Percival “Percy” Blackmoore
kapitan Królewskich Sił Powietrznych, baron
28 lat • Wzrost 190 cm • Niebieskie oczy • Czarne włosy
Od zakończenia wojny minęło ponad pół roku, Percival był w domu od ośmiu miesięcy. Witali go jak bohatera - również w podręcznikach historii tacy jak on będą nazywani bohaterami, bo walczyli po odpowiedniej stronie. Ojciec był z niego niezwykle dumny - syn poszedł w jego ślady, wykazał się męstwem, honorem i odwagą, a przy jego piersi pyszniło się kilka odznaczeń, co prawda niewielkiej rangi, ale to i tak sporo jak na tak młodego mężczyznę. I na dodatek wrócił bez szwanku, cały i zdrowy.
Cały i zdrowy…
No właśnie. Na ciele niewątpliwie - piękny, dobrze zbudowany mężczyzna, który nie dorobił się ani jednej blizny mimo czasu spędzonego na froncie. A jednak nękała go choroba, atakująca nie ciało, a duszę, umysł i serce. Lęki, które przypominały o sobie w nocy, panika budząca się pod wpływem niespodziewanego hałasu, ta pedantyczna dbałość o zachowanie pewnych rytuałów. Drobne dziwactwa, stanowiące jedynie wstydliwy rodzinny sekret - nic, czemu starano by się zaradzić inaczej niż nakazując Percivalowi odpoczynek. Świeże wiejskie powietrze dobrze mu zrobi, mówili. Zamieszkał więc w rodzinnej posiadłości, a reszta rodziny wymyśliła, że na jakiś czas przeniesie się do domu w Londynie, by zapewnić mu spokój. Ojciec i tak musiał pozostać w stolicy, bo koniec wojny nie oznaczał dla takich jak on końca pełnienia swoich obowiązków, a matka i siostry Percivala skorzystały z okazji, by już w znacznie spokojniejszej atmosferze poudzielać się towarzysko. Doskonale, wszyscy zadowoleni.
Po tych kilku miesiącach Percy był w stanie się zgodzić - faktycznie, wiejska okolica pozwalała mu się wyciszyć. Nadal nie było najlepiej, nadal miał koszmary i źle znosił niektóre hałasy, ale było coraz lepiej. Doskwierał mu pewien szczególny rodzaj samotności - mimo tylu osób wokół siebie nie czuł się przez nikogo zrozumiany. Tyle razy chciał porozmawiać z innymi pilotami z RAFu, zapytać ich o koszmary. Czy też budzi ich dźwięk widmowych wystrzałów? Czy ich świat też czasami zachodzi mgłą wspomnień zbyt żywych, by im się nie poddać? Wiedział jednak, że nie wolno o tym mówić. To wstyd. Był baronem, oficerem, pierworodnym synem Blackmoore’ów - tacy jak on nie mają strachu w sercu. Tacy jak on cierpią w samotności, bo nie wolno im przyznać się do słabości… Sami sobie z tym muszą poradzić.
Percival wrócił z Londynu we wczesnych godzinach popołudniowych - z samego rana załatwił swoje sprawy, później zjadł obiad u rodziców i uciekł przed podwieczorkiem, wykręcając się obowiązkami, a tak naprawdę po prostu potrzebując spokoju. Od rana był jakiś nieswój - to pewnie przez tę burzową pogodę, było parno i duszno, a on od rana paradował w eleganckich ubraniach, zapięty pod szyję. Wróci do siebie, weźmie kąpiel, przebierze się i z kieliszkiem brandy zasiądzie na tarasie - na pewno będzie lepiej. Może pójdzie później na spacer z psami, o ile pogoda jeszcze będzie temu sprzyjała.
W domu jednak nie było tak spokojnie jak oczekiwał. Gdy szedł od strony garaży do posiadłości, usłyszał podniesiony głos Sebastiana - pomocnika zarządcy posiadłości. Kłócił się z kimś, jeszcze nie krzyczał, ale słychać było irytację w każdym wypowiadanym przez niego słowie. Drugiego głosu Percival nie rozpoznawał. Powinien się w to angażować? Mógł ich minąć, zostawić to służbie do rozwiązania. Nie miał na to siły. A jednak zwyciężyła w nim ciekawość i potrzeba zakończenia tego konfliktu natychmiast - jeszcze chwilę będzie nasłuchiwał tej kłótni i zwariuje. Poprawił więc zarzucony niedbale na ramiona płaszcz i skręcił w stronę drzwi do bocznego skrzydła posiadłości. Swoje nadejście obwieścił stukając głośno obcasami lakierek o kamienną podłogę przedsionka.
- Co się dzieje, Sebastianie? - zapytał tonem tak spokojnym, rzeczowym i eleganckim, że sam był zaskoczony, że mu się tak udało mimo zmęczenia.