- Duch:
Upiór Opery
kroki bez stóp, echo bez głosu, cień bez figury, legenda bez twarzy
muzyk, kompozytor, iluzjonista, architekt, geniusz
Płaczesz! Boisz się mnie! A przecież w gruncie rzeczy
nie jestem taki zły! Pokochaj mnie i się przekonasz! Gdybym był kochany takim,
jakim jestem, byłbym bardzo dobrym człowiekiem!
Gdybyś zechciała mnie pokochać, byłbym łagodny jak baranek.
Mogłabyś robić wszystko ze mną.
— Chłopcze! Dostałeś proste zadanie, odebrać kwiaty od dostawcy, czego nie zrozumiałeś? Mam zacząć przekazywać ci proste komunikaty za pomocą kija?
— Ależ sir, w tym właśnie problem! Dostawca już zajechał, ma dorożkę pełną kwiatów, ale jest ich więcej, niż nakazano zamówić!
— Więcej? To niemożliwe, chłopcze, na pewno coś źle zapamiętałeś. A czy dostawca żąda dodatkowej zapłaty?
— Powiedział mi, że opera zapłaciła z góry!
Nadzorca zdenerwował się jeszcze bardziej, niż gdy młodzieniec mu przerwał, zamachnął się więc groźnie, odesłał go w asyście kilku podłych słów, a chłopiec raz jeszcze przebiegł swoją drogę, wzbijając kurz z desek korytarzyka. Wypadł z powrotem na tył budynku, tam gdzie niedostrzegalne dla szlachetnego oka drzwiczki prowadziły na obszerny dziedziniec i zdyszany stanął przed dostawcą — na jego nieszczęście równie zniecierpliwionym.
— Przyjmujemy kwiaty, sir. Przepraszam za problem, sir.
— Od początku nie było żadnego problemu! — żachnął się dostawca, poruszył sumiastym wąsem i z krótkim skinięciem głowy ruszył z powrotem do swojego powozu. Chłopiec patrzył chwilę, jak dorożka z nazwą firmy wymalowaną na drzwiczkach odjeżdża, zostawiając w śniegu ślady kół i końskich kopyt… a gdy raz jeszcze przyjrzał się wystawionym koszom z kwiatami, które miały posłużyć jako element scenografii do wieczornego spektaklu, dokonał kolejnego odkrycia. I to zdumiało go jeszcze bardziej.
— Zniknął!
W istocie, ten dodatkowy kosz z białymi różami, o który jeszcze chwilę temu było tak wiele hałasu, teraz zwyczajnie zniknął. Jakby nigdy go nie było! A przecież widać było puste miejsce, w którym zostawił odcisk, widać było gdzie stał. Gdzie się podział? Chłopiec spojrzał za siebie, ale w korytarzu było zupełnie pusto. Nikt go nie zabrał. Ale chyba sobie czegoś nie przywidział?
Wiedząc, że nie ma czasu się nad tym zastanawiać, wzruszył ramionami i zajął się przenoszeniem koszów tam, gdzie ich oczekiwano. I nikomu nie pisnął już słówka o nadprogramowych znikających różach. Nie było to nic istotnego — utwierdzał go w tym dyszący mu w kark srogi nadzorca.
Mniej więcej w tej samej chwili, w innej części potężnego gmachu opery, zagubiona przedtem baletnica zdążyła już odnaleźć wspólną garderobę corps de ballet, niepostrzeżenie wtopiła się między przyjaciółki i pośpiesznie zakładając barwny kostium podsłuchiwała rozmowę pozostałych.
— Myślicie, że pan Verdi we własnej osobie przybędzie na premierę?
— Nie bądź głupiutka! Verdiego nie ma nawet w Paryżu, a zresztą, to nie premiera tej opery na świecie, ale premiera w Operze Garnier. Inni grają to już od trzydziestu lat!
— Tak strasznie długo? Ojej…
— Och, żaden stary kompozytor mnie nie interesuje.
Główki przebierających się baletnic podniosły się na raz, palce ustawały w wiązaniu gorsecików i baletek, by wyraźniej usłyszeć, co mówiła najstarsza spośród nich. Świadoma zainteresowania baletnica uśmiechnęła się mało skromnie.
— Interesuje mnie ten, który będzie występował w roli księcia Mantui.
Jej słowa wywołały zamieszanie w garderobie.
— Ach, panicz Beauregard!
— On na pewno nie ma nic wspólnego ze starym kompozytorem.
— Czy ktoś słyszał, by już oświadczył się jakiejś szczęśliwej pannie?
— Mi może się oświadczyć, dla niego zostałabym hrabianką.
Baletnice zaczęły chichotać, a bardziej tęskne spojrzenia niektórych popłynęły w stronę wiszącego przy lustrach afiszu. Popełniono na nim jakąś literówkę, więc nie został wywieszony w głównym holu, ale któraś baletnica przyniosła go wówczas tutaj i od tego czasu wszystkie przyglądały się nieraz wymalowanej na papierze twarzy zdolnego tenora. Pod grubymi literami tytułu — „RIGOLETTO” — wypisano równie widocznie jego długie nazwisko. Data premiery przypadała na dzisiejszy wieczór.
Chichot baletnic ustał jednak równie szybko, jak zabrzmiał, gdy wydarzyły się dwie rzeczy: najpierw coś stuknęło wielokrotnie tuż obok nich, zupełnie jak kroki, jakby przez garderobę przeszedł niewidzialny człowiek (tak przynajmniej później opowiadały), a w chwili następnej drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich odziana w czerń przewodniczka baletu, surowa i wymagająca madame Giry. Nim dziewczęta na dobre zdążyły wpaść w popłoch, krzyczała na nie, że nie ma czasu na głupoty — na głównej scenie opery rozpoczyna się zaraz próba generalna!
Jeszcze w drodze na scenę baletnice mamrotała między sobą, jak bardzo nie znoszą tej „nawiedzonej, oczywiście” garderoby, i że — równie oczywiście — musiała to być sprawka Ducha Opery.
A ciche kroki pozbawione właściciela rozbrzmiewały już w innej części budynku.
Monsieur Christian Beauregard otrzymał kosz białych róż wcześniej niż jakiekolwiek inne kwiaty tego wieczora. Opatrzono go czarną wstążką i prostym liścikiem — lakonicznym, doprawdy, bo na bilecie nie napisano nic poza prostym zwrotem:
"Poradzi pan sobie doskonale".
Bez podpisu. Z wiarą, zapewne, że adresat sam będzie wiedział najlepiej, od kogo ów wyraz nadziei i wiary pochodzi.
Kwiaty pierwsza zobaczyła starsza garderobiana, która przyniosła monsieur Beauregardowi jego kostium, ale choć przeszedł ją przy tym dreszcz, komentarze zachowała dla siebie. Pierwsza otworzyła przecież drzwi, nikt inny nie miał klucza. Skąd się tu wzięły? Nie chciała wiedzieć. Pochylona wiekiem, wiedziała najlepiej, że w Operze Garnier dzieją się nieraz zjawiska, o które lepiej nie dopytywać.
Drugi bilecik pojawił się jeszcze później, po próbie generalnej. Wsunięto go pod flakon perfum.
"Więcej panowania nad głosem w „Questa o quella”! Publiczność będzie u pana stóp".
I jeszcze jeden — wsunięty w kieszeń renesansowego kostiumu, jak gdyby do rąk własnych śpiewaka. Ale któż był w stanie zbliżyć się do niego na tyle, by tę skromną wiadomość przekazać? Kto w tak niezauważalny sposób położył palce na jego stroju?
"Christianie — dziś wieczorem usłyszymy się na lekcji śpiewu".
Tym razem opatrzono liścik podpisem.
"Anioł Muzyki".