— No wiesz. Strzepać mi chuja — wyjaśnił Jeff, patrząc na Jacoba z takim uśmiechem, że naprawdę trudno było powiedzieć, czy żartuje sobie z przyjaciela. Taki miał już styl, nadużywał sarkazmu i uwielbiał wprawiać ludzi wokół w zakłopotanie, ale – o ile Jacob mógł się zorientować na podstawie dotychczasowych doświadczeń – raczej nie gustował w facetach. — Ręką, stary.
Patrzyli na siebie roziskrzonymi oczami, wśród głośnych jęków i warkotów mężczyzn na nagraniu.
— Hahaha, ale masz minę. Żartuję przecież — parsknął Jeff, gdy już wydawało się, że atmosfera jest zbyt gęsta na oddychanie. — Albo może nie? — dodał z rozbawieniem, przechylając głowę. Wydobył z bielizny i ze spodni swoją w pełni wzwiedzioną, ociekającą męskość, po czym przeciągnął po niej dłonią. — To jak będzie? Możemy sobie zwalić wzajemnie. Nie musisz tak się zasłaniać, normalna sprawa — ponaglił przyjaciela, spoglądając sugestywnie na poduszkę, którą Jacob tulił do swojego podbrzusza.
Jeszcze chwila przedłużającej się ciszy i Jeffrey westchnął, odrzucając głowę w tył i przyspieszając ruch dłoni. Zamknął oczy, opierając się wygodnie.
— Nie krępuj się — wymruczał.
Film i jego specyficzna ścieżka dźwiękowa zagłuszały odgłosy z zewnątrz domu, ale nie wszystkie. Przez jęki i krzyki przebił się raptem czyjś donośny śmiech, a zrelaksowany Jeff nagle zerwał się, niezgrabnie podciągając spodnie.
— Kurwa! — syknął. — Miał wrócić po… — Zerknął szybko na stojący za kanapą zegar i walnął się w czoło. — Kurwa!
Jeszcze z rozpiętym rozporkiem podbiegł do telewizora, żeby drżącymi rękami wyciągnąć płytę z odtwarzacza.
— No dalej, dalej, dalej — mamrotał nerwowo, gdy tacka wysuwała się wręcz złośliwie powoli.
Chwycił płytę i wcisnął ją do opakowania, a następnie schował je pod koszulkę – i dokładnie w tym momencie usłyszeli męski głos wołający dziarsko „do następnego!”, a potem szczęk zamka.
Jeff wyprostował się, ciągnąc koszulkę w dół. Nie zdążył już odejść od odtwarzacza, gdy w drzwiach stanął jego stary.
Bardzo wysoki człowiek – to rzucało się w oczy najpierw. Jeff należał do najwyższych chłopaków w klasie i widać było, po kim ten wzrost odziedziczył. Pan Morgan miał mezomorficzną budowę ciała. Długie kończyny, szerokie ramiona, mocno wyrzeźbiony, przebijający się przez dopasowaną, jasnoszarą koszulkę brzuch.
Gdy postąpił o krok do przodu i stuknął niedbale włącznik światła, blask ujawnił siwiznę, która na dobre rozgościła się wśród czarnych jak węgiel pasm, szczególnie przy skroniach.
I tatuaże – całkiem sporo pojedynczych wzorów pokrywających dłonie, silne przeguby i ramiona, aż do miejsca, w którym te znikały pod rękawem koszulki.
— Kurwa — parsknął Dave, omiatając wzrokiem pobojowisko w okolicach kanapy. Zbliżył się pewnym krokiem i porwał z upchniętego między butelkami pudełka jeden z ostatnich kawałków pizzy. — Wszystko to wyłoiliście?
— Hej, tato. No… Znaczy wiesz, wcześniej był jeszcze jeden kolega, więc… Zresztą już mieliśmy… właśnie iść na górę, Jacob, cho…
— Nie tak szybko, księżniczko. Dobraliście się do moich filmów, co? — przerwał mu mężczyzna, gdy tylko przełknął kęs pizzy. Wsunął kawałek w zęby i podszedł do syna, którego jakby sparaliżowało. O zgrozo bez większego problemu pozwolił sobie odebrać skrywane pod koszulką pudełko.
Mężczyzna złapał w jedną dłoń płytę, a drugą znów chwycił pizzę, i z nieprzeniknioną miną rzucił okiem na okładkę.
Po długiej pauzie nagle głośno się roześmiał.
— Ja pierdolę. Odłóż to na miejsce, synuś.
Wcisnął pudełko z powrotem w ręce pobladłego chłopaka i popchnął go w stronę drzwi garażu. Gdy Jeff, mruknąwszy coś w stylu „zaraz wracam”, niemal wybiegł z salonu, Dave w końcu spojrzał ciemnymi oczami na siedzącego na kanapie gościa.
— Cześć — rzucił ochryple, z powagą zmierzywszy młodzieńca z góry na dół. — Cudownie cię, kurwa, widzieć. Już myślałem, że Jeff ściemnia o tych swoich kumplach.