In the Black Sea

    Gadiel
    Gadiel
    Innocent Creature

    Punkty : 29
    Liczba postów : 4
    Skąd : Warszawa

    In the Black Sea Empty In the Black Sea

    Pisanie by Gadiel Sob 12 Sty 2019, 02:28

    In the Black Sea

    Fabuły, które zostały rozpoczęte na starej wersji forum, tutaj znajdują swoją kontynuację.

    Początek tej fabuły znajduje się TUTAJ.




    In the Black Sea Ns1pNAE

    | Julian K. Wawrzyniak | kambion |
    | 180 cm | 80 kg | XV w |
    | kolor oczu: od turmalinowej czerni poprzez mlecznoczekoladowy brąz, na bursztynie kończąc |
    | jasna karnacja, zazwyczaj lekko opalony | naturalna temperatura ciała – 42 stopnie|
    | kasztanowe włosy, zazwyczaj zaczesane z pedantyczną dokładnością |
    | zapach ogniska czasami zmieszany z drzewnymi nutami używanych perfum | garnitury z włókien czystej wełny z domieszkami jedwabiu |
    | boleśnie pragmatyczny | maniakalny | brutalny | cyniczny | lubieżny |
    | Instytut Bezpieczeństwa Wszelakiego | sekcja warunków atmosferycznych | członek rady nadzorczej | młodszy specjalista ds. zakłóceń w upływie czasu |


    Julian nigdy nie chciał pracować w Polsce. Było mu dobrze w Anglii, całkiem nieźle czuł się w Szkocji. Z początku narzekał na Hiszpanię, bo dziwacznie czuł się w kraju, który skolonizował pół kuli ziemskiej, ale postanowił zostać na dłużej, kiedy odkrył pomidory. Tak. Pomidory były owocami, za które warto było znosić nadętych członków królewskiego dworu. Kiedy już się znudził, zadbał o to, aby jeden z marynarzy przywiózł pomidora w darze dla Elżbiety i po niedługim czasie i on mógł wrócić do domu. O ile mógł w ten sposób określić jakiekolwiek miejsce na świecie.
    W przeciwieństwie do Merlina, którego – chwała Szatanowi – nie było już z nim na świecie, Julianowi nie zależało na tym, by zagrzać gdzieś miejsce. Zawsze był tam, gdzie akurat było mu wygodnie i robił to, na co miał ochotę. Z łatwością zdobywał sympatię szlachetnie urodzonych, a nawet jeśli ktoś okazał się wybitnie odporny na jego urok, uciekał się do swych licznych talentów, wcześniej czy później zdobywając to, na czym mu zależało.
    Raz w życiu, w przypływie litości niewiadomego źródła, postanowił podzielić się swoją wiedzą z jednym ze śmiertelników. Była to chyba jedyna rzecz, której żałował, a należy wiedzieć, że przez wieki parał się niejednym ohydztwem. Problem polegał na tym, że pieprzonego Nostradamusa nawet polubił. Miał otwarty umysł i niemały potencjał. Był jak plastelina w dłoniach Juliana. Przynajmniej do momentu, w którym nie zapewnił sobie dożywotnich wakacji na stosie. Amba fatima, było i ni ma. Pomyślał ciemnowłosy. Mógł mu zaoszczędzić objawiania się jako demon, ale wtedy nie miałby z tego takiej frajdy.
    — Jest robota – z zamyślenia wyrwał go znajomy głos. Płanetnik, którego Julian nie za bardzo darzył szacunkiem. Ogólnie darzył nim bardzo niewiele osób w tym kraju. Znał kilku cyganów, z którymi lubił rozmawiać. I lubił też przynosić im upominki do podwędzenia. Kiedy myśleli, że coś mu podebrali, tak bardzo się cieszyli. Jak urocze zwierzątka. W Instytucie zdarzyłoby się parę osób, które tolerował, zazwyczaj bez wzajemności. Naczelnym problemem był fakt jego pochodzenia. Istoty z tej części globu czuły do niego nie tylko odrazę, ale także – zresztą słusznie – się go bały. Nie był jednym z nich i chociaż nie przemierzał korytarzy z wielkim lizakiem informującym o jego odmienności, nie dało się nie dostrzec pewnych różnic.
    Jako syn demona i czarownicy nie lepił się, nie śmierdział bagnem, nie pluł wężami (chociaż mógłby to robić), nie rozwiewał się na polach, nikogo z umiłowaniem nie topił, a cel jego egzystencji był trochę bogatszy niż duszenie wieśniaków lub porywanie dzieci z kołysek. Niestraszne mu były czerwone wstążki, czosnek, chociaż faktycznie żywił pewną niechęć do święconej wody i przesadnej cnotliwości.
    — To się nią zajmij – odburknął, patrząc na niego gniewnie.
    — To raczej coś, do czego potrzeba twoich umiejętności. Łucjan, utopiec. Będziecie pracować razem – oznajmił, zupełnie ignorując nastrój Juliana. Może to i lepiej.
    — Pracuję sam. Wiesz o tym. Wszyscy wiedzą – mimo wszystko podniósł się z siedzenia i chwycił za teczkę. Myślał, że to informacje o jego nowym partnerze. Mylił się. Były to akta sprawy. Co ja mam do jakichś poziomów wody…
    — Ponoć chodzi o coś więcej niż tylko rozszalałe jezioro – dodał spokojnie Płanetnik. Julian był już w połowie drogi. Zakręt, dwa pięterka i…
    — Katarzyna – rzucił tak, jakby był zdziwiony, że asystentka jest na swoim miejscu. Stanął obok niej, odkładając akta na jej biurko. Była jedną z tych niewielu osób, które tolerował. O dziwo ona chyba nawet go lubiła. Być może nie wiedziała, że jest kambionem.
    Jasny gwint, utopiec jak chuj! Zmierzył Łucjana stonowanym, nienachalnym spojrzeniem. Chociaż z istotami z Polski się nie lubili, Julian uważał je za fascynujące zjawiska. Niektóre części ich plugawych ciał były rzadkimi składnikami leczniczych dekoktów, inne nadawały się dla wzmocnienia rytuału. Czarownik nigdy nie miał utopca w słoiku. Może teraz będzie mógł to nadrobić?
    — Łucjan – pozwolił jego imieniu wybrzmieć, aczkolwiek zanim ten cokolwiek powiedział, Julian pociągnął temat:
    — Julian – przedstawił się. Przez cały czas zachowywał nieruchomą postawę, ciężko było nawet stwierdzić, czy mrugał. Dla zachowania pozorów wyciągnął prawicę w jego stronę.
    — Musimy razem pracować, niestety. Mam nadzieję, że zapoznałeś się ze sprawą. Nie musiałeś po mnie tutaj przychodzić, chociaż doceniam ten akt dobrej woli. Jestem pewny, że nasza współpraca ułożyłaby się i bez tego, ale skoro już jesteś, to chodźmy – cedził słowo za słowem z chirurgiczną precyzją. Ledwo rozwierał szczęki. Podczas mowy to bardziej jego usta drgały i nadawały kształtu lekko zduszonym samogłoskom.
    Ezra
    Ezra
    Innocent Creature

    Punkty : 9
    Liczba postów : 2

    In the Black Sea Empty Re: In the Black Sea

    Pisanie by Ezra Nie 03 Mar 2019, 16:25

      Łucjan drgnął – a raczej: wzburzył się lekko jak wodna tafla, słysząc za sobą obcy głos. Rzucił przybyszowi nieczytelne spojrzenie przez ramię, automatycznie próbując zaszufladkować jegomościa między słowiańskie stworzenia. Jego osobliwa karnacja zakłócała wizerunek latawca. W duchu Twardoń przeczuwał, że tym razem wymuszono na nim polityczną poprawność i postawiono przed faktem globalizacji Instytutu.
      W ustach mężczyzny imię utopca brzmiało podejrzanie spokojnie. Nie roznosiło się echem po korytarzach, nie buchało ogniem w twarz, nawet nie przywoływało lekkiego, orzeźwiającego powiewu. Co jedynie przekreślało coraz to nowe pomysły Łucjana na temat pochodzenia przyszłego partnera w śledztwie. Nim zdążył cokolwiek dodać – choćby skwitować pomrukiem imię kompana, ten ostatecznie rozwiał wątpliwości utopca odnośnie przyjemnej, jednoosobowej wyprawy.
      Przez krótki moment zastanawiał się, czy Julian nie jest zaczarowanym głazem. Precyzyjnie dukającym słowa głazem, który magicznie został ożywiony i wyrzeźbiony w ludzki kształt. Ciekawym elementem całej tej kamiennej genezy były nad wyraz ruchome usta. Z umysłu Twardonia wynurzyła się myśl, że to pewne ten rodzaj pełnych i zachęcających warg, które śmiertelnicy definiują jako atrakcyjne. Albo, co bardziej prawdopodobne, apetyczne. Obserwował z klinicznym zainteresowaniem nieruchomą postać mężczyzny, odnajdując w głowie najbardziej odpowiednie porównania. Taki okoń, skwitował, a przed oczami stanęły mu zaklęte w głębokim śnie ryby, wsparte płetwami o dno.
      – Rozruszanie kości zawsze w cenie – rzucił w końcu, spływając spojrzeniem po Julianie. Nie zamierzał oceniać nikogo po krótkim small talku. Poza tym okoń w stanie głębokiego snu zwijał swoją płetwę. A to ona czyniła z niego niebezpiecznego podwodnego gracza. – Skoro uprzejmości mamy za sobą, to widzimy się na miejscu. Chyba że oddychasz pod wodą? – spytał retorycznie i, udając, że naprawdę oczekuje szczerej odpowiedzi, otworzył akta i wysunął zdjęcie wyremontowanego budynku, opatrzonego opisem: Zamek Gostyniński – Hotel.
      Jeśli oddelegowano ich do wspólnej roboty, to najwidoczniej umiejętności i jednego, i drugiego, są niezbędne. Nie oznaczało to jednak, że od momentu rzucenia akt sprawy na blat biurka powinni być nierozłączni. Dla przykładu Łucjan nie uznawał transportu Instytutu. Wiedział, że kapsuły, tory lotne i samochody są do pełnej dyspozycji, ale wyznawał strumienia. Każdy miał swoje dziwactwa, prawda?
      – Widzimy się w Gostyninie. Pod zamkiem? Tam rezyduje zjawa cara – oznajmił w ramach podsumowania i, skinąwszy asystentce głową, odwrócił się na pięcie. Potrzebował uzupełnić płyny i przetransportować swoją nieskromną osobę przez Wisłę.
      Bez niepotrzebnych nikomu podtopień po drodze.



    *Jeśli wierzyć legendzie na gostynińskim zamku straszy Duch Wasala. Zjawa przedstawiająca się jako Wasylij Szujski, jeden z rosyjskich carów. Jeniec wojny polsko-rosyjskiej, który został sprowadzony z żoną i bratem do Polski. Dokonał żywota w Gostyninie, a przyczyna śmierci pozostała nieznana. Kilkakrotnie zmieniano miejsce jego pochówku, a finalnie trafił do Moskwy.
    Gadiel
    Gadiel
    Innocent Creature

    Punkty : 29
    Liczba postów : 4
    Skąd : Warszawa

    In the Black Sea Empty Re: In the Black Sea

    Pisanie by Gadiel Pią 31 Maj 2019, 22:30

    Julian nie potrzebował żadnej magicznej mocy, aby niemal od razu zorientować się, że zarówno on jak i Łucjan mają do pracy zespołowej podejście ze wszech miar nieprzychylne. Gdyby w ogóle zwracał na to uwagę, to najpewniej poczułby się dość nieswojo z faktem, że jego partner próbował utopić go w swoim spojrzeniu. I na co się gapisz? Zmarszczył się w duchu jak mops, ale na jego twarzy próżno było szukać najmniejszej choćby bruzdy wskazującej na zmianę nastroju. Stał jak żołnierz, wyglądał jak żołnierz i mówił też jak żołnierz, z tym tylko wyjątkiem, że o pozwolenie na wypowiedź prosić nie musiał.
    Oderwał się od rzeczywistości dosłownie na ułamek sekundy. Ułamek, w którym rozważył, jak najprościej byłoby złapać kogoś takiego jak Łucjan i do czego najbardziej by mu się przydał. Widział wielobarwne kamienie ułożone w misterne wzory; feerię pulsujących świateł pętających moc wodnego demona. Poczuł symfonię zapachów, która rozbrzmiewała zawsze, gdy rzucał zaklęcia. Zwłaszcza te wymagające otwartej przestrzeni i wsparcia matki natury. Zobaczył mężczyznę przemieniającego się w nicość i siebie samego, jak przenosił eter, życiową energię Utopca, w jeden z sumiennie wypolerowanych kamieni szlachetnych. Kąciki ust Juliana drgnęły.
    Usłyszawszy pytanie mężczyzny, przekrzywił głowę w bok. Był to najbardziej śmiały ruch, jaki jak dotąd wykonał.
    — Prędzej wysuszę Wisłę — odpowiedział z wyczuwalnymi w głosie irytacją i znudzeniem. Pewnie prościej byłoby mu znaleźć jakiś czar, który zagwarantowałby mu skrzela, ale Julian nigdy nie był zwolennikiem prostych rozwiązań. Wbrew swojej pragmatycznej naturze, lubił od czasu do czasu zasiać trochę chaosu tu i tam, by następnie obserwować jak owoce paniki i zamętu dojrzewają.  
    Ledwie skinął w geście potwierdzenia słów Utopca. Zdecydowanie mieli widzieć się na miejscu. Ciemnowłosy korzystał z transportu, który zapewniał Instytut. W krytycznych sytuacjach używał bardziej magicznego sposobu podróżowania, aczkolwiek doceniał momenty, gdy nie musiał tworzyć piekielnego portalu, który dosłownie spalał go w jednym miejscu i przenosił w inne. Kambion lubił ból, ale nawet on nie był na tyle skrzywiony, by czerpać przyjemność z pożerających jego członki języków ognia.  
    — Zjawa rezyduje w zamku. Nie pod nim — oznajmił beznamiętnie, gdy dotarł na miejsce. Oczywiście kazał Łucjanowi czekać. Po pierwsze w ogóle się nie spieszył, a po drugie  transport z Instytutu nie mógł równać się z Utopcem podróżującym w… wodzie.
    — Chodzi o Wasyla Szujskiego? — w tym, jak rozkładał akcenty, było coś dziwnego, obcego. Samogłoski rodzone kleszczowo w biurze teraz nabrały głębokiego, ciemnego koloru, a wznosząca się na końcu pytania przesadzona intonacja dodała postaci Juliana pewnej swobody graniczącej z komicznością. Czekając na odpowiedź utopca, zlustrował wzrokiem teren dookoła. Po wyrazie twarzy kambiona było widać, że nic go tutaj szczególnie nie zainteresowało. No może poza towarzyszącym mu Łucjanem, na którym zawiesił wzrok o sekundę za długo...

    Sponsored content

    In the Black Sea Empty Re: In the Black Sea

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Sob 27 Kwi 2024, 03:46