pewnie pozostałby w tej przekrzywionej pozycji już na zawsze. — Wciąż mam wrażenie, że tamten tekst jest strasznie mętny — zagaił, a Aron westchnął teatralnie, dobrze wiedząc, do czego zmierza temat rozmowy. — Te słowa się nie powtarzają.
— Bo to jakieś pierdolenie o niczym — urwał krótko, kiedy brunet powłóczył nogami w stronę łazienki. Szybko zmienił temat, nie chcąc dzisiejszego wieczoru znowu słuchać historyjek o obłąkanych żydach. — W ogóle, kurwa, mamy darmowe wejście, bo wokalista faktycznie pamiętał Linn. Gösta będzie za godzinę, więc lepiej... Jas?
— Zamknij się na chwilę — syknął Røine. Znieruchomiał, oparty dłonią o klamkę i absolutnie nie wyglądał na osobę, która byłaby teraz zdolna wybrać się na jakikolwiek koncert. Jego bóle głowy w ostatnim czasie nasilały się do tego stopnia, że nocami praktycznie nie mógł ich znieść. — Usiądź na dupie i nie dotykaj niczego. Daj mi dziesięć minut.
— Jesteś pewny, że...
— Tak. Przecież wiesz, że nie mogę tego przegapić — powiedział pewnym tonem, zanim zniknął za drzwiami łazienki.
— Nauczysz się kiedyś pukać? — warknął na tyle głośno, żeby Aron w korytarzu wyraźnie usłyszał jego słowa.
Ciężkie krople dalej dudniły w dach, kiedy przemoczony mężczyzna rzucił skórzaną kurtkę w progu i przeszedł do salonu, obdarzając tłumacza wesołym spojrzeniem.
— Sprzątałem — westchnął Jasper, patrząc, jak cała woda ścieka z jego kumpla na drewniane panele.
— Nie udawaj, że nagle zacząłeś tu sprzątać — odparł Aron i kucnął przy skraju dywanu obok ciemnowłosego. Chwyciwszy jedną z kartek, zniszczył starannie ułożony szlaczek notatek. — Dalej ślęczysz nad tymi bajeczkami?
— To akurat greka, idioto. — Poirytowany gospodarz zabrał mu rękopis z dłoni. Chociaż przez pięć lat studiował język grecki, to znał znacznie więcej systemów. To właśnie na te bezsensowne w opinii Arona ciągi znaków marnował swój cenny czas, który mógł przecież poświęcić na pracę... aby potem w wesołym towarzystwie ćpać na koncertach.
— Czyli jednak zająłeś się czymś pożytecznym. Na kiedy to masz?
— Przyszły tydzień. — Poprawił zawinięta koszulkę i wstał z dywanu, prostując obolałe plecy. Gdyby posiedział tak jeszcze z godzinę, to pewnie pozostałby w tej przekrzywionej pozycji już na zawsze. — Wciąż mam wrażenie, że tamten tekst jest strasznie mętny — zagaił, a Aron westchnął teatralnie, dobrze wiedząc, do czego zmierza temat rozmowy. — Te słowa się nie powtarzają.
— Bo to jakieś pierdolenie o niczym — urwał krótko, kiedy brunet powłóczył nogami w stronę łazienki. Szybko zmienił temat, nie chcąc dzisiejszego wieczoru znowu słuchać historyjek o obłąkanych żydach. — W ogóle, kurwa, mamy darmowe wejście, bo wokalista faktycznie pamiętał Linn. Gösta będzie za godzinę, więc lepiej... Jas?
— Zamknij się na chwilę — syknął Røine. Znieruchomiał, oparty dłonią o klamkę i absolutnie nie wyglądał na osobę, która byłaby teraz zdolna wybrać się na jakikolwiek koncert. Jego bóle głowy w ostatnim czasie nasilały się do tego stopnia, że nocami praktycznie nie mógł ich znieść. — Usiądź na dupie i nie dotykaj niczego. Daj mi dziesięć minut.
— Jesteś pewny, że...
— Tak. Przecież wiesz, że nie mogę tego przegapić — powiedział pewnym tonem, zanim zniknął za drzwiami łazienki.