Jeśli Vergila ten ruch zaskoczył, nie okazał tego po sobie. Zdawał się wręcz na niego przygotowany, gdy jego dłoń jak gdyby machinalnie spoczęła na biodrze młodzieńca, by druga mogła zetknąć się z jego gładkim policzkiem.
Ich gra nie skończyła się na szachownicy. Cały czas trwała i żaden z nich nie wydawał się skłonny jej kończyć, przeciwnie, obaj dolewali oliwy do ognia. Louis zostawiając kartkę; Vergil zwracając na to uwagę. Louis całując go, a Vergil – pocałunek ten oddając.
Całe napięcie, które wzbierało w nich podczas partii, musiało jednak przecież znaleźć ujście. Dlatego właśnie teraz rwącą kaskadą wlewało się w to zetknięcie warg; w zbliżenie, na które żaden z nich nie powinien był sobie pozwolić. Zbliżenie subtelne, ale niepozbawione pasji dwojakiej natury.
Louis… tak, jak można było oczekiwać, pachniał białymi kwiatami; czymś rześkim i ulotnym jak powiew wiosennego wiatru. Poetyckie określenia Vergil odsunął jednak na bok, zaciskając wreszcie palce na żuchwie chłopca, aby nie pozwolić mu na wycofanie się – gdyby, oczywiście, taka myśl w ogóle miała zrodzić się w jego w umyśle.
To jednak było wątpliwe. Wątpliwe było wszystko, co sugerowałoby, że ten mały diabeł nie przemyślał doskonale swojego posunięcia.
Vergil objął go w pasie i zagarnął bliżej, wymuszając kontakt ich ciał. Wtedy też ich języki splotły się po raz pierwszy, ale trudno byłoby określić, z czyjej inicjatywy.
Obaj czekali na to dłużej, niż mieli dumę przyznać.
Ich gra nie skończyła się na szachownicy. Cały czas trwała i żaden z nich nie wydawał się skłonny jej kończyć, przeciwnie, obaj dolewali oliwy do ognia. Louis zostawiając kartkę; Vergil zwracając na to uwagę. Louis całując go, a Vergil – pocałunek ten oddając.
Całe napięcie, które wzbierało w nich podczas partii, musiało jednak przecież znaleźć ujście. Dlatego właśnie teraz rwącą kaskadą wlewało się w to zetknięcie warg; w zbliżenie, na które żaden z nich nie powinien był sobie pozwolić. Zbliżenie subtelne, ale niepozbawione pasji dwojakiej natury.
Louis… tak, jak można było oczekiwać, pachniał białymi kwiatami; czymś rześkim i ulotnym jak powiew wiosennego wiatru. Poetyckie określenia Vergil odsunął jednak na bok, zaciskając wreszcie palce na żuchwie chłopca, aby nie pozwolić mu na wycofanie się – gdyby, oczywiście, taka myśl w ogóle miała zrodzić się w jego w umyśle.
To jednak było wątpliwe. Wątpliwe było wszystko, co sugerowałoby, że ten mały diabeł nie przemyślał doskonale swojego posunięcia.
Vergil objął go w pasie i zagarnął bliżej, wymuszając kontakt ich ciał. Wtedy też ich języki splotły się po raz pierwszy, ale trudno byłoby określić, z czyjej inicjatywy.
Obaj czekali na to dłużej, niż mieli dumę przyznać.