I refuse to bow down any longer

    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Pon 22 Lut 2021, 17:41

    I refuse to bow down any longer Bf83ae1c9582b72a4d5da59faa70c249

    ✷✷✷

    Sine, nocne światło wdzierało się do ciemnego wnętrza przez rozbite szyby. Wydobywało na wierzch pyłki kurzu: wirowały i migotały, opadając na zasypaną już podłogę. Ostrożnie. Łagodnie. Jakby chciały przedłużać moment lotu w nieskończoność, jakby nigdzie im się nie spieszyło. A może właśnie raczej tak, jakby nie chciały dotknąć tego, co zalegało na podłodze? O co mogło chodzić? O roztrzaskane w drzazgi meble czy porwane plakaty? Może fragmenty zarwanego stropu – tynk, gips, drewniane belki, zęby balustrad, strzaskane lampy niemożliwe do poskładania już nigdy. A może ciała. Martwe ciała o wyciągniętych nogach, otwartych pusto oczach bez tlącej się w nich iskry życia. Ciała oznaczone bliznami podobnymi do splątanych gałęzi drzew, do piorunów, czarnych, żyłkowanych. Szare twarze i włosy okopcone jak u starych lalek. Miały w sobie teraz tyle samo życia, co sczerniałe ściany. W tym domu nie mieszkała nawet śmierć. Już nikt tu nie mieszkał. Nikt nigdy nie miał tu z powrotem zamieszkać. Wszystko było takie spokojne, tak okropnie spokojne. Bezczelnie. Niewłaściwie. Jak śmiały, te wszystkie martwe, zimne, beznadziejne przedmioty, jak śmiały zachowywać spokój w obliczu tego… tego wszystkiego, co się stało?
    Nie docierały tu nawet dźwięki z ulicy. Nie było słychać automobilów, wozów strażackich, nawoływań ludzi, którzy uznawali to za kolejny wybuch gazu i czekali na pomoc. Jedynym odgłosem, jaki wypełniał ponure wnętrze - tę zapadlinę, ruinę dawnego przybytku dla zbłąkanych, jakże zbłąkanych dusz! – było łkanie. Ciche łkanie, przestraszone samego siebie, nie dość głośne, żeby odbijać się jakimkolwiek echem. Podobne do wycia zranionego zwierzęcia. Czyli jednak ktoś tu był. Tak?
    Ach, tak. Zawsze był. Zawsze tu był, a nikt tego nie zauważał. Nikt nie rozumiał, nikt nie chciał widzieć – te same oczy, które nie dostrzegały go przedtem, wpatrywały się teraz martwo w lodowatą nicość, zamknięte dla świata raz na zawsze. Leżał wciśnięty w najciemniejszy kąt, przyciskał chude kolana do piersi, boleśnie łapał oddech w przerwach od duszącego płaczu. Chciał odpychać od siebie tę bolesną świadomość, jaka na niego spadła, ale nie mógł. Ilekroć otwierał oczy, widział przez mgłę łez to wszystko, się to stało.
    Wszystko, co zrobił.
    Widział ciało Mary Lou i znowu zaciskał powieki, znowu wstrząsał nim dreszcz przerażenia. Był taki słaby. Taki samotny. Niezrozumiany, wzgardzony, opluty i zbity, odrzucony i skrzywdzony. Wydawało mu się, że to wszystko trwa wieczność – że zna już na pamięć szorstki materiał spodni, do którego przyciskał wilgotny policzek, kuląc się w sobie coraz bardziej. Momentami się gniewał, ale od razu po tym przypominał sobie, do czego taki gniew musi prowadzić. I znowu się hamował, dusił, znowu cierpiał. Czy kiedykolwiek zresztą przestawał cierpieć?
    A więc czuł, jak mija cała wieczność, zanim wreszcie wyciągnął drżącą, białą dłoń, wsunął ją za pazuchę marynarki i dotknął metalowego medalika. Ostrożnie zdjął go z szyi razem z łańcuszkiem. Dziwny symbol podobny do trójkątnego oka błysnął w mdłym świetle, zanim zniknął zupełnie zduszony przez nagle pewniejsze palce. To musi zadziałać. Musi. Nie ma innej drogi, nie ma ucieczki, może przyjść tylko pomoc, w którą tak bardzo teraz wierzył, w którą chciał wierzyć. Ta sama dłoń, która została kiedyś uleczona przez jednego człowieka, ściskała aż do bólu jego symbol, żeby go przywołać.
    Obiecał, że przyjdzie. Że mu pomoże. Obiecał.
    Minęła kolejna wieczność – i wreszcie gdzieś w innej części zrujnowanego budynku rozległ się suchy trzask. A potem kroki, ostrożne, coraz bliższe.
    Zdołał podnieść głowę tylko na chwilę, zobaczyć znajomą sylwetkę – i znowu zalał się łzami. Nie okłamał go. Naprawdę tu był, naprawdę szedł w jego stronę, klękał, a w ciemnych oczach odmalowywała się jakaś trudna do przejrzenia determinacja. Jakieś współczucie. Och, tak bardzo potrzebował…
    Niewiele do niego teraz docierało, ale usłyszał swoje imię: Credence, Credence, tak się nazywał, tym był. W odpowiedzi umiał poprosić tylko o jedno.
    - Pomóż mi.
    Wargi mu drżały, głos był jękliwy i niewiele głośniejszy od westchnienia, ale włożył całą siłę w to, żeby podnieść głowę. Utkwił rozpaczliwie, błagalne spojrzenie w twarzy jedynego człowieka, któremu mógł choć trochę zaufać: w surowej twarzy Percivala Gravesa. Z trudem przełknął ślinę.
    - Pomóż.
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Pon 22 Lut 2021, 19:16

    https://www.youtube.com/watch?v=xSlwdoGw5cE&list=RDxSlwdoGw5cE&start_radio=1


    Wnętrze domostwa było kompletnie zrujnowane, ciemne i nieprzyjemnie puste. Zaskakująco ciche... Niepokojąco ciche, zważywszy na sytuację.
    Graves postąpił krok. I drugi.
    I wtedy usłyszał łkanie.
    Rozejrzał się uważnie po zniszczonych sprzętach, idąc dalej, w kierunku dobiegających go odgłosów. Bez trudu zauważył zwłoki leżące na ziemi, jednak ciało mugolki nie interesowało go w żadnym stopniu. Czarodziej obserwował cudowny pogrom, jakiego właśnie dokonał tu obskurus i ledwo ukrywał to, jak bardzo ta potęga go fascynowała.
    Barebone, którego szukał mężczyzna, siedział skulony przy ścianie, ściskając w dłoni medalik, który Percival dał mu jakiś czas temu. Chłopak był wyraźnie roztrzęsiony i przerażony. Straumatyzowany tym, czego był świadkiem.
    Graves klęknął przy nim i w pierwszym, odruchowym geście spróbował go pocieszyć. Przygarnął go, dotknął jego włosów, upewnił się, że Credence był cały i zdrowy. Ale Percival nie miał czasu do stracenia; musiał działać szybko, bo wiedział, że moc, której szukał przez tyle czasu, nadal znajdowała się gdzieś w pobliżu. Była już w jego zasięgu. Tak blisko! Nie wiedział jedynie, gdzie dokładnie się znajdowała.
    Chłopak był zapłakany, smutny i wyglądał naprawdę żałośnie. Wychudzony, pokryty pyłem, drżący, spanikowany... Gdyby Grindelwald miał w sobie więcej empatii, rozumiałby z pewnością, że młodzieniec nadal był w ciężkim szoku.
    Mężczyzna nakłonił go do uniesienia wzroku, do popatrzenia na siebie, i użył konkretnych, stanowczych słów, które miały na celu wyrwać chłopaka ze stanu bezradności. Zapytał go o obskurusa i nie otrzymał odpowiedzi.

    "Pomóż mi" - usłyszał jedynie, a błagalny szept Credence'a pełen był czystego roztrzęsienia. Słowa "pomóż mi" powtarzał niczym swoistą mantrę, zupełnie nie reagując na pytania Gravesa.

    - Nie powiedziałeś, że masz jeszcze jedną siostrę.

    Credence zaczął bełkotać coś pod nosem, nadal przerażony, ale Graves nie miał na to czasu. Poirytował się. Każda sekunda oddalała go od obskurodziciela, którego mogli już dopaść – i zabić – aurorzy.

    - Gdzie twoja druga siostra, Credence? Ta najmłodsza. Gdzie się ukryła? - naciskał Graves.
    - Proszę pomóż mi – powtórzył ostatni raz chłopak, nie będąc w stanie podnieść na niego wzroku. Był zbyt przerażony, by myśleć logicznie.
    Percival zirytował się jeszcze bardziej i pod wpływem krótkiego impulsu chciał go otrzeźwić; chciał go spoliczkować, żeby chłopak się ocknął, ale zamiast tego, chwycił go za przód marynarki a potem westchnął ciężko i puścił go, przygładzając ją ostrożnym gestem. Spróbował być wyrozumiały. Wiedział dobrze, że chłopak był wcześniej bity, więc używanie wobec niego siły, byłoby dużym błędem.

    - Twojej siostrze grozi ogromne niebezpieczeństwo. - powiedział mu, powoli i dobitnie. Chciał, żeby chłopak dobrze zrozumiał powagę sytuacji. - Musimy ją znaleźć. - to mówiąc, chwycił Credence'a za ramię i przetleportował ich z daleka od rumowiska.

    **

    Znaleźli się przy starej, opuszczonej kamienicy. Chłopak nadal wyglądał na przerażonego i Graves, tym razem, spróbował innej taktyki, niż przemawianie mu do rozsądku. Credence drżał w jego rękach, ale Graves nadal go nie puszczał.

    - Posłuchaj mnie uważnie, chłopcze. - powiedział cicho, trzymając go za ramiona. - Moc, która zniszczyła twój dom, nadal jest na wolności, i ciągle jest niebezpieczna. Dopóki jej nie znajdziemy, nie mam jak ci pomóc. - zaakcentował te słowa. - Całe miasto jest teraz w niebezpieczeństwie. - Percival postanowił opisać mu sytuację jaśniej, ponieważ nie wiedział, co zastanie za murami kamienicy.
    Przyjrzał się uważnie jego twarzy i temu, jak młodzieniec był roztrzęsiony, i to poruszyło w nim jakąś nutę, której nie umiał dokładnie opisać. Przygarnął go do siebie, bo wiedział, że tak powinien zrobić, że tak właśnie należało. Musiał dać młodzieńcowi poczucie bezpieczeństwa.
    Ludzie mawiali, że Grindelwald nie posiadał serca. Ale Grindelwald potrafił wiernie kopiować emocje nawet wtedy, gdy sam ich nie czuł.

    - Rozumiem, że możesz być w szoku. - szeptał łagodnie, trzymając chłopaka w stabilnym uścisku. -  Masz do tego prawo. Ale spokojnie już. Cii... Jesteś tu ze mną. Tak właśnie miało być. To więcej, niż przeznaczenie. - mówił. - Źli ludzie nie będą cię już krzywdzili... - mruczał dalej, uspokajającym głosem, wiedząc dobrze, że (zgodnie z jego wizją) chłopak będzie mu jeszcze potrzebny. Mówił mu jakieś banały, by Barebone zyskał więcej pewności siebie.- Kiedy znajdę to dziecko, to będziesz bezpieczny. Pomogę ci, ale najpierw ty musisz pomóc mnie, Credence. - Graves pod wpływem impulsu, uniósł mu twarz za podbródek i zajrzał mu głęboko w oczy. - Wierzę w ciebie.

    Po chwili ciszy, gdy chłopak łykał łzy, pokusił się i o kolejny gest. Przetarł rękawem jego mokry policzek, niczym ojciec uspokajający najmłodszego syna. Graves musiał sprawić, by Barebone, przed wejściem do kamienicy, nieco ochłonął – i musiał zrobić to szybko.
    Grindelwald sam się zdziwił, jak łatwo i naturalnie mu to przyszło, pomimo tego, że właśnie dotykał charłaka, którym przecież powinien się brzydzić.


    Ostatnio zmieniony przez Raven dnia Sro 24 Lut 2021, 04:25, w całości zmieniany 1 raz
    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Pon 22 Lut 2021, 22:03

    Na zewnątrz wszystko działo się teraz szybko, pan Graves coś mówił i czegoś chciał, czegoś wymagał, o coś się dopraszał – a przecież wiadomym było, że nie należy zmuszać go do powtarzania próśb. Ale wewnątrz, głęboko w duchu roztrzęsionego chłopca, jeszcze bardziej drżała przerażona dusza. Nie potrafił pojąć w porę, co się właściwie dzieje, przez to denerwował się tylko jeszcze bardziej i trwałby niewątpliwie w tej bolesnej pętli, nie widząc żadnego sposobu na ucieczkę, gdyby musiał zostać sam choćby przez chwilę dłużej. Właściwie tak – to było najlepsze, co go teraz mogło spotkać: jakakolwiek inna obecność. Chociaż nie, nie jakakolwiek. Obecność człowieka, który mógł mu jeszcze pomóc, który zawsze wiedział co robić. Który miał moc, jakąś dziwną, niezwykłą moc, taką, o której mama powiedziałaby zapewne, że… och, nic by już nie powiedziała. I nie była przecież mamą. I znowu wszystko działo się szybko, i trudne do sprecyzowania uczucia się na siebie nakładały, i było fatalnie, i szybko, i następowało krótkie, ostre szarpnięcie gdzieś w dole brzucha…
    Credence zamrugał śpiesznie zapuchniętymi od płaczu oczyma, zdając sobie sprawę, że nie patrzy już dłużej na ponure wnętrze zawalonego domu. Równie dobrze mogłoby go nigdy nie być – nagle spoglądał w górę, na krzywą fasadę jakiegoś zupełnie innego budynku. Może to była sprawa tego widoku, a może fakt, że nagle nie dotykał zimnej, martwej ściany, tylko drugiego człowieka, ale coś zdołało go na krótką chwilę uspokoić. Ciężar silnych dłoni na ramionach pozwalał mu zachować pion i kiedy ponownie podnosił wzrok spod ciemnych brwi, patrzył już nie na budynek, ale tylko na twarz pana Gravesa. Spróbował się skupić.
    Moc, która zniszczyła jego dom? Kiedy próbował przypomnieć sobie, co dokładnie się wtedy stało, ciemniało mu przed oczami i tracił nad sobą kontrolę. To dziwne słowa - stracić kontrolę – ale takie podsuwała mu podświadomość. Nic nie rozumiał, nie rozumiał nawet tej dziwnej, zakorzenionej gdzieś głęboko pewności, zupełnie irracjonalnej, że przecież… pan Graves się myli. Że nie potrzebuje wcale jego siostry, to przecież nawet nie była jego prawdziwa siostra, była taka nieważna, tak nieważna! Ale nie umiał ubrać tego w słowa. Nadal był słaby, nadal potrafił tylko się zapadać. A mimo to, kiedy minęło jeszcze kilka chwil i kiedy kolejne słowa pana Gravesa, brzmiące tak blisko i tak stanowczo – jedyny stały punkt na horyzoncie – zaczęły docierać do niego wyraźniej, zdołał uspokoić się na tyle, by wreszcie skinąć ciężko głową. A potem poczuł dotknięcie na swojej brodzie, spojrzał głęboko w te ciemne, nieprzeniknione oczy. Tym razem zadrżał tylko dlatego, że gdzieś w tych oczach zdołał dostrzec coś, czego zapewne nigdy nie miał pojąć: tę potężną, potężną moc.
    Wierzył. Ten człowiek powiedział, że w niego wierzy.
    Odwrócił głowę, żeby raz jeszcze spojrzeć w stronę budynku.
    - Modesty – usłyszał swój własny głos, silniejszy niż wcześniej, ale jakby pochodzący gdzieś z zewnątrz. Imię siostry brzmiało teraz obco. – Modesty musi być w środku.

    Pan Graves poszedł przodem. Stare drewniane stopnie schodów trzeszczały przy każdym kroku: jednej pary butów, wypolerowanych i błyszczących, oraz drugiej, znoszonej i siwej od kurzu. Credence poruszał się z tyłu, ostrożnie, próbując nie dopuszczać do siebie tych samych myśli, które atakowały go już wcześniej: pan Graves się myli. Ona nie jest wcale ważna. Uciekła, bo się przestraszyła, bo zobaczyła coś… coś, co nadal jawiło się w jego zszarganej pamięci jako zupełne zaczernienie, groźne, złe, przenikające do kości. Czuł, że gdyby tylko zechciał, mógłby pojąć to w pełni, ale nie potrafił przekroczyć jakiejś niepojętej, cienkiej granicy. W którejś chwili zdał sobie po prostu sprawę, że dotarł do szczytu schodów i tam się zatrzymał. Pan Graves był już bardziej z przodu. Różdżkę trzymał w pogotowiu, uniesioną.
    Różdżka. Podoba do tej, którą złamała mama.
    Nie, nie była jego mamą.
    Ale ją złamała. Wyciągnął ją spod łóżka, tam gdzie zawsze była schowana, ale ma… ale Mary Lou ich nakryła. Teraz pamiętał. Czy to wtedy Modesty uciekła? Tuż po tym czy jeszcze później?
    Poczuł jakby coś dotknęło go w ramię – jakieś nienamacalne poczucie zagrożenia czające się za plecami – ale kiedy szarpnął głową w tył, niczego nie dostrzegł. Nikogo nie było na schodach. Nikogo. Credence pokręcił szybko głową na boki, jakby powtarzał to sobie w myślach: nikogo tu nie ma, nie ma już zagrożenia. Ale dlaczego w takim razie serce biło mu jak młotem? Czego się tym razem bał? Czemu znowu czuł jakąś obcą siłę, cudzą obecność, tak blisko niego, że zdałoby się, że się przenikają?
    Potknął się o własne nogi, dobiegając do pana Gravesa. Napotkał śmiertelnie przerażone spojrzenie dziewczynki i to niejako w niej, w tej parze otwartych szeroko oczu, znalazł jakiś zalążek odpowiedzi.
    Zupełnie z nagła przestał drżeć. Zacisnął zęby tak mocno, że aż zgrzytnęło i odtąd wzrok czarnych oczu miał utkwiony tylko w panu Gravesie. Musiał zrozumieć.
    Musiał.
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Pon 22 Lut 2021, 22:47

    - Modesty? Szukałem cię. Już dobrze, nie bój się, nic ci nie będz-

    Urwał, przesuwając spojrzenie od przerażonej dziewczynki, na chłopaka, który zaczynał dziwnie drżeć.
    Drżeć w sposób zupełnie niekontrolowany i raczej nie związany z traumą, której doświadczył kilka minut temu. W sposób sugerujący, że zupełnie pozbawiony kontroli...
    W magiczny sposób, bo czarodziej poczuł nagłą kumulację agresywnej mocy.
    A potem Credence znieruchomiał.
    Graves prędko ukrył własne zaskoczenie za maską poważnej miny, choć w jego oczach błysnęła nuta triumfu, a jego wargi ułożyły się po chwili w usatysfakcjonowany wyraz.

    - Credence. - powiedział miękkim tonem, mrużąc odrobinę oczy.

    Taka wielka moc, w tym wątłym chłopaku? Graves nadal nie dowierzał, ale mina tamtego dziecka, mina, jakby zobaczyła samą śmierć, powiedziała mu wszystko.

    - Credence? Chłopcze... Wszystko jest w porządku. Spokojnie. - Percival użył spokojnego, dosadnego głosu, obserwując moc obscurusa, która próbowała wyrwać się na zewnątrz. Próbował nie pokazać nadmiaru fascynacji, jaka nagle nim owładnęła; spróbował opanować sytuację, by nie doszło do dalszych zniszczeń. Ale jego mania potęgi prędko dała o sobie znać; w oczach Grindelwalda pojawiło się autentyczne urzeczenie, gdy spoglądał na chłopaka, nosiciela tak wielkiej mocy.

    - Zmieniłem zdanie, ona nie jest nam potrzebna. - powiedział wreszcie, krótko i sucho, zupełnie tracąc zainteresowanie dziewczynką.
    Szarpnął chłopaka za ramię, mocnym, otrzeźwiającym, choć nie agresywnym gestem i skierował go w swoją stronę.
    - Idziemy. - zarządził, momentalnie teleportując ich z dala od kamienicy.
    **

    Świat zawirował po raz kolejny. Tym razem stali na słonecznym, jasnym deptaku, tuż przed morskimi falami, z daleka od gwaru ludzi i dźwięku automobilów. Byli w zupełnie innej części kontynentu.
    Cieplejszej i o wcześniejszej godzinie.

    Graves, wiedząc, że portowe miasteczko było o tej porze niemal puste, spokojnie położył chłopakowi dłoń na ramieniu, bardzo lekkim gestem.
    Było ciepło i cicho. Bezpiecznie. Porannie. Słońce grzało radośnie, a dźwięki kołujących nad nimi mew zgrywały się z szumem fal.

    - Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytał go, krótko i cicho, patrząc mu prosto w oczy. - Dlaczego nie powiedziałeś, że to ty masz tę moc?
    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Wto 23 Lut 2021, 09:26

    Napływającą falę ciemności stłumiło jasne, miękkie światło. Czarne macki musiały się wycofać, lepka materia wróciła gdzieś w głąb, poza krawędź świadomości; tam, gdzie nie dało się jej w ogóle zauważyć, nie dało się poczuć, gdzie pozostawała milcząca i uśpiona. Nawet łzy na policzkach jak gdyby naraz wyschły, nie pozostawiając po sobie śladu. Zdmuchnęła je łagodna bryza.
    Credence Barebone otworzył oczy, mrugając pod wpływem nagłej zmiany światła. Promienie słońca padające na jego skórę czyniły ją prawie przezroczystą, jak delikatny pergamin zapisany siatką niebieskich żyłek. Czarne oczy łapały chciwie nowe widoki: lustrzany lazur wody, błękit czystego nieba, piasek tak migotliwie biały, że aż raził. Nigdy nie był nad morzem, nie nad takim. Tu było spokojnie. Wreszcie prawdziwie spokojnie. Pozioma linia horyzontu, ledwie zauważalna granica między niebem a morzem, ciągnęła się w dwie strony, absolutna, czysta, nieskończona.
    Ręka spoczywająca na ramieniu dawała wreszcie poczucie prawdziwego bezpieczeństwa, bo przecież jakby to miało być możliwe, żeby po tych wszystkich dobrych słowach, po łagodnych gestach i przy ciszy otaczającej ich nagle natury, gdziekolwiek czaiło się niebezpieczeństwo? Wrażenie z Nowego Jorku zniknęło, a jeśli nie zniknęło, to po prostu spało, bardzo, bardzo głęboko. Ich oczy znowu się spotkały. Pan Graves w końcu rozumiał, a Credence… Credence poczuł w jednej chwili taką wdzięczność, jakiej nie czuł chyba nigdy przedtem w całym swoim życiu. Nie chciał jej jeszcze tylko zaufać – nie był przyzwyczajony do takich uczuć na tyle, żeby pokładać w nich głębszą wiarę. Ostatecznie wszystko było zdradliwe. Prawda?
    Popatrzył Gravesowi w oczy i wreszcie, po dłuższej chwili ciszy, pokręcił głową na boki.
    - To nie jest moc, to…
    „To przekleństwo”, dodawał w myślach, ale zabrakło mu słów, żeby wyrazić to na głos. Tylko na chwilę odwrócił wzrok. Dlaczego mu nie powiedział? Przecież sam nie chciał dopuszczać do siebie tej świadomości, a i teraz, kiedy już miał co do niej pewność, stanowiła ranę na tyle bolesną, by nie chcieć jej rozdrapywać. Nie chciał o tym mówić, nie chciał się zastanawiać, nie chciał wiedzieć skąd się to wszystko bierze i dlaczego to akurat na niego nałożone tak bolesne brzemię. W jednej chwili zbliżył się pewniej do Gravesa, oparł czoło na jego ramieniu i zacisnął mocno powieki.
    - Czy to jest klątwa, panie Graves? – spytał cicho. Tym razem jego głos brzmiał pewniej, łagodniej. Był zmęczony, ale zdawało się, że wreszcie widzi dla siebie szansę na odpoczynek. – Czy to… czy przeklęła mnie wiedźma? Proszę powiedzieć, że może to pan ode mnie zabrać. Ja nie chcę. Nie mogę. Proszę. Panie Graves…
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Wto 23 Lut 2021, 19:30

    Gdy popatrzyli sobie w oczy i Percival dostrzegł w młodzieńcu charakterystyczny błysk nadziei, gdy twarz chłopaka wyrażała szczerą wdzięczność, czarodziej poczuł gdzieś w sobie ukłucie obcej, nieznanej emocji.
    Nie... nie nieznanej. Wypartej. Zapomnianej. Wyrzuconej w błoto, długie lata temu.
    Dopiero teraz poważniej zastanowił się nad tym, dlaczego przeteleportował ich akurat tutaj, na ten konkretny deptak, blisko samotnej ławki, z której rozciągał się piękny, spokojny widok na morze.
    Tej samej ławki, na której... Gawędzili razem z Albusem Dumbledorem za czasów ich młodości, podczas jednej z przerw wakacyjnych.
    Czy to był jakiś podświadomy wybór? Czy może czysty przypadek? Zupełnie niezwiązany z osobą Credence'a?
    Credence nie był Albusem, i nie mógł stać się nigdy nikim podobnym, a Grindelwald nie miał prawa ich porównywać... Credence był narzędziem, jedynie narzędziem i niczym więcej, w jego dłoniach... Był mocą, której Grindelwald potrzebował, aby siać zamęt w czarodziejskim świecie. Jedynie mocą, której prawdziwie pragnął. To nie było nic osobistego.
    A jednak... Moment, w którym Graves wpadł na to, że Barebone nie jest charłakiem, znacząco odmienił jego podejście do młodzieńca. Graves przestał robić rzeczy, które wypadało, na rzecz tego, co chciał robić, całkowicie zgodnie ze swoimi przekonaniami.
    " Czy to… czy przeklęła mnie wiedźma? Proszę powiedzieć, że może to pan ode mnie zabrać. Ja nie chcę. Nie mogę. Proszę. Panie Graves…"

    Barebone sam przysunął się do Percivala, wyraźnie poszukując jakiejś ostoi.

    - Och, chłopcze. Co oni ci nagadali? - westchnął zaraz Graves, łagodnie przesuwając dłonią po jego włosach. Ten gest był lekki i niewymuszony, i kiedy mężczyzna się na nim złapał, sam nie potrafił stwierdzić, dlaczego go wykonał. - Jaka znów klątwa? To zupełnie nie tak...

    Gładził jego włosy, czując w głębi ducha bardzo znajomą frustrację. Niezgodę. Niezgodę na to, aby młodzi czarodzieje, tacy jak Credence, uznawali swój dar, za przekleństwo. Przez to, że magiczny rząd nadal pozwala tymże czarodziejom tkwić w błędnych przekonaniach, wynikających z braku informacji i braku podstawowych nauk, a co gorsza, pozwala żyć im wśród mugoli, którzy zupełnie ich nie rozumieli.

    - To nie żadna klątwa, Credence. - powiedział stanowczym głosem Graves, ujmując nagle twarz chłopaka za jego blade policzki i kierując jego spojrzenie na siebie. - To dar. To niezwykła, bardzo rzadka umiejętność, której inni czarodzieje będą ci zazdrościli, chłopcze... To moc, którą pomogę ci kontrolować, która może zrobić dla świata naprawdę wiele dobrego... Moc, która pozwoli ci na wielkie czyny! Moc, której potrzeba nam w tym trudnym świecie. To piękna, czysta esencja potęgi.

    Graves, mówiąc te słowa, był podekscytowany i dumny. I chociaż od razu rozpoczął indoktrynację na niczego nie spodziewającym się chłopaku, to jego głos był szczery a założenia, które mu przedstawiał, uważał za święcie słuszne i prawdziwe.

    - Nie możesz się jej wstydzić. - kontynuował silnym głosem, głosem w którym nie było nawet grama zawahania. - Powinieneś być dumny. To, co działo się do tej pory... - wyrzekł nieco łagodniejszym tonem. - To nie twoja wina. Nie twoja. To wina złych ludzi, którzy nie pokazali ci, jak kontrolować samego siebie. To wina niemagicznych, którzy znęcali się nad tobą, Credence... Wina mugoli, których się pozbyłeś raz na zawsze, co jest prawdziwie chwalebnym czynem. - Mężczyzna opuścił jedną dłoń, przygładzając młodzieńcowi przód marynarki, niczym dumny ojciec na ślubie swego syna. - Już nikt, nigdy, nie podniesie na ciebie ręki i osobiście tego dopilnuję. - szeptał teraz Grindelwald, a w jego głosie pobrzmiewała cała gama skrywanych emocji, którymi nie chciał na razie stresować chłopca, nie chciał niepokoić go, na zapas. - Nie będę niczego od ciebie zabierał. Pokażę ci drogę, chłopcze. Będę przy tobie. To ty zdecydujesz, jak bardzo zechcesz się rozwinąć magicznie. Potrzebujesz skrzydeł... I przy mnie, rozwiniesz je bardzo szybko. - Grindelwald opuścił obie dłonie, posyłając chłopakowi nieco poważniejsze spojrzenie. - Ale musisz mnie słuchać, Credence. - powiedział stanowczo, jasno wykładając swoje warunki. - Obronię cię przed każdym, nawet przed tobą samym, ale wymagam od ciebie całkowitego zaufania, chłopcze. Czy mogę na nie liczyć?
    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Sro 24 Lut 2021, 00:57

    - Zupełnie nie tak?
    Podnosił na pana Gravesa spojrzenie i znowu dopadało go uporczywe mruganie i sam nie wiedział, gdzie właściwie powinien podziać wzrok. Tylko fakt, że jego twarz znajdowała się w łagodnej klatce obcych dłoni, nie pozwalał mu spojrzeć gdzieś zupełnie indziej, w swoje buty, na ławkę albo w piasek. Czuł, że musi się skupić, jeśli chce to zrozumieć, ale nadal nie było to takie proste. Stał przygarbiony, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, tak że ktoś, kto zobaczyłby ich teraz z zewnątrz, mógłby porównać tego zbitego w sobie chłopca do marionetki, lalki o ciężkim tułowiu, trzymanej za drewnianą głowę przez wprawionego lalkarza. Tylko przez ten dotyk potrafił nadal patrzeć Gravesowi w oczy – a skoro już patrzył, to tym bardziej uderzył go żar, z jakim ten się zaraz odezwał.
    Ale nie było to bolesne uderzenie. Było raczej… pasjonujące? Intrygujące jak cyrkowy afisz. Czy widział kiedyś kogoś, kto przemawiałby w taki sposób? O ile wcześniej cisza zrujnowanego wnętrza go drażniła, tak teraz podobnie drażniący, leżący na granicy fascynacji i niepokoju był kontrast, jaki pojawiał się między żarem płynącym ze słów pana Gravesa a uśpionym spokojem wybrzeża. Może to dlatego wybrzeże na chwilę zniknęło? Bo owszem, zniknęło. Credence’owi zdawało się, jakby wszystko to, co widział tylko kątem oka, pokryła z nagła ponura mgła, jakby zaszło słońce, jakby morze ucichło, samo w swej naturalnej potędze onieśmielone rozbrzmiewającymi teraz zdaniami. Zdał sobie sprawę, że rozchyla usta, więc zacisnął wargi. Nie chciał wyglądać głupio, ale to wszystko… sprawiało doprawdy silne wrażenie. Nieznane i obce, ale nie wrogie. Sam był nagle zaintrygowany swoimi reakcjami, sam dziwił się sobie, kiedy chłonął kolejne zgłoski, pozwalając im osiadać gdzieś głęboko, głęboko wewnątrz siebie. Być może już nigdy nie miał ich zapomnieć.
    Jak można było tak w ogóle o nim mówić? O nim? On miał być silny i mocny, on miał rządzić siłą, przed którą dotąd drżał? Jakże odwrócić ten krzywdzący układ, jak sprawić, żeby to, co go dotąd miażdżyło, samo ugięło się do jego woli?
    Pan Graves musiał to wiedzieć. Och tak, on wiedział. „Wiele dobrego” – sam tak powiedział, można zrobić wiele dobrego, jeśli wykorzysta się to… to coś, to zjawisko. Im dłużej mówił, tym bardziej rodziła się w Credensie wiara, że może jednak to prawda. Może da się przekuć mrok w światło, ukarać tych, którzy potrafili tylko robić innym krzywdę. Zgiąć kark ciemiężyciela. Wszystkich, ich wszystkich sobie podporządkować, sprawić żeby to oni się bali, żeby wreszcie zrozumieli, że się mylą, że są potworami, dziwadłami, oni, nie on!
    Zdał sobie sprawę, jak daleko zaszły jego myśli i zaraz znowu szybko się wycofał. Rozluźnił mięśnie żuchwy, opuścił wzrok. Dłuższą chwilę patrzył w to miejsce, w którym spoczęła dłoń pana Gravesa. Na jego piersi.
    Nie potrafił zapomnieć sposobu, w jaki tamten bez problemu uleczył jego dłoń. Usunął ślady po uderzeniach paskiem tak, jak usuwa się smugę z powierzchni kryształowego naczynia. Każdy kryształ da się oczyścić. Ciepło dłoni przebiło przez surowy materiał marynarki, pokonało kamizelę, koszulę, przedarło się przez skórę, mięsień i kość. Rozlało się falą po klatce piersiowej.
    To wszystko mogło być takie proste. Tak dobre i łatwe. Wystarczyło tylko…
    - Ufam panu. – Głos mu się załamał, więc powtórzył jeszcze raz, głośniej i pewniej. – Ufam panu, panie Graves. P-pomógł mi pan.
    W ten sposób wyrażał fakty i budował pewne podsumowanie również dla samego siebie. Pomógł, wiele razy. Pomagali sobie wzajemnie.
    Pokiwał szybko głową, o wiele bardziej stanowczo, niż dotąd. Może najbardziej stanowczo w całym swoim życiu. Całkiem nagle przypomniał sobie o trójkątnym medaliku, który ciągle miał na szyi: sięgnął za kamizelkę, żeby go wydobyć, srebrny metal odbił słońce, rzucając na jego twarz biały refleks. I nagle Credence się uśmiechnął – bladym, niepewnym uśmiechem. W tej krótkiej chwili, zdawało się, zamknęło się całe nowo zrodzone w nim zaufanie. Stał w tym samym miejscu, w tych samych ubraniach i z tak samo bladą twarzą, ale tym razem obracał w palcach symbol, który nie służył już tylko do przywołania pomocy, ale który naprawdę działał, i już zawsze miał mu się kojarzyć z wyzwoleniem. Z nową erą. I chociaż niewątpliwie czekało go jeszcze wiele prób, których nie umiał sobie nawet wyobrazić, Credence czuł się spokojny.
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Sro 24 Lut 2021, 02:10

    - Dobrze.

    Graves popatrzył na chłopca, na jego minę, na uśmiech; ten wyraz twarzy, który był całkowicie szczery i pozbawiony strachu - i wiedział już, że odnieśli swe pierwsze, niewielkie zwycięstwo, w kwestii wzajemnego porozumienia się oraz lepszych czasów.

    - Noś go, Credence. - mruknął, obserwując, jak Barebone przygląda się medalikowi. - Miej go zawsze przy sobie... I wzywaj mnie w razie potrzeby. Gdyby coś ci groziło, bądź gdybyś poczuł nagle złość, czy strach... A mnie akurat nie byłoby w pobliżu - podkreślił spokojnie - To zawołanie mnie, musi być twoim pierwszym odruchem, rozumiesz?

    Graves spuścił nieco z tonu i odsunął się o krok, dając chłopakowi więcej własnej przestrzeni.
    Zamaszystym gestem wskazał mu miasteczko, które dopiero co obudziło się do życia.

    - Czeka cię dużo nauki. - mówił spokojnie, podejmując powolny spacer wzdłuż pustej alejki i pilnując, by Credence zrównał się z nim krokiem. - Zaczniemy jednak od prostych rzeczy. Od kontroli mocy oraz od historii, którą musisz znać, żebyś wiedział, dlaczego magiczny świat jest tak niesprawiedliwy... - tłumaczył Percival, patrząc teraz przed siebie, jakby rozważając gamę nowych możliwości. - Musisz być świadom, że momentami będę cię musiał opuścić, gdyż moja praca wymaga mej obecności w wielu miejscach w kraju. - szedł spokojnie, tłumacząc chłopakowi nowe zasady, które ten musiał przyswoić dla własnego dobra. - Zamieszkasz ze mną, na jakiś czas. Będziesz tam bezpieczny pod warunkiem, że będziesz słuchał moich poleceń. Od teraz powinieneś trzymać się blisko mnie. - ciągnął neutralnym głosem, nie wywołując na chłopaku zbędnej presji. - Ale najpierw...

    Przystanął z Barebone'm przy smakowicie pachnącym stoisku z jedzeniem, które niedawno przy ich alejce rozstawił korpulentny, łysawy jegomość w małej, białej czapeczce.

    - Najpierw, czas na gofry. - Percival dokończył myśl, przełamując schemat poważnej rozmowy, a jego głos zyskał ciepłą i nieco rozbawioną barwę. - Potrzebujesz dużo energii do nauki, chłopcze. Wybierz sobie, co lubisz. Mniemam, że jesteś głodny. - pociągnął Graves i gdy Credence z pewnym oporem wybrał sobie zestaw na słodko, z czekoladą i bitą śmietaną, Percival zamówił dla towarzystwa dokładnie taki sam. Kiedy zapłacił, przysiedli w milczeniu przy małym stoliku, czekając, aż kucharz zrobi zamówienie.

    Miasteczko już nieco pewniej budziło się do życia, ale ze względu na niewielką ilość mieszkańców, nikt im tu nie przeszkadzał. Było wręcz sielsko, nawet nieco bajkowo. Graves wyciągnął zza pazuchy zwitek papieru i napisał na nim kilka zdań, nim - upewniając się, że mugol nie patrzył w ich stronę - wysłał list do urzędu, za pomocą teleportacji. Kartka zniknęła z niewielkim pyknięciem, a Percival, spokojny o to, że nikt z Ministerstwa nie będzie go szukał, rozsiadł się wygodniej na krześle.
    Może to było niecodzienne. Grindelwald pogardzał mugolami, ale w momentach, takich jak ten, gdy byli po prostu przydatni, zezwalał na ich obecność, w imię wyższego dobra.
    Wyższe dobro zaś, siedziało po drugiej stronie ich niewielkiego stolika i pilnie wpatrywało się w niego dużymi, czarnymi oczyma. Już nie jak spłoszona sarna, gotowa do ucieczki, a bardziej jak psiak, spaniel, który zerkał z uwagą na swojego właściciela.
    A może jak?... Jak młodzieniec, który zyskał nagle nadzieję na lepsze czasy? Nie jak zwierzątko, czy rzecz, jak próbował wmawiać sobie mężczyzna. Te oczy, tak utkwione w Gravesie, nieodmiennie wzbudzały w nim odczucie, którego miał nadzieję nigdy już nie doświadczyć.
    Tylko co to było? Co dokładnie Grindelwald chciał tak bardzo zapomnieć? Co odsuwał od siebie z siłą równie zdeterminowaną, co chęć zyskiwania potęgi?
    Z tych myśli wyrwały go kroki, gdy kucharz przyniósł im zamówienie.

    - Smacznego. - powiedział do Credence'a lekkim głosem Percival, prędko odsuwając od siebie tamte rozważania. - Chodź, przejdziemy się dalej. Ruch wzmaga apetyt.

    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Sro 24 Lut 2021, 09:58

    Jak dużo nowości naraz mógł przyswoić? Wychodziło na to, że bardzo dużo, choć niektóre docierały do niego nadal z pewnym trudem.
    Sam nie pamiętał, kiedy ostatnio prowadził z kimś taką długą rozmowę, nie przypominał sobie człowieka, który chciałby poświęcać mu tak dużo czasu – i to tylko po to, żeby mówić o nim samym właśnie. Nie dostawał tylko krótkich poleceń poprzedzonych pobłażliwym uśmiechem, dostawał wreszcie o wiele więcej. To więc było nowe, to szczególne traktowanie prowadzące go do ufności, że rzeczywiście na takie zasługiwał. Czy to możliwe, żeby całe życie musieć przecierpieć, zanim dostanie się odrobinę szacunku? Teraz gotów był w to uwierzyć. Ale poza tym szczerym zainteresowaniem miał dostać jeszcze wiele nowych rzeczy: dom, tym razem być może prawdziwy, gdzie nie będzie biegających sierot, malowania ulotek ani żadnej podłej kobiety. Życie, jakieś inne, trudne do wyobrażenia, układające się w jego głowie w jakiś naiwny, sielankowy obrazek. W obliczu tego wszystkiego smakowanie jakiegoś słodkiego ciastka po raz pierwszy w życiu nie powinno być może największym problemem, ale to nad nim Credence zmuszony był zatrzymać się chwilę dłużej. Nie spodziewał się, że dokonanie prostego wyboru wprawi go w zakłopotanie – i może to śmieszne, ale co do tych poprzednich nie miał aż tylu wątpliwości. Wybory związane z odmianą życia musiały być w nim zakorzenione głębiej, niż kwestia ulubionych dodatków do gofra kupionego w nadmorskiej mieścinie.
    Starszy człowiek obsługujący swoje stoisko rzucał co jakiś czas podejrzliwe spojrzenie i chyba ciężko było mu się dziwić, ale Credence prędko przestawał zauważać te spojrzenia. Trudno było mu patrzeć teraz na cokolwiek innego, niż pan Graves: obserwował, jak spisuje liścik, a potem jak odsyła go w jakiś niepojęty sposób. Znaczy, domyślał się raczej niż wiedział na pewno, że to było wysyłanie. Karteczka zniknęła tak samo, jak się pojawiła, a Credence’owi przyszło do głowy, że to przecież bardzo podobne do sposobu, w jaki oni sami się wcześniej przemieszczali. Uciekli przecież z miasta szybciej, niż się mruga. Ale skoro pan Graves potrafił takie rzeczy, to oznaczało, że i on będzie je kiedyś umiał. Też będzie mógł przywoływać i odrzucać przedmioty jednym ruchem dłoni, materializować i dematerializować. Jeśli to wszystko, co stało się przedtem, jeśli te ogromne zniszczenia i śmierć tamtych ludzi wynikały z czegoś, co miał w sobie, ale nad czym nie panował, to… to wystarczyło pomyśleć, co się stanie, jeśli panować nad tym zacznie? Do jak wielu rzeczy, pozornie nierealnych rzeczy, będzie zdolny? Zdawało mu się momentami, że to wszystko to tylko jeden wielki sen, że w którymś momencie będzie musiał się obudzić. Ale taki moment nie przychodził.
    Jeszcze jedno mu przeszkadzało: był niezdarny. Zrywając się od stolika za głośno zaszurał krzesłem, a jak tylko dostał do rąk gofra, nie wiedząc właściwie, jak go elegancko trzymać, po paru krokach ubrudził sobie klapę marynarki bitą śmietaną. Prędko starł ją palcami, ale odruchowo rozglądał się przy tym, jakby w poszukiwaniu kogoś, kto chciałby się z niego śmiać. Trochę to trwało, zanim poczuł się z tym na tyle swobodnie, by odzyskać głos i tym samym rzeczywiście ściągnąć na siebie uwagę. Nie prędzej, niż przed zupełnym opanowaniem swojej sytuacji z jedzeniem.
    - Panie Graves? – zapytał wówczas, mrużąc oczy, bo spojrzeć na niego pod słońce. – Gdzie pan właściwie mieszka? Czy to gdzieś w Nowym Jorku? Czy aby… musimy tam wracać?
    Po czym patrzył znowu na to wszystko wokół: czyste niebo, morze, skromne domki przycupnięte blisko jeden przy drugim i małe sklepiki o kolorowych witrynach.
    - Tu jest tak spokojnie…
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Sro 24 Lut 2021, 15:53

    Graves udawał, że mu się nie przygląda, ale obserwował go kątem oka. Zerkał na to, jak chłopak je, jak niepewnie rozgląda się po okolicy, jak ubrudził się bitą śmietaną... I wbrew temu, że powinien czuć do niego jedynie pogardę, nijak nie potrafił jej w sobie wykrzesać.
    Credence był naturalny w swoich gestach. Zlękniony, może nieobyty, ale niezwykle naturalny, po prostu nie nauczony tego, jak powinien się zachowywać. Bo kto niby miałby go tego uczyć? Kobieta z sierocińca, która go nienawidziła i biła, kiedy tylko się dało? Percival rozumiał powody, więc nie był zły z powodu braku nienagannych manier. W zasadzie... Wywoływało w nim to jakąś nieodmienną potrzebę ochrony tego biednego chłopaka i czarodziej tłumaczył to sobie tym, że po prostu pilnował swojej własności, i że nie było to nic związanego z jakimiś emocjami. Ale czuł też, że sam próbował się okłamywać. Nie chodziło mu tylko o własność, o oswojenie sobie potęgi obscurusa. Credence przedstawiał sobą dokładnie to, o co Grindelwald walczył. Przedstawiał sobą nadzieję na lepsze czasy. Był mocą, która, dotąd pozostawiona sama sobie, niezrozumiana, odepchnięta, stała się niszczycielska i śmiercionośna - ale nie musiała taką pozostać.

    Graves bez słowa wyjął białą chusteczkę i podsunął ją Barebonowi na zapas, nie odzywając się ani słowem. Na jego ustach był tylko wyrozumiały uśmiech.
    Sam jadł oszczędnie, niewielkimi gryzami, nie śpiesząc się. Nie chodziło mu o samo jedzenie, a bardziej o spacer nad morzem, by chłopak poczuł wreszcie nieco więcej wolności. By dobrze mu się ona kojarzyła.
    Młodzieniec zadał wreszcie pytanie, co Percival odebrał z faktyczną aprobatą. Czekał na jego pytania. Nie dało się uczyć kogoś, kto nie zadawał pytań, kto nie był ciekawy świata, dociekliwy.

    - Nie mieszkam w Nowym Jorku i nie powinieneś tam wracać przez bardzo długi czas. - powiedział zwięźle, ale dość łagodnie. - Mieszkanie mam tutaj. Właśnie do niego idziemy.

    Grindelwald zapatrzył się w linię horyzontu, wdychając świeże, morskie powietrze.

    - Jesteśmy w okolicach Los Angeles. - opowiadał czarodziej, wyraźnie zadowolony ze spaceru i ładnej pogody. - A to miasteczko, nazywa się Ventura.

    Zerknął wprost na chłopaka i zaobserwował, jak ten szedł, przygarbiony, jakby próbował chować się przed całym światem... Ze wzrokiem, który notorycznie opadał na ziemię.

    - Chłopcze. Głowa do góry. - poinstruował go spokojnie a nawet wyciągnął dłoń i uniósł mu nieco podbródek, by zobrazować, co miał na myśli. - Nie możesz chodzić w sposób taki, jakbyś przepraszał cały świat za swoje istnienie. - powiedział dosadnie mężczyzna, opuszczając swoją dłoń, gdy Credence przybrał prawidłową pozycję. - Plecy mają być proste. Jesteś czarodziejem, pamiętasz? Jesteś jednym z nas. Powinieneś być dumny. To inni mają schodzić ci z drogi, a nie ty im, chłopcze. - tłumaczył dalej, zaczynając teorię zachowania etykiety. - Potrafisz niszczyć mury, a boisz się spojrzeń mugoli? Tych miernot? Jesteś tu ze mną, Credence, i jesteś bezpieczny. - mówił mu, a w jego głosie wyczuwalna była arogancka wręcz, pewność siebie. - Jeśli tylko mi ufasz, wiesz dobrze, że nie dałbym cię skrzywdzić.
    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Sro 24 Lut 2021, 18:27

    Dostał taką odpowiedź, jakiej oczekiwał – że nie będzie musiał oglądać w najbliższym czasie znienawidzonego miasta – ale zamiast się ucieszyć, kiwał głową ze ściągniętymi brwiami. Dobrze, jasne że dobrze, nie chciał widzieć tych wszystkich miejsc, które przypominały mu o fatalnych zdarzeniach ostatnich dni, ale jednocześnie nie potrafił czuć ulgi z tego powodu. To, że pozostawał z dala od Nowego Jorku, nie oznaczało wcale, że równie łatwo zapomni o wszystkim, co się tam wydarzyło. Może mógłby wykorzystać te wspomnienia, żeby zbudować na nich przekonanie o tej sile, o której mówił mu Graves, ale nie był w stanie myśleć o tym teraz. Więc tylko krzywił się na myśl o tej szarej, głośnej metropolii, pełnej ludzi czujących wyższość nad wszystkimi innymi. Tutaj było zupełnie inaczej, tu było w porządku.
    Zamyślił się znowu, mnąc w dłoniach chusteczkę po zjedzonym gofrze. I akurat w chwili, kiedy próbował ją rozłożyć, żeby lepiej przyjrzeć się wyszytemu w rogu inicjałowi, został upomniany. Poderwał głowę, ale w pierwszej chwili po to tylko, żeby spojrzeć na swojego… właśnie, jak powinien o nim myśleć? Opiekun? Mentor? Kimkolwiek dla niego teraz był, należało go słuchać. Kiedy mówił: wyprostuj się, trzeba się było wyprostować. Nawet jeśli… nawet jeśli to wszystko, z czego miała wynikać jego dumna postawa, brzmiało nadal dosyć obco.
    - Nie boję się – skłamał, ale co z tego, kiedy od razu po tym musiał się pilnować, żeby nie przygryźć nerwowo wargi. Potrząsnął krótko głową.
    - Cały czas pan to powtarza, panie Graves – odezwał się wreszcie z większą pewnością – ale ja tego wcale nie czuję. Nie jestem czarodziejem. Może… może dopiero będę. Na pewno będę.
    Poprawił się tylko dlatego, że czuł na sobie uważne spojrzenie. Zerknął na niego przelotnie. Byłby niesprawiedliwy, gdyby chociaż jednym słowem wyraził niepewność wobec tego wszystkiego, co zostało mu obiecane. Byłby niewdzięczny.
    Ale wiele rzeczy pozostawało jeszcze dla niego niezrozumiałych. Jeśli nie spytałby o to teraz, to zapewne nigdy.
    - Więc to nie są wiedźmy, tylko… czarodzieje – zaczął porządkować wszystko na głos, patrząc uparcie prosto przed siebie. – I jest ich dużo? To znaczy, nas, jest nas dużo, panie Graves? Czy mugole to po prostu ci niemagiczni? I jak…
    Zaciął się na chwilę, znowu ściągając brwi. Nie było to takie proste.
    - Jak to jest możliwe, żeby obok jednego świata istniał drugi, zupełnie niedostrzegalny…?
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Sro 24 Lut 2021, 19:21

    Zeszli z głównej alejki i zagłębili się bardziej w miasteczko, pomiędzy niskie, kolorowe domki. Nadal było sielsko, a przechodnie rzadko mijali się z nimi chodnikiem.
    - To nie tak działa. Nie można wyprzeć swojej natury. Jesteś nim już teraz, Credence. Zawsze nim byłeś. - tłumaczył spokojnie Graves, nakierowując myśli chłopaka na właściwy tor. - Bycie czarodziejem następuje już z racji narodzin. Albo ktoś rodzi się z mocą, albo też nie.
    Popatrzył uważnie na jego mimikę, gotów poprawiać jego poglądy, a właściwie to te strzępki informacji, które dotąd wpajali mu mugole. Grindelwald wyczuwał fałsz, więc zwiedzenie go było nie lada sztuką; rozumiał jednak dobrze, że chłopak miał prawo czuć się niepewnie, i miał prawo mówić mu to, co uznawał, że Graves zechce usłyszeć. Na razie ich relacja była bardzo krucha i krążyli wokół siebie, próbując się wzajem wyczuć. Barebone potrzebował czasu, na zyskanie pewności siebie. Czasu i właściwego podejścia - podejścia pozbawionego presji - co było dla Grindelwalda niemałym wyzwaniem, gdyż zwykł osiągać swe cele za pomocą terroru. Poza tym, z natury był niecierpliwy.

    - Ten świat nie jest niedostrzegalny. - kontynuował wyjaśnienia Percival. - Po prostu trzeba wiedzieć, na co się patrzy. I trzeba patrzeć uważnie. Dostrzeganie prawdy wśród fałszu to umiejętność do wyuczenia, to przychodzi z praktyką, wszak niczego nie ma od razu... - przypomniał mu, od razu wczuwając się w rolę mistrza i znowu przejmując kontrolę nad rozmową. - Światy koegzystują między sobą... Choć, właściwym określeniem byłoby raczej twierdzenie, że świat czarodziejski ukrywa się przed światem mugolskim, w tchórzliwej obawie, że mugole zechcą wypowiedzieć nam wojnę. Pomimo tego, że mamy siłę i środki, by niemagiczne osoby posłać tam, gdzie ich miejsce - czyli na kolana przed światem magicznym - rząd woli kryć się po kątach i unikać odpowiedzialności, co powinno - i musi - się zmienić.
    Podszedł do drzwi niewielkiej, przysadzistej kamienicy.

    - To tutaj. - powiedział lekkim tonem, zmyślnie zmieniając temat z poważnego, na błahy, zanim w jego głosie pojawiłaby się zbyt agresywna nuta. - Zapraszam.
    Weszli po schodach niewielkiej klatki schodowej, na piętro. Stanęli przed niepozornymi drzwiami. Credence zerknął na nie, i wtedy Percival wyjął różdżkę, dotykając jej czubkiem miejsca w pustej ścianie.
    - Tu. Dokładniej.
    Ściana zdawała się rozszerzyć, ukazując inne drzwi. Duże, mahoniowe, ze srebrnymi zdobieniami. Kompletnie nie pasowały do reszty kamienicy, wyglądając tak, jakby chroniły jakąś ogromną rezydencję.
    Graves nacisnął klamkę i wszedł do środka, usuwając zaklęcia zabezpieczające.
    Było to jedno z jego mieszkań, z którego korzystał rzadko, ale czuł do tego miejsca pewien sentyment i nie potrafił się go ot tak pozbyć.
    Mieszkanie składało się z pięciu pokoi. Ozdobione w stylu klasycznej elegancji, nie było jednak tak pełne przepychu, jak Grindelwald miał w pozostałych kryjówkach.
    Mężczyzna poprowadził chłopaka wprost do właściwych drzwi.

    - To jest twój pokój. Ma widok na morze. - oznajmił krótko, otwierając je przed nim i wskazując na wnętrze. - Masz tam wszystkie potrzebne rzeczy; książki, biurko, ubrania. - Graves nie wspomniał, że w międzyczasie spaceru nakazał przygotować wszystkie rzeczy skrzatowi domowemu; na razie nie chciał zapoznawać Barebone'a ze służbą.
    - Po prawej stronie jest salon. Mój pokój jest naprzeciwko - wyjaśniał dalej, zapraszając go gestem, by zwiedził dalszą część domu. - Kuchnia jest tutaj... - pokazał mu jasne wnętrze, gdzie na stoliku stały w wazonie świeże kwiaty, sprawiając jeszcze przytulniejsze wrażenie.
    Poszli jeszcze głębiej; Graves przystanął przy czarnych drzwiach.
    - Tutaj nie wchodź. - powiedział krótko. - Zrobiłbyś sobie krzywdę. Pokój jest zabezpieczony magicznie.
    Poszli jeszcze dalej. Percival pokazał młodzieńcowi pracownię.
    - Tu zwykle przesiaduję, gdy mam coś do zrobienia. Na co dzień staram się zostawić swą pracę w Ministerstwie, ale nie zawsze mi się to udaje. Możesz tu przychodzić, jeśli będziesz miał do mnie jakieś pytania. Będę też uczył cię tutaj zaklęć, w najbliższej przyszłości.
    Kiedy wydawało się, że powiedział już wszystko, powrócił do przedpokoju i ściągnął płaszcz, odwieszając go na wieszak przy szafie.

    - Rozgość się. Zapoznaj z mieszkaniem. Za godzinę pójdziemy na obiad. - poinstruował Percival, zajmując się rozwiązywaniem granatowego szalika. - W bibliotece znajdziesz podstawowe książki, z którymi masz za zadanie zapoznać się w tym tygodniu. Powiedzą ci więcej o czarodziejskim świecie i jest to absolutne minimum do twojego dalszego szkolenia. - czarodziej uniósł zachęcające spojrzenie na chłopaka. - Liczę, że będziesz miał wiele pytań.
    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Czw 25 Lut 2021, 14:41

    Trudno było pojąć to wszystko tak od razu, choćby biorąc pod uwagę mroczną świadomość, że Mary Lou zawsze miała częściową rację. Wierzyła, że między nowojorczykami żyły wiedźmy i tę samą wiarę włożyła w głowę Credence’a. Myślał o tym zupełnie mimowolnie, obserwując, jak w jednym miejscu ściany, tam gdzie jeszcze chwilę temu nie było zupełnie nic szczególnego, wyrastają bardzo szczególne drzwi. Jak nazwał go tamten polityk, ten który niedługo potem zginął tragiczną śmiercią? Nazwał go dziwadłem, czyż nie? Dziwadło – bo uważał go za dość naiwnego, żeby wierzyć w czary, w jakieś niemożliwe zjawiska zachodzące w tym normalnym, cywilizowanym świecie. Był przecież XX wiek, kto wierzył jeszcze w sztuczki cyrkowych czarodziejów! Ale to nie Credence był w tym wszystkim naiwny. To ci inni – ci, o których mówił pan Graves – uparcie pozostawali zbyt krótkowzroczni, by dostrzec istnienie żyjących obok nich ludzi, szczególnych ludzi, uzdolnionych, silnych, niezwykle ciekawych. Ludzi, którzy nie potrzebowali poczty, bo wiadomość wysyłali jednym gestem, którzy nie musieli cisnąć się w zatłoczonych, głośnych pociągach, bo przenosili się z jednego miejsca w drugie w mgnienie oka, wreszcie – ludzi, którzy żyli w ukryciu, w domach takich jak ten, widocznych tylko dla kogoś, kto o nich wiedział.
    Czyny przemawiały do coraz jaśniejszego umysłu o wiele głośniej, niż słowa, widoki miały większą moc od wyobrażeń. Znalezienie się nagle w domostwie, które w warunkach zgodnych z fizycznością nie powinno w ogóle istnieć, a później znalezienie w nim swojego własnego, prywatnego pokoju, większego niż zajmowany dotąd pokoik na poddaszu – oto, co sprawiało, że Credence rzeczywiście nie chciał już opuszczać głowy. Kiedy został sam, kiedy wreszcie zamknęły się za nim drzwi nowej sypialni, wykonał coś na zasadzie bardzo szybkiego eksperymentu: zamknął oczy, zacisnął powieki ze wszystkich sił… a potem bardzo ostrożnie je otworzył. Nic nie zniknęło. Nadal tutaj był, czuł pod palcami śliskość polerowanego drewna, z jakiego wykonano łóżko, miękkość białej pościeli. Na marynarce i butach ciągle miał kurz wyniesiony z domu przyszywanej matki. Wszystko to działo się naprawdę.
    Naprawdę.

    - „Szukając schronienia w obliczu groźnej burzy, człowiek pierwotny natknął się na ułamaną gałązkę drzewa, które rosło nieopodal. Oglądał ją z ciekawością, a zabrudził drewno palcami i pozostawił na nim swój ślad. I gdy gałązką tą poruszył nierozważnie, tak że smagnęła ciało jego i zadała mu ból, wykrzyknął dźwięki okrutne, i smagnął raz jeszcze, i ciął powietrze. A wydała z siebie gałązka iskrę. W ten sposób dane światu zostały: różdżka magiczna, ogień oraz najpierwsze z zaklęć”.
    Credence podniósł wzrok znad książki, którą trzymał w dłoniach, i posłał siedzącemu po drugiej stronie stołu Gravesowi gorączkowe spojrzenie. W jego oczach płonęły jakieś szczególne iskierki, całkiem jakby chciał spytać zadziornie „i co pan na to powie, panie Graves?”.
    Fragment, który przeczytał na głos, pochodził z jednej z książek, które miał do dyspozycji w swoim pokoju. Można by pomyśleć, że pozostawszy wreszcie sam na sam powinien raczej odpocząć i zażyć nieco snu, ale wszelkie podobne myśli porzucił z chwilą, kiedy tylko zajrzał na początkowe strony tej, która skusiła go złoconą obwolutą. Po pierwszych słowach przeczytał następne, a potem jeszcze i jeszcze dalsze, aż do momentu, w którym pan Graves przyszedł zaprosić go na obiad. Zastawał chłopaka siedzącego na łóżku, już bez marynarki, pochłoniętego lekturą do tego stopnia, że nie zgodził się odłożyć książki nawet, gdy miał już siadać do stołu.
    - Więc pierwsze różdżki pojawiły się wraz z pierwszym człowiekiem – mówił teraz, ledwie zauważając wykwitnie podaną pieczeń na stojącym przed nim talerzu. – I pierwsze zaklęcia również? Czy każdy czarodziej musi mieć różdżkę…?
    Oderwał wzrok od Gravesa, żeby przerzucić kilka stron, jakby spodziewał się znaleźć tam odpowiedź. Ale dalej były już tylko solidne dane historyczne, bardziej traktujące o rzeczywistości, niż podane we wstępie założenia i legendy o początkach magii. Przed oczami przemknęło mu kilka wytłuszczonych tytułów: czarownicy egipscy, Babilonia, kryzys magii w pierwszych wiekach średniowiecza. Gdyby mógł, pochłonąłby wszystkie te informacje za jednym posiedzeniem.
    Zaraz ściągnął brwi, bo w jego głowie wykwitło jeszcze jedno pytanie.
    - Pan ma różdżkę, panie Graves – przypomniał sobie. – A czy ja… też dostanę swoją? Skąd się je bierze?
    Po czym spłoszył się nieco przez własną zapalczywość i dodał już o wiele ciszej:
    - Czy mógłbym zobaczyć tę pańską z bliska?
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Czw 25 Lut 2021, 20:47

    Grindelwald słusznie założył, że chłopak będzie zainteresowany swoją nową rzeczywistością, ale nie podejrzewał, że tak szybko się w nią wciągnie. W zasadzie, że wciągnie się w nią momentalnie. Gdy zgodnie z zapowiedzią, Graves przyszedł do niego za godzinę, zastał go z nosem w książce, siedzącego na łóżku; młodzieniec nawet nie zdążył się przebrać, tak bardzo był wciągnięty w nową lekturę.
    Czarodziej ukrył nikły uśmiech, który cisnął mu się na wargi. Popatrzył przez chwilę na Barebone'a, przypominając sobie swoje młode lata. Też miał zacięcie do książek, zapał do nauki... Miał ten błysk w oku, który przejawiał Credence, gdy w końcu, podekscytowany, oderwał się na moment od lektury.
    Percival zaprosił go do stołu, ale nawet przez myśl mu nie przeszło, by zabronić chłopakowi brać książki ze sobą. Nie.. Grindelwald był ostatnim, który zechciałby odbierać możliwość nowej wiedzy młodemu czarodziejowi.
    „Szukając schronienia w obliczu groźnej burzy, człowiek pierwotny natknął się na ułamaną gałązkę drzewa, które rosło nieopodal. Oglądał ją z ciekawością, a zabrudził drewno palcami i pozostawił na nim swój ślad. I gdy gałązką tą poruszył nierozważnie, tak że smagnęła ciało jego i zadała mu ból, wykrzyknął dźwięki okrutne, i smagnął raz jeszcze, i ciął powietrze. A wydała z siebie gałązka iskrę. W ten sposób dane światu zostały: różdżka magiczna, ogień oraz najpierwsze z zaklęć”. - zacytował Barebone, poruszonym tonem.
    Gdy Graves patrzył w jego stronę, odniósł niemal wrażenie, że ktoś podmienił tego zastraszonego chłopaka. Że w międzyczasie, w ciągu tej krótkiej godziny, Credence zyskał jakąś wolę życia, jakiś entuzjazm, który w niezwykły sposób przejawiał się teraz w jego głosie i w zachowaniu. Percival bardzo pilnował swojego wyrazu twarzy, by był poważny i stateczny, ale na jego wargach non stop zbłądzał uśmiech wskazujący na to, że czuł zalążek dumy z tego młodego chłopaka. Barebone robił niezwykłe postępy, w jego pojmowaniu, podejściu do życia. Wydawało się, że wystarczyło mu dać tylko trochę uwagi i stabilizacji, by zaczął rozkwitać, rozwijać się niczym kwiat wystawiony wreszcie na słoneczne promienie.
    Grindelwald zał tą ekscytację z pochłaniania nowej wiedzy. Znał ją doskonale. Nie mógłby odmówić chłopakowi odpowiedzi na męczące go pytania, choć był faktycznie zdziwiony, że zaczną następować one tak szybko.
    - Różdżki, wspaniały temat! - powiedział Percival, podwijając powoli rękawy koszuli, przed podejściem do posiłku. - Jeden z tych bardziej intrygujących i jednocześnie całkiem obszerny, więc dobrze, że o to spytałeś. - Czarodziej uniósł spojrzenie na młodzieńca, przechodząc do właściwego wykładu. - Każdy czarodziej, który zaczyna uczęszczać do szkoły magii, musi zostać wyposażony we własną różdżkę, takie są zasady. Niemniej różdżka sama wybiera swojego właściciela, dlatego skuteczność wykonania zaklęcia niepasującą różdżką jest niska, czyli nie można rzucać zaklęć nie swoją własnością, bez ryzyka, że czar się nie powiedzie, lub nie zostanie wypaczony. - tłumaczył dokładnie, a nawet uśmiechnął kątem warg. - Zdarzają się sytuacje, w których różdżka może zostać zniszczona, oraz takie, gdy różdżka zostaje przekazana przez prawowitego właściciela w nowe ręce; wtedy może się ona dostosować do nowego czarodzieja. Zwykle kupuje się je w specjalnych sklepach, jednak są osoby, które wolą je stworzyć osobiście, to niezwykle trudna i żmudna sztuka. - Graves wyciągnął swoją i pod pilnym wzrokiem chłopaka, skierował jej czubek w stronę niewielkiej biblioteczki przy drzwiach prowadzących na balkon. - Accio. - mruknął, a jedna z książek o tematyce różdżek wyskoczyła z szafki i łagodnie pomknęła ku Credence'owi, opadając obok niego na stół. - Więc tak, w swoim czasie dostaniesz swoją różdżkę, jednak najpierw nauczę cię podstawowej kontroli mocy. To, co właśnie zaobserwowałeś, było tradycyjnym rzuceniem czaru. Od tego będziesz zaczynał naukę. Ale to dopiero początek, spójrz. - Graves wykonał ten sam gest, co poprzednio, tylko bez wymawiania zaklęcia na głos. Kolejna książka opadła na tą pierwszą, robiąc przy młodzieńcu niewielki stos. - Można używać magii, bez wymawiania zaklęć. Co więcej - Graves odłożył różdżkę na stół i wykonał ten sam gest, dłonią i w zupełnej ciszy, a kolejna tematyczna książka trafiła na te poprzednie. - Możliwym jest panowanie nad magią bez użycia różdżki, ale to mało popularna, bo bardzo zaawansowana metoda, która wymaga niezwykłego skupienia i długoletniej praktyki.
    Grindelwald wstał z miejsca, ujął różdżkę i przeszedł się do chłopaka, by położyć ją tuż przed nim.

    - Różdżka, Crednce, to przedmiot uznawany za bardzo osobisty. - pociągnął Percival. - Jeśli ktoś daje ci taką do rąk, oznacza, że obdarzył cię zaufaniem.
    Graves przysunął sobie krzesło lekkim gestem i usiadł przy chłopaku, na razie niezainteresowany spożywaniem obiadu, a pociągnięciem dalszego szkolenia. - Śmiało, weź. Obejrzyj z bliska. Tylko nią nie machaj. Jestem od dziś twoim mistrzem, co oznacza, że nie będzie to uchybieniem etykiety.
    Różdżka Percivala Gravesa była czarna, o stalowych elementach. Smukła, długa na piętnaście cali, stanowiła jedynie część przebrania Grindelwalda, którego właściwa różdżka wyglądała zupełnie inaczej.
    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Czw 25 Lut 2021, 23:17

    Szkoły magii? Różdżkarze? Nagle zamiast jednego pytania pojawiały się ich dziesiątki, bo okazywało się, że w świecie magii istnieją zjawiska, o jakich trudy było myśleć przeciętnemu człowiekowi. Ale przecież były oczywiste. Credence ganił się w głowie za to, że nie dopuszczał dotąd do siebie myśli o tym wszystkim, co gdzieś tam musiało być przecież na wyciągnięcie ręki: jeśli zwykli ludzie prowadzili sklepy, to czarodzieje też musieli to robić, musieli mieć szkoły, urzędy, domy podobne do tego, pełne niespotykanych nigdzie indziej przyrządów i choćby książek, no właśnie, takich jak te tutaj! Jak to możliwe, że wcześniej niczego nie zauważył? Jego przybrana matka tropiła wszelkie odstępstwa od normy z zaciekłością gończego psa, ale nigdy tak naprawdę nie była nawet blisko prawdy, nie otarła się choćby o przedsionek tego, z czym próbowała walczyć. Książki opadały na stół, każda przyciągana coraz mniej wyraźnym rozkazem, a Credence mimowolnie myślał o tym, jak nieistotna była nagle tamta kobieta, jak mała. Przypominał sobie zabawkową różdżkę, którą zniszczyła – i chociaż głęboko w sobie wolał odepchnąć tę myśl, niż się na niej skupiać, choć nadal czuł przez to wszystko groźny ścisk w gardle, to jednak nagle doznawał też pewnej ulgi, kiedy o tym myślał. Nawet jeśli jeszcze kiedyś przyjdzie mu się zmierzyć z podobnym strachem i podobnymi ludźmi, to niewątpliwie będzie znał już wówczas solidny sposób, by się im przeciwstawić. Wyglądało na to, że magia potrafiła rozwiązać każdy problem.
    Ostrożnie zamknął książkę o historii magii, odkładając ją na bok kiedy tylko pan Graves znalazł się bliżej. Jego różdżka wyglądała inaczej, niż tamta zabawkowa. Wykonano ją ze szlachetnego drewna, metodą obcą zapewne byle stolarzowi. Była lekka i elegancka, tak że Credence poczuł się przez chwilę niegodny trzymania jej w chudych palcach – ale tylko przez tę chwilę, dopóki sam Graves nie zapewnił go, że to dowód zaufania, że może to robić. Mistrz. To słowo rozbrzmiewało w jego głowie przez jakiś czas.
    - Dziękuję – szepnął wreszcie, z powrotem nieco pokorniejąc, kiedy oddawał różdżkę jej właścicielowi. O nic więcej nie próbował dłużej pytać, tylko gdy Graves wrócił na swoje miejsce, spuścił wzrok i wziął się wreszcie za jedzenie. Myślami błądził gdzieś daleko, po fantazyjnych wyobrażeniach czarodziejskich budynków, ulic, kto wie, czy nie całych miast.
    Trzy książki leżące dotąd na brzegu stołu zniknęły tak szybko, jak tylko Credence wrócił do swojego pokoju.

    Tego samego dnia odkrył jeszcze jedną rzecz, już nie zawartą na pożółkłych stronach podręczników i leksykonów, ale podczas szperania wśród papierów wypełniających przeszklone szafy w jadalni. Ktoś musiał tu sprzątać. Albo może nie ktoś, może coś – może to był po prostu czar, który sprawiał, że przedmioty wracały do właściwego sobie porządku. Bo kiedy wchodził do pokoju, widział ciągle część srebrnej zastawy pozostałej na stole od obiadu, zupełnie jakby ktoś zaczął sprzątać, ale nie dokończył. I dokładnie wtedy, kiedy stał zwrócony ku szafie, przyglądając się jakiemuś wypłowiałemu drzeworytowi – ruchomemu! – za jego plecami rozległ się dyskretny szczęk metalu, Credence drgnął, odwrócił gwałtownie głowę i wtedy właśnie zdał sobie sprawę, że stół stał się pusty. Nawet błyszczał bardziej, całkiem jak gdyby ktoś dopiero co zdołał polakierować blat. A mimo to nikogo tu nie było. Zauważyłby przecież, prawda? Nie mając odwagi zawracać panu Gravesowi głowy o taką drobnostkę, zwinął kilka z tych ruchomych obrazków i z powrotem zaszył się w swoim pokoju.

    Zmianę czasu zauważył tylko dlatego, że w którymś momencie musiał zapalić lampę, żeby móc dalej czytać. Która była godzina? Podniósł wzrok znad książki, potarł oczy i chwilę patrzył za okno: tam, gdzie wcześniej rozpościerało się czyste białe niebo, świecił teraz księżyc, srebrząc morze przecinkami odblasków. Credence zsunął się z łóżka, wciągnął z powrotem buty i ostrożnie wyjrzał na korytarz. Traf chciał, że dokładnie w tej samej chwili pan Graves wyszedł z innego pokoju, ich spojrzenia się spotkały.
    - Zrobiło się późno – zabrzmiał cichy głos Credence’a. – Czy powinienem życzyć panu dobrej nocy?
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Pią 26 Lut 2021, 02:33

    Graves, który uporał się z częścią pracy na kolejny dzień - dzień, w którym znów nie zamierzał być w Ministerstwie, a przynajmniej, niezbyt długo - wyszedł z pracowni i skierował się do pokoju Credence'a uznając to za najwyższy czas do kontynuowania jego szkolenia.
    Ale Credence uprzedził go; pierwszy opuścił pokój, być może potrzebując czegoś i wtedy spojrzeli na siebie, stając w korytarzu. Graves dostrzegł zawahanie na jego twarzy.
    "Czy powinienem życzyć panu dobrej nocy?" - spytał młodzieniec, co nasunęło Percivalowi krótkie przemyślenie. Graves nie tylko miał teraz ucznia. Miał również wychowanka, ponieważ w wielu aspektach, Credence wymagał od niego opieki. Nie był to tylko aspekt fizyczny - kontrolowanie jego mocy - ale też i psychiki, która z ową mocą miała ścisły związek. Tężyzna fizyczna Barebone'a również pozostawiała wiele do życzenia, a było wiadomym, że zdrowy czarodziej łatwiej przyjmował nauki, niż słaby i zabiedzony.
    Zamiast mistrza, Graves przejął wiele z obowiązków z roli ojca, którego przecież Credence nigdy nie miał. Nie miał kto go uczyć o własnej wartości, nikt nie pokazał mu jak walczyć, jak zachowywać się wobec kobiet... Grindelwald dopiero w tym momencie odczuł, że ma na barkach naprawdę dużą odpowiedzialność.
    - Jeszcze nie. - powiedział całkiem łagodnym tonem, puszczając chłopakowi krótki uśmiech. - Najpierw, pójdziemy na spacer nad morze. - Czarodziej podtrzymał z nim spojrzenie i dodał  bardziej dosadnym tonem. - Dosłownie nad morze. Dlatego przebierz się w coś, co szybko wyschnie. Na zewnątrz jest ciepło a jutro będzie upalnie. To idealna pora na wieczorną lekcję. Widzimy się za kwadrans przy drzwiach.

    *

    Szli tą samą alejką, którą przybyli do kamienicy. Ulice były puste, a łagodne światło latarni oświetlało brukowany chodnik.
    Graves milczał cały czas, ciesząc z miłego spaceru i dopiero, gdy przystanęli przy plaży, zabrał spokojnie głos.
    - Widzisz, Credence... - zaczął mężczyzna, zamaszystym gestem wskazując na wodę. - Ocean to wspaniała metafora do opisania istoty mocy czarodzieja. Dlatego tu jesteśmy. Żeby zacząć od podstaw. Nie jestem fanem standardowej nauki, uważam ją wręcz za płaską i nudną, dlatego zrobimy coś ekscytującego. Chodź, ściągaj buty.
    Krótkim gestem wyczarował ławkę pośrodku plaży i gdy sam dał młodzieńcowi przykład, ściągając buty i skarpetki, położył je wraz z płaszczem na deskach siedziska. Prawdziwy Percival Graves prawdopodobnie nigdy nie pokusiłby się o takie zachowanie, uznając je za infantylne i niepoważne, ale Grindelwald lubił robić szalone rzeczy i bardzo często szedł za głosem instynktu.
    Czarodziej przykucnął przy brzegu, muskając ręką powierzchnię wody; okoliczne fale zdawały się uspokoić pod jego palcami.
    - Och. To idealna temperatura na kąpiel. - powiedział lekkim tonem Graves, a potem obrócił się do Credence'a i zaprosił go gestem, by stanął obok niego. - Czy potrafisz pływać, Credence?
    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Pią 26 Lut 2021, 23:07

    Jak należy ubrać się na czarodziejski trening?
    Credence stanął przed szafą, objął chude ramiona, ale im dłużej wpatrywał się w elementy garderoby wypełniające jej wnętrze, tym mniejszą miał jakąkolwiek pewność. Ale to chyba nie była kwestia… etykiety. Prawda? Czy na taką lekcję należało ubrać się równie elegancko, jak dawniej ubierał się do szkoły, czy też raczej w coś praktycznego i wygodnego? Że też w ogóle musiał się nad tym zastanawiać… W szafie wisiało kilka czystych koszul z dobrego materiału – lepszego niż ten, do którego przywykł – komplet spodni i kamizelek, a nawet marynarka niezwykle podobna do tej, którą nosił na co dzień. Nie próbował zastanawiać się nad tym, jak to możliwe, że ubrania na niego pasowały i były w odpowiednim fasonie. O wyposażenie tego domu nie było większego sensu pytać, skoro nawet srebra po obiedzie potrafiły same się posprzątać.
    Wreszcie z ciężkim westchnięciem wyciągnął tę koszulę, która w rogach kołnierzyka miała wpięte metalowe chrabąszcze, ale nie dokładał do tego ani kamizelki, ani krawata. Zapiął tylko starannie każdy guzik po kolei, naciągnął na ramiona szerokie szelki podtrzymujące spodnie i obdarzył swoje odbicie w lustrze spojrzeniem, które bardzo starało się być przychylne. W ubraniu, które nie nosiło już żadnych śladów zdarzeń z Nowego Jorku, można było o nich prawie zapomnieć.

    Dźwięk ich kroków nie niósł się echem, ale pozwalał się łagodnie pochłaniać przez wszystko co mijali: wilgotnawe drewno deptaka, piasek srebrzący się w nocnej poświacie, drzewa przybierające w mroku niepokojące, fantazyjne kształty. Było na tyle spokojnie, że z daleko można było uznać przycupnięte na brzegu miasteczko za makietę; w kilku domkach paliło się światło, ale nie dobiegał stamtąd żaden dźwięk. Szumiało morze, czasem odezwał się tylko jakiś nocny ptak albo nietoperz. Gdyby zechcieć się tu położyć, można by zasypiać pod najspokojniejszym niebem na ziemi.
    Credence szedł obok pana Gravesa, za jego przykładem nie pozwalając sobie na zakłócanie ciszy. Wróciło w nim trochę z poprzedniej postawy: zdawał się być wycofany, ale oczyma chciwie chłonął wszystko, co się przed nim pojawiało, analizował po swojemu i zapamiętywał. Odnosił wrażenie, że choćby miało minąć wiele lat, nadal będzie pamiętał to miejsce tak samo wyraźnie.
    Może zresztą wybór miejsca nie był przypadkowy? Pan Graves zdawał się nie robić niczego przez przypadek – dlatego kiedy wreszcie się odzywał i przywoływał to porównanie, jak gdyby od dawna szykowane i smakowane, o oceanie i mocy, ich obecność akurat tutaj zdawała się nabierać jeszcze głębszego znaczenia.
    Credence nie protestował, w ogóle nic zrazu nie powiedział, tylko dogonił mistrza. Przy ławce stały niebawem dwie pary butów, dwa nieostre czarny kształty trudne do rozpoznania na pierwszy rzut oka, on zaś stawał w piasku już boso. Dopiero wtedy się odezwał.
    - Kąpiel? – zająknął się, próbując dostrzec na twarzy Gravesa jakiś znak, że żartuje. Niewątpliwie coś wprawiało go w dobry nastrój, ale trudno byłoby się łudzić, że to żart. Credence podszedł bliżej, ale zaczął już pocierać knykcie w nerwowym odruchu.
    - Pływać… nie umiem, panie Graves. Nigdy nie musiałem. To nigdy… nigdy nie było potrzebne.
    Morze nocą zdawało się zupełnie nie mieć dna, nawet przy samym brzegu, gdzie spadek dna był przecież niewielki; zdawało się czarne i nieskończenie głębokie. Szumiąca kusząco kadź atramentu, odbicie nieba.
    To zdecydowanie nie najlepszy pomysł, żeby próbować pływać po ciemku.
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Pią 26 Lut 2021, 23:41

    - Tak obstawiałem. - głos Gravesa zdawał się całkiem zadowolony. - Bo zamierzam cię rzucić dziś na głęboką wodę... Wprawdzie nie dosłownie - Mężczyzna znowu robił szeroki gest ręką, wskazując taflę oceanu. - Ponieważ tu jest akurat mielizna. Ale w przenośni, dokładnie, taki mam zamiar. Możesz być pewien, że nie zagraża ci nic, poza zamoczeniem ubrania. Jednak nadal będzie to lekcja, która może ci się przydać. Może nawet wcześniej, niż byś tego chciał.

    Graves na moment popadł w zamyślenie, najwyraźniej porwany prądem tylko sobie znanych idei, a - być może - dostał nagłej wizji, które dopadały go w najmniej spodziewanych momentach i patrząc w pustkę przed siebie, zdawał się parę sekund kompletnie nie reagować na otoczenie.

    - Khm. - odchrząknął lekko, kiedy wizja minęła, a potem potrząsnął głową, niczym pies wychodzący z wody. - Zaczniemy od teorii.
    Przemyślanym gestem podniósł dłoń i położył ją na ramieniu chłopaka, wyczuwając jego rosnącą niepewność.
    - Widzisz, Credence - zaczął, odrobinę zadumanym głosem. - Ocean jest właśnie jak moc. Ogromny, nieposkromiony, przerażający i niezbadany... O ile nie spróbuje się go poznać, oswoić i końcowo: ujarzmić.
    Graves zrobił kolejny gest dłonią i tym razem, u ich stóp, pokazała się zamarznięta, lodowa ścieżka, po jednej dla każdego, zawieszona odrobinę ponad krawędzią fal.
     - Ocean, wzbudza niepokój. Jest nieprzewidywalny, chaotyczny, obcy. Potrafi wciągnąć i pochłonąć te osoby, które nie są przygotowane do obcowania z nim... Ale dla osób, które go rozumieją, jest najlepszym przyjacielem i druhem.
    Percival wszedł bez wahania na ścieżkę; głowę trzymał prosto, patrząc gdzieś w horyzont.
    - Idź przed siebie i słuchaj mojego głosu. Dotrzymaj mi kroku. Postaraj się nie spaść. - dawał krótkie, jasne polecenia. -  Będzie ślisko. Musisz zaufać instynktowi. Wczuj się w samego siebie. Tylko od ciebie zależy to, czy spadniesz w dół, czy nie. - Postąpił kolejny krok. - Wyczuj swoją moc, Credence. Ona ciągle jest w tobie: owszem, przygasła, spokojna jak dzisiejszy ocean... Ale gotowa do sztormu, jeśli jej na to pozwolisz. Jednak to nie strach powinien prowokować ją do sztormu. Nie strach... - Graves wyciągnął do niego dłoń. Zdawał się teraz niezwykle poważny. - Chwyć mnie za rękę. Musisz mi zupełnie zaufać.
    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Sob 27 Lut 2021, 00:47

    Teraz dopiero musiał się skupić. Przełknął ślinę, zacisnął zęby i żeby pokazać, że jest gotowy, zaraz starał się o zacięty wyraz twarzy. Rozumiał, że ta chwila ciszy, którą dał mu pan Graves, miała służyć właśnie temu, by szybko przemyślał swoje podejście i rzeczywiście zrobił to, patrząc z uporem w piasek u swoich stóp. Jeśli słyszał, że nic złego mu się nie stanie, to tak właśnie było. Spróbował obudzić w sobie ten sam zapał, który rodził się, kiedy jeszcze kilka godzin temu sięgał do pierwszych książek o tym nieznanym, nowym świecie, i zaczynał dopiero go poznawać. Przecież chciał być taki, jak starożytni magowie, o których czytał, chciał dokonywać czynów, jakie oglądał tylko na tych niesamowitych, ruchomych ilustracjach. Jeśli to był pierwszy krok ku takiej właśnie mocy, to musiał się przełamać i go wykonać.
    Dlatego zdołał zdusić w sobie strach. Dlatego i dzięki motywacji, jaką dawał mu pan Graves. Nic mu nie groziło, dopóki jego mistrz czuwał. Tym razem wbijał spojrzenie w łagodne fale tak, jakby chciał samym wzrokiem powiedzieć: nie boję się was, nic nie możecie mi zrobić, jesteście tylko możliwym do ujarzmienia żywiołem. Co odpowiedziałoby mu morze, gdyby miało taką możliwość? Nie chciał sobie tego wyobrażać. Tylko raz zadrżał mu oddech, raz się jeszcze zawahał, ale zaraz po tym kręcił krótko głową, jakby odrzucał od siebie negatywne myśli. Ostatni nerwowy krok a miejscu – i kolejny, już naprzód, na złożoną z kryształów ścieżkę. Lód sprawiał chłodne wrażenie w porównaniu z nagrzanym przez cały dzień piaskiem, nieoczekiwane, ale nie nieprzyjemne.
    Wziął jeszcze jeden głęboki wdech i zaraz chwytał wyciągniętą ku niemu rękę. Teraz naprawdę nie było już nic poza nimi dwoma. Głos pana Gravesa zagłuszył wszystko, bo reszta była nieistotna. Musisz się skupić, Credence – powtórzył sobie – musisz to zrobić całkiem podświadomie. Niebo było tak samo czarne, jak woda, więc nie czyniło to żadnej różnicy, czy patrzy się w dół, czy przed siebie. Żadnej, prawda?
    - Jestem gotowy. – Chciał, żeby jego głos zabrzmiał pewniej, ale nie był w stanie tak do końca nad tym zapanować. Pierwszy krok zrobił trochę zbyt gwałtownie. Lód wydał z siebie suchy trzask, zmuszając Credence’a do zaciśnięcia powiek, tak że dopiero po jeszcze jednej chwili był w stanie ruszyć dalej, starając się wreszcie skupić na tym wszystkim, o czym mówił mu mistrz. Wyczucie. Opanowanie. Spojrzenie w głąb siebie, oparcie się raczej na instynkcie, niż rozumie. I zdawało się, że po kilku kolejnych krokach przychodziło mu to już nieco większą łatwością, chociaż… Trudno było ocenić, czy przypadkiem powodzenie to nie wynikało z jednej prostej przyczyny, jaką był silny, stanowczy uścisk znajomej dłoni.
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Sob 27 Lut 2021, 02:24

    Z każdym kolejnym krokiem, było coraz ciemniej. Światła latarni zacierały się, przestały docierać do czarnej toni oceanu, rzucając jedynie nikłe rozbłyski na spienionych, łagodnych falach.

    - Ocean, który masz w sobie, jest teraz spokojny, nieuchwytny, ponieważ nie wzburzają go żadne gwałtowne emocje. - Kontynuował powoli Graves, przymykając oczy i wczuwając się we własną moc. Jego kroki były pewne siebie i precyzyjne, jakby dokładnie wiedział, dokąd prowadzi droga. - Zmienimy ten stan rzeczy. Nie możesz nauczyć się kontroli nad czymś, co jest zupełnie uśpione.

    Graves skoncentrował się i spróbował wczuć się w energię chłopaka, wychwycić drobne niuanse i drgnięcia mocy, poznać je, zanim wybuchną w niekontrolowanej sile.

    - Wiesz, dlaczego tu jesteśmy, Credence? Jesteśmy tu, ponieważ postawiłeś się wreszcie tej mugolskiej miernocie, która miała czelność wyżywać się na tobie przez lata. - powiedział dosadnie, kontynuując powolny marsz. - Ponieważ usunąłeś wraz zawartością ten zbytek łaski, jakim był cały sierociniec... Zmiotłeś go w pył, wyraziłeś swój gniew, zrobiłeś w końcu to, do czego miałeś przyrodzone prawo! - w głosie Gravesa znowu pojawiła się nuta gorliwej aprobaty. - Czy czujesz się dobrze? Czy jest ci już lepiej? Masz prawo czuć dumę... Ale to dopiero początek!

    Percival poczuł nagłe drgniecie mocy u Barebone'a i uśmiechnął się kątem warg, do samego siebie.

    - Twoja moc, Credence, to twój nieśmiały przyjaciel. Przyjaciel, który reaguje bezmyślną gwałtownością wtedy, gdy ty tracisz nad sobą kontrolę... To przyjaciel, którego musisz dobrze poznać i przestać się go wreszcie obawiać. Na razie jest odepchnięty, wycofany, niezrozumiany... Boi się, Credence. Boi się, ale mimo to, chce zaistnieć. Che mieć prawo do wyrażania siebie. Rozumiesz to, prawda? - szepnął. -  Potrafisz to pojąć. Wcale nie jesteście od siebie tak różni.

    Kolejne drżenie mocy było już gwałtowniejsze. Cokolwiek nie działo się w głowie chłopaka, prawdopodobnie sprawiało, że zaczynał zdawać sobie sprawę z istnienia swojej siły.

    - Nie musi być destrukcyjny. Wypuszczony na zewnątrz, bez kontroli, bez stabilizacji, będzie szaleć i ciskać się, póki nie opadnie z sił. A nie tego chcesz, Credence. Nie możesz uciszać samego siebie. Nie możesz sam się zamykać w klatce.

    Graves uścisnął jego dłoń nieco mocniej.

    - Pomogę i tobie, i jemu, wam obu. On nie musi być oceanem, który kiedyś zechce cię wciągnąć w otchłań, w szaleństwo. Może być twoją siłą, sojusznikiem i pasją. Dopóki nie poczujesz się pewny sam z sobą, on również z tobą nie będzie czuł się pewien.

    Grindelwald otworzył oczy i zaczął obserwować mimikę chłopaka.

    - Daj sobie trochę przestrzeni, wolności. Poczuj to, że ta stłamszona moc, która jest w tobie, nie jest niczym innym, tylko tobą samym. Przerażonym i odepchniętym. Podaj sobie rękę, wyobraź sobie to; okaż mu wsparcie, tak, jak ja, kiedy cię trzymam. Nie dzieje się nic złego. Masz prawo czuć się ze sobą dobrze.

    Przeszli jeszcze parę kroków. Głos Gravesa zrobił się bardziej łagodny.

    - Możesz wypuścić swój gniew i strach w każdej chwili. - wyrzekł. - Nie utrzymuj tego w sobie. Już nikt, nigdy nie będzie cię bił i upadlał. Ta frustracja, którą nosisz, żal, złość, smutek, to wszystko sprawia, że cierpisz - i cierpisz niepotrzebnie. Możesz się tego pozbyć, wiesz o tym? - kontynuował miękko. - To będzie dobry początek. Nie chcesz, żeby twój przyjaciel cierpiał, prawda? Dlaczego zamykasz go z tym wszystkim sam na sam? Daj mu dziś trochę wolności... Tutaj. Teraz. Pamiętaj: trochę. Jeśli dasz mu za wiele, to zachłyśnie się czymś, czego nie zna. Powoli... Spokojnie... Sięgnij po to.
    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Sob 27 Lut 2021, 19:00

    Stopniowo, krok za krokiem, wszystko poza głosem pana Gravesa przestało istnieć.
    Może była to tylko kwestia nowego czaru, a może własna wyobraźnia Credence’a płatała mu figle, ale kiedy ciemność dookoła stała się na tyle potężna, że nie dostrzegało się doprawdy różnicy między otwarciem a zamknięciem oczu, zaczął coś czuć. Coś, co niezupełnie mu się podobało. Bardzo dziwne wrażenie: jakby ten sam mrok, który był wszędzie wokół, zaczął dotyczyć też nagle jego, gdzieś głęboko, w środku. Ale nie dostał się tam z zewnątrz. O nie, to było coś zupełnie innego. Przypomniał sobie, kiedy czuł to samo ostatni raz, tylko dlatego, że Graves sam bardzo wyraźnie przypomniał mu tę sytuację. Credence ściągnął z boleścią brwi, a przy kolejnym kroku nieco się zachwiał, jakby jego ścieżka straciła na stabilności.
    Duma! Miałby czuć dumę z tego, że dokonywał zniszczenia i nieświadomie uśmiercał ludzi? Przecież to nie on sam to robił, nie miał nad tym panowania, nie chciał… Zaciskał szczelniej powieki i zdawało mu się, że słyszał gdzieś nad swoim uchem chichot, wysoki, nieprzyjazny, zupełnie nie z tego świata. Musiał mocno, mocno się skupić, żeby znowu wsłuchać się uważnie w głos Gravesa i to jemu pozwolić się prowadzić. Tak, nie miał więcej wątpliwości – to, co tak usilnie od siebie odpychał, żywiło się na nim i niewiele doprawdy było w nim z przyjaciela, więcej zaś z bezwstydnego pasożyta. Bezwstydnego, bo znowu zdawał się z niego śmiać.
    Ale co jeśli ten śmiech, ten wredny chichot brzmiący jakby rozlegał się gdzieś poza główną sceną, był tylko swego rodzaju reakcją obronną? Czy moc rzeczywiście mogła się bronić? Jak wyglądała? Spróbował to sobie wyobrazić, ale widział tylko jakieś niejasne zjawiska, nieuchwytne strzępy myśli i skojarzeń. Złapanie więzi z czymś, co siedziało głęboko w jego wnętrzu i zaczynało się nagle budzić, podobne było do chwytania myśli zgubionej na końcu języka: wiedział, co ma zrobić, ale jednocześnie nie mógł. Gonił za powidokiem wrażenia, tak długo, aż zaczął czuć, że to jednak on jest goniony. O nie, tylko nie to. Nie znowu. Przecież już mu się udawało…
    Głos Gravesa odpłynął, jakby ktoś przekręcił nagle gałkę radia. Ta ręka, którą miał wyciągnąć do swego wnętrza, została odtrącona. Moc wyczuła wahanie.
    Nie jesteś wcale takim silnym chłopcem, Credence.
    Nie kłam.
    A potem w jednej chwili stało się bardzo wiele rzeczy naraz: wszystko ucichło, jak na sekundę przed wybuchem, ale w istocie nie trwało to nawet sekundy. Gdzieś otworzyły się drzwi, błysnęła wykrzywiona gniewem twarz Mary Lou, a potem czarne płomienie, i mrok, i lepkie macki przejmującego strachu, który mógłby trwać i trwać – gdyby nie zgasiła go nagle chłodna morska toń, brutalna w swojej dosłowności.
    Credence wrócił do siebie równie szybko, jak stracił panowanie, bo nagle nie czuł już gruntu pod stopami. Zachłysnął się wodą, poczuł sól na języku, wbił wytrzeszczone oczy w ciemne niebo i machał rękami, machał, i machał…

    Następnym, co do niego dotarło, był piasek lepiący się do spodni.
    Siedział na plaży, roztrzęsiony i przemoczony do suchej nitki, a pan Graves stał nad nim. Poczuł na sobie wyczekujące spojrzenie, więc sam podniósł wzrok. Wyglądał żałośnie.
    - Nie mogę, panie Graves – zajęczał. – Przepraszam… przepraszam, nie mogę.
    Nakrył głowę dłońmi i kręcił nią gwałtownie na boki, strzepując na boki kropelki głowy.
    Coś podpowiadało mu jednak, że mimo tej porażki nie będzie od tak zostawiony w spokoju. Zapowiadała się doprawdy długa noc.
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Sob 27 Lut 2021, 20:10

    Percival popatrzył przez chwilę, jak chłopak niknie pod wodą, by moment później rzucić na niego czar, wyciągnąć go z niej magią i przystanąć obok niego, uśmiechając się - oszczędnie - samym kątem warg.
    Nie prześmiewczo. Wyraźnie był z czegoś zadowolony.

    - To było piękne. Piękne, naprawdę. - powiedział, kiedy Credence doszedł wreszcie do siebie. - Twoja uwolniona siła, była przepiękna. Ale następnym razem, bardziej się postaraj skupić na moim głosie. Nie możesz tak po prostu, rezygnować z kontroli nad sobą. To nie jest i nie będzie proste... Ale jest wykonalne. Z czasem. - zrobił krótką pauzę. -  Ciekawe, doprawdy ciekawe... Następnym razem spróbujemy nieco innej metody.

    Graves nie zdawał się być zły, czy rozczarowany. Nie! On był wręcz zadowolony, jakby właśnie obejrzał bardzo ekscytujący spektakl.
    Gdyby faktycznie był Percivalem Gravesem, byłby teraz śmiertelnie przerażony i właśnie odsyłałby chłopaka wprost do Ministerstwa. Ale Grindelwald... On był odurzony i upojony potęgą, którą zobaczył, i czuł czysty, niekłamany zachwyt, mogąc droczyć się z siłą obscurusa.
    Tak naprawdę nie widział, na ile go można ujarzmić. Wiedział jednak, że nawet obscurus, jako pasożyt, pragnął dalej żyć, i choć jego własna inteligencja bazowała na poziomie instynktów, dało się z nim jakoś porozumiewać. Chłopak był w stanie to zrobić. A on zamierzał go tego nauczyć. A jeśli tego będzie wymagała sytuacja, sam ujrzami obscurusa, wbrew woli chłopaka. Ale chłopak był mu potrzebny. Żywy i zdrowy. I ufny.

    - Pływać, też cię nauczę. Niedługo. - powiedział po chwili ciszy Grindelwald. - Byłoby okropną potwarzą, gdyby czarodzieja, takiego jak ty, pokonywała zwykła woda.

    "Nie mogę, panie Graves" - zabrzmiało żałośnie z ust chłopaka i tym razem, Percival przyklęknął obok niego.

    - Już dobrze. - powiedział uspokajającym głosem, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Początki zawsze są trudne. No już. Już, przestań. - Graves chwycił go za podbródek i zmusił go do spojrzenia na siebie, by chłopak przestał potrząsać głową. - Posłuchaj mnie, Credence... Nie możesz się go bać. On żywi się twoim strachem i niepewnością. Następnym razem, gdy poczujesz, że tracisz kontrolę, powiedz to na głos. Mam pewien plan.

    Percival usiadł na piasku obok niego, nie ściągając ręki z jego ramienia, aby chłopak nadal mógł czuć jego obecność. Graves wolał nie ryzykować uwolnieniem obscurusa na miasteczko. Byli za blisko budynków, mógłby narobić tam szkód.

    - Popatrz w gwiazdy. Są dziś niesamowite. To bardzo uspokajające zajęcie. - Graves sam popatrzył w niebo i odetchnął lekko. - Zanim wrócimy do mieszkania, chłopcze, możesz zadać mi kilka pytań.

    Nie wysuszył jego ubrań, choć mógł w ułamku chwili.
    To miała być lekcja.
    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Nie 28 Lut 2021, 00:59

    Siedział nadal na piasku i obejmował kolana rękami, ale znajomy ciężar na jego dłoni z czasem pozwolił mu się bardziej rozluźnić. Noc była ciepła, a mimo to mokre ubrania lepiły się nieprzyjemnie do ciała. Dawały poczucie realności, tak samo jak uczyniła to wcześniej woda, i kiedy dłużej się nad tym zastanowił, takie rozwiązanie było właściwie bardzo odpowiednie – to wpadanie do morza. Bez tego nie uwolniłby się tak łatwo spod działania tej nieujarzmionej, wewnętrznej siły. A więc dało się od niej uwolnić i dało się nad tym zapanować, wystarczyło po prostu… sam nie wiedział, co dokładnie, ale takie powiązanie z realnością, jak choćby chlust zimnej wody, to właśnie sprawiało, że nie musiał od razu się poddawać. Gdyby tylko udało mu się znaleźć takie kotwice w rzeczywistości, takie zaufane, stałe punkty, na których mógłby się skupiać za każdym razem, gdy wyzwalał moc, wtedy rzeczywiście zyskałby nad tym panowanie. Ilekroć przemieniał się przedtem, zmuszony był oddać to poczucie realności. Jak mógłby wyglądać świat, gdyby go jednak nie stracił? Jak patrzyło się przez oczy tej niezbadanej, dzikiej siły?
    Niewątpliwie miał się przekonać. Może nie tej nocy, może nie dziś, ale któregoś razu wreszcie mu się to uda.
    Zacisnął wargi i spojrzał w niebo.
    - Wierzę panu, panie Graves – powiedział cicho. Jeśli jest mistrz mówił, że ma plan, to na pewno tak było, wystarczyło zapamiętać: szybka reakcja. Utrata kontroli, pierwszy przejaw, że zaraz straci świadomość, i od razu należy dawać sygnał. Alarmować.
    A póki co… objął kolana trochę ciaśniej, wsparł na jednym z nich podbródek i zapatrzył się w niebo. W mieście nigdy nie było dobrze widać gwiazd; gazowe światło ulicznych latarni za bardzo je tłamsiło, tylko czasami przebijały się gdzieś te o największej mocy. Ale stąd było widać je wszystkie. Układały się w konstelacje i kształty. Przypominały Credence’owi te rzeczy, których dowiedział się dzisiaj o czarodziejskim świecie: nie-magowie byli jak te latarnie, ostre i wszechobecne, działające według określonego systemu i zagłuszające to, co bardziej pierwotne i naturalne.
    Morze znowu łagodnie szumiało.
    - Nie pamiętam, czy kiedyś go nie było – zabrzmiał wreszcie cichszy głos Credence’a. – Wydaje mi się, jakby… jakby od zawsze tam siedział. Gdzieś w środku, ale też nie do końca. Bo to nie jest nic materialnego, panie Graves. To nie jest jak choroba, której objawy można czuć, to bardziej jak… jak cecha charakteru? Tylko czasami się objawia. W odpowiednich warunkach. Sam nie wiem jeszcze, jakie to muszą być warunki.
    Umilkł na chwilę, mnąc palcach wilgotną nogawkę.
    - Czy inni też tak mają, panie Graves? – Nagle przypomniał sobie swoje książki i wpadł na nowy pomysł. – A może to ma nazwę? Taka moc… Może ktoś napisał, jak można nad tym zapanować? Wtedy na pewno bym się nauczył. O-obiecuję. Może da się przeczytać w jakimś podręczniku…
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Raven Nie 28 Lut 2021, 01:53

    Percival wysłuchał go w ciszy, z zadowoleniem, obserwując duże postępy, jakich dokonywał chłopak. Te parę zdań, to było najwięcej, co wypowiedział do tej pory do Gravesa. Być może już obdarzył go częściowym zaufaniem. A przynajmniej, się go nie obawiał. Czarodziej był zadowolony z rozwoju ich znajomości.

    - Twoja moc jest niezwykła, Credence. - odparł powoli Percival. - Nie jest taka, jak inne. Oprócz swojej własnej, przyrodzonej, masz też dodatkową, tą, która próbuje cię straszyć.

    Zrobił krótką pauzę, by zebrać właściwe słowa i przedstawić Barebone'owi jego sytuację w możliwie korzystnym świetle.

    - Mówi się o niej często. Niestety, nic dokładnego o niej nie spisano. Ta moc nie jest jeszcze dobrze poznana. Większość czarodziejów, obawia się jej... Nie powstała żadna naukowa książka, która by o tym traktowała, bo nikt dotąd nie pokusił się o wniknięcie w naturę tej mocy, uznano ją za zbyt niestabilną, zbyt niszczycielską. Są czarodzieje tacy jak ty, Credence, obdarzeni tym właśnie rodzajem energii, ale wszystkie odnotowane przypadki kończyły się ich śmiercią w bardzo, bardzo młodym wieku. To też przez to, jest tak demonizowana. Ale ty... Ty jesteś wyjątkowy.

    Grindelwald przesunął spojrzenie z gwiazd na twarz chłopaka i uśmiechnął się łagodnie. Naprawdę uważał, że chłopak był wyjątkowy, nawet jeżeli miałby go kiedyś poświęcić w imię swojej sprawy.
    W imię swojej sprawy był skłonny poświęcić absolutnie wszystko, łącznie z własną duszą.

    - To nie jest choroba. - kontynuował nieco zamyślonym tonem głosu. - To jest magiczny byt, który podczepił się do twojej pierwotnej energii. Podczepił i połączył z nią już na dobre. Najwyraźniej przejawiałeś takie aspekty osobowości, że uznał cię podatnym na swoje działania.

    Graves nie używał słów " pasożyt" i "żywiciel". Nie używał ich, bo i nie postrzegał tego w ten ograniczony, schematyczny sposób, tak, jak inni czarodzieje. Dlatego używał łagodniejszych słów. Nie chciał, by chłopak uważał obscurusa za coś złego i niewłaściwego. Barebone musiał pogodzić się z jego istnieniem, nauczyć się z nim bezpiecznie żyć, ponieważ nie istniało żadne lekarstwo które oderwałoby obskurodziciela od jego pasożyta. Rozdzielić mogła ich tylko śmierć.

    - Ta moc, to obscurus. Uznawana jest za energię, która do istnienia, wykorzystuje moc swojego właściciela... Ale nie obawiaj się, zapanujemy nad tym. To da się okiełznać. Wszystko da się okiełznać. Widzisz... Nie jestem taki, jak inni czarodzieje. Ja nie obawiam się obscurusa. I ty też nie powinieneś, skoro jest częścią ciebie.

    Graves przeniósł dłoń i pogładził chłopaka po głowie. Nie wiedział czemu dokładnie, ale Credence wzbudzał w nim jakąś potrzebę opieki; może budził też jakiś ojcowski instynkt, którego Grindelwald wszak nie miał nigdy zrealizować.
    A może po prostu coś przyciągało go do tego młodzieńca i mężczyzna nawet nie podejmował prób, by z tym walczyć.

    - Powiedz mi, Credence... Masz jakieś marzenia? Chciałbyś coś zwiedzić, coś zdobyć, może coś szczególnego osiągnąć? Zastanawiałeś się już nad tym? Teraz, gdy jesteś moim uczniem, możesz mi mówić o takich rzeczach. Pamiętaj, że zawsze cię chętnie wysłucham. - Percival zawahał się, po czym odsunął rękę. - Żeby się rozwijać, potrzebujesz wyzwań, inspiracji, doświadczeń. Kiedy nie będę w pracy, chętnie cię gdzieś zabiorę. Niestety praca w Ministerstwie ma swoje minusy. - poruszył inny wątek, nieco zmęczonym gestem pocierając twarz. - Jest niezwykle czasochłonna.
    tombak
    tombak
    Lost Soul

    Punkty : 82
    Liczba postów : 18

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by tombak Nie 28 Lut 2021, 12:59

    Credence zadrżał.
    Nie był to skutek chłodu bijącego od schnących powoli ubrań, ale raczej na słowa, które do niego docierały: o tym, że inni jemu podobni właściwie już nie żyli. Nie było nikogo, z kim mógłby się porównać. Kto zrozumiałby go tak naprawdę, jako bliźniacza dusza. Nikogo. Jak zwykle.
    - Obscurus – powtórzył na głos, tylko nieco głośniej od westchnięcia. Łagodna bryza idąca od morza zdawała się ponieść to jedno słowo i gdzieś z nim uciec, ponieść je w zupełną ciemność. Nawet z tej nazwy nie można było domyślić się niczego nowego, do niczego dotrzeć, skoro znaczyła tyle samo, co „niejasny” i „niezrozumiały”. Niepojęty, ale zapewne tylko dlatego, że niezbadany. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej zaczynał rozumieć, że wszelkie określenia kojarzące mu się z tą jedną nazwą były tylko zaprzeczeniami, tylko negacją czegoś, co już istnieje. Obscurus nie miał swojej własnej charakterystyki. Nie miał dobrego określenia. Ludzie zdołali dotrzeć do tego, czym NIE jest, ale nie byli w stanie określić jego samego. To zupełnie tak – myślał Credence, patrząc znowu w niebo – jakby nazywać księżyc nie-słońcem, a noc – nie-dniem. Fakt, że coś pozostawało niezbadane, nie czynił go od razu złym.
    Jeżeli istniały potężne jasne siły, to równowaga mogła zaistnieć tylko w wyniku wystąpienia potężnych sił ciemnych. Równowaga zaś to wszak nadrzędny cel kosmosu.
    Credence pokiwał głową, opuszczając ją nieco pod głaskaniem, jak czasem robią psy mrużące oczy pod dotykiem właściciela. Wiedział, że czeka go jeszcze długi trening, ale rozumiał też przecież, że jest we właściwych rękach. Miał wreszcie tę spokojną pewność, że nie będzie już musiał radzić sobie ze wszystkim sam. Wreszcie był ktoś, kto patrzył inaczej, niż inni… i nie tylko dlatego tak sądził, że pan Graves sam mówił o sobie w ten sposób, ale dochodził do takich wniosków dzięki własnemu doświadczeniu. Poznał ludzi, którzy odzywali się do niego tylko dlatego, że czegoś chcieli. Pan Graves taki nie był.
    Pan Graves się… interesował.
    - Marzenia? – Credence rzucił w jego stronę niezupełnie rozumiejące spojrzenie, jakby potrzebował chwili, żeby przypomnieć sobie, co to właściwie znaczy. Ściągnął brwi. – Nigdy się nie zastanawiałem…
    Odwiedzać jakieś miejsca? Niezupełnie wyobrażał sobie dotąd świat poza Nowym Jorkiem, nie wykraczał planami poza najbliższe środowisko. Kiedy więc próbował się zastanowić, czego tak naprawdę chciał, nie przychodziły mu do głowy żadne wielkie osiągnięcia ani dumne plany. Nie widział siebie na szczycie świata, nie potrzebował bogactwa ani wzniosłych wrażeń. Chwilę więc rył piętą w piasku, szukając czegoś, co mógłby odpowiedzieć, aż wreszcie, cichutko się odezwał.
    - Chciałbym mieć w końcu spokój – brzmiała skromna odpowiedź. – Wiem, że… że teraz będzie inaczej. Nie będę panu przeszkadzał w pracy, panie Graves, mogę zostawać sam. I obiecuję, że będę się uczył.
    Zamilkł jeszcze na chwilę, spojrzał tam, gdzie horyzont ginął w mroku i dodał ciszej:
    - Jeśli ktoś może zrozumieć, czym tak naprawdę jest obscurus, to chyba… chyba tylko ja.

    Sponsored content

    I refuse to bow down any longer Empty Re: I refuse to bow down any longer

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Pon 20 Maj 2024, 13:36