Twisted every way

    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Twisted every way

    Pisanie by terefer Pon 27 Gru 2021, 16:45

    Duch:




    ***
    Dokonawszy niebezpiecznego odkrycia, zdumiony chłopiec na posyłki pracujący na zapleczu opery najpierw nakazał dostawcy, by czekał tam gdzie stał, a potem pobiegł ile sił w nogach do swojego przełożonego. Nadzorca nie był zadowolony, że przeszkadza mu się w pracy, jaką było akurat zabawianie jednej zagubionej baletnicy.
    — Chłopcze! Dostałeś proste zadanie, odebrać kwiaty od dostawcy, czego nie zrozumiałeś? Mam zacząć przekazywać ci proste komunikaty za pomocą kija?
    — Ależ sir, w tym właśnie problem! Dostawca już zajechał, ma dorożkę pełną kwiatów, ale jest ich więcej, niż nakazano zamówić!
    — Więcej? To niemożliwe, chłopcze, na pewno coś źle zapamiętałeś. A czy dostawca żąda dodatkowej zapłaty?
    — Powiedział mi, że opera zapłaciła z góry!
    Nadzorca zdenerwował się jeszcze bardziej, niż gdy młodzieniec mu przerwał, zamachnął się więc groźnie, odesłał go w asyście kilku podłych słów, a chłopiec raz jeszcze przebiegł swoją drogę, wzbijając kurz z desek korytarzyka. Wypadł z powrotem na tył budynku, tam gdzie niedostrzegalne dla szlachetnego oka drzwiczki prowadziły na obszerny dziedziniec i zdyszany stanął przed dostawcą — na jego nieszczęście równie zniecierpliwionym.
    — Przyjmujemy kwiaty, sir. Przepraszam za problem, sir.
    — Od początku nie było żadnego problemu! — żachnął się dostawca, poruszył sumiastym wąsem i z krótkim skinięciem głowy ruszył z powrotem do swojego powozu. Chłopiec patrzył chwilę, jak dorożka z nazwą firmy wymalowaną na drzwiczkach odjeżdża, zostawiając w śniegu ślady kół i końskich kopyt… a gdy raz jeszcze przyjrzał się wystawionym koszom z kwiatami, które miały posłużyć jako element scenografii do wieczornego spektaklu, dokonał kolejnego odkrycia. I to zdumiało go jeszcze bardziej.
    — Zniknął!
    W istocie, ten dodatkowy kosz z białymi różami, o który jeszcze chwilę temu było tak wiele hałasu, teraz zwyczajnie zniknął. Jakby nigdy go nie było! A przecież widać było puste miejsce, w którym zostawił odcisk, widać było gdzie stał. Gdzie się podział? Chłopiec spojrzał za siebie, ale w korytarzu było zupełnie pusto. Nikt go nie zabrał. Ale chyba sobie czegoś nie przywidział?
    Wiedząc, że nie ma czasu się nad tym zastanawiać, wzruszył ramionami i zajął się przenoszeniem koszów tam, gdzie ich oczekiwano. I nikomu nie pisnął już słówka o nadprogramowych znikających różach. Nie było to nic istotnego — utwierdzał go w tym dyszący mu w kark srogi nadzorca.

    Mniej więcej w tej samej chwili, w innej części potężnego gmachu opery, zagubiona przedtem baletnica zdążyła już odnaleźć wspólną garderobę corps de ballet, niepostrzeżenie wtopiła się między przyjaciółki i pośpiesznie zakładając barwny kostium podsłuchiwała rozmowę pozostałych.
    — Myślicie, że pan Verdi we własnej osobie przybędzie na premierę?
    — Nie bądź głupiutka! Verdiego nie ma nawet w Paryżu, a zresztą, to nie premiera tej opery na świecie, ale premiera w Operze Garnier. Inni grają to już od trzydziestu lat!
    — Tak strasznie długo? Ojej…
    — Och, żaden stary kompozytor mnie nie interesuje.
    Główki przebierających się baletnic podniosły się na raz, palce ustawały w wiązaniu gorsecików i baletek, by wyraźniej usłyszeć, co mówiła najstarsza spośród nich. Świadoma zainteresowania baletnica uśmiechnęła się mało skromnie.
    — Interesuje mnie ten, który będzie występował w roli księcia Mantui.
    Jej słowa wywołały zamieszanie w garderobie.
    — Ach, panicz Beauregard!
    — On na pewno nie ma nic wspólnego ze starym kompozytorem.
    — Czy ktoś słyszał, by już oświadczył się jakiejś szczęśliwej pannie?
    — Mi może się oświadczyć, dla niego zostałabym hrabianką.
    Baletnice zaczęły chichotać, a bardziej tęskne spojrzenia niektórych popłynęły w stronę wiszącego przy lustrach afiszu. Popełniono na nim jakąś literówkę, więc nie został wywieszony w głównym holu, ale któraś baletnica przyniosła go wówczas tutaj i od tego czasu wszystkie przyglądały się nieraz wymalowanej na papierze twarzy zdolnego tenora. Pod grubymi literami tytułu — „RIGOLETTO” — wypisano równie widocznie jego długie nazwisko. Data premiery przypadała na dzisiejszy wieczór.
    Chichot baletnic ustał jednak równie szybko, jak zabrzmiał, gdy wydarzyły się dwie rzeczy: najpierw coś stuknęło wielokrotnie tuż obok nich, zupełnie jak kroki, jakby przez garderobę przeszedł niewidzialny człowiek (tak przynajmniej później opowiadały), a w chwili następnej drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich odziana w czerń przewodniczka baletu, surowa i wymagająca madame Giry. Nim dziewczęta na dobre zdążyły wpaść w popłoch, krzyczała na nie, że nie ma czasu na głupoty — na głównej scenie opery rozpoczyna się zaraz próba generalna!
    Jeszcze w drodze na scenę baletnice mamrotała między sobą, jak bardzo nie znoszą tej „nawiedzonej, oczywiście” garderoby, i że — równie oczywiście — musiała to być sprawka Ducha Opery.
    A ciche kroki pozbawione właściciela rozbrzmiewały już w innej części budynku.

    Monsieur Christian Beauregard otrzymał kosz białych róż wcześniej niż jakiekolwiek inne kwiaty tego wieczora. Opatrzono go czarną wstążką i prostym liścikiem — lakonicznym, doprawdy, bo na bilecie nie napisano nic poza prostym zwrotem:
    "Poradzi pan sobie doskonale".
    Bez podpisu. Z wiarą, zapewne, że adresat sam będzie wiedział najlepiej, od kogo ów wyraz nadziei i wiary pochodzi.
    Kwiaty pierwsza zobaczyła starsza garderobiana, która przyniosła monsieur Beauregardowi jego kostium, ale choć przeszedł ją przy tym dreszcz, komentarze zachowała dla siebie. Pierwsza otworzyła przecież drzwi, nikt inny nie miał klucza. Skąd się tu wzięły? Nie chciała wiedzieć. Pochylona wiekiem, wiedziała najlepiej, że w Operze Garnier dzieją się nieraz zjawiska, o które lepiej nie dopytywać.
    Drugi bilecik pojawił się jeszcze później, po próbie generalnej. Wsunięto go pod flakon perfum.
    "Więcej panowania nad głosem w „Questa o quella”! Publiczność będzie u pana stóp".
    I jeszcze jeden — wsunięty w kieszeń renesansowego kostiumu, jak gdyby do rąk własnych śpiewaka. Ale któż był w stanie zbliżyć się do niego na tyle, by tę skromną wiadomość przekazać? Kto w tak niezauważalny sposób położył palce na jego stroju?
    "Christianie — dziś wieczorem usłyszymy się na lekcji śpiewu".
    Tym razem opatrzono liścik podpisem.
    "Anioł Muzyki".
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Pon 27 Gru 2021, 23:28

    Gdy przestąpił próg garderoby, jego nozdrza natychmiast wypełniła słodkawa woń kwiatów. Komponowała się perfekcyjnie z charakterystyczną dla tego pomieszczenia wonią pudru, kurzu i rozgrzanego wosku. Zamknął za sobą cicho drzwi i pewnym krokiem ruszył w kierunku dębowego biurka. Po drodze zsunął z prawej dłoni elegancką rękawiczkę i odrzucił ją niedbale na blat. Nim przeczytał liścik, wiedział, kto ofiarował mu ten zachwycający bukiet.
    Wziął głębszy wdech, delektując się kwiatową wonią, zwiastunką dzisiejszego triumfu. Jego palce niedbale przebiegły pośród delikatnych płatków, uważając na ostre kolce, sięgnął po zawieszoną na smukłej łodydze karteczkę. Zapisane na niej słowa wywołały na jego jasnych wargach lekki, nieświadomy uśmiech. Bezwiedny i może odrobinę próżny grymas. Imponujący bukiet bez wątpienia sprawił artyście przyjemność. W końcu był dowodem oddania, a kto nie lubi przyjmować podobnych hołdów?
    Usiadł przed lustrem, wciąż obracając w długich palcach lakoniczną wiadomość. Gdy za pierwszym razem otrzymał tajemniczy liścik, był przekonany, że został on podrzucony przez jednego z wielbicieli. Kolejne notatki wzbudziły w nich jednak niejasne podejrzenia. A następne wydarzenia sprawił, że zaczął wątpić we własne zmysły. Ich autor pozostawał nieuchwytny. Raz jawił mu się jako oczarowany słuchacz, innym razem genialny nauczyciel, a czasami...
    Oddech Christiana osiadł białą mgiełką na tafli lustra.
    — W końcu się spotkamy, podstępny draniu — szepnął, od tak dawna dręczony pragnieniem poznania tajemniczego adresata. Przez cały ten czas nie udało mu się jednak nawet udowodnić jego istnienia. Nie wiedział już, czy ma do czynienia z człowiekiem, duchem czy samym diabłem. A może jedynie swoją własną fantazją.
    Wiedziony przeczuciem, odwrócił się przez ramię, ale w kącie pomieszczenia dostrzegł jedynie zawieszony tam kostium. Ileż to razy w tym przeklętym budynku towarzyszyło mu to niejasne wrażenie bycia obserwowanym. Bywało, że budziło w nim niepokój. Zazwyczaj jednak było wręcz odwrotnie. Był przekonany, że gdzieś pośród murów Opery Garnier miał swojego anioła stróża. Tajemniczego opiekuna, któremu zawdzięczał swoją paryską sławę.

    Na sali zaczęli zbierać się pierwsi widzowie. Artyści słyszeli, jak zza ciężkiej, czerwonej kotary dobiegają odgłosy rozmów. Nieskończonych dyskusji politycznych, szeptanych komplementów i narzekania na niesprzyjającą pogodę. Wszystko było gotowe na przedstawienie. Christian przystanął w korytarzu obok grupy rozchichotanych baletnic. Dziewczyny plotkowały o czymś z takim zapałem, że rumieńce zdawały się widoczne nawet pod grubą warstwą makijażu.
    Jednak, gdy tylko zdały sobie sprawę z obecności mężczyzny, na moment zamilkły, po czym podjęły rozmowę ze zdwojonym entuzjazmem.
    — Podobno sam mer Paryża ma być obecny na dzisiejszym występie! — Zagadnęła jedna z nich, nie kryjąc rozkosznej ekscytacji.
    — I pan Verdi — powtórzyła nieśmiało najmłodsza z tancerek i natychmiast została nerwowo uciszona przez swoje koleżanki.
    — Jeśli pan Verdi usłyszy o naszym przedstawieniu, to na pewno wróci do Paryża, by je zobaczyć — odpowiedział z rozbawieniem, próbując rozchmurzyć zakłopotaną dziewczynę. Baletnica przyjęła jego starania z doprawdy urzekającym uśmiechem.
    — Wybierasz się z nami świętować po premierze? — Najodważniejsza z nich Emma, wyciągnęła dłoń, by poufałym gestem poprawić jedną z falbanek jego kostiumu. Lekkim, choć może nieco grubiańskim ruchem odsunął jej dłoń. Wtedy też wyczuł w ukrytej kieszonce kolejny liścik. Gdy na niego natrafił, pod opuszkami palców poczuł elektryzujące łaskotania. Dyskretnie odczytał notatkę, która przyspieszyła bieg krwi, wywołując na dnie duszy to uczucie tęsknego wyczekiwania i niepewności. Sam gotów był kpić z zalecających się tancerek, a podrzucona karteczek wytrącała go z równowagi.
    — Co to za tajemnicza wiadomość? — Emma spróbowała zajrzeć mu przez ramię, ale zdążył schować liścik do kieszonki. Odpowiedział jej jedynie tajemniczym uśmiechem i lekko skłonił się wszystkim paniom na pożegnanie.
    — To będziesz z nami świętował, książę Mantui? — Odezwała się wesoło rudowłosa piękność o zadziornym błysku w bursztynowych oczach.
    — Jestem już umówiony — odparł, próbując wycofać się z rozmowy.
    — Czy to schadzka?
    — Z kim jesteś umówiony, monsieur?
    — Kim jest szczęśliwa wybranka wielkiego Christiana Beauregarda?
    Roześmiał się dźwięcznie i wymknął bez słowa z rozmowy, pozostawiając odpowiedzi domysłom panien. Do spektaklu mogły snuć podejrzenia, co do jego planów. Prawdą było jednak to, że nawet Christian nie wiedział wiele o autorze liściku.

    Jeżeli powodzenie spektaklu mierzyć głośnością i długością braw, to tego wieczoru Opera Gariera odniosła spektakularny sukces. Goście uwiedzeni przez doskonałą muzykę i wspaniały spektakl energicznie oklaskiwali kolejnych aktorów.
    Tak ciepłe przyjęcie odbierało dech. Owacje nasiliły się, gdy na deskach sceny pojawił się Christian. Zakręciło mu się w głowie, gdy stanął przeciw pełnej widowni. Pierwszy ukłon wykonał w kierunku loży numer pięć. Zatrzymał się na dłużej z opuszczoną głową i dłońmi splecionymi na plecach. Jednak gdy się wyprostował, na jego ustach gościł już szeroki uśmiech. Kolejny ukłon zrobił w kierunku balkonów po prawej stronie, gdzie dostrzegł blond czuprynę wicehrabiego de Chagny. Arystokrata oklaskiwał go z zachwycającym zapałem, niebezpiecznie wychylając się przez barierkę. Christian czuł się odurzony sukcesem. A z każdym triumfem pragnął, by kolejny był jeszcze bardziej spektakularny. Ukłonił się jeszcze niezliczoną ilość razy, nim w końcu trupie pozwolono zejść ze sceny.
    Wrzawa braw nie miała końca. Nie umilkła nawet, gdy zniknął za drzwiami garderoby. Zsunął z głowy niewygodną perukę i dłonią przeczesał niesforne kosmyki. Dopiero teraz zaczął odczuwać obezwładniające zmęczenie. Opadł na kanapę i natychmiast sięgnął ręką do swojej szyi, by poluźnić uwierający go kostium. Sztywny materiał ustąpił pod dotykiem palców, pozwalając mu w końcu wziąć głębszy wdech. Płuca natychmiast wypełniła łagodna woń białych róż. Nawet w ciemnej garderobie dało się słyszeć rytmiczny huk cichnących oklasków.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Wto 28 Gru 2021, 01:05

    — Wszystkie miejsca wyprzedane?
    — Wszystkie, monsieur Firmin, nie ma nawet pół wolnej loży.
    — Loży! Ciekawe, że wspomina pani akurat loże, droga pani, zamierzaliśmy bowiem spytać, jak ma się sprawa loży numer sama-pani-wie-której!
    Stara bileterka zrobiła kwaśną minę, której nie mogły rozchmurzyć nawet przymilne uśmieszki dyrektorów opery.
    — Loża numer pięć — powiedziała z naciskiem — również jest zajęta. Jak zawsze! Mogą sobie panowie sprawdzić, jeśli czują taką potrzebę, najlepiej bezpośrednio z widowni, bo drzwi są już zamknięte! Sama słyszałam jak przekręcał się w nich klucz… Od środka!
    Szanowni dyrektorzy nie mogli uczynić tym razem nic więcej jak tylko spojrzeć po sobie z rezygnacją i przystać — raz jeszcze — na narzucane im warunki. O loży oznaczonej numerem piątym, o którą dopytywali się nie tylko przy okazji tego głośnego spektaklu, ale też przy wielu innych okazjach, krążyły legendy, a ci, którzy je opowiadali, prześcigali się w kuriozalnych wymysłach. Ktoś opowiadał swego czasu, że lożę nawiedza duch starego dżentelmena, którego żona była tu operową divą na samym początku stawiania gmachu opery. Ktoś inny zapewniał, że owszem, to duch — ale żaden dżentelmen, tylko zjawa, potworna zjawa z dna piekieł, o czaszce zamiast głowy. Poza legendami były jednak również fakty, dyrektorzy bowiem w dniu, w którym rozpoczynali urzędowanie w przejętej dopiero co operze, otrzymali tajemniczy list zakazujący im sprzedawania loży komukolwiek z zewnątrz, tak by była zawsze do dyspozycji. Wysłany przez nich swego czasu człowiek opowiadał o tym, że gdy zakazu nie dotrzymano i kazano mu zająć fotel w tym miejscu, gdzieś w połowie pierwszego aktu usłyszał tuż nad uchem głos wołający, aby się wynosił, a przecież nikogo nie było wówczas w pobliżu! Zarzekał się i czynił znak krzyża. Od tego też dnia loża w magiczny sposób zamykała się od środka, jakby sama, ilekroć na deskach sceny prezentowano nowy spektakl.
    Tak też było więc i tego wieczora. Loża z numerem piątym stała zamknięta, ale gdy dyrektorzy zajęli swoje miejsca po przeciwnej stronie sali, tuż obok hrabiego de Chagny i jego młodszego brata, z rozdrażnieniem spostrzegli, że „piątka” najzwyczajniej w świecie świeci pustkami. Było już za późno, żeby sprawę roztrząsać, ale gdzieś w antrakcie pan Firmin szepnął do pana Andre:
    — Wymienimy zamki. Te drzwi pewnie same zatrzaskują się ze starości!
    Później słyszano też jednak, że jedna z dam siedzącym w loży numer sześć oraz dżentelmen z loży czwartej wyrazili tę samą opinię: ktoś w loży znajdującej się między nimi klaskał tak długo i głośno, że było go słychać jeszcze kiedy inne oklaski już ucichły. Prawdziwy wielbiciel! — ocenili.

    Wicehrabia Raoul de Chagny miał tego wieczora cień, z istnienia którego nie zdawał sobie sprawy. Gdy on wypadł ze swojej loży, Cień wypadł z loży numer pięć. Gdy on szedł szybko korytarzem i ze śmiechem zbywał jakąś ofertę wychylenia lampki wybornego wina z okazji wspaniałej gali, Cień przemierzał inny korytarz, tajny, a furkot jego płaszcza kładł płomyki świec nawet w przyległych pomieszczeniach. I tylko z jednego powodu Cień w którymś momencie wysunął się na prowadzenie — szlachetny wicehrabia został z tyłu, by przekazać damie pokojowej liścik z zapowiedzią. Podczas gdy on zdobywał się na ten gest kurtuazji, Cień był już w garderobie, wokół garderoby i nad nią.
    Tym razem podmuch chłodnego powietrza wprawiał w drżenie płomienie świec ustawionych między kwiatami. Tam, gdzie jeszcze chwilę temu trwała atmosfera samotnej celebracji wyrażanej uspokajanym oddechem, gdzie pachniały bukiety wielbicieli i gdzie półmrok wydawał się kojący, nagle zrobiło się bardziej obco.
    Do jednego oddechu dołączył drugi — a potem zabrzmiał głośniej. Słowami.
    — Brawo, monsieur.
    Chwila ciszy, by siedzący w pozornej samotności śpiewak podniósł głowę w poszukiwaniu źródła głosu. Zawsze tak robił — Cień miał z tego pewną satysfakcję. Dziś miał jej dostać jeszcze więcej.
    Jego głos, melodyjny ale dziwnie tonowany, jakby nie nawykł do rozmów, zdawał się rozbrzmiewać prosto ze ścian.
    — Brawo. Bravissimo! Ta opera to fraszka, żadne dzieło sztuki, ale zdołałeś tchnąć w nią poezję. Otrzymaj arię na miarę swoich możliwości, a prawdziwie zaczarujesz ludzi śpiewem. Ci ludzie! Widziałeś ich? Nie potrafią słyszeć, ale ciebie słuchali! A tym samym także i mnie!
    Był dzisiaj zuchwały — ów bezpostaciowy głos! — nigdy przedtem nie pozwolił sobie chyba na taki przypływ emocji i na tak wiele słów zdradzających jego człowieczeństwo, ale… być może tym razem mógł sobie na to pozwolić? Wszak czy ten wieczór nie był swego rodzaju kulminacją? Czyż nie mieli dziś świętować prawdziwie, a nie tylko odbywać kolejną mistyczną lekcję śpiewu?
    Ale dokładnie w tej chwili, kiedy zdawało się już, że dobiegający ze ścian głos zbiera się w jednym punkcie, że staje się bardziej namacalny i fizyczny, i gdy już był niemalże na wyciągnięcie ręki, czyjejś ręki — wtedy właśnie do drzwi garderoby ktoś zapukał, światło świec znowu stało się ciepłe, a przestrzeń wokół toaletki boleśnie, boleśnie pusta. Głos odpłynął.
    Przyczaił się.
    — Monsieur Beauregard, pewien panicz chce się z panem widzieć. Zapewnia, że to pilne!
    — Niezwykle pilne! — Do głosu garderobianej dołączył gdzieś za drzwiami głos wicehrabiego de Chagny, a w następnej chwili klamka stęknęła, drzwi się uchyliły, błysnęła biel wykrochmalonego kołnierzyka i aksamitna czerń fraka, i para jasnych, pełnych młodzieńczej werwy oczu.
    — Wielki monsieur Beauregard… zechce przypomnieć sobie przyjaciela z dawnych lat, kompana podróży przez krainy goblinów, i zagadek, i mgieł opowieści z dalekiej Północy! Mój drogi! Gdzie twój czerwony szalik?
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Wto 28 Gru 2021, 14:47

    Niespodziewanie garderoba ze słodkiego azylu przeistoczyła się w pułapkę. Chłód przeszył ciało zdolnego śpiewaka, a uczucie niepokoju zgasiło triumfalny uśmiech błąkający się na ustach. Przesunął dłoń na miękkie obicie kanapy i wbił w nie palce. Czuł na skórze fakturę materiału, skupił się na tym realnym odczuciu… a jednak głos wypełniający pomieszczenie był przecież nie mniej realny.
    Znany. Bliski. Udzielał mu cennych rad. Surowo ganił. Szczędził pochwały, których solista tak pragnął. Nieuchwytny, ale nieustannie obecny towarzysz.
    Kompletnie zwariowałem.
    A jednak. Jego ciało rozluźniło się, gdy przyjął swobodną pozę na kanapie, moszcząc się wygodnie w jej rogu. Oparł łydkę o krawędź sofy, a dłoń kurczowo zaciśniętą na obiciu uniósł, by rozpiąć jeszcze jeden guzik nieznośnie niewygodnego kostiumu. Z kim innym mógłby dzielić tę chwilę triumfu? Jego spojrzenie nie błądziło już trwożliwie po ścianach, a na usta powrócił zwodniczo pewny siebie grymas. Było w nim teraz coś iście godnego księcia Mantui.
    — Te brawa należały się tobie, mistrzu — skierował te słowa w ciemność. Słodki komplement, który nie był jedynie pustym pochlebstwem, choć bez wątpienia karmił próżność i dumę. Christian wiedział, że nie istniałby wielki Beauregard bez tej tajemniczej mocy, która złożyła mu dziś publiczność u stóp. Zbyt wiele przypadków, zbyt wiele pomyślnych zbiegów okoliczności doprowadziło go to tego miejsca, by mógł wierzyć jedynie we własne szczęście. — Nie wiedzieli, dla kogo klaszczą. I ja-
    Nie dokończył. Nim żądanie wymknęło się z jego ust, drzwi od garderoby zostały otworzone. Tak wiele razy pragnął rzucić niewidzialnej sile ultimatum. Nie zaśpiewam, jeśli się mi nie pokażesz. Za każdym razem strach powstrzymywał go przed tą gwałtowną prośbą, a dziś, gdy w końcu zdobył się na odwagę, to nie zdążył.
    Roztargniony odwrócił się w kierunku niespodziewanego gościa. A zrodzona przed chwilą irytacja natychmiast przerodziła się w radość ze spotkania. Uścisnął ciepłą dłoń hrabiego. Może przytrzymał ją odrobinę dłużej niż wypadało. W obliczu tego dotyku jego samotna rozmowa wydawała się kompletnym szaleństwem. Energia hrabiego była zaraźliwa, a swada i uśmiech rozpraszały mroki pomieszczenia.
    — Szalik? — Bezwiednie, odrobinę głupio powtórzył ostatnie wypowiedziane przez mężczyznę słowo. Zatrzymał spojrzenie na przystojnej twarzy hrabiego. W kąciku tych ust zawsze czaił się ten szelmowski uśmiech, który nie raz ratował ich z kłopotów, gdy jeszcze byli dziećmi. Teraz zapewne kradł serca zamężnych panien. Znał te rysy. Choć teraz utraciły chłopięcą miękkość i nabrały twardości. Budziły w nim tęsknotę i czułość.
    — Szalik – powtórzył cierpliwie Raoul. — Zmarzłeś — dodał niespodziewanie, na moment przykrywając wierzch lodowatej ręki śpiewaka swoją drugą dłonią. Na twarzy Christiana pojawił się zakłopotany uśmiech, ale nie spróbował się wycofać. — Bierz szalik i zapraszam cię na kolację! Ta opera to doprawdy sukces — oznajmił natychmiast zmieniając temat z tą naturalną, młodzieńczą werwą. Nie pozwalając, by wcześniejszy gest wydał się zbyt poufały i intymny. A jednak właśnie taki był.
    — Dziś nie mogę — zaprotestował bezradnie i spróbował wydostać dłoń z lekkiego uścisku. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że ktoś ich podsłuchuje, bacząc na każdy gest. Niemalże czuł gniew czający się w głębokiej ciszy. Raoul pozostawał jednak na niego kompletnie obojętny.
    Bogaci panicze, szczególnie ci, którym natura nie poskąpiła urody, rzadko kiedy są skłonni przyjąć odmowę. Przekonani, że wszystko jest kwestią ceny lub dobrze dobranego pochlebstwa. Hrabia jedynie pobłażliwie pokręcił głową, niewiele robiąc sobie z tego słabego protestu.
    — Przebierz się i za dwie minuty widzimy się w holu. Mój powóz już czeka! — Nim z ust Christiana padła kolejna, bezradna odmowa, mężczyzna zniknął już na korytarzu. Podszedł do drzwi i domknął je cicho. Wciąż czuł na sobie czyjeś spojrzenie. Wiedział, że nie jest sam w pomieszczeniu.
    — Wiem, że wciąż tu jesteś. — szepnął, przekręcając klucz w zamku.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Wto 28 Gru 2021, 17:14

    Młody głupiec!
    Nie należał do tego miejsca, do tego ściśle określonego świata! Jego frak z jedwabną podszewką i kamizela z haftowanego atłasu wykrzykiwały swoją obcość, swoją przynależność do elity, salonów, pokojów pełnych drogich mebli i jeszcze droższych trunków, świata przyjemności, rozkoszy i światła. Zgubnego świata zewnętrznego! Skąd się tu wziął? Z przeszłości, jak wynikało! Zatem po co? Aby mącić? Aby ściągać na siebie uwagę i czynić zamieszanie, by wprowadzać niepokój tam, gdzie wszystko było już dawno ustalone wedle ścisłego porządku? Przekonany zapewne o swoim zwycięstwie jeszcze przed podjęciem wyścigu, wielce będzie niepocieszony w momencie, gdy pęknie koło w jego rozpędzonym rydwanie, gdy koń u jego zaprzęgu puści pianę z pyska, gdy wywróci się i przepadnie! I przegra! Bo wielki, śmiertelny doprawdy uczynił błąd wraz z chwilą, gdy jego przyzwyczajona do prostych ścieżek noga przestąpiła próg opery.
    JEGO opery!
    Gdy tylko drzwi zostały domknięte pod ostrożnym naciskiem dłoni Christiana, narastające dotąd napięcie eksplodowało, jak gdyby huknął bęben w finale orkiestrowej suity. „Wiem, że tu jesteś”! Doprawdy!
    — Jestem zawsze! — W głosie raz jeszcze zabrzmiały emocje, jakich przedtem nie dało się usłyszeć, a gdy trwało jeszcze jego echo, coś w murach starej opery zawyło, jak gdyby również wyrażało gniew anioła. Z pewnością był to przecież anioł.
    Gdy odezwał się z powrotem, był spokojniejszy, ale nie mniej stanowczy. Zbierał się, skupiał, rezonował już mnie w całości pomieszczenia, a bardziej w jednym punkcie. Na końcu pomieszczenia, obok toaletki…
    — Musisz być ostrożny, tak bardzo ostrożny, dziecko. Wielu czeka, żeby ci zaszkodzić, wielu przyjdzie, by sypać słodkie słowa zdradliwymi usty, a w kieszeni trzymać będą żmije, i zaatakują cię, gdy za bardzo im się oddasz… Drogi… Drogi…
    Na końcu pomieszczenia, tak, obok toaletki. Po przeciwnej stronie drzwi — tam, gdzie lustro! Tam wreszcie się skupił, tak wyraźny, jak gdyby mówiący stał tuż za ścianą. A może za jakimiś innymi drzwiami, których nie było widać?
    — Podejdź do zwierciadła. Przypatrz się sobie uważnie. Jesteś jeszcze taki młody, Christianie, tak wiele musisz się jeszcze nauczyć. Śpiewasz dobrze, ale to przecież nie wystarczy. Mówisz… że wiesz, że tutaj jestem. A ja odpowiadam ci, że jestem zawsze. I muszę być zawsze, ażeby cię strzec. Zawsze blisko, zawsze… na wyciągnięcie ręki. Popatrz. Patrz uważnie, przecież możesz mnie dostrzec!
    W miejscu, gdzie wysokie lustro odbijało pociągłą twarz i ramiona młodzieńca, coś nagle zabłysło. Jeden ognik, drugi, aż wreszcie zdało się, że odbijająca powierzchnia świeci własnym światłem i nagle nie tyle odbija, co przepuszcza obraz znajdujący się za nią. Obok księcia Mantui w niedopiętym kostiumie zaczęła wyrastać druga postać, z początku tylko czarny cień, głęboko czarny i wysoki — ale wśród tego cienia pojawiała się wreszcie kredowobiała twarz. Wypływała z mroku, rodziła się. Dziwna i nienaturalna, ale czyż można było zwątpić, że to twarz ludzka? Czyż w głębokich oczodołach nie błyszczały iskry życia?
    Lustro zupełnie przestało być lustrem, odbicie Christiana zniknęło, usunęło się gdzieś w bok, całkowicie wciągnięte w ten upiorny cień. Czarna postać stała w przejściu, którego tu wcześniej nie było, w progu korytarza, który jak gdyby znikąd pojawił się wykuty w ścianie i ciągnął jeszcze daleko, daleko za plecami postaci.
    Upiór od stóp do głów spowity był aksamitnym płaszczem szeleszczącym przy każdym jego ruchu. Głowę okrywał mu kapelusz z szerokim rondem, zniekształcający nieco dumną sylwetkę, ale nie ulegało wątpliwości, że oto jest, prawdziwy i namacalny. Bo gdy cesarskim gestem nieznoszącym sprzeciwu wyciągnął do przodu rękę, można było ją złapać, poczuć chłód czarnej skórzanej rękawiczki, wyczuć drzemiącą pod spodem ludzką siłę i ciepło.
    I tylko jego twarz pozostawała dziwnie bez wyrazu. Jak maska. Trudna do odczytania maska z białej porcelany.
    Tuż pod nią poruszyły się usta o wąskich wargach. Ten sam głos, który wcześniej zdawał się dobiegać ze wszystkich stron jednocześnie, teraz miał swoje prawdziwe źródło.
    — Szczęśliwie… znam miejsca, w których nie zagrozi ci żaden podstępny niewolnik mody.
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Wto 28 Gru 2021, 21:14

    Jego Anioł tego wieczoru był niezwykle wzburzony. Podekscytowany niedawnym triumfem i wyraźnie wytrącony z równowagi wizytą hrabiego. Przez zdradliwe emocje wydał mu się jednak dużo bardziej ludzki i bliższy. W końcu któż nie jest odrobinę pyszny i nie odczuwa zazdrości? Nawet jeśli ten gwałtowny krzyk, ta niepokojąca obietnica Jestem zawsze, przebiegła dreszczem jego ciało.
    Jak we śnie wykonywał stanowcze polecenia, bezwiednie ulegając woli nieznanego. Zrobił krok w kierunku toaletki i jak w transie pochylił się przed dużym lustrem. Przez chwilę przyglądał się jedynie własnemu odbiciu. Wciąż miał na twarzy pozostałość scenicznego makijażu, część pudru zdążyła już jednak opaść, a na wargach pozostał jedynie cień karminowej szminki, nadając im zmysłowego, żywego koloru. Mimo to w odbiciu ledwie rozpoznawał siebie. Przesunął palcami po ciemnych lokach opadających na czoło, gdy w lustrze ujrzał zarys innej twarzy. Maski właściwie. Wyciągnął rękę w kierunku zimnej tafli, opuszkami palców wykreślając linię szczęki. Niemalże dotarł do ust, gdy opór lustra zniknął, a tajemnicze przejście stanęła przed nim otworem.
    Uważaj, czego sobie życzysz.
    Jakby bez udziału własnej woli ujął dłoń nieznajomego, nierozważnie przyjmując jego zaproszenie. Postąpił jeszcze jeden zdradliwy krok, przekraczając próg ukrytego tunelu, o którego istnieniu nikt nie miał prawa wiedzieć. Miał wrażenie, że nogi się pod nim za chwilę ugną, ale jego ciało jakby wbrew rozumowi ulegało czarowi mistrza. Nie wierzył, że kiedykolwiek stanie z nim twarzą w twarz. Był przekonany, że tak naprawdę mężczyzna jest tylko jego fantazją. Wytworem tego nieokreślonego, mrocznego pragnienia, którego ludzie tak się wstydzą.
    — Każdy z nas jest czyimś niewolnikiem — odpowiedział w końcu, a jego głos zabrzmiał dziwnie donośnie w ciemnym korytarzu. Jego przyjaciel Lucas nieustannie przy winie pakował mu do głowy te komunistyczne komunały, podczas gdy Christian wciąż marzył o przeklętym bogactwie i niedostępnych tytułach.
    Spowijał go mrok, w którym nie potrafił niczego dostrzec. Jego palce instynktownie mocniej zacisnęły się na ciepłej dłoni mistrza, która stała się dla niego jedynym drogowskazem. Usłyszał, jak lustro za jego plecami zasuwa się z powrotem, uniemożliwiając ucieczkę. Z tej drogi nie było już odwrotu.

    Hrabia wściekle szarpnął za klamkę. Mocował się niecierpliwie z drzwiami, niezwykły czekać na nikogo.
    — Christanie! Jesteś tam?! Powóz na nas czeka! CHRISTANIE! — Jeszcze jedno wzburzone uderzenie pięści w drzwi, na które nikt nie odpowiedział. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie w kierunku przechodzącej obok kobiety. — Widziałaś może, czy ktoś wychodził z garderoby?
    Madame Giry obrzuciła bogatego panicza surowym i niechętnym spojrzeniem.
    — Nie wydaje mi się, żeby monsieur Beauregard wychodził — odpowiedział oszczędnie, poprawiając mankiet ciemnej sukni.
    Niespodziewanie za jej plecami rozległ się chichot tancerek. Skarciła je spojrzeniem, ale rozweselone sukcesem dziewczęta nie uległy mu, zerkając z sympatią w kierunku przystojnego hrabiego.
    — Podobno był z kimś umówiony — oznajmiała konspiracyjnie jedna z nich.
    — To na pewno jakaś bogata dama — dodała druga z figlarnym błyskiem wokół.
    — A może porwał go Duch Opery — dorzuciła trwożliwym szeptem najdrobniejsza, stojąca odrobinę z tyłu panna.
    — Meg! — madame Giry przerwał córce zirytowana i mocno złapała za chude ramię, wbijając w nie kościste palce.
    Hrabia powiódł spojrzeniem po dziewczętach, a następnie nasunął z powrotem na głowę wysoki cylinder.
    — Bzdura — rzekł gniewnie, choć trudno stwierdzić, czy miał na myśli upiorną historię, czy sugestię, że chłopak mógł wybrać inne towarzystwo. Jeszcze raz uderzył w szczelnie zamknięte drzwi. — Christnie!
    I znów w odpowiedzi usłyszał jedynie ciszę. Upokorzony i wściekły ruszył w kierunku holu, odprowadzony zdumionymi i rozbawionymi spojrzeniami tancerek.

    Christian słyszał stłumione nawoływanie hrabiego, ale nie mógł na nie odpowiedzieć. Nim zresztą zdążył zwątpić w swoją decyzję, poczuł, jak tajemnicza zjawa prowadzi go w mrok. Starał się nadążyć, choć nie mógł polegać na własnym wzroku. W pewnym momencie potknął się o wystający kamień i stracił równowagę. Instynktownie uchwycił się ramienia swojego anioła. W ułamku sekundy poczuł irracjonalny strach, że materiał płaszcza nagle rozpłynie się w powietrzu, a on upadnie na chłodną posadzę.
    Z ulgą zacisnął jednak dłonie na miękkim materiale, który okazał się całkiem realny i przerywał ten wymagający spacer. Jego oddech był lekko przyspieszony z powodu wysiłku. Palce rozluźniły swój uścisk, ale nie cofnął ręki. Może to świadomość, że dotyka ciepłego, ludzkiego ciała dodała mu odwagi, by przerwać milczenie.
    — Nic nie widzę — wyjaśnił swoją niezdarność. W jego głosie zabrzmiało jednak coś jeszcze. Pański kaprys? Nuta pretensji? Jak głupiec polegał tylko na swoim przewodniku. Gdyby ten go porzucił, zginąłby w tych zapominanych korytarzach. Jego oddech zadrżał, a z ust wymknęło się nierozsądne, niecierpliwe pytanie. — Po co cała ta maskarada?
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Wto 28 Gru 2021, 22:34

    Mówi się, że ślepcy w szybkim tempie uczą się otaczającej ich przestrzeni na pamięć, tak że własne izby nie stanowią dla nich przeszkody i potrafią poruszać się w nich równie dobrze w świetle, co w cieniu, zyskując po zmroku przewagę nad tymi, którzy mają przecież sprawne oboje oczu. I czyż encyklopedyści nie głoszą, że wszystkie zwierzęta wychowane w mroku przystosowują się do niego w ten lub inny sposób? Oczy nie są im zupełnie potrzebne. W podobny sposób zdawał się funkcjonować Upiór. Mimo ciemności tak ponurej, że trudno było dostrzec wyciągniętą przed siebie rękę, kroki stawiał pewne i poruszał się zwinnie. Znał zakręty i odnogi tajnego korytarza, więcej nawet — zdawał sobie sprawę, które z tych odnóg są możliwe do przejścia, a które zagradzał gruz lub zamurowane ściany. Znał tę drogę na pamięć, co do cala, bo przecież nie mógł zdawać się tylko na swój słuch. W korytarzu rozbrzmiewało więcej dźwięków, niż tylko kroki tych dwóch: jakieś odległe rozmowy, śmiechy, czyjeś kroki, z jednej lub drugiej strony, za ścianami, od strony sufitu albo spod desek podłogi. Byli teraz jak kropla krwi, która przemykając przez naczynie krwionośne pokonuje przeróżne organy żyjącego organizmu, ale w żadnym się nie zatrzymuje.
    Przynajmniej do czasu, gdy jego towarzysz — kiedy ostatnio miał towarzysza? — sam nie zarządził chwili postoju. Ach, no tak, zganił się w myślach Upiór, chociaż robił to niechętnie. On przecież rzeczywiście nic a nic nie widzi. Skręca, choć nie zdaje sobie nawet sprawy, że droga wcale nie jest prosta.
    W przyzwyczajonych do ciemności oczach odbijała się twarz śpiewaka: niemal niebieska w nikłym oświetleniu, jak twarz bóstwa. Był tak blisko, tak kurczowo się go trzymał! Ileż razy marzył o tym, by stać się oparciem tej kanapy, na której ów boski się kładł, by stać mu się podnóżkiem. I oto on właśnie ściskał w palcach jego ramię!
    Z trudem powstrzymywał powagę.
    — Będziesz zachwycony, gdy pozwolę ci w końcu patrzeć — zapewnił gorąco. — Poczekaj jeszcze tylko kilka chwil, do mojego domu trzeba iść w ciemności! Uważaj, drogi. Tu są schody. Uważaj.
    Nie pozwolił na dłuższy postój. Schody były kręcone, ale płytkie, a na samym ich dole było już widać światło. Zielonkawy ognik kołysał się w powietrzu, tak że zdawał się niepołączony z żadnym zgoła źródłem. A potem było ich tylko więcej, dużo więcej zielonych ogni — wszystkie odbijały się w spokojnej toni podziemnego jeziora, do którego udało im się w końcu dotrzeć.
    — Będziesz zachwycony — powtarzał Upiór i znowu wykorzystywał tę swoją sztuczkę, która sprawiała, że jego głos zdawał się pochodzić jakby z zewnątrz, nie zaś z jego ciała.
    Tu nie docierały już żadne głosy pochodzące z opery, musieli znajdować się setki metrów pod nią, pod piwnicami, głęboko w czeluściach ziemi. Jezioro o czarnej wodzie ciągnęło się w lewo i w prawo, zdając się jeszcze większe przez panujący tu nadal półmrok, ale daleko przed nimi, na drugim brzegu, widać było mnóstwo ciepłego światła, nieco koloru, znaki prawdziwego życia ściągniętego gwałtem tak głęboko i daleko od codzienności. Żywe stworzenie zakopane głęboko pod ciężarem wilgotnej ziemi.
    Do drugiego brzegu trzeba było dopłynąć łodzią. Upewniwszy się, że jego towarzysz pewnie usiadł wśród wyściełających ją poduszek, Upiór sięgnął po długie wiosło i odepchnął łódź od brzegu, z którego wsiadali. Leniwie ruszyli przed siebie. Mącona woda nie wydawała prawie żadnego dźwięku.
    — Zaśpiewaj mi.
    Te dwa słowa ujawniły niezwykłą akustykę otaczającej ich przestrzeni. Odbiły się echem nie wiadomo gdzie i wróciły do nich, trochę zniekształcone, jakby to nie echo, ale cienie kłębiące się dookoła powtarzały z ironią wypowiedziany rozkaz. One też chciały posłuchać.
    Jakby na zachętę, usta pod krawędzią maski ułożyły się do gwizdania, zaintonowały pierwsze dźwięki „La donna e mobile”, tej samej arii, którą Christian śpiewał wcześniej tego wieczora, ale w tym wykonaniu, z wtórującym widmowo echem, skoczna melodyjka nie brzmiała wcale wesoło. Mimo to Upiór się uśmiechnął, i w świetle mijanego akurat płomienia nawet Christian mógł ten uśmieszek dostrzec.
    — Och, proszę cię, maestro, proszę! — odezwał się zaraz, głośno jak jeden z siedzących na widowni pochlebców. — Zaśpiewaj chociaż kawałek! Jesteśmy w królestwie muzyki, to grzech nie wykorzystać tutaj takiego głosu!
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Sro 29 Gru 2021, 10:16

    Schodzili coraz niżej, jakby wędrowali do samego dna piekieł. Z każdym krokiem coraz dalej od naturalnych dźwięków opery. Upiór nie tylko był zawsze. Był też wszędzie. Christian miał wrażenie, że słyszy głos dyrektora, opijającego właśnie sukces przedstawienia i informującego swoje towarzystwo o tym, że na kolejny spektakl wszystkie bilety zostały już wyprzedane. Kilka kroków dalej usłyszał stłumione westchnienia i głos, który bez wątpienia należał do jego scenicznego partnera szepczący niezbyt wytworne komplementy. Zapewne do ucha jednej z chórzystek. Tej blondynki o niewielkim biuście i niesamowicie długich nogach. Christian nie mógł przypomnieć sobie jej imienia.
    Widok jeziora zatrzymał dech w jego piersi. Choć tęsknił do światła i ciepła, spokojna, mroczna tafla jeziora wzbudziła w nim podziw. Przez moment mógł w niezmąconej wodzie przeglądać się swojemu pobladłemu ze strachu obliczu. Tylko rumieniec wyraźny pod warstwą pudru, powstały pod wpływem szybkiego spaceru nadawał mu pozorów życia. Mleczna mgła i roztańczone, zwodnicze ogniki dopełniały tego obrazu niczym spod pędzla nieszczęśliwego malarza.
    Wsiadł do łódki, obrzucając ostatnim spojrzeniem mroczny labirynt za swoimi plecami. Drgnął, jakby przeszył go przejmujący chłód. Miał ochotę sięgnąć do kołnierzyka i zapiąć dwa ostatnie guziki. Żałował, że nie zdążył się przebrać i wciąż miał na sobie jedynie ten groteskowy strój. Palcami przebiegł po mięciutkich falbanach i złotych połach widowiskowego surduta. Usiadł wygodnie na miękkich poduszkach, które zapadły się pod jego ciężarem. Podwinął nogi. Szczupłe łydki wciąż opinały białe pończochy, a na stopach połyskiwały pantofle.
    Zaczął podejrzewać, że to nie on jest szalony, ale był niemal pewien, że jego Anioł dawno postradał zmysły. Samotność jest chorobą. Uniósł na niego niespokojne spojrzenie, słysząc tę gorączkową prośbę. Bał się coraz bardziej i coraz bardziej brnął w tę sytuację bez wyjścia. Nawet jeśli instynkt podpowiadał mu, że jego towarzysz też się obawia. Może nawet bardziej niż on, obawia się odrzucenia i niezadowolenia. Cóż innego niż ta obawa przebrzmiewało w tych zapewnieniach o czekających go zachwytach?
    W końcu uległ rozkazowi. Pierwsze tony zaśpiewane niepewnie i cicho, zabrzmiały oburzająco nieczysto. Drgnął, wiedząc, że nauczyciel wymagał od niego perfekcji. Wziął głębszy oddech i przymknął oczy, wracając myślami na scenę. Pod powiekami miał obraz pełnej publiczności, która ze wstrzymanym oddechem czeka na pierwszy dźwięk.
    Teraz zabrzmiało to dużo lepiej. Jego głos był potęgowany i zwielokrotniany echem. Słowa niosły się po wodzie i odbijały od odległych ścian. Christian wyciągnął dłoń w mgłę, a jego palce dotknęły chłodnej, wodnej toni.
    È sempre misero chi a lei s'affida, chi le confida mal cauto il cuore!
    Rozchylił powieki, skupiając spojrzenie na swoim przewodniku. Może nie była to kareta zaprzężona w cztery rącze rumaki. Może nie zmierzali do pełnego wygód pałacu, w którym czekały na nich drogie trunki i błahe rozkosze. A jednak śpiewał dla niego, jakby śpiewał dla samego króla albo i Boga. Bawił się niezwykłymi efektami, jakie jego głos mógł osiągnąć w tej niespotykanej akustyce. Na moment zapominając o tym, jak groteskowa i niebezpieczna była to sytuacja.
    Pur mai non sentesi felice appieno chi su quel seno non liba amore!
    Śpiewane słowa działały jak zaklęcie. Christian był pewien, że nie śpiewa tylko dla Upiora, że inne duchy opery czają się w cieniu i przysłuchują tej arii. Gdy kończył refren, wybuchnął śmiechem. I ten melodyjny, wesoły dźwięk poniósł się również echem po jeziorze.
    — To istne szaleństwo!
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Sro 29 Gru 2021, 12:29

    Choć ów tak zwany dom upiora opery wyposażony był w szereg połączeń z innymi częściami budynku, umożliwiający podsłuchiwanie tego, co się w nich działo, jeszcze nigdy nie dotarł do niego głos tak żywy i szczery. Upiór zdawał sobie z tego sprawę i samo to wrażenie sprawiało, że drżał niewidocznie pod okrywającym go przepastnym płaszczem utkanym z ciemności. Gdyby zmarli mogli otworzyć usta w ciemnych grobach — myślał, zlękniony choć zafascynowany — tak właśnie brzmiałaby ich muzyka. Zaciskał mocniej palce na dzierżonym wiośle, wbrew rytmowi pieśni wprawiając je w powtarzalny ruch, jak śmierć z kosą na barokowym obrazie. Czyż ten, który siedział na dziobie łodzi, nie był prawdziwym aniołem spomiędzy nich dwóch? Ze swoim bladym obliczem okolonym aureolą ciemnych włosów, z mądrymi oczami i sylwetką bożka, owszem, ale przede wszystkim z tym głosem, który cały był ciężki od duszy! Oddawał ją tak łatwo, gdy już się ośmielił, a choć słyszał go przedtem i oglądał wiele razy, Upiór poddawał się chciwie każdemu dźwiękowi, sprawnym uchem oddzielał głos śpiewaka od naśladującego go echa, łowił każdą nutę i zapisywał ją w piersi. Czy to była ta prosta śpiewka czy melodia napisana dla eolskiej harfy, nieważne! Christian Beauregard naprawdę czynił muzykę sobie poddaną i posłuszną jego własnym kaprysom.
    Och, ale od kogo się tych kaprysów nauczył? Go przekonał go, że muzyka to niewolnica ale i najlepsza kochanka, kto popchnął go w stronę prawdziwego kunsztu? Na samą myśl, że bez odpowiedniej opieki ten zdolny młody człowiek mógłby skończyć w chórze, jako łatwa do przegapienia część całości, Upiór nabierał ochoty by rzucić się w atramentowo czarną toń jeziora.
    Tym, co jeszcze dotkliwiej przywróciło go do rzeczywistości, był śmiech. Śmiech! Jeśli to ponure miejsce od dawna nie słyszało żywego śpiewu, to jak miało słuchać śmiechu? Wobec tego dźwięku nawet cienie zdawały się cofać, zaniepokojone. Upiór pojął, że spod boskiej otoczki, jaką nałożył na Christiana, wymyka się jego najnaturalniejsza cielesność. Jakby dopiero teraz zauważył napiętą szyję i pulsujące pod nią życie, zarys obojczyka, ruch kolana opiętego białymi rajtuzami. Rysunek warg rozciągniętych w uśmiechu, posłanym otwarcie w jego stronę.
    Nacisnął na wiosło jeszcze mocniej niż przedtem i łódź przyspieszyła, mocniej tnąc wiecznie uśpioną taflę jeziora.
    — Tak — usłyszał swój własny, obcy głos. — To szaleństwo.
    Dziób łodzi dotknął drugiego brzegu, Upiór w jednej chwili wyskoczył na wyrastające z wody kamienne schody i sprawnym ruchem przywiązał jej łańcuch do dalby. Nie odezwał się, kiedy raz jeszcze tego wieczora podawał Christianowi dłoń i pomagał mu wysiąść na brzeg, ale nie odrywał od niego uważnego spojrzenia. Łowił każdą reakcję, chciwie, ciekaw co ten najszczególniejszy gość pomyśli o jego domu.
    Był to bowiem doprawdy niezwykły dom. Jego ściany, ginące pod barwnymi arrasami i kurtynami, wykuto w litej podziemnej skale, a na równie kamiennej podłodze rozłożono dziesiątki perskich dywanów tłumiących kroki. Główną część zajmowały organy; od pokrywających ogromny instrument dziesiątek świec wyższe były tylko jego piszczałki, potężne, złote i srebrne, które nawet milcząc dawały wyobrażenie o mrocznej głębi wydawanych przez nie tonów. Od tej głównej części biegło kilka odgałęzień: spomiędzy rozchylonych kurtyn przebijało złociste światło, w jednej grocie ujawniając ramę ogromnego łoża, w innym ciężkie biurko. Gdyby nie odwracać się w tym miejscu w stronę otwartego jeziora, można by pomyśleć, że to miejsce ma w sobie nawet nieco przytulności wynikającej z bardzo ludzkiego chaosu panującego wśród wypełniających je przedmiotów. Na wolnych blatach piętrzyły się papiery i stare książki, wnęki w ścianach wypełniały pozbierane przypadkowo drogocenne naczynia lub instrumenty muzyczne, w fotelach leżały haftowane poduszki i wyprawione skóry zwierząt. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że znakomita część tych przedmiotów pochodzi z operowej rekwizytorni.
    I gdzieś pośrodku tego wszystkie znalazł się teraz Upiór. Przeszedł przez dywan rozciągnięty przed organami jakby sam odwiedzał to miejsce po raz pierwszy, z pewnym wahaniem zdjął z głowy kapelusz, odpiął płaszcz i ostrożnym gestem odłożył je na kanapę w stylu Ludwika XV. Kiedy się odwrócił, wreszcie było widać, jak wygląda tak naprawdę. Nie ulegało dłużej wątpliwości, że jego twarz zakrywa częściowo maska, jej górna krawędź zaczynała się nieco tuż nad linią matowych, źle wyglądających włosów. Czarny frak na pewno nie był wykonany z tak dobrego materiału jak ten, na który mógł pozwolić sobie wicehrabia de Chagny, a w dodatku nienajlepiej dopasowany podkreślał tylko jak chude jest skrywane pod nim ciało. A mimo to w ciemnych oczach świecących przez otwory w masce tliło się pewne rozczulenie. Wyprostował się, wpatrzony w Christiana. Jak głodne zwierzę.
    — Mam na imię Erik — odezwał się jednak wyjątkowo łagodnie. Śmiałości dodawała mu być może triumfalna świadomość, że raz przyprowadzony do tego lochu, Christian nie miał wielkich szans na wydostanie się z niego samemu.
    — Christianie… tak długo czekałem na ten dzień. Tyle ci chcę powiedzieć, sam nie wiem od czego zacząć… Chodź, popatrz!
    Przez chwilę zdawało się, że zechce podejść blisko do niego, ale zamiast tego zrobił krok głębiej w ciepłe pomieszczenie, przechodząc do jednej z mniejszych wnęk. Wiszące na ścianach i stropie lekkie tkaniny wymalowane w nocne niebo upodabniały ją do wnętrza namiotu, a na środku, na okrągłym stoliku, stała doskonale odwzorowana, przekrojowa makieta paryskiej opery. Nawet ona nie uwzględniała jednak podziemi, w których się znajdowali.
    Upiór zatoczył dłonią łuk na kopułą wieńczącą główną salę, wtargnął do środka i poruszył delikatnie maleńkim żyrandolem wiszącym nad jeszcze mniejszymi rzędami czerwonych foteli.
    — Przez cały ten czas, kiedy dla ostrożności zmuszony byłem oglądać cię z ukrycia, myślałem o tej chwili, gdy staniesz wreszcie jako gość w moim domu. Teraz tu jesteś, naprawdę tu jesteś. I ja jestem również, widzisz? Czy nie obiecywałem, że będziesz zachwycony?
    Posłał Christianowi szybkie spojrzenie, ale zaraz z powrotem wpatrzył się w makietę.
    — Dam ci wszystko, czego zapragniesz — obiecał, nagle głębszym głosem. — Scena będzie tylko twoja, publika twoja, świat stanie przed tobą otworem. Przejmiesz całą tę operę, jeśli zechcesz. Jedno twoje słowo! Ale w zamian… och, w zamian nie proszę o wiele, chodzi przecież tylko o to, abyś dalej był dla mnie… taki, jak byłeś dotąd. To chyba jasne?
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Sro 29 Gru 2021, 14:59

    Więc poddał się temu szaleństwu z młodzieńczą swobodą.
    Miejsce, do którego zawitali, nie przypominało pałacu. Miało jednak więcej czaru niż największy z bezdusznych salonów. Wzrok Christiana ledwie obejmował to bogactwo przedmiotów i barw. Oczy ciekawie przesuwały się po zapisanych pospiesznie papierach oraz rozrzuconych przedmiotach. Rozpoznawał niektóre rekwizyty, potrafiąc przypisać je, do którego z przedstawień były niezbędne. Inne rzeczy wydawały mu się obce i egzotyczne. To miejsce przypominało jednocześnie muzeum, królewską komnatę i sklep z cudami. Zatrzymał się na moment, by dotknąć kunsztownej pozytywki przedstawiającej maleńką małpkę. Jego nieopatrzny dotyk musiał uruchomić mechanizm, ponieważ na moment ciszę pomieszczenia wypełniła nieznana melodia.
    Nie zdążył się jednak przysłuchać, bo gospodarz nawoływał go z kolejnego pomieszczenia. Tylko przelotnie spojrzał na przedstawiony model opery. Jego bystre oczy koncentrowały się na zajętym towarzyszu. Teraz w końcu mógł przyjrzeć mu się w świetle. Bez przebrania. Jedynie w masce. A choć anioł nie dorastał do wyobrażeń, słodkich fantazji, jakie Christian zdążył już sobie uroić na jego temat, nie budził w nim też trwogi.
    Tani, źle dopasowany frak, skrywający mizerne ciało. Matowe, niegustownie ułożone włosy. Skóra o chorobliwie bladym odcieniu. Wargi, które nie zachęcały do pocałunków. Ale te oczy. Te oczy mogły naprawdę należeć do Anioła. I każdym swoim spojrzeniem zdawały się oddawać mu najczulszy hołd. Sposób, w jaki traktował go tajemniczy mieszkaniec Opery, niczym boskiego oblubieńca, schlebiał próżności śpiewaka.
    Christian słuchał tych rozgorączkowanych słów i z każdym z nich nabierał tej naiwnej wiary w siebie. Każdy urodziwy młodzieniec i każda śliczna panna jest przekonana o tym, że dar natury w postaci łagodnych rysów czy pełnych warg może gwarantować mu władzę nad innymi. Artysta nie był jednak świadom, jak krucha jest ta potęga i z jaką łatwością może obrócić się przeciw temu, kto nią włada.
    Naiwny i kompletnie nieświadom tego, do czego może być zdolny jego gospodarz. Widział w nim nieszczęśliwego i samotnego artystę. Prawdziwego geniusza. Nie znał jego gniewu. Jedynie komplementy i czułe rady. Zawdzięczał sukces jego uporowi. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, jak wiele czasu poświęcił dla niego nauczyciel. Jak ogromny dług zaciągnął kompletnie bezwiednie.
    Zmniejszył między nimi dystans w zupełnie naturalny i praktycznie niezauważalny sposób. Subtelnym gestem wyciągnął dłoń, by powstrzymać rozbujany żyrandol, a Duch Opery niemalże poczuł, jak ciepły policzek ociera się o jego ramię niczym spragniony uwagi kociak. Christian spojrzał na tę obcą twarz, tym razem z wdzięcznością, a rysy mężczyzny nabrały w tej chwili uroku przez swą niedoskonałość.
    — Jestem — potwierdził łagodnie, jakby upewniając mężczyznę w realności tego upragnionego spotkania i jednocześnie swoich wrażenia z tego niezwykłego miejsca. Cofnął się o krok, by obrzucić całe pomieszczenie spojrzeniem. Wykonał lekko obrót mając nad głową wymalowane w materiale gwiazdy.
    Wrażenia, barwy, faktury, całe to bogactwo niedbale rozrzucone w ciemnej jaskini. Obietnice spełnienia jego pragnień, tak szczodrze ofiarowane. Wszystko to sprawiało, że kręciło mu się w głowie, a w uszach szumiało, jakby był pijany. Och. Jak żałował, że nie wzniósł winnego toastu za dzisiejszy spektakl. Za ten niezwykły spacer. Za to miejsce.
    Gotów był podpisać pakt z samym diabłem, byle znów usłyszeć wrzawę braw.
    Wyminął stolik z makietą, by stanąć naprzeciw Upiora. Odważnie spojrzeć w oczy o przeszywającym spojrzeniu. Był przecież gościem. Nie więźniem. W kąciku ust czaił mu się ten figlarny uśmiech. Christian był ludzki. Żywy. Ciepły. Z całym anturażem przywar i kaprysów. Nie był jedynie wyobrażeniem idealnego młodzieńca o doskonałym głosie i wrażliwości, która dostrajała się do kolejnych bohaterów napisanych oper.
    — Czy ja też mogę mieć jeden warunek? — Zapytał tylko z pozorną nieśmiałością, jakby istotnie rozważał zaledwie tę słodką ofertę. Nawet na moment nie wątpił, że ten mężczyzna mógł dać mu to wszystko. Choć rozsądek stanowczo temu przeczył. Gdyby jednak słuchał rozumu, nigdy nie dałby się powieść w podziemia opery. — Chce zobaczyć twarz tego, który zamierza mi rzucić Paryż do stóp.
    Czy naprawdę gospodarz wierzył, że to żądanie nie padnie? Że Christian pozwoli mu na zachowanie tej tajemnicy? Że choć nie spróbuje odkryć tego sekretu? Że ciekawość nie weźmie góry nad dobrymi manierami i rozsądkiem?
    Złapał dłoń, która odruchowo poprawiała maleńkie krzesełka w makiecie opery i bez wahania przysunął ją do swojego gładkiego policzka. Jakby w ten sposób chciał pokonać dystans między nimi i przezwyciężyć obawy. Zaryzykował.
    — Ty mnie widzisz. Pozwól mi zobaczyć siebie — czuł jedynie zimną skórę rękawiczki, nie dłoń Upiora. Niecierpliwie potarł skórą o materiał, jakby chciał ją naturalnie rozgrzać. — Tak nieznośnie długo kazałeś mi czekać na tę chwilę. Nie musisz się przede mną ukrywać.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Sro 29 Gru 2021, 22:39

    Erik wstrzymał oddech.
    Był… był teraz tak blisko. A co jeśli jest delikatny jak papierowa serwetka? Co jeśli wystarczy odetchnąć w jego stronę, a odleci, zniknie, stanie się zupełnie nieuchwytny? Miał w sobie coś, czego nie dało się doświadczyć na odległość, jakieś niezwykłe ciepło i pragnienie bliskości, tak głośne, że niemal przerażające. Jak bardzo ponura zdawała się ta jaskinia, od kiedy tylko do niej wszedł, jak wiele miał w sobie wewnętrznego światła! Zdawało się, że niczego nie robi przypadkowo, że celowo najpierw zbliża twarz do ramienia, a potem ją cofa, że specjalnie odskakuje, by wykonać łagodny piruet, by sprawić wrażenie, że czyta Duchowi w myślach! Cały był światłem i życiem — oto motyl wpuszczony przypadkiem na zakurzony strych, patrzeć tylko, jak zacznie obijać się o zakurzone szyby w pogoni za słońcem!
    Upiorowi zadrgała silnie ręka, chwycił się krawędzi stołu. A gdyby tak… gdyby po prostu nie pozwolić mu wrócić na powierzchnię…?
    Dlaczego czuł się tak obezwładniony w miejscu, które uznawał za swoją ziemię? Wcześnie, w ciemności albo na łodzi wiedział jeszcze, że ma przewagę, to on prowadził w tym szalonym tańcu i wiedział, jak bardzo jest panem sytuacji. Wówczas wszystko szło dokładnie zgodnie z planem, zupełnie tak, jak wyobrażał to sobie przez długie, długie dni, kiedy siedział tutaj zupełnie sam i tylko w myślach przemierzał tę samą, znajomą drogę w towarzystwie Christiana, i tkał setki różnych scenariuszy. Ale teraz coś było nie tak. Christian zachowywał się w sposób nie do końca przewidywalny, nie był naiwny ani otumaniony, nie rozpływał się w rozkoszach tajemniczości, ale… czerpał z nich. Wysuwał się na prowadzenie.
    Z głową wciśniętą nagle nieco bardziej między barki, Upiór wyglądał jak drapieżny ptak pochylony nad makietą opery. Chciał usłyszeć tylko jedno sakramentalne „tak”, a zamiast tego zmuszony był do spojrzenia Christianowi prosto w twarz, jeden naprzeciwko drugiego. Zupełnie jakby przestali stać po jednej stronie.
    Blask w oczach Upiora zgasł jak zdmuchnięty płomyk jeszcze zanim życzenie jego ucznia zostało wyrażone na głos. Cały zastygł, ale maska nie zmieniała wyrazu. Pozostała tak samo zimna jak zawsze.
    Bezwiednie oddał mu rękę, przyłożył palce w rękawiczce do policzka, śledził nawet wzrokiem ten ruch, ale zaszła w nim jakaś zmiana. Już nie drżał. Nie wstrzymywał oddechu, wręcz przeciwnie — kilka razy odetchnął, coraz szybciej, aż wreszcie ostatni świszczący wdech przerodził się w lodowate słowa:
    — Jak płytkie… jest twoje pojmowanie.
    Cienkie wargi wykrzywił gniewny grymas, a dłoń przyłożona dotąd łagodnie do delikatnego policzka przesunęła się niżej, końce palców wbiły się nieprzyjemne w zagłębienie tuż za kątem żuchwy.
    — Och, nie… wszystko nie tak, wszystko źle! Naprawdę? Czy naprawdę niczego nie rozumiesz? Nie pojmujesz, że paramy się sztuką większą i dalece bardziej duchową, niż bolesna, przyziemna cielesność, że to tutaj to są tylko rozpraszające drobnostki?
    Upiór sapnął głośno i nagle szarpnął Christana za ramię tak, że ten musiał obrócić się do niego plecami; zacisnął mocno palce na szczupłym nadgarstku gdzieś w dole, a wolną ręką zasłonił mu oczy. Trwający jeszcze chwilę temu lęk przed dotykiem zupełnie zniknął, ustępując miejsca ślepej furii.
    — Ha, patrz! Teraz spróbuj patrzeć! Teraz spróbuj oceniać na podstawie tego, co podpowiadają ci oczy, spróbuj nacieszyć się powierzchownością! Uhh!
    Wszystko działo się niezwykle szybko. W jednej chwili Upiór trzymał go i się z niego naigrywał, a w następnej odskakiwał jak oparzony gdzieś daleko, za kurtynę i wykrzykiwał wyrzuty tak, by niosły się echem po podziemnym jeziorze.
    — Być może popełniłem błąd, pozwalając ci stanąć tu przede mną! Być może nie jesteś wcale tak światły, jak sądziłem. Przez długie miesiące nie byłem dla ciebie nikim więcej, niż głosem i dobrym duchem, dlatego właśnie byłeś tak skupiony na swoim zadaniu i tak doskonale zdołałeś osiągnąć sukces! To, jak rzeczy wyglądają, to tylko żałosny pozór pozbawiony znaczenia. Muzyka nie ma kształtu ani barwy, nie daje się zamknąć w naczyniu, nie odbija się w lustrze, nie daje się pojmować inaczej, jak tylko samą duszą. To życzenie, które śmiesz wypowiadać, nie jest ciebie godne. Nigdy więcej nie odważ się go powtórzyć. Nigdy!
    Upiór zatrzymał się na samym brzegu jeziora, nieopodal łodzi i dopiero wówczas odwrócił głowę w stronę Christiana. W tym świetle jego maska przypominała trupią czaszkę.
    — Prosiłem, byś był dla mnie taki, jak dotąd — przypomniał cicho. — Jakże prędki jesteś, by wyrzec się odrobiny należnej mi wdzięczności.
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Czw 30 Gru 2021, 09:09

    W pierwszej chwili gwałtowna reakcja mężczyzny go przeraziła. Gdy palce wbiły się w jego policzki, oczy solisty błysnęły trwożliwie. Miał Erika jedyne za nieszczęśliwego. Zapomniał, jak często tak głębokie nieszczęście idzie w parze z gniewem i szaleństwem. Ten niespodziewany wybuch furii uświadomił mu, że jego anioł nie jest jedynie czułym nauczycielem o boskim talencie. Tak niewiele o nim wiedział. W ułamku sekundy pożałował, że znalazł się w tej przeklętej jaskini.
    Gdy Erik złapał go pewnie i przykrył mu oczy, Christian spróbował zrzucić to narzucone siłą jarzmo. Odwrócił twarz, chcąc pozbyć się dłoni, która odebrała mu wzrok. Kipiało w nim życie i tak ludzka, naturalna złość. Kpiące słowa podały tuż przy jego uchu, a serce wściekle kołatało się w piersi śpiewaka. Jak bardzo chciał mu powiedzieć, ba… wykrzyczeć albo odpowiedzieć kpiną na kpinę. Bezdusznie wyśmiać tę maskaradę. Tę zabawę w teatr. Maskę. Wielkie słowa.
    Przerwać te wyrzuty czynione zza kotar. Niesione echem po tym mrocznym miejscu. Dać upust swojemu rozgoryczeniu. Przekląć tę grę, w którą wciągnął go Upiór. To nieustanne zwodzenie. Stawianie warunków. Zadać ostateczny cios i wykrzyczeć, że do jasnej cholery on też nie tak zaplanował sobie ich spotkanie.
    Wodził niespokojnie wzrokiem, gdy czarny dzień przemykał za kotarami. Bał się, ale to nie strach zamykał mu usta. Nie trwoga sprawiała, że głupie, płytkie pretensje nie opuściły jego warg. To szacunek, ten szczególny rodzaj miłości, jaki czuje oddany uczeń do swojego genialnego nauczyciela. zmusił go do milczenia i przełknięcia zniewag.
    Wiedział, że bez Erika jego głos nie miał znaczenia. Anioł, diabeł czy wariat. To on tchnął duszę w śpiewane arie. To on uczynił je tak bliskimi doskonałości. Każda szansa była podarunkiem od niego. Darem, za który w zamian oczekiwał przecież tak niewiele.
    Tak naprawdę, wcale nie chciał stąd uciec. Był wściekły, ale okazało się, że jeszcze bardziej boi się, że Erik go wygna z tego pałacu cudów. Najpierw chciał się wyrwać z uścisku mężczyzny, gdy znalazł się on tak daleko, niczego innego bardziej nie pragnął niż z powrotem mieć go na wyciągnięcie ręki.
    Drżał. Ze strachu, złości i upokorzenia. A jednak jego głos zabrzmiał pewnie i anielsko łagodnie. Jak inaczej miał przebłagać mistrza niż tym, co miał najcenniejsze? Kolejną arią, zaśpiewaną czule i lekko. Jakby chciał mu udowodnić, że czynione przez Erika wyrzuty były kompletną bzdurą. Czarujący śpiew niósł się w powietrzu, a głos smukłego śpiewaka z każdą kolejną nutą zdawał się wypełniać ogromną jaskinię. Wędrując w górę, coraz wyżej.
    A te, o cara, amor talora
    Mi guidò furtivo e in pianto;
    Or mi guida a te d'accanto
    Tra la gioia e l'esultar.
    Zrobił krok w stronę gospodarza. Jakby bał się, że nierozważnie może go spłoszyć. Przerwał na moment śpiew, by przykucnąć i pośród poduszek znaleźć czarną szarfę. Przesunął palcami po sztywny, grubym materiale. Wahał się jeszcze przez moment, nim podniósł aksamit do oczu i przewiązał go mocno z tyłu głowy.
    Teatralny gest. Choć niekoniecznie pusty. Christian nic nie widział. W jego ruchach pojawiła się drobna niezdarność i niepewności. Już po chwili nie był pewien, w którą stronę się zwrócić. Podjął kolejną zwrotkę jednak z podobną swobodą, jakby śpiewanie pozwalało mu zapomnieć o każdej niewygodnie i przenosiło go do innego, odległego świata. Każda nuta wybrzmiała czysto.
    Al brillar di sì bell'ora,
    Se rammento il mio tormento
    Si raddoppia il mio contento,
    M'è più caro il palpitar.
    Dokończył łagodnie, a echo jeszcze przez moment powtarzało ostatnie słowa. Czekał, aż znów w jaskini zapanuje niepodzielnie cisza i dopiero wtedy się odezwał.
    — Ufam ci ślepo — oznajmił cicho i czy nie była to słodsza deklaracja niż zwykłe „tak”? Drobnym, niepewnym gestem dotknął mankietu kostiumu. — Prowadź, mistrzu — kąciki jego warg drgnęły w na poły psotnym, na poły przestraszonym uśmiechu. Jakby wraz z końcem arii ulotniła się część jego pewności siebie. — Eriku?
    Ostatnie słowo padło jeszcze ciszej. Stał jak głupiec z wyciągniętą dłonią. Kompletnie ślepy. Przekonany, że kolejnej drwiny nie zniesie.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Czw 30 Gru 2021, 12:16

    Jeszcze przez chwilę wiszący ciężko w powietrzu gniew Ducha Opery, podobny do nabrzmiałych deszczem burzowych chmur, mieszał się z drżącym nisko pierwszym tonem arii. Ale z czasem różnica ta zaczęła się przesuwać, stopniowo, nuta po nucie, na korzyść po stronie śpiewaka, tak że ustąpić musiał gniew i rozżalone wyrzuty. Tego już Christian nie mógł widzieć, ale Upiór w końcu się wyprostował, przybrał postawę godną dyrygenta i wyciągnął nawet odruchowo dłoń w tym momencie, kiedy dźwięki melodii wędrowały w górę. Dolce, cantabile — zapisałby na karcie z nutami, gdyby notował tę aranżację bez uczestniczenia orkiestry. Con amore. Con amore…
    Wiedział, że przebacza zbyt szybko, ale jego serce, drżące tak rzadko z powodów innych niż gniew, przyzwyczajone było tylko do wielkich, patetycznych wzruszeń i tym razem też się wzruszało. Jak inaczej mógłby odczuwać człowiek, choćby najpodlej żyjący, skoro w całym swoim życiu upatrywał odbicia włoskiej tragedii? Skoro otaczały go przedmioty używane w scenkach odgrywanych na deskach teatru, skoro największe rozmowy, jakim się przysłuchiwał, to były te toczone nie przez zwykłych ludzi, ale przed odgrywane z emfazą postaci w barwnych strojach? Dlatego tak głęboko podziałał na niego sposób, w jaki Christian do niego wracał, jak się poddawał. Udowadniał, że zasługuje na przebaczenie. Na pewno zasługiwał, och, zawsze, nie zdradziłby przecież swojego mistrza Był tylko człowiekiem, czyż nie? A i aniołowie, powiadają, mogą nieraz upaść!
    Ale Upiór był większy, niż Ten, który stworzył anioły. Gniewał się, ale jego miłosierdzie sięgało jeszcze dalej. Nie mógł strącić anioła, którego sam uformował.
    Dopóki jeszcze jego słodki solista wypełniał ponury dom swoim ożywczym śpiewem, Upiór przeszedł niespiesznie po perskich dywanach i podobnie jak Christian wcześniej znalazł czarną szarfę, tak on sięgnął na połyskliwą klawiaturę organów, by zdjąć z niej coś, co już wcześniej przygotował. Zdjął najpierw rękawiczki, a w jego dłoniach o długich, przeraźliwie chudych palcach zabłyszczał złoty wieniec. Spleciono go ze złotych drucików i liści wyciętych z blachy, ozdobiono karneolem szlifowanym na kształt owoców jarzębiny. Godny był antycznych triumfatorów, ale tym razem miał trafić na współczesną głowę.
    Upiór zatrzymał się w odległości kilku kroków od Christiana, trzymając wieniec jak cenną relikwię. Była w nim teraz pewna hipokryzja — przyglądał się młodzieńcowi z pełną czci pasją, łowiąc każdy drobny element jego, jak sam by to zapewne określił, powierzchowności.
    — Słodkie dziecko — westchnął wreszcie, gdy ostatnie zgłoski jego imienia, wypowiedzianego przez cudze usta po raz pierwszy od bardzo dawna, ulatywały jeszcze w mrok. — Słodki, zagubiony chłopcze… Jakże poradziłbyś sobie beze mnie?
    Zbliżył się wreszcie, tak że wyciągnięta dłoń Christiana spoczęła na jego piersi. Wstrzymał ostrożnie oddech, gdy delikatne palce musnęły połę jego fraka, ale w tej chwili bardziej skupił się na tym, by nałożyć wieniec na jego ciemne włosy. Jego triumfator. Wszystko wyglądało z powrotem tak, jak to sobie wyobrażał.
    Cofnął się nieco, przyglądając się swemu dziełu ze wzruszeniem, a wreszcie obiema dłońmi chwycił wyciągniętą ku niemu rękę. Pierwszy raz ich ciała zetknęły się ze sobą całkiem bezpośrednio, ale zdawało się, że nie chciał tak po prostu dopuścić do siebie tej myśli. Sparaliżowałaby go.
    Ostrożnie poprowadził Christiana do jednego ze swoich instrumentów, ale nie do potężnych organów, tylko do skrytego nieco bardziej na uboczu klawesynu. Na malowidle wykonanym po wewnętrznej stronie otwartej klapy satyry o okrutnych twarzach goniły za nieszczęśliwymi nimfami.
    Miejsca na ławeczce było dość dla nich dwóch. Upiór pozwolił usiąść najpierw Christianowi, a potem sam zajął miejsce tuż obok, nagle do bólu profesjonalny, z powrotem nieco chłodny. Blade palce przesunęły się po czarnych klawiszach. Jeszcze tylko chwila ciszy — a potem stale już rozbrzmiewał ostry, przejmujący i drżący dźwięk instrumentu. Podobne do dzwoneczków tony niosły ze sobą jakieś dotkliwie tęskne echo.
    Upiór grywał już dla Christiana. Czasami zza ścian garderoby odzywały się skrzypce albo flet, ale nie było to nigdy wiele, raczej pojedyncze tony potrzebne do uwrażliwienia jego ucha na harmonię. Tym razem jednak, och, tym razem zdarzył się prawdziwy koncert. Po raz pierwszy to mistrz udowadniał w pełni swój talent, nie wymagał, tylko obdarowywał. Krytycy z francuskiej prasy mogliby zarzucać mu zbyt jawne nawiązania do Fandango Scarlattiego albo do Fevriera, ujawniające się zwłaszcza w bardziej ponurych tonach. Ale nie było tu przecież krytyków. Nie było nikogo obcego, kto mógłby słuchać tej niezwykłej muzyki, raz gwałtownej jak burza, raz triumfalnej, wreszcie też łagodnej i prawdziwie anielskiej. Im bardziej Upiór czuł blisko przy sobie ciepło Christiana, tym wyraźniej, zdawało się, improwizowany wirtuozersko utwór przeradzał się w kołysankę.
    Daleko od całego świata, głęboko w czeluściach jaskiń pod paryską operą, nie słyszana przez nikogo niepożądanego, a więc zupełnie intymna — rozbrzmiewała tęskna muzyka nocy. Nigdy przedtem nie komponowała się tak pięknie.
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Czw 30 Gru 2021, 13:32

    Cichy, pełen ulgi oddech uleciał z jego warg. Mógł bać się Upiora Opery. Bardziej jednak bał się tylko tego, że ów Upiór go porzuci. Tym razem jego dotyk był ostrożniejszy, tak by nie spłoszyć mężczyzny i nie narazić się na jego kolejny wybuch. Z klapy marynarki powoli przesunął się na środek jego piersi, gdzie pod koszulą mógł wyczuć całkiem realne ciepło drugiego ciała, a gdyby nawet skupił się w bezmiernej ciszy, usłyszałby bijące serce. Upiór był człowiekiem. Nie wytworem jego wyobraźni, choć bez wątpienia sam żył bardziej w świecie fantazji niż przykrej rzeczywistości. Dlatego tak bezwzględnie pożądał ideału.
    Oderwał dłoń od ciała mężczyzny, by z ciekawością zbadać ów wieniec. Opuszki palców bardzo ostrożnie zbadały delikatne krawędzie, a Christian spróbował wyobrazić sobie ten symboliczny, cenny podarunek. Ileż by dał, by móc przejrzeć się w lustrze. Podziwiać przez choćby moment. Nim jednak zrodziła się w nim ta nuta rozczarowania, poczuł, jak Erik w końcu pochwycił jego dłoń i prowadzi go w głąb nieznanego. Zadrżał. Nie ze strachu. Nie z niechęci. To drżenie miało swoje dużo przyjemniejsze źródło. Kurczowo zacisnął swoje palce na ręce mistrza. Czuł szczupłe dłonie muzyka, od których chłodniejszy był tylko twardy kamień pierścionka, który ten nosił. Tym mocniej je zaciskał, im bardziej bezradnie czuł się w otaczającym go mroku. Jakże żałował, że nie może podziwiać cudowności tu zgromadzonych. A jednak była to niska cena za możliwości bycia tutaj.
    Jego niepewność ustąpiła jednak, gdy tylko Upiór rozpoczął koncert. Improwizacja, która zdradzała go bardziej niż jakiekolwiek słowa mogły. Zdawało się, że na oślep ta muzyka brzmiała inaczej. Intensywniej. Bez innych bodźców mógł jedynie słuchać i pozwalać, by oblewały go dźwięki, formowały obrazy pod powiekami, czule pieściły lub przejmowały trwożliwym dreszczem. Tylko ktoś o wielkim duchu mógł stworzyć coś takiego. Co za wrażliwość. Subtelność. Obojętność na tradycję. Kunszt godny prawdziwego wirtuoza, zakopany w podziemiach opery. Może zbyt oryginalny, by zwykła widownia mogła docenić tę melodię. Muzyka rozbrzmiewająca w piwnicy, a godna katedry. Podległa woli Upiora.
    Gdy rozbrzmiewały tony czarującej kołysanki, chłopak zsunął z głowy ten cenny wieniec i po omacku ukoronował nim głowę muzyka. Dotknął przy tym porcelanowej maski, opuszczając dłoń, był to jednak przypadek i natychmiast cofnął rękę, obawiając się kolejnego wybuchu złości. Nie wiedział, jak inaczej ma wyrazić swój podziw i docenić ulotne pięknego każdego z tych dźwięków. To pełne spektrum wzniosłych, tragicznych emocji, które się za nimi kryło. Jak powiedzieć, że jego duch jest karłem w obliczu duszy Erika.
    — Wiesz wszystko o muzyce, ale o ludziach niewiele — szepnął łagodnie, jakby z drobną naganą, ale na tyle cicho, by nie przerwać koncertu.
    Po tym, jak zamilkła ostatnia nuta, Erik poczuł, jak twarz solisty opiera się o jego ramię. Na twarzy Christiana gościł ten urzekający, zaspany wyraz. Jakby kołysanka rzeczywiście okazała się zaklęciem, któremu uległ z wdziękiem. I znów w tym geście była jakaś ujmująca, ślepa ufność.
    — Zimno mi — poskarżył się niespodziewanie i nieco nieprzytomnie. Nie była to do końca prawda. Przede wszystkim był fizycznie wyczerpany, wymagającą poranną próbą i widowiskowym spektaklem. Szaleństwem tej nocy. Pochłonięty przez gwałtowne wrażenia i nieznane emocje. Jakkolwiek nie chciał, by ta wyczekiwana noc skończyła się przedwcześnie, powoli przegrywał nierówną walkę z własną cielesnością.
    Policzek znów otarł się o ciemny materiał fraka, jakby rzeczywiście szukał źródła ciepła. Drugiego ciała, o które mógłby się rozgrzać. Rozkosznie zmęczony. Niczym zagubione dziecko zwracające się kapryśnym, ale jakże ufnym tonem do swojego opiekuna.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Pią 31 Gru 2021, 15:01

    Zazwyczaj kiedy grał, jego ciało przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Ulatywał daleko poza cielesnośc razem z wysokimi dźwiękami albo opadał nisko, głęboko w siebie, gdy rozbrzmiewały najniższe akordy wprawiające serce w drżenie. Ale tym razem było inaczej. Wszystko było tak bardzo inaczej. Nie potrafił zupełnie oderwać się od przyziemności, gdy ta dobijała się do niego tak głośno i przecież tak przyjemnie — kojącym, słodkim ciepłem gdzieś blisko, stale blisko i stale z tej samej strony. Gdyby nie był skupiony, docierałyby do niego niespokojne myśli, tak skwapliwie teraz uciszane. W królestwie muzyki nie było miejsca na wrażliwość, na drżenie, na głośny dyskomfort, którego przecież tak naprawdę nie powinno być. Czyż Tristan nie płonął żarem, kiedy przyciskał ciało do ciała Izoldy? Czyż Julia nie mdlała pod deszczem pocałunków pewnego siebie Romea?
    Dlaczego i on nie mógł być tak śmiały i pewien swoich ruchów? Dlaczego się bał? Dlaczego wolał udawać obojętnego i nie dostrzegać, że oto najsłodsza istotna w Paryżu opiera wiernie głowę na jego ramieniu, dlaczego miał ochotę załkać z niepewności pod ciężarem tej pięknej głowy? Chyba tylko w muzyce, którą tłoczył usilnie przez poddany mu chciwie instrument wyrażało się to, co naprawdę myślał i czuł. Pewnych spraw najwidoczniej nie dało się wyrazić inaczej, jak tylko w tym uniwersalnym języku. W języku, który znał jeszcze zanim nauczył się mówić.
    Drgnął wreszcie dopiero wtedy, kiedy dotarły do niego słowa Christiana. Zwrócił ku niemu głowę z najwyższą niepewnością wypisaną na rozchylonych nerwowo ustach. Brzmiało to zupełnie tak, jakby śpiewak czytał mu w myślach. Jakże boleśnie go podsumował — i jakże trafnie.
    Upiór spuścił wzrok, potoczył niewidzącym spojrzeniem po mahoniowych klawiszach klawesynu. Zdawało się, że przez krótką chwilę toczy się w nim jakaś bitwa, ale najwyraźniej szybko ją przegonił, bo zaraz wstawał z ławeczki i w jakimś niezwykle pierwotnym odruchu zrobił coś, czego sam się po sobie nie spodziewał. Jedną rękę oparł na plecach Christiana, zarzucił sobie jego własne ramię za szyję, drugą rękę wsunął pod jego kolana — i z zaskakującą lekkością podnosił go nagle w górę, jak dziecko, które trzeba zanieść do snu. Odwagi dodawał mu fakt, że nie mógł być teraz oglądany. Nawet przez maskę widać było odmalowane na jego twarzy tkliwe wzruszenie.
    — Zaraz będzie ciepło — szepnął najciszej, jak się tylko dało. — Tak tu spokojnie… Tak przyjemne są noce, kiedy spędza się je tutaj…
    Kłamał. Nie było nic gorszego ponad niektóre z okrutnych, pozbawionych snu nocy, które tutaj spędził, kiedy sam czuł się bardziej opętany, niż jęczące głosami duchów mury opery, kiedy nikt nie mógł usłyszeć jego, ale on słyszał o wiele za dużo głosów. Ale czyż w takiej pięknej głowie, za tymi ciężkimi powiekami i pod rozkosznym chaosem ciemnych włosów, mogło kiedykolwiek być równie strasznie? Taką głowę musiały wypełniać tylko najprzyjemniejsze sny.
    Zaniósł go do łoża, w którym sam nigdy nie spał. Nie miał wątpliwości, że czekało cały ten czas właśnie na Christiana. Szerokie, zarzucone miękkim futrem i okryte zasłonami z muślinu drżącymi zwiewnie za każdym razem, kiedy tylko się obok nich przeszło, wreszcie mogło poczuć w sobie ciężar tego, na którego od zawsze czekało. Upiór ostrożnie złożył Christiana wśród miękkich poduszek i równie ostrożnie sięgnął, by odwiązać szarfę odbierającą mu wzrok. Ostatni raz pozwolił mu na siebie spojrzeć, zanim zielone oczy się zamknęły, a szczupła klatka piersiowa ukryta pod kostiumem zaczęła poruszać się w spokojnym, regularnym rytmie.
    Dopiero w chwili, kiedy zostawiał go samego, Upiór zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas miał na głowie złoty wieniec. Znalazłszy się odpowiednio daleko, przy biurku, przy którym zwykł pisywać listy i bileciki, zdjął wieniec z głowy i przycisnął go do piersi drżącymi dłońmi.
    I rozpłakał się histerycznie. Pierwszy raz w życiu czuł, by tak mocno biło mu serce.

    Długo zastanawiał się, jak powinien postąpić dalej. Nad operą wstał blady świt, wszystkie jej korytarze wraz ze światłem zaczęli wypełniać poszczególni pracownicy, bileterzy, muzycy i maszyniści odpowiedzialni za technikę scenograficzną. Głęboko w lochach jedynym wyznacznikiem upływającego czasu był stary zegar, skrupulatnie nakręcany każdego dnia. Gdy obracające się po jego tarczy wskazówki ustawiły się zgodnie na godzinie dwunastej, Upiór pojął wreszcie, że nie ma innego wyboru. Ta noc trwała zbyt długo, Christian należał w połowie do innego świata.
    Jego chłopiec — bo rzeczywiście chłopcem się teraz wydawał! — spał długo i twardo, spokojny jak wykute w marmurze przedstawienie Amora. Nie drgnął ani razu, kiedy Upiór zaglądał do niego, zbliżał się i wyciągał ręce, by w końcu wcale go nie dotknąć, a także nie zbudził się potem, gdy raz jeszcze został wzięty na ręce. Jego słodkiego spokoju nie zmąciła ani podróż powrotna przez jezioro, ani pochód przez labirynt, kiedy raz jeszcze był niesiony.
    Czułe ramiona złożyły go wreszcie na kanapie w garderobie. Dowodem na to, że cała ta noc nie była tylko snem, stał się złoty wieniec zawieszony na ramie lustra.
    To — i fakt, że od zeszłego wieczora pół administracji opery, w tym dyrektorzy, jedna sceniczna diva i wicehrabia de Chagny, z gorączkowym uporem próbowali odkryć, gdzie na tak wiele godzin zniknął bez śladu ich główny tenor.
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Sob 01 Sty 2022, 16:08

    Z jakim trudem i niechęcią wracał do tego świata. Po przebudzeniu jeszcze przez moment nie otwierał oczu, jakby obawiał się, że dzienne światło wymarzę mu z pamięci obraz mrocznej, pełnej cudów jaskini. Jego ciało wciąż jeszcze ogarniała ta rozkoszna senność. Z niechęcią uniósł powieki i z zaskoczeniem, a może wręcz rozczarowaniem rozejrzał się po swojej garderobie. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, nim pogrążył się w słodkich snach, była twarz Erika. A może raczej maska upiora, zza której czule patrzyły na niego ciemne oczy. To jedno spojrzenie, którym tak się upajał. Podobał się dziewczętom. Ileż to panien oddałoby mu się bez wahania choćby i na jedną krótką noc. Rozniecał pożądanie i potrafił budzić miłość, ale nikt nie patrzył na niego z tak gorącą pasją, jak jego Anioł.
    Podniósł się z miękkiej kanapy, przesuwając dłonią po wygniecionym stroju.
    — Co za noc — szepnął, spoglądając w lustro. Przesunął dłonią po włosach, chcąc nadać im choćby pozór porządku. Jego spojrzenie na ułamek sekundy zatrzymało się na wieńcu. Tym szczególnym upominku, który mógł dopiero teraz podziwiać. Cień ospałego uśmiechu pojawił się na różowych wargach, wyciągnął dłoń z zamiarem przymierzenia jeszcze raz tego daru, gdy na korytarzu usłyszał stukot pospiesznych kroków i nerwowo prowadzone rozmowy.
    Odwrócił się przez ramię, gdy klucz szczeknął w zamku, a drzwi stanęły otworem.
    — Panie Beauregard!
    — Christianie!
    — Bój się Boga!
    — Nareszcie!
    Wszystkie te okrzyki rozbrzmiały niemalże jednocześnie. Na twarzach obu dyrektorów i wicehrabiego zagościł wyraz ulgi. Christian zatrzymał na dłużej spojrzenie na przystojnej twarzy Raoula. Nawet po nieprzestanej nocy zachowała tę młodzieńczą świeżość. A wraz troski, który na niej gościł był doprawdy wzruszający.
    — Gdzie się podziewałeś, monsieur?
    — Pół Paryża pana szukało!
    Christian uniósł dłoń, chcąc zatrzymać tę okropną falę wykrzyknień i wyrzutów. Odwrócił się w kierunku mężczyzny i teatralnym gestem potarł zaspane oczy. Jakiż był teraz pański i rozkoszny w tej swojej niefrasobliwość i odprężeniu.
    — Panowie, cały czas byłem tu. Musiałem zasnąć wyczerpany po przedstawieniu — zakłopotany uśmiech wpłynął na jego wargi. Kłamał czarująco, ale był pewien, że łatwiej uwierzą w kłamstwo, niż przyjmą prawdę. Sam nie do końca przecież wierzył w to, co wydarzyło się ostatniej nocy, jakże mógłby więc wymagać tego od innych.
    — Niemożliwe! — wykrzyknęli jednocześnie dyrektorzy. Tylko Raoul milczał. Tylko on jeden bez trudu mógł przejrzeć blef śpiewaka.
    — Przepraszam za kłopot panowie — skłonił się lekko z udawaną skruchą. — Obiecuję, że wam to wynagrodzę — dodał z błyskiem w oku, spoglądając na perfekcyjnie wykrojony profil wicehrabiego. I ruszył do wyjścia, nim ktokolwiek zadał jeszcze jedno niewygodne pytanie.

    Popołudniowa próba została w połowie przerwana. Christian nie potrafił się skupić i zapominał najoczywistszych tekstów. Jego myśli wciąż uciekały do wspomnień wczorajszej nocy lub wicehrabiego de Chagny. Gdy jedna z tancerek zwichnęła kostkę, wściekły dyrygent, przeklinając sztukę i głupotę, wygnał wszystkich ze sceny. Młodzieniec z ulgą wymknął się do garderoby, ale nie zdążył zamknąć drzwi, gdy w progu pojawił się Raoul. Arystokrata przytrzymał je dłonią, a następnie wtargnął do pomieszczenia. Wniósł ze sobą szalenie intensywny zapach perfum. Christianowi aż zakręciło się od nich w głowie.
    Zamknął drzwi i przysiadł przy toaletce, obserwując swojego gościa w odbiciu lustra.
    — Czy to przeze mnie zapomniałeś, jak się śpiewa? — Zagadnął wesoło Roaul, podchodząc do młodzieńca. Ile było w nim blasku i życia. Niezachwianego przekonania, że jest panem tego miejsca. Że ma też władzę bijącym w piersi solisty sercem. I ta jego buta wydawała się w jakiś szczególny sposób pociągająca.
    — A pan wicehrabio o dobrych manierach? — Ton Christiana zabrzmiał pozornie srogo i chłodno, ale zdradzał go figlarny błysk w jasnych oczach.
    — Panie wicehrabio? Tak witasz swojego dawnego przyjaciela? — Duża męska dłoń spoczęła na ramieniu śpiewaka. Opuszki palców lekko wsunęły się za krawędź koszuli w zażył geście. — Nie pamiętasz już naszych zabaw na stryszku, gdy byliśmy mali? — Pochylił się nad głową Christiana, by kolejne słowa wyszeptać mu wprost do ucha. — I tych, gdy już byliśmy nieco-
    — Shh! — Odwrócił się gwałtownie w kierunku dawnego przyjaciela i zakrył mu usta swoją dłonią, nim opuściły je dalsze, niebaczne słowa. Poczuł jak wargi mężczyzny wyciągają się w zawadiackim uśmiechu. — Nie tu — mruknął, wbrew rozsądkowi poddając się urokowi wicehrabiego.
    — Gdzie w takim razie? — Zapytał, a nim odjął dłoń od swoich warg, złożył na końcówkach palców delikatny pocałunek. Zachowywał się poufale i przekraczał kolejne granice, nawet ich nie spostrzegając.
    — Dziś wieczorem idę na spotkanie do kawiarni. Zabiorę cię. Będzie kilku przyjaciół — Zaproponował pospiesznie, może odrobinę zbyt nerwowo, ale Raoul nie zwrócił na to uwagi. Skinął tylko lekko głową, uznając zapewne wieczór w towarzystwie artystów za niezgorszą rozrywkę. Niespodziewanie jego spojrzenie zatrzymało się na podarowanym przez Upiora wieńcu.
    — A to co za dziwactwo? — Zapytał lekceważąco, wyciągając dłoń w kierunku misternych splotów. Nim jednak ich dotknął, chłopak zdążył go powstrzymać lekkim, niecierpliwym gestem.
    — Widzimy się o ósmej — podniósł się z miejsca i lekko popchnął Raoula w kierunku drzwi. Nagle obecność wicehrabiego wydała mu się czymś niestosownym w tym miejscu i zapragnął się go jak najszybciej pozbyć. — Idź już. Muszę się nauczyć tych przeklętych tekstów — oznajmił, wystawiając zdumionego mężczyznę za drzwi.

    W tym samym czasie część trupy aktorskiej wraz z obsługą postanowiła wykorzystać wolny wieczór. Zebrali się w przestronnej sali i oddawali żartom oraz zabawie. Nawet jednak podczas beztroskiego odpoczynku w tym miejscu trudno było zapomnieć o duchach, dlatego to właśnie o nich rozmawiano. Buquet narzucił na siebie ciemną tkaninę, która udawać miała płaszcz i przyprawił o pisk dwie baletnice, wychylając się niespodziewanie za ich plecami.
    — A co powiecie o naszym rzekomym gospodarzu? — Roześmiał się rubasznie. — Upiorze tej opery! — Krzyknął kpiąco i wykonał obrót, a zakurzona peleryna zatrzepotała pod wpływem ruchu.
    — Podobno pełza po ścianach!
    — O tak! I nie ma nosa!
    — Ma pazury jak bestia!
    — I jest niemożliwie brzydki! — Buquet zrobił groteskową minę, wzbudzając tym falę śmiechu. — Zamiast nosa ma wielką, czarną jamę. Skórę niczym wosk. Czerwone oczy. I wielkie-
    Buquet złapał się za krocze w obscenicznym geście, ale nie dane było mu dokończyć. Meg, która do tej pory w milczeniu przysłuchiwała się ten okrutnej rozmowie, teraz rozzłoszczona poderwała się z miejsca.
    — To wszystko wymysły! — Oznajmiła stanowczo, biorąc ducha w tę naiwną i jakże czułą obronę. Jakaż była niepozorna, a jakie jej słowa pełne pasji.— Nie może być potworem ktoś, kto tworzy taką sztukę! Przecież słyszycie w ciche wieczory jego grę. Musicie-
    Buquet ryknął śmiechem i objął dziewczynę trzymaną liną, przyciskając ją do swojej opasłej piersi. Cuchnący oddech owiał jej szyję.
    — Oj, mała Giry chciałaby się mu chyba nawinąć na lasso — mruknął lubieżnie, pośród pustych chichotów, które rozbrzmiewały w nieużywanej dawno sali.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Nie 02 Sty 2022, 11:25

    Szanowni Panownie, mes messieurs.
    Uznając ostatnie drobne choć znaczące niedociągnięcia w funkcjonowaniu Opery za efekt nieudolnej pracy Panów, zmuszony jestem przekazać na ich barki szereg nowych obowiązków.
    Po pierwsze, moje honorarium w tym miesiącu nie zostało uiszczone. W razie, gdyby z tych czy innych powodów zdołali Panowie zapomnieć, pierwszego dnia każdego miesiąca są oni zobowiązani pozostawiać kopertę z kwotą pięciuset franków w portierni Opery. Proszę się pospieszyć. Zapewne nie będzie to dla Panów problemem teraz, gdy hrabia de Chagny zdecydował się objąć mecenat nad Operą.
    Po drugie, nie umknęło mojej uwadze, że dość często niepokoi Panów kwestia loży numer 5. Proszę pozostawić ją w obecnym stanie i nadal nie wydawać nikomu, jako że zarezerwowana jest tylko dla mnie. Wymiana zamków, którą Panowie rozważali, mogłaby się okazać rozwiązaniem doprawdy nierozsądnym.
    Po trzecie wreszcie, wymagam i przekonuję, by w najbliższych dniach zastanowili się Panowie dobrze nad ograniczeniem znaczenia divy Carlotty Giudicelli w zbliżających się premierach. Tam, gdzie świeci już słońce, nie ma potrzeby oglądania księżyca, który tylko rozprasza. Diva pragnie zajmować zbyt wiele miejsca na scenie, która należy się Christianowi Beauregard. Lepiej będzie dla sprzedaży biletów, jeśli wybierzecie Panowie prawdziwy talent, a do ról damskich wybierzecie mniej krzykliwego ptaka.
    Niemniej, gratuluję znakomitej gali! Niech ten ogromny nasz sukces będzie inspiracją dla obsadzenia wszystkich następnych spektakli.
    Ale strzeżcie się, panowie! Cierpliwość moja trwa do czasu. Niewypełnianie obowiązków, jakie zostały na was nałożone, prowadzić może do katastrofy straszliwej, wymykającej się wszelkim wyobrażeniom!
    — pozostający póki co w zgodzie z Panami, Duch Opery.


    — Och, to doprawdy nie do wiary, nie zniosę ani słowa dłużej! Skończ to, skończ, Andre, nie będę tego słuchał.
    — Kto ma czelność przysyłać takie listy, Firmin?
    — Ktoś niespełna rozumu!
    — Skąd wiedział, że planowaliśmy wymieniać zamki w tej przeklętej loży? Nikomu jeszcze nie mówiliśmy!
    — Jesteś pewien?
    — No… jak teraz pytasz, to może mruknąłem to przy kimś, zupełnie bez namysłu…
    Obaj dyrektorzy opery chodzili tam i z powrotem po swoim gabinecie, jeden z palcami przyciśniętymi do obolałej skroni, drugi z nosem w listach, które napłynęły w ciągu dnia i obu tylko denerwowały.
    — „Ogromny NASZ sukces” — odczytywał z niedowierzaniem monsieur Andre, a delikatny papier podrygiwał w jego pulchnej dłoni. — „Wymykającej się wszelkim wyobrażeniom”! Słowo honoru, to zapewne można gdzieś zgłosić, może trzeba by aby ktoś inny odbierał korespondencję za nas i dokonywał wstępnej selekcji?
    — Dość tego. — Monsieur Firmin zatrzymał się, wyrwał listy z ręki towarzysza i dając wyraz temu, co myśli o ich treści, już przystawiał je nad płomień świecy… Gdy nagle w korytarzu zrobił się ruch i drzwi gabinetu dyrektorów bezceremonialnie stanęły otworem. W całym swym majestacie, drżąca z gniewu i z marsem na twarzy, nie zdjąwszy nawet mufki z rąk, zjawiła się sama diva Giudicelli. Krok za nią pędził główny bas opery, Ubaldo Piangi, czerwony na rozlazłej twarzy po gonitwie, która musiała trwać przez całą operę.
    Scandalo! — ryknęła diva. Na widok podejrzanie znajomego listu w jej dłoni obaj dyrektorzy zrobili wielkie oczy. — Zróbcie z tym coś! Zróbcie! Pracujecie tu od miesiąca, a to wszystko nadal się dzieje, skończeni nieudacznicy!
    — Signora, proszę, bez krzyków! W czym rzecz!
    — Przysięgam, że nie zaśpiewam już dla was w choćby jednej roli! Mogę mieć pracę wszędzie, a Vienna, a Milano…!
    — Nie zasługujecie na nią! — wtrącił się Piangi, gdy tylko odzyskał głos. Firmin nie wytrzymał i pierwszy wyrwał list z ręki Carlotty. Ignorując gniewny okrzyk divy podniósł go na wysokość twarzy i odczytał:
    — „Madame, twoje dni w Operze są policzone. Lepiej zrezygnować teraz i odejść z honorem, niż ściągnąć na siebie katastrofę…” Znowu o jakiejś katastrofie!
    Carlotta pisnęła wściekle.
    — Dostaję takie listy dzień w dzień, wy durnie! Zróbcie coś!
    — Ależ co takiego mielibyśmy zrobić, signora!
    — Wyrzućcie tego ślicznookiego podrostka, który kradnie scenę! — W obliczu takiego wybuchu divy, dyrektorzy popatrzyli po sobie zdumieni. — Och, nie grajcie głupich, przecież to oczywiste, że to wszystko jego sprawka! Beauregard! — W ustach divy nazwisko to brzmiało jak najgorszy wyrzut. — Chce mnie zrujnować, zawsze wypadam przy nim jak… jak amatorka!
    — Signora, nie!
    Wiele rzeczy można by mówić o panu Andre i panu Firmin, ale nie to, że nie potrafili radzić sobie z rozkapryszonymi primadonnami. Choć obaj byli zmęczeni chaosem, który miał miejsce w operze, od kiedy przejęli nad nią dyrekcję, tego dnia postanowili najwidoczniej, że czas położyć kres rządom niewidzialnego Ducha Opery. Ktoś stroił sobie niesmaczne żarty, tak z autorytetu dyrektorów, jak i ze światowej sławy śpiewaczki — ktoś, kto miał coś wspólnego z pierwszym tenorem! Tego popołudnia więc, po wielu słodkich słówkach padających w stronę Carlotty, jeden z panów zdecydował wreszcie:
    — To oczywiste, że w najbliższej sztuce scena będzie tylko twoja, signora! Rolę męską powierzymy panu, signor Piangi.
    A drugi dodawał skwapliwie:
    — Sam słyszałem, że Beauregard nie był dziś w formie na próbie. A w nocy zapił, for certes! Sukces uderzył mu do głowy, wielka szkoda!
    I tym razem sami pisali list, na oczach divy, adresowany do operowego dyrygenta, wymieniając w nim wszystkie zaakceptowane pośpiesznie zmiany. I już otwierali nowego szampana, i polewali divie, Piangiemu — i samym sobie, po brzegi szkła, bo inaczej nie dało się funkcjonować w tym przeklętym przez wszystkie diabły gmachu.


    Niedługo po tym czasie, „wszystkie diabły” wkładały na głowę kapelusz i dopinały na sobie płaszcz ze stojącym wysoko kołnierzem.
    Maska, którą założył tego dnia Upiór, całkiem nieźle imitowała ludzką twarz, o ile oglądano ją z pewnego oddalenia. Wykonano ją z wosku, zaopatrzono w wyrzeźbione symetrycznie zmarszczki w kącikach nieruchomych ust, ozdobiono sztucznymi brwiami. Kapelusz zasłaniał miejsce, w którym maska kończyła się nad czołem, a kołnierz ukrywał nieco jej nienaturalność. Było to dość, by sprawiać pozory wśród innych ludzi. Tego wieczora wszak Upiór planował tylko obserwować z pewnego dystansu. Wychodził poza swój bezpieczny grunt, więc wszelkie jawne działanie pozostawiał na ostateczność. Doskonale umiał trzymać się cienia.
    Gdy wychodził tego wieczora z opery, miał przed sobą dwa zadania. Po pierwsze, przejrzawszy skromne zbiory wina schowane w operowej piwniczce, upewnił się, że maszynista Joseph Boquet otrzymał dodatkowy antałek „od uprzejmego przyjeciela”. W takiej akurat ilości, by jego gęba stała się jeszcze bardziej czerwona, a ręce jeszcze bardziej rozedrgane, gdy będzie w najbliższym czasie obsługiwał machinerię za kulisami. To było proste.
    Drugie zadanie wymagało nieco więcej ostrożności. Wyjeżdżającego do miasta panicza Beauregard, któremu towarzyszył dziś rozzuchwalony wicehrabia de Chagny, należało śledzić z dystansu, ale jednocześnie nie spuszczać go z oczu. Upiór musiał chwilę czekać. Najpierw upewnił się dobrze, do którego powozu wsiedli obaj panowie, a dopiero po tym sam wskoczył do innego, jednego z wielu stojących rzędem na operowym placu.
    — Za tamtą dorożką, proszę — rzucił kurtuazyjnie do woźnicy, moszcząc się wygodnie na swoim miejscu. Dłoń w czarnej rękawiczce już błądziła pod płaszcz w poszukiwaniu kilku franków zapłaty, powóz więc ruszył. Teraz wystarczało ostrożnie obserwować… i nabrać pewności, co właściwie chodziło po głowie temu młodemu durniowi de Chagny.
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Nie 02 Sty 2022, 17:43

    Dorożka zatrzymała się w jednej z biedniejszych dzielnic Paryża. Obskurnej, ciemnej, wąskiej alejce, w której unosiła się odpychająca woń moczu. Podekscytowany młodzieniec nie zwrócił na nią uwagi, ale hrabia de Chagny musiał przysłonić perfumowaną chusteczka nos. W świetle padającym z pobliskiego okna ujawnił się modny deseń na drogim materiale. Śmiech Christiana poniósł się w ciemność.
    — Doprawdy, jesteś niewolnikiem mody. I to bardzo delikatnym niewolnikiem — drobny przytyk skierowany do arystokraty wywołał ciche parsknięcie Raoula. Mężczyzna wolną dłonią objął młodzieńca, przyciskając jego biodro do swojego.
    — Z przyjemnością zostanę twoim niewolnikiem — szepnął, odsuwając chusteczkę od ust i nachylając się nad pełną czarnych loków głową. Teraz nozdrza mężczyzny wypełnił świeży zapach lekkich perfum, które preferował młodzieniec. Z wyraźną, cytrusową nutą. Przypominały zapach skóry rozgrzanej słońcem.
    Śmiech młodzieńca ponownie wypełnił ciemność.
    — Jesteśmy na miejscu! — Uchylił drzwi, zza których promień światła na moment rozświetlił obskurną uliczkę. Szczury zgromadzone w kącie uciekły z piskiem w bezpieczny mrok. W pomieszczeniu, którego próg wspólnie przekroczyli, panował inny świat.
    Mnogość woni i barw odbierała dech. Na lokal składało się kilka mniejszych, przytulnych pokoi. Wszędzie panował niezwykły gwar. Ściany drżały od śmiechu, wesoło prowadzonych sporów i muzyki. Panował tu niepodzielnie chaos i rozgardiasz. Meble z różnych epok i odmiennych stylów. Kanapa, mogąca z powodzeniem stanąć w salonach Wersalu przy jednym stoliku z rozpadającym się fotelem, któremu za jedną nóżkę służyły podsunięte książki. A tuż obok prosty stół rodem z chłopskiej chaty i cztery ciężkie krzesła. Pokój pełen był ludzi, tak że Christian wraz ze swoim towarzyszem z trudem przedarł się do przyjaciół.
    W lokalu panował półmrok. Ubogie oświetlenie dodawało miejscu magicznego uroku. Powietrze ciężkie było od dźwięków i dymu. Unosiła się tu woń najrozmaitszych perfum oraz palonego wosku, wprawny nos wychwyciłby też charakterystyczny zapach opium i egzotycznych cygarek zza oceanu.
    Kilka osób poderwało się na widok Christiana. Młodzieniec witał się z nimi serdecznie pośród żartów, docinek i głośny komplementów. Przedstawiał im swojego towarzysza. Z wdziękiem odpowiadał na pochwały. Czułością reagował na czułość. Panował pośród towarzystwa niepodzielnie. Obejmował je w posiadanie tak jak scenę, gdy śpiewał i robił to z wrodzoną naturalnością.
    — Maestro! Pozwól mi namalować twój portret — zakrzyknął młody blondyn, mierząc stojącego wciąż Christiana.
    — Jacobie, zdaje się, że nie malujesz modeli w strojach, bo brak takiej sztuce szczerości — odparł z błyskiem w oku, opierając dłoń na ramieniu hrabiego de Chagny. Raoul pysznił się u jego boku. Wygrzewał się w blasku młodzieńca. Podobało mu się, że jego towarzysz jest sławny i lubiany. Przyjemnie pobudzało to próżność arystokraty, który uwielbiał być w centrum uwagi.
    — Kochany, nikt nie powiedział, że chce go namalować w ubraniu.
    Obecni przy stole zachichotali, a jedna z dziewcząt o ogniście rudych włosach, w której objęciach spoczywała inna dama, zerknęła na Christiana z udawanym oburzeniem. Królowała tu niezwykła swoboda. Nie było tabu. Nie było zakazów. Wolnością można było upajać się jak winem, którego również nie brakowało.
    — Rumienisz się jak mieszczuch! Pruderyjny się zrobiłeś w towarzystwie? — wskazała szczupłą dłonią na wicehrabiego.
    — To moja wina? Skądże! Sam zakupiłbym taki portret Christiana! — Raoul zaprotestował gorąco, wywołując jeszcze śmiech rozmówczyni i pełen protestu krzyk Jacoba.
    — Moja sztuka nie jest na sprzedaż!
    Christian sięgnął po dwa kieliszki, z których jeden wsunął w dłoń przyjacielowi, a w drugim chciwie umoczył wargi.
    — Może dlatego wciąż mieszkasz z matką, która od świtu do nocy musi zarabiać na twoje utrzymanie — rzucił rozbawiony, a sekundę później nachylił się by wilgotnymi od słodkiego wina wargami złożyć przepraszający pocałunek na policzku Jacoba, który zresztą wcale nie wyglądał na szczególnie nadąsanego. Śpiewak opadł na fotel, a wicehrabia zajął miejsce na poduszkach przy jego boku.
    Gwar rozmów ponownie wybuchł nad stolikiem. Rozprawiali o poezji. Ostatnim występie Christiana. Sytuacji politycznej. Plotkach. Skakali z jednego tematu na drugi. Spierali się. Dzielili zachwytami. A dłoń wicehrabiego przez cały ten czas obdarzała młodzieńca ledwie zauważalnymi pieszczotami. Czasem usta szeptały jakiś cichy komplement.
    Gdzieś w kącie ktoś grał na pianinie La boheme Pucciniego.
    — To chyba mój kieliszek — mruknął Christian, widząc jak Raoul łapie za jedno z naczyń.
    De Chagny zerknął na niego z rozbawieniem i mimo słów artysty złapał właśnie za niego, a następnie nie odrywając spojrzenia od twarzy towarzysza, upił z niego słodki łyk. Christian zagryzł usta, czując przyjemne podniecenie na myśl, że te miękkie wargi mogłyby w podobny sposób dotknąć jego.
    Wraz z wypitym alkoholem wszyscy nabierali śmiałości. Z opresji wybawił go jeden z towarzyszy.
    — Zaśpiewaj nam!
    Przy stole zapanowała na moment cisza.
    — Christianie, zaśpiewaj! Nie dla tych burżujów w operze! Dla nas!
    — To doskonały pomysł! — Wicehrabia klasnął w dłonie.
    — Musicie mi pomóc — zażądał, zwilżając gardło winem. Zaintonował wesołą melodię. Śpiewał po francusku, starą i prostą piosenkę. Już po chwili dołączył do niego drugi głos Jacoba. A po chwili reszta towarzystwa. Rytm był prosty. Słowa banalne. Wyszkolony głos chłopaka wyraźnie wybijał się spośród chóru. Prowadziły go z zachwycającą swobodą, nawet ten prostaki utwór potrafił zmienić w arcydzieło. Improwizował, bawiąc się dźwiękami i bez wątpienia popisując przed gawiedzią.
    W połowie jednak wieczoru dobry nastrój młodzieńca gdzieś się ulotnił. Raoul, który do tej pory rozmawiał z nim tak czule i z pasją, niespodziewanie zniknął. De Chagny dostrzegł, że w pobliskim pomieszczeniu grano w karty i postanowił spróbować swojego szczęścia. Porzucił więc młodzieńca, porwał swój kieliszek i zniknął przy stole.
    Christian czekał na niego. Florian, który siedział obok, próbował rozerwać młodzieńca. Potrafił gwizdaniem naśladować najróżniejsze ptaki. Był w tym perfekcyjny. Chciał nauczyć śpiewaka podobnych sztuczek, ale ten nie miał kompletnie do tego talentu, co budziło przy stole ogrom wesołości. W końcu jednak młodzieniec zmęczył się czekaniem i poderwał od stołu.
    W tym samym momencie Upiór poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Młody mężczyzna przyglądał mu się w półmroku przez sekundę, a następnie ruszył w jego stronę. Dał się zwieść masce i prawdopodobnie zamierzał jedynie przyjaźnie go zagaić tajemniczego, milczącego jegomościa. Może nawet przyglądał się mu już odrobinę dłużej?

    Śpiewak odnalazł w końcu wicehrabiego. Ten siedział z ponurą miną przy stole i podbijał właśnie stawkę, gdy poczuł delikatny dotyk na swoim ramieniu. Christian nie zdążył otworzyć ust, gdy Raoul odwrócił się do niego zirytowany.
    — Nie teraz — warknął ostro, a następnie strącił drobną dłoń i odprawił śpiewaka niecierpliwym gestem. Jak służącego. I natychmiast wrócił do swoich kart. Chrisrtian jeszcze przez sekundę wpatrywał się w niego oniemiały. Wściekły i okropnie upokorzony. Jeszcze sekundę temu ten sam mężczyzna zapewniał go przecież o najgorętszym uczuciu i składał tak wiele słodkich obietnic. Nie zwykł jednak prosić.
    Od wypitego wina kręciło mu się w głowie. Potrzebował powietrza. Rozgoryczony porwał swój płaszcz z fotela i bez słowa pożegnania ruszył w stronę drzwi. Słyszał za sobą głosy przyjaciół, ale się nie obejrzał. Urażona duma paliła niemiłosiernie. Serce szaleńczo waliło w klatce piersiowej, gdy trzasnął drzwiami i zniknął w ciemnych uliczkach Paryża.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Wto 04 Sty 2022, 17:43

    Nie była to przyjemna dzielnica, na pewno nie taka, jakiej Erik by się spodziewał. Nie to wyobrażał sobie, gdy podsłuchiwał, że panowie spotkają się dzisiaj w kawiarni…
    Ulica była podła i wąska, jakich wiele między popadającymi w ruinę domostwami wielkich miast. Nawet w tych okienkach, w których paliło się światło, zasłony pozostawały szczelnie zaciągnięte. Dorożkarz upewnił się, czy aby rzeczywiście ma wysadzić swojego milczącego pasażera w tym miejscu, ale skoro otrzymał zapłatę, to nie zadawał więcej pytań. Strzelił lejcami i zaraz znikał z furkotem kół na kocich łbach, odjeżdżając z powrotem tam, gdzie szerokie trakty i ciepłe światło gazowych latarni.
    Upiór stały jakiś czas przed tymi drzwiami, zza których nawet na ulicy było słychać głosy ludzi, śmiech i muzykę. Choć miał pewność, bo widział na własne oczy, że panowie Beauregard i de Chagny weszli właśnie tutaj, wahał się. To przecież… nie pasowało! Nie przystawało. Gdy naciskał wreszcie klamkę, by wpaść do środka jak cień, przeklinał się w myślach za podchodzenie do sprawy jak stara cnotka… ale prędko o tym zapomniał, rzucony bez chwili oddechu w prawdziwy wir kolejnych wrażeń. To nie był jego świat. Wbrew oczekiwaniom, nie znalazł się w miejscu, w którym łatwo się schować, w którym nikt nie zwraca uwagi na obcego i pozwala mu po prostu być. Trafił do małej elity, jeśli wolno nazwać w ten sposób zbieraninę zapłakanych poetów, pijanych wieszczów, psychotycznych malarzy goniących za muzą, która nie pozwala się złapać za skraj sukni, upadłych kobiet i wulgarnych podlotków. Przestrzeń była raczej ciasna, podzielona na komory jak w ulu, ale nie ważne w które drzwi się zajrzało, tam siedziała już gromada postaci. Zdawało się, że każda z nich każdą zna, że to klub bardziej ekskluzywny, niż gdyby odwiedzić jeden ze świecących blichtrem paryskich salonów. Jedyne zasłony, za jakimi można by się tu schować, pozostawały boleśnie efemeryczne, utkane z dymu cuchnących tanio cygar albo wyziewów fajek. Migocące żółto lampy o brudnych kloszach nie dawały dużo światła, ale jednocześnie nie zapewniały wystarczającej ilości cienia, by móc w nim przystanąć całkiem niezauważonym.
    Skradając się jak osaczone zwierzę, Erik zajrzał po kolei do kilku izb, a choć bardzo starał się nie zwracać na siebie uwagi, parę spojrzeń podążyło w jego stronę. W ciasnym korytarzu, gdy przechodził ostrożnie obok pary całującej się wbrew wszelkim moralnym zasadom, napotkał spojrzenie przyciśniętej do ściany kobiety, ale zdał sobie sprawę, że ta świadomością znajduje się gdzieś zupełnie indziej. Im dalej się posuwał, tym bardziej miejsce to napawało go wstrętem. Jak to możliwe, że jego anioł chciał spędzać tu wieczór…?
    I jakim sposobem wicehrabia przy całej swej burżuazyjnej pompatyczności potrafił wytrzymać tu chociaż chwilę?
    Znalazł ich wreszcie, usłyszał głos, co do którego nie mógł mieć wątpliwości, ale nie odważył się wejść do tej samej izby. Zamiast tego zatrzymał się gdzieś w pobliżu, przy samym wejściu, przyczajony jak ogromny nietoperz. Kto spoglądał na tego wbitego w ścianę mężczyznę, mógł wnioskować, że to po prostu kolejny pijany lub otumaniony narkotykami, nikt jednak zdawał się nie brać jego apatii na poważnie. Kilku mijających go studentów śmiało się tylko, proponując mu krzesło, ale ten milczał z twarzą ukrytą między rąbkiem kapelusza i kołnierzem płaszcza. Milczał i uważnie słuchał, wykorzystując słuch absolutny by wyłowić jak najwięcej z głupawej rozmowy toczącej się za ścianą.
    Był na siebie zły. Chociaż nie, nie na siebie. Był zły na wicehrabiego, tego łotra utopionego pod słodkimi uśmieszkami, bo to on zaciągnął do tej jamy nierządu nie tylko Christiana, ale i jego, Erika, a teraz zapewne triumfował…
    Po czasie, który wydawał się wiecznością, wicehrabia zdobył się wreszcie na ten nieostrożny ruch, że wyszedł z pokoju. Minął Erika dosłownie o krok, ale nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Był pijany, młody głupiec, i czynił z siebie cel tak prosty, że starczyło wyciągnąć ręce, zacisnąć chude palce na tętniącej życiem szyi widocznej ponad krochmalonym kołnierzykiem…
    Ale dokładnie te ręce, które wyciągały się już z gwałtowną ochotą mordu, zostały powstrzymane przez jakiegoś innego człowieka. Nie wiedzieć skąd, tuż przed Erikiem wyrósł młody mężczyzna o spojrzeniu zamglonym upojeniem. Nie na tyle zamglonym jednak, by nie ściągnąć ciekawsko brwi w momencie, gdy zdał sobie sprawę, że nie patrzy w prawdziwą twarz.
    — A to ciekawe — odezwał się, wyciągając od razu rękę. — Nie czujesz się tu trochę samotny, przyjacielu? Jesteś… niezwykle interesujący…
    W jednej chwili ten sam młody człowiek krzyknął z bólu, gdy wymierzony ostro policzek zepepchnął go na ścianę… ale zdążył przy tym narobić dość złego. Ciekawskie palce zahaczyły o krawędź maski i tym samym ją zerwać. Woskowa twarz rozpadła się nim jeszcze głupiec zdążył zrozumieć, co go uderzyło. Upiór tymczasem wyskoczył z pułapki jak oparzony i pomknął przez korytarz — zbyt wiele rzeczy się zdarzyło, by mógł dalej tu zalegać.
    Pierwej stracił z oczu wicehrabiego który był wszak na wyciągnięcie jego rąk i mógł wreszcie przestać sprawiać wszelkie problemy. Potem pojawił się na krótką chwilę sam Christian, ale zaraz zniknął i on, a potem było już tylko widać, jak wychodzi z budynku. I to za nim runął teraz Upiór, wreszcie trochę bardziej podobny właśnie do upiora, a nie karalucha przyczajonego w kurzu brudnego pokoju.
    Na dworze padał deszcz.
    W oświetlonych mętnie pomieszczeniach nie dało się tego usłyszeć, ale z chwilą, gdy Erik wypadł na świeże powietrze, ciężkie krople deszczu zaczęły bębnić w rondo jego kapelusza i moczyć pelerynę. Rozejrzał się krótko, jeszcze w panice. Christian nie zaszedł daleko. Był tam, kierując się wyraźnie w ciemną ulicę… Erik dotknął krótko własnej twarzy i cofnął ze wstrętem palce, jeszcze bardziej wściekły, jako że jego przebranie zostało zrujnowane. Zbyt łatwo tej nocy przegrywał!
    A jednak mimo wszystko znalazł się wreszcie tuż za Christianem. Musiał postępować ostrożnie, ochłonąć nieco i obliczyć swe kolejne kroki, ale zdołał zrobić to wreszcie po swojemu. Stanął za nim w miejscu, gdzie nie docierało światło latarni, w jakimś ponurym zaułku, a wówczas położył silnie rękę na jego ramieniu i nakazał mu się zatrzymać. Obaj widzieli wzajemnie tylko swój zarys.
    — Moje dziecko! — westchnął z naganą Erik. — Zabłądziłeś zbyt daleko od domu. Tam, za rogiem, stoi jeszcze wolny powóz, którym możesz wrócić. Nie bądź niemądry!
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Wto 04 Sty 2022, 22:13

    I pomyśleć, że gotów był duszę złożyć u stóp wicehrabiego. Tak niebacznie zostałaby zdeptana. Wyrzekał sobie własną ślepotę. Sentymentalizm. Szalone przekonanie, że wspólna młodość i to niespodziewane spotkanie to jakiś szczególny dar przeznaczenia. A przecież ludzie się zmieniają. Raoul nie wyrósł na rycerza z baśni, które czytywali. W jakże okropny sposób Christian przekonał się o tym tego wieczoru. Tak bardzo pragnął, by de Chagny wybiegł za nim z lokalu i w najczulszych słowach przepraszał, zapewniając go o niezachwianym uczuć. Dąsałby się jeszcze może przez kilka chwil, a następnie, nie zbyt szybko, uległ wytwornym błaganiom.
    Gdy więc poczuł uścisk na ramieniu, to właśnie o skruszonym arystokracie pomyślał w pierwszej chwili. Już szykował wyniosłą minę, z którą zamierzał go powitać. W ciemności nie czekał na niego jednak przystojny wicehrabia. Źrenice Christiana rozszerzyły się lekko, a z ust wymknął się zdumiony okrzyk. Zrobił chwiejny krok w tył, wymykając się uściskowi męskiej dłoni. Był przede wszystkim zdumiony, ale to zdumienie podszyte było strachem i nutą rozczarowania. To nie Erika pragnął przecież zobaczyć.
    Co właściwie tu robił?
    Nawet nie udawał, że to spotkanie jest przypadkowe. Chłodny dreszcz przebiegł przez jego ciało, gdy uświadomił sobie, że jego Anioł musiał towarzyszyć mu przez cały ten wieczór. Gniew dodał mu jednak odwagi, wypierając strach. To nie troskę usłyszał w głosie swojego opiekuna, a lekceważenie. Naganę, jakby był jakimś uczniakiem.
    — Dziecko? Niemądre dziecko? — Powtórzył dobitnie te dwa słowa, a w jego słodkim głosie brzmiała furia. Był wściekły na Roula za zniszczony wieczór. Wściekły na Erika, który porzucił go na cały dzień, a teraz pojawiał się pośród tej upiornej nocy i gotów był mu jeszcze czynić wyrzuty. Pouczać go. — Za to mnie masz?! — Słowa cięły powietrze. Wibrowały w głębokiej ciszy zapomnianego zaułku.
    Wino niebezpiecznie potęgowało emocje. Zwykły smutek zamieniało w rozpacz. A codzienne rozczarowanie w stek gwałtownych wyrzekań. Zrobił krok w kierunku swojego nocnego towarzysza, tak pewny, jakby oczekiwał, że Upiór odskoczy przerażony.
    — Masz ducha godnego samego cara, a trwożysz się przed dotykiem. Jesteś niezrównanym wirtuozem. Geniuszem, którego talentu nawet ja nie potrafię pojąć. Ale jesteś też tchórzem, mój drogi Eriku. Kiedy skradasz się za mną w ciemności. Kiedy udajesz, że jedynym czego pragniesz to mój śpiew — słowa zdawały się zaskakująco trzeźwe, a spojrzenie twarde. Jakby w tej kompletnej ciemności znalazł w końcu odwagę na wypowiedzenie na głos tych kapryśnych, ale przerażająco prawdziwych wyrzutów. — Twój duch lata tak wysoko, że nigdy nie stąpa po ziemi. Ty nawet nie spoglądasz w dół. A Raoul nigdy nie patrzy w górę. Prawdopodobnie nie widzi dalej niż koniuszek własnego nosa. Och! Jesteście siebie warci!
    Roześmiał się gorzko, a śmiech ten nie przypominał tej drżącej melodii, która przeganiała wszystkie duchy opery. Był niepokojący i rozpaczliwy. Przepełniony niezwykłym bólem. Jak bardzo pragnął szczerej czułości. I jak często jednocześnie spoglądał tęsknie w kierunku nieosiągalnych wyżyn ideału. Jakby rzeczy zwykłe nie były w stanie go zadowolić.
    — Wybacz, mistrzu. Nie dorastam nawet do pięt temu, jak mnie widzisz — podjął znów z jakimś straceńczym uporem. Wino rozwiązało język młodzieńca. Nawet jeżeli ten miał wrażenie, że mówi jedynie w ciemną pustkę. — Uwielbiam śpiewać, żeby później ogłuszyły mnie brawa tłumu. Uwielbiam komplementy. I nie muszą być wcale takie wyszukane. Uwielbiam kąpiele, byleby gorące. I wytrawne wina. Tak cierpkie, że język sztywnieje. Kocham blondynki... i blondynów. — Zawahał się na moment w tym absurdalnym, prowokującym wyznaniu, w którym mogło nie być nawet grama prawdy. Sam jednak fakt jego czynienia i sposób, w jaki Christian to robił, był odpychający i młodzieniec prawdopodobnie zdawał sobie doskonale z tego sprawę. Czynił to z premedytacją. — Blondynów nawet bardziej.
    Ostatnie słowo miało zabrzmieć pewnie. Ot. Ostatni cios. Niestety, wypadły okrutnie słabo. Jakby niechętnie opuściły wargi śpiewaka. Ledwo słyszalne w dźwiękach nasilającego się deszczu. Usta stworzone do poezji i śpiewu, a nie jarmarcznych kłótni.
    Uniósł spojrzenie. Kilka kropel osiadło na długich rzęsach, a po bladych policzkach płynęły wartkimi potokami. Mokre ubranie przywarło do ciała, kreśląc wyraźnie jego linie w mroku. Noc była jednak ciepła, a Christian nie zważał na żadną z tych rzeczy. Zamilkł niespodziewanie. Jakby brakło mu słów. A może emocje, które tak gwałtownie wezbrały, a teraz opadły i tak niewiele po sobie zostawiły.
    — Uwielbiam też tę twoją pogardę dla banalności — dodał niespodziewanie już bez tego dojmującego gniewu. Uświadamiając sobie, że to nie rozczarowanie poczuł na widok Erika. A jedynie poczucie winy z powodu wieczór spędzonego w towarzystwie wicehrabiego de Chagny. Cały ten bezsensowny, gwałtowny poryw, który niczego nie mógł zmienić. — I to że dobrze, to dla ciebie niewystarczająco.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Sro 05 Sty 2022, 10:06

    Chociaż znał przecież charakter i niegdysiejsze momenty uniesienia swojego ucznia, ten wybuch i tak go zaskoczył. Od pierwszej chwili wciągnął tylko ze świstem powietrze, ale nie drgnął nawet, wpatrując się w niego z wyniosłym gniewem, spod ronda kapelusza, niewiele inaczej, niż patrzyłby zapewne na kogoś bardziej podrzędnego. Ale Christian nie był przecież kimś podrzędnym, nie był jak ten stary opijus Buquet, ale przez to jego wyrzuty stawały się tylko jeszcze bardziej bolesne. Bo szczere. Och, że też miał czelność przyrównywać Erika do młodego wicehrabiego, że też nie było mu wstyd!
    W bijących z nieba strugach deszczu nie dało się usłyszeć ani westchnięcia, które wyrwało się Erikowi, ale tego jak rozchylał już usta, gotów odpowiedzieć w jakiś chłodny sposób, taki, jak wydawało mu się, że jest właściwy. W końcu jednak nie zdobył się na to ani razu, nic nie powiedział, a tylko stał tam, owinięty szczelnie płaszczem, z cieniem pokrywającym mu twarz równie dobrze, co wszystkie maski, milczący, zimny i pozornie zupełnie niewzruszony słowami swojego podopiecznego. Przeklinał w duchu ten moment, w którym opuścił tego wieczora bezpieczne mury opery, ale wiedział przecież, że jeszcze bardziej wyrzucałby sobie, gdyby właśnie nie poszedł za tymi dwoma. Gdyby nie dowiedział się, co tu dziś zaszło i w jakich okolicznościach przyszło Christianowi spędzić ten wieczór. W jakże podłych okolicznościach!
    Czy to nie był wystarczający powód, by pozwolić się ponieść emocjom? Tak, należało go zrozumieć, jak najlepiej zrozumieć, był przecież tak… tak niedoświadczony i zagubiony…
    — To nie jest prawda — zabrzmiała wreszcie stonowana odpowiedź Erika, okazało się jednak, że nie jest w stanie powstrzymać potoku słów Christiana. Tych wszystkich słów, którymi postanowił siebie określić, którymi, zdawało się, chciał budować siebie na nowo.
    Och, z całą pewnością był po prostu pijany. Nie ze swojej winy! De Chagny popamięta swoją fatalną decyzję, przyjdzie jeszcze dzień, kiedy przypomni mu się ten jeden wieczór jako początek jego końca.
    Teraz jednak te same ramiona, które niedawno skore były do największego aktu brutalności, wysunęły się ostrożnie spod spłaszcza, rozłożyły w przyjaznym geście, jakby dawały znać, że nie ma w nich ukrytego podstępu. Tuż po tym, jak Christian skończył mówić, Erik postąpił krok w jego stronę i wziął go w objęcia. Wybrał dobry moment. Znajome ciało chętnie mu się poddało, rozczulone i łagodne. Pod palcami wyczuwalny był głównie chłód i ciężar przemokniętych na wskroś ubrań.
    — Christianie, Christianie… — szeptał już tuż nad jego uchem, uważał jednak, by głowa chłopca nie dotknęła tym razem jego nieosłoniętej twarzy. Ryzykował już samym tym, że z bliska mógł być widziany trochę lepiej. — Och, jesteś znacznie większy, niż ci się wydaje. A te wszystkie… te małe przyjemności…
    Poruszył się niespokojnie, mając nadzieję, że nie dało się wyczuć sposobu, w jaki przełknął ślinę.
    — …są właśnie po to, żeby korzystać z nich śmiało, kiedy stajesz się wielkim. Tak. Ten słodki rodzaj hedonizmu do ciebie pasuje. Ale to otoczenie i ci ludzie, mój drogi, to żaden hedonizm! To najmniej, ile można zyskać. To dzieci, bawiące się w króla i jego świtę. Ty będziesz bawił się na prawdziwych salonach, z ludźmi wiedzącymi najlepiej czym jest przyjemność i jak ci ją sprawiać, a ja… Ja będę zawsze czuwał, żeby niczego ci nie brakowało…
    Gdzieś na uboczu, w cieniu, za cienką ścianą albo grubą kotarą — zdawała się brzmieć niedopowiedziana myśl, pełna jakiejś głębokiej goryczy. I bardzo dobrze przypominająca to, o czym Christian powiedział sam już na początku.
    Oto dusza lwa chowa się w mysiej norze. Jakże uwłaczające.
    Upiór wypuścił ostrożnie Christiana z rąk i z powrotem cofnął się w cień. Do mysiej nory.
    — Wracaj do domu — wyjątkowo raczej prosił, niż rozkazywał. — Tym razem nie mogę ci towarzyszyć, ale wracaj. Musisz odpocząć. A jeśli ten głupiec de Chagny jeszcze raz spróbuje cię niepokoić… na pewno będziesz wiedział najlepiej, jak go odprawić.
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Sro 05 Sty 2022, 13:37

    Tym banalnym gestem mógł zamknąć usta Christiana w ułamku sekundy. Zesztywniał zdumiony, nim jakby bez udziału swojej woli poddał się łagodnemu dotykowi. To duch Christiana z taką łatwością ulegał tajemniczemu opiekunowi. Nawet jeśli ciało by się wzdrygało, a rozum nie pozwalał, dusza pozostawała posłuszna. Pierś unosiła się w niespokojnym, nierównym oddechu, jakby ten wybuch kosztował go naprawdę sporo energii.
    Oparł gładki policzek o wilgotną klapę marynarki, jakby pod przemoczonym ubraniem chciał usłyszeć równy rytm serca. Wciąż nie wierząc, że jego mistrz jest jedynie człowiekiem, a nie zjawą czy dzieckiem śmiałej fantazji. Jego zimne dłonie wsunęły się pod płaszcz w poszukiwaniu ciepła i zacisnęły na marynarce na plecach. Oddech uspokajał się z każdym słowem wypowiadanym przez Erika. Z każdą wzniosłą obietnicą, która była upragnionym wyznaniem oddania jego nauczyciela. Na moment w tym niemalże ojcowskim uścisku znalazł spokój.
    Wyszeptane imię przyjemnie załaskotało. Jak bardzo chciał podnieść twarz do góry, przebić wzrokiem ciemność i w końcu dojrzeć twarz tego, który podarował mu głos i sławę. Zaspokoić naturalną ciekawość. Cóż takiego mógłby dostrzec, że Erik tak panicznie się tego obawiał? To pytanie dręczyło go nieustannie. Zajrzeć za zasłonę cienia, choćby dotknąć skrywanego policzka. A jednak tego nie czynił. Nie z obawy przed jego gwałtowną reakcją. Dzielił z Upiorem ten sam przemożny strach, że mógłby go w ten sposób stracić.
    Deszcz zmywał z niego zapach dymu i niedrogich perfum. Ulice gęsto były już usiane kałużami, a część niewybrukowanych zaułków zamieniła się zapewne w błotniste potoki. Miał wrażenie, że Erik w jego objęciach się nie rozluźnił. Wręcz zesztywniał niczym posąg obojętny na tkliwość. A potem wymknął się tym dłonią, zostawiając Christiana jedynie z czarującymi obietnicami.
    — Dziel ze mną przyjemności — oznajmił niespodziewanie, przekonany, że w głębi duszy tego przecież pragnie jego towarzysz. I sam tego chciał. Erik sprawiał, że wszystko stawało się wzniosłe i egzotyczne. Każdemu słowu nadawał tak niezwykłą wagę.
    Nie zamierzał poddać się rozkazom, ale prośbie był gotów ulec. Ochłonął już zresztą na tyle, by w tym dramatycznym geście dostrzegać głupotę.
    — Jutro rozpoczynamy próby do nowego spektaklu. Przyjdź mnie zobaczyć, maestro — pożegnał go wdzięcznym ukłonem, nim ruszył w kierunku, w którym czekać miał na niego powóz. Tym razem to nie wino szumiało mu w głowie.

    — To niema rola!
    Z tym okrzykiem wpadł do gabinetu dyrektorów. Obydwoje poderwali się z krzeseł, słysząc u progu ten wściekły ton. Christian rzucił gniewnie kartki na najbliższe biurko, wodząc wzrokiem od jednego mężczyzny do drugiego. Było jasne, że niczego bardziej teraz nie pragnęli niż uniknąć tej rozmowy. Spodziewali się, jak Beauregard przyjmie ich decyzję.
    — NIEMA! — powtórzył oburzony, kiedy żaden z nich nie kwapił się przerwać głębokiej ciszy. Za niedomkniętymi drzwiami zaczęli gromadzić się zaciekawieni pracownicy opery. Wśród nich rozbawiona diva Giudicelli, która napawała się tym podłym triumfem. Skandal wisiał w powietrzu.
    W końcu pan Firmin podsunął krzesło w kierunku wzburzonego śpiewaka, na które ten bezwiednie opadł. A pan Andre pospiesznie zamknął drzwi. Nie było jednak wątpliwości, że trupa pozostała za nimi, by z uwagą przysłuchiwać się wzburzonej dyskusji.
    — Podjęliśmy taką decyzję.
    — Tak. Dokładnie. Taką decyzję.
    — Taką decyzję? — powtórzył, cedząc słowa przez zęby.
    — Taką decyzję — odpowiedzieli zgodnym chórem i znów spojrzeli po sobie, nabierając w końcu odwagi, by zmierzyć się z rozgniewanym artystą. Dyrektorzy wyszli zza swoich biurek i stanęli naprzeciw solisty z teatralnie srogimi minami.
    — To pańskie zniknięcie, monsieur. Niepokojące. Do tego chodzą plotki o pana słabości do wina. I to towarzystwo, w którym zwykł się pan obracać. Ludzie mówią też o innych niemoralnych upodobaniach. Musi dbać o dobre imię opery.
    — A ostatnia próba? Kompletne fiasko! Dyrygent był zrozpaczony! Podobno nie pamiętał pan tekstu.
    Wpatrywał się w tych dwoje miernotów z niedowierzaniem. Na wszystkie świętości. Sprzedawca złomu mówił mu, że źle zaśpiewał. Głuchy jak pień, głupiec! Christian przerwał tę absurdalną litanię nim padło choćby jeszcze jedno słowo więcej.
    — MOJE przedstawienie było sukcesem! Cały Paryż dla mnie wiwatował! Wszystkie bilety wyprzedane! Nikt nie dbał o moje upodobania, bo wszyscy chcieli słuchać MOJEGO głosu! — Podniósł się gwałtownie z miejsca, stając naprzeciw tych dwóch pozbawionych czaru starców, którzy zdolni byli jedynie kalkulować zyski. Liczyło się nazwisko, nie talent. Wybrali więc tę pompatyczną, tresowaną kukłę bez odrobiny polotu.
    — Proszę się nie unosić, panie Beauregard. Niema rola albo żadna — pan Andre odezwał się, nim Christian wziął oddech, by kontynuować. Jego słowa zabrzmiały twardo, kończąc gwałtownie płytki spór. Firmin twierdząco skinął głową, popierając słowa drugiego dyrektora.
    Odpowiedziało im głośne trzaśnięcie drzwi, gdy Christian opuścił gabinet. Ku uldze obu zarządców opery pojawił się jednak na najbliższej próbie.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Sro 05 Sty 2022, 17:47

    Poranek po pełnym wrażeń dniu wstał zaskakująco ciepły. Padający przez większość nocy deszcz roztopił zupełnie ostatnie zaległości śniegu, zamieniając ulice Paryża w błotniste kałuże. Jezioro pod Operą wezbrało, wspomagane przez podziemne wody miasta. W żeliwnym piecyku niedaleko okrytego muślinem łoża płonął stale huczący ogień, ogrzewający przemoknięte w nocy ubrania.
    Nie dało się jednak odpowiednio wypocząć. Od samego rana gdzieś w murach opery rozbrzmiewało trudne do zignorowania wycie, tym wyraźniejsze, na im wyższy poziom wspinano się po złożonej konstrukcji ukrytych w ścianach tuneli, korytarzy i klatek schodowych. Wycie nie podobne zgoła do ludzkiego głosu, wysokie, przenikliwe i drażniące. Ale przecież nie dochodziło od strony zewnętrznej rampy, po której wprowadzano nieraz na scenę zwierzęta, nie było to więc narwany osioł do starożytnej sceny z „Aidy” ani zraniona świnia, nie wiadomo nawet do jakiej podobna opery. Nie był to kot z przytrzaśniętym ogonem, za głośno bowiem rozbrzmiewało to upiorne zawodzenie, i nie był też z całą pewnością człowiek!
    Wspinając się w południe po drewnianych schodkach ukrytych daleko od ludzkich oczu, Erik zbliżał się coraz bliżej do źródła zawodzenia. W którymś momencie nie wytrzymał, przystanął i przycisnął obie dłonie do czoła, jakby próbował zmienić coś w głowie i wyciszyć niepożądane dźwięki. Ile by nieraz dał, by jego słuch nie miał tak nadludzkiej ostrości!
    — Na mą duszę — stęknął wreszcie, zlękniony. — To miejsce naprawdę jest nawiedzone!
    Posuwał się jeszcze dalej, aż wreszcie był tak blisko, że nie mógł mieć już dłużej wątpliwości. Stanął przy samej ścianie, odsunął zaślepkę — i nagle miał doskonały widok na jedną z operowych garderób. Z góry, zaglądał bowiem przez cienkie pręty kratki wentylacyjnej.
    Garderoba była mniejsza niż ta należąca do monsieur Beauregarda, ale niewątpliwie bardziej wysmakowana, od szmaragdowych tapet aż po toaletkę z masy perłowej, zastawioną w całości najróżniejszymi flakonami. Nawet z góry czuć było unoszącą się w pomieszczeniu ciężką woń damskich perfum, a pośród tego była ona — ta, która tak boleśnie uwłaczała od rana pojęciu muzyki.
    Carlotta Giudicelli miała może głos, ale nie miała za grosz wyczucia i tylko drobinę scenicznej prezencji. Jakiś nauczyciel zrobił jej kiedyś krzywdę, kierując ją w stronę wielkich scen. Teraz ona robiła krzywdę i publiczności, i sobie, rojąc wielkie marzenia. W tej chwili wyśpiewywała fragment arii na rozgrzewkę, robiła przerwę by spryskać gardło odrobiną wody i męczyła utwór dalej.
    Upiór ostrożnie zasunął otwór, krzywiąc się z niesmakiem. Jeśli nawet primadonna dzisiaj pozwalała sobie na trium, długo nie będzie mogła się nim cieszyć.
    Im wyżej się wespnie, tym boleśniej upadnie.

    Po południu powód tegoż triumfu stał się jeszcze bardziej widoczny, tym razem wszem i wobec, a nie tylko za kulisami opery.
    Próba do nowego spektaklu odbywała się na głównej scenie. Widownia była pusta i pogrążona w mroku, by nie marnować nafty w lampach, ale główny spektator miał wszystko jak na wyciągnięcie dłoni: tuż pod sobą, w dole. Patrzył bowiem z wiszących ponad sceną drewnianych rusztowań, widział zebraną w jednym miejscu trupę artystów siedzących na krzesłach, dyrygenta i akompaniatora przy pianinie.
    — Co to… — mruknął Erik sam do siebie, ściągając brwi pod maską. Nie przypominał sobie melodii, którą ćwiczył akurat chór.
    Dyskretnie zszedł niżej, znalazł się za wielkim tłem malowanym w grecką idyllę i porwał jeden egzemplarz libretta leżący luzem gdzieś na uboczu. Opera nosiła tytuł „Il Muto”. Wystarczyło mu jedno pobieżne zerknięcie na libretto, by zdać sobie sprawę, jak marna jest to adaptacja „Wesela Figara”, udająca oryginalny twór. Takie spektakle wystawiała teraz opera narodowa? — pomyślał zgorszony. W tym kazali grać Christianowi? Może przynajmniej jego udział tchnie w to barachło odrobinę ducha!
    Doprawdy nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że nie tylko nie tchnie, ale wręcz nie zdoła wziąć dobrego wdechu, bo tego udziału okazało się… cóż, boleśnie niewiele! Przez pół godziny, kiedy Upiór obserwował czujnie próbę, unikając przy tym spojrzeń kręcącego się po rusztowaniach Buqueta, z ust Christiana nie padło ani jedno słowo. Dostawał instrukcje od dyrygenta, owszem, uczono go jak wygląda sytuacja na scenie i w którym miejscu obok Carlotty ma się ustawić, ale poza tym… Ani słowa? Ani piśnięcia? Ani pół arii, nawet w chórze się nie pojawiał!
    Ubaldo Piangi, ten przytyty dureń bez krzty scenicznej kondycji mógł wprawiać w drżenie swój wielki brzuch w tych kilku wersach, które mu przypadały, a Christian Beauregard pojawiał się na scenie tylko po to, żeby robić za element scenografii!
    Ach, tak im się podobała scenografia? Dwóch starych durni, w końcu tego pożałują. Tak lubili martwe przedmioty skaczące po scenie? Sami jeszcze zaczną skakać, jak Upiór im zagra!
    Niech się przypatrzą z bliska swoim dekoracjom. Zapamiętają dobrze deseń na malowanym teatralnym tle — bo oto takie właśnie tło, ogromny masyw ciężkiego płótna zawiniętego wokół beli długiej na szerokość sceny, runął w trakcie próby prosto na deski poniżej.
    Stało się to akurat w trakcie arii ćwiczonej przez Carlottę. Diva po raz pierwszy pokazała po sobie trochę wiarygodnych emocji, gdy zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć.
    Wśród spojrzeń kierowanych szybko w górę, w ogólnym chaosie, było też spojrzenie małej Giry, która zawołała natychmiast:
    — To Upiór! To on!
    Ale jeszcze głośniej zawołał zaraz dyrygent, bo gdy tylko upewniono się, że zerwana (odcięta?) dekoracja nie uczyniła nikomu krzywdy, zaczął wymachiwać w stronę nadscenia.
    — Buquet, na litość boską! Człowieku! Co się tam wyprawia?!
    — Nie patrzcie na mnie! — Czerwona głowa maszynisty pojawiła się nad drewnianą balustradą. — Nie ma tu nikogo, a gdy to się stało, schodziłem akurat na dół!
    — To Upiór — powtarzała z gorączkowym uporem Meg, przeczesując spojrzeniem górne kondygnacje. — To tylko zapowiedź, on nas zaledwie ostrzega…!
    A Buquet, przestraszony najwyraźniej wizją utraty pracy, już wołał, że zacznie zaraz sprawdzać wszystkie liny po kolei i naprawi te, które wydadzą mu się zbyt słabe.
    Prince Charming
    Prince Charming
    Prime Daemon

    Punkty : 2031
    Liczba postów : 419
    Skąd : Poznań

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Prince Charming Sro 05 Sty 2022, 23:08

    — I znów to samo! Znów przytrafiają się te RZECZY! — Wzburzona diva drżącymi dłońmi wyszarpnęła zza dekoltu chusteczkę i zaczęła się nią gwałtownie wachlować.
    — Signora, jakie znów rzeczy? — zapytał łagodnie jeden z dyrektorów, chcąc obłaskawić rozjuszoną artystkę.
    — TAKIE — dramatycznym gestem dłoni wskazała na teatralne tło, które nie poczyniło jej żadnej szkody.
    Christian stał z tyłu i obserwował tę tragikomedię w jednym akcie. Dyrektorzy mizdrzyli się w szczerej obawie utraty swojej gwiazd. Charlotta zaś czyniła wokół siebie potworny rejwach, na przemian to bliska śmierci, to wykrzykująca swoje królewskie dąsy.
    — To tylko Buque znów się pewnie spił, madame!
    — Spił! — Oznajmiła dramatycznie, przykładając wierzch dłoni do swojego czoła. Piangi podbiegł rozkołysany, by pochwycić bliską teatralnego omdlenia damę. — Jakże mam w takich warunkach robić sztukę!
    — Signora! Sama jesteś sztuką!
    Non! No, no, no! — zaprotestowała gorąco, osuwając się bardziej w pulchne ramiona śpiewaka. — Mój kostium jest niegotowy! Wciąż otrzymuję te z pogróżkami listy! A teraz to! Nic z tym nie robicie! Nic! Durnie! — Wykrzykiwała uniesiona, podczas gdy dwoje dyrektorów bezradnie rozkładało ręce i spoglądało na siebie w poszukiwaniu odpowiedzi.
    — Amatorzy! — dodał senior Piangi.
    Christian wciąż czuł dłoń panny Giry kurczowo zaciśniętą na swoim nadgarstku. Dziewczyna stała z zadartą do góry głową, przekonana, że dostrzeżenie sprawcę. Długie, jasne włosy spływały na jej odsłonięte ramiona, a drobne piersi unosiły się szybkim, podekscytowanym oddechu.
    — To na pewno był on — szepnęła z przejęciem, w tak szczególny sposób akceptując ostatnie słowo.
    — Buque?
    — Duch Opery!
    — Meg, drżysz, na boga — ujął ramiona tancerki i zatroskany spojrzał na jej słodką twarz, na której wraz z przerażeniem malowała się dziecinna fascynacja. — Dziewczyno, dorośnij i dla odmiany zakochaj się w kimś, kto chociaż istnieje — dodał zaskakująco ostro, widząc, jak wciąż próbuje błądzić wzrokiem po suficie sali teatralnej, poszukując swojego wyśnionego księcia.
    Przez bladą buzię tancerki przebiegł zbolały grymas, a słowa wypowiedziane przez Christiana podziałały jak policzek. Spróbowała odepchnąć jego dłonie, ale ten nie pozwolił jej na to. Ujął rozgrzane od rumieńców policzki i zajrzał w jasne oczy Meg.
    — Przepraszam. Nie powinienem tak mówić — szepnął przymilnym tonem i złożył ciepły pocałunek na czole dziewczyny. — Pamiętasz, o co cię dziś prosiłem?
    Powoli skinęła głową.

    Po tym, jak wzburzona diva wyszła z sali, kontynuowanie próby nie miało sensu. Reżyser załamał ręce. Dyrektorzy pognali śladem swej gwiazdy, pragnął przebłagać okrutną królową sceny. A Christian z pewną ulgą zamknął się w garderobie. Westchnął z irytacją, gdy drzwi kilka chwil później ustąpiły pod dotykiem czyichś dłoni.
    — Wicehrabio, chyba czas byś nauczył się pukać. Możesz być patronem tej Opery, ale to moja garderoba — oznajmił chłodno, gotów za radą swojego opiekuna odprawić zalotnika. Nie podniósł nawet spojrzenia znad porzuconych na stoliku nut, okazując nieproszonemu gościowi zasłużoną wzgardę.
    — Christianie — imię wybrzmiało w pomieszczeniu tak łagodnie i lekko, tak czule i ujmująco. Solista drgnął i zamarł nad kartkami. Raoul nie przybył tu uzbrojony w całą tę fanfaronadę, pańską pewność siebie i zawadiacki uśmiech. Miał tylko to pieszczone w pamięci wspomnienie dziecinnych lat. Drogi sentyment, który rozbudził na nowo głębokie uczucie. Dziś wicehrabia zamierzał rzucić je na szalę. — Christianie — powtórzył ciszej i niemalże nieśmiało podszedł do młodzieńca. — Wybacz płochemu głupcowi — przyklęknął przy zajmowanym przez młodzieńca krześle, ujmując jego dłoń i z uporem poszukując spojrzenia jasnych oczu.
    Jakiż był piękny. Skruszony. Gotów szczerze, w gorących słowach prosić o przebaczenie. Jaki żal wyglądał z otoczonych jasnymi rzęsami oczu. Kurczowo trzymał dłoń Christiana, w obawie, że ten spróbuje ją wyrwać.
    — Zapomniałem się. Tak okrutnie się zapomniałem. Jeszcze wczoraj tak cieszyłem się, że cię odzyskałem. A teraz znów mogę cię stracić. Nie bądź okrutny. Wczorajszy wiecz-
    Hrabia umilkł, czując, jak dłoń dawnego przyjaciela pieszczotliwym gestem wsuwa się między złociste kosmyki. Christian wybaczył mu bez słowa. Zbyt szybko, jak mógłby jednak opierać się tym gorącym zapewnieniom? Jak mógł odmówić tej młodzieńczej pasji? Ulotnej, ale jakże intensywnej, gdy trwała. Był bezbronny wobec tego rozgorączkowanego spojrzenia. Ciepłych rąk. Głębokiego głosu. Mocno zarysowanej szczęki.
    Raoul przytulił policzek do jego kolana z wyraźną ulgą. Znów odnosząc niezasłużone zwycięstwo i odbierając najrozkoszniejsza z nagród.

    Meg spisała się wybornie ze swoim zadaniem. Zorganizowała wszystko tak, jak została poproszona. Od wanny wypełnioną po brzegi gorącą wodą, po wyczarowaną skądś pianę i kilka świeczek rozstawionych po kątach. Półmrok panujący w pomieszczeniu pozwalał ukryć niedoskonałości scenerii. Na kamiennych ścianach zamiast drogich tapet lub wyszukanych malowideł tańczyły rozedrgane cienie. Było chłodno, ale dookoła unosił się przyjemny, świeży zapach. Ciemność litościwe nie pozwalała dojrzeć bałaganu na podłodze.
    Christian zanurzył się w ciepłej, wonnej wodzie aż po samą szyję. Ukrył się w puszystej pianie i przez moment trwał bez ruchu, jakby jeszcze się wahał.
    — Eriku.
    Głos zabrzmiał słabo i niepewnie. Drżał od nieokreślonej obawy. Na moment blask świec wydał mu się niewystarczający, a ciemność nieprzyjazna. Zmarszczył brew niezadowolony.
    I zanucił z początku cicho, jakby chciał tu zwabić swojego Anioła. Melodia poniosła się pośród murów starego gmachu i musiał dotrzeć aż do Erika. W ułamku sekundy mógł rozpoznać ten czarujący głos. Zapewne nie miał też kłopotu ze zlokalizowaniem jego właściciela.
    Wykonał arię niczym prawdziwy wirtuoz. Improwizował. Traktował własny głos niczym instrument, o szerokiej gamie i niezwykłych możliwościach. Bawił się dźwiękami, przekraczając twarde reguły. Robił to jednak trochę niedbale. Jakby się drażnił. Była w tym tonie jednak ujmująca obietnica. Jak trudno było odmówić temu zaproszeniu.
    — Eriku? —- Powtórzył nieco głośniej, unosząc się odrobinę w wannie i rozglądając po pomieszczeniu. Chmura piany spłynęła z wydatnego obojczyka do wody. Był pewien, że jego mistrz odpowie na to zawołanie.
    Jakże był ciekawe jego reakcji.
    — Pamiętasz, jak mówiłem, że chce dzielić z tobą przyjemności, Eriku?
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by terefer Czw 06 Sty 2022, 19:21

    Jedynym powodem, dla którego Upiór nie nawiedził tego dnia garderoby swojego podopiecznego we właściwym czasie i nie mógł podsłuchać czułych wyznań skruszonego wicehrabiego, był raz jeszcze Joseph Buquet.
    Maszynista zdawał się wyczuwać, że coś tu jest nie na swoim miejscu. Znał machinerię opery od lat, kto jak nie on! Jeśli coś się zepsuło, to nie bez powodu. Gdy w dole trwało jeszcze zamieszanie, a główna diva truła dalej głowę zmęczonym dyrektorom, Buquet wbiegł z powrotem na wiszące nad sceną rusztowania, łypnął pożółkłym okiem na linę i kiedy miał już krzyczeć, że zdecydowanie została ona przecięta, coś spotkało się z jego uwagą. Za rogiem, tam gdzie drewniany pomost przechodził w korytarz i gdzie znajdowały się schody na jeszcze wyższe kondygnacje zascenia, coś mignęło. Ruch był szybki i nieoczywisty, ale zdenerwowany maszynista natychmiast ruszył, by go sprawdzić. Jeśli ktoś przeciął linę, by umyślnie spowodować tragedię, to przecież nie mógł uciec daleko. A jeśli on, Joseph Buquet, zdoła w porę pochwycić sprawcę, to kto wie… Może jeszcze uda mu się coś dzięki temu ugrać? Dyrektorzy byli może prości, ale na pewno wynagrodziliby hojnie tego, kto schwyta sprawcę zamieszania…
    Maszynista był ociężały, ale silny. Dosyć sprawnie wskoczył na drewnianą klatkę schodową, robiąc przy tym za dużo hałasu, a gdy spojrzał w górę, wyraźnie go dostrzegł — jakiś człowiek wspinał się po stopniach! Nie usłyszałby go, gdyby próbował polegać tylko na słuchu, bardziej był to jak gdyby kot, niż człowiek. Ale na każdego kota, choćby nie wiadomo jak cichego, był gdzieś zdeterminowany hycel.
    Buquet ruszył hałaśliwie po schodach, wpadł na piętro i tym razem nie miał już pewności, że zobaczył przed sobą człowieka w pelerynie. Jak dziki runął tuż za nim, deptał mu po piętach, wymijał wielkie skrzynie zajmujące poddasze opery i wzbijał z każdym krokiem tumany kurzu… Ale gdy wydawało mu się już, że dogonił tajemniczego sprawcę, ten rozpłynął się w powietrzu. Zdyszany maszynista zatrzymał się pośrodku wielkiego strychu. Przez chwilę było zupełnie cicho — on obracał się ostrożnie, trzymając puste ręce w pogotowiu, jak szpony. Kurz wirował w promieniach słońca wpadającego przez małe okienka. Przecież nie mógł ukrywać się tu na zawsze… nie miałby dokąd uciec, łotr i sabotażysta…
    Joseph Buquet obrócił się na najmniejszy podmuch powietrza za plecami i w jednej chwili opuściła go wszelka podsycana gniewem odwaga.
    Tuż przy jego twarzy wisiała w powietrzu gęba, którą wziął natychmiast za trupią czaszkę, obciągniętą obrzydliwie skórą jak starożytne mumie. Tylko w pustych oczodołach płonęły ogniki życia!
    — Ostatnie ostrzeżenie — rzekła czaszka, odkrywając drobne zęby pod suchymi wargami — panie Buquet!
    Maszynista wrzasnął, zamachnął się i zacisnął mocno powieki ze strachu… a gdy otworzył oczy z powrotem, nie było już ani widziadła, ani tajemniczego sprawcy. A on upewnił samego siebie, że przez jakiś czas wstrzyma się ze straszeniem baletnic opowieściami o Upiorze Opery.
    Choć miał już całkowitą pewność, że Upiór istnieje.

    Erik nie był tego dnia w najlepszym nastroju. Godziny ciągnęły się jedna za drugą, a on starał się zabijać czas komponowaniem, ale papier wyjątkowo opornie przyjmował dzisiaj nuty. Organy rozbrzmiewały hałaśliwie, dudniły przez kilka taktów i zaraz milkły z powrotem. To wszystko nie było nawet złe — problem w tym właśnie, że było za dobre. Zbyt wielkie, żeby zamknąć się w jednym krótkim utworze!
    Zadziwiająca rzecz: z ostatnim razem, gdy organy już umilkły, jakiś inny głos zabrzmiał daleko spoza ich, jakby kontynuował nieudany fragment melodii. Upiór odwrócił się gwałtownie, spojrzał ponad tonią czarnego jeziora… i bez wahania okrył twarz maską, by wyruszyć za znajomym głosem. Któż tu był czyim niewolnikiem?
    Niewiele myślał, zmierzając w górę, pokonując puste korytarze zupełnie na pamięć. Christian zapraszający go z własnej woli do swojego towarzystwa był obietnicą czasu wolnego od trosk, dobrego i łagodnego, o ile wszystko pójdzie dobrze… Ale dziś już Erik nie chciał nawet wyobrażać sobie, co mogłoby pójść źle. Był zmęczony po wczorajszym wieczorze, zmęczony kretynami, którzy kręcili się po jego operze jak marionetki i stale na siebie wpadali, zmęczony tym, jak bardzo jego życie zmieniało się w tak krótkim odstępie czasu. Głos, w którym odczytywał bezbłędnie efekt wszystkich swoich lekcji, sam w sobie był już kojący.
    Z początku nie zdziwiło go nawet, że nie kieruje się wcale do garderoby Christiana. Pokonał całą drogę zupełnie mechanicznie, a brwi ściągnął pod maską dopiero w chwili, kiedy miał już uruchamiać mechanizm otwierający tajne wejście do tej innej izby. Przez krótki moment pomyślał, że to ryzykowne… a potem i tak wsunął się do środka przez cienki otwór, który najpierw bezgłośnie otworzył się w ścianie, a potem równie bezgłośnie zamknął. Prawdziwy duch musiał posiadać umiejętność przechodzenia przez mur.
    Gdy jednak znalazł się już w środku, na chwilę przystanął i wciągnął ze świstem powietrze.
    Nie spodziewał się… wanny. Nagle bardziej niż kiedykolwiek świadomy cielesności Christiana, sam poczuł się dziwnie obnażony, a przecież miał maskę, miał koszulę o szerokich, ciężkich rękawach i kołnierzyku sięgającym do samej brody, miał ciasno zawiązaną pod szyją białą chustkę… I przecież widział stąd tylko jego łopatki wystające ponad krawędź wanny.
    Ostrożnie postawił pierwszy krok, obchodząc to nowe widowisko szerokim łukiem. Zdradził swoją obecność dopiero wtedy, gdy się odezwał.
    — Podczas mojego niegdysiejszego pobytu w Persji — rzekł spokojnie, celowo ignorując sugestywne podszepty Christiana — poznałem łaźnie, które tamtejsi nazywają hammam. To miejsca godne książąt, i też nie każdy ma do nich dostęp. Wyobraź sobie zatem, o książę, salę w całości wyłożoną malowanymi ręcznie kaflami, o cebulastych łukach wspartych na kolumnach rzeźbionych w wyciągnięte kwiaty lotosu. Pachnie tam morzem, choć wkoło rozpościera się pustynia, a ciepło wypełnia całą izbę takim sposobem, że zdolni architekci budują pod posadzką sieć niskich pieców. Podłoga parzy w stopy, gdy się po niej chadza, a woda w ogromnej, kwadratowej wannie nie stygnie…
    Zatrzymał się wreszcie, dokładnie naprzeciwko tutejszej wanny i dopiero teraz podniósł wzrok na twarz Christiana. Ręce założył z tyłu, a choć jego ton był jeszcze chwilę temu dosyć ciepły, oczy lśniące w otworach maski pozostały niemal smutne.
    — Tak przynajmniej opisywał te wrażenia jego wysokość, szach. A twoją wannę kiedy trzeba będzie z powrotem zalać wrzątkiem, drogi?

    Sponsored content

    Twisted every way Empty Re: Twisted every way

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Pon 20 Maj 2024, 13:36