Nie wiedział do końca, jak się tu znalazł, ale odkąd tylko przekroczył próg, miał świadomość, że pasuje tu jak pięść do nosa. Bywał w takich miejscach wcześniej, zawsze trzymając się na uboczu, gdzieś pod ścianą, żeby chłonąć muzykę i emocje, które płynęły ze sceny, wprost do jego serca. Wtedy zawsze mógł schować się gdzieś w tłumie, a ten lokal wydawał mu się przeraźliwie pusty, jeśli nie liczyć grupy muzyków na scenie i kolejki zainteresowanych, która chciałaby dołączyć do zespołu. Nie było nawet wielu osób z obsługi. W jednym tylko rogu barman ustawiał stoliki, które pewnie nie miały długo pozostać na swoich miejscach.
Nawet nie wziął ze sobą gitary i wcale nie był pewien, czy weźmie udział w przesłuchaniu. Wciąż miał na sobie marynarkę i koszulę, w których wyszedł rano na uczelnię. Wyróżniał się na tle zbieraniny indywiduów nie tylko nienagannie ułożonymi włosami. Prześladowała go nieustannie myśl, że już za późno na zmienianie swojego życia. Że już za późno na bunt i że już za daleko zabrnął w sztampę, zbyt głęboko to w nim siedziało, żeby mógł przed tym uciec. Przebywanie w takich miejscach było jedynym przejawem buntu, na jaki sobie pozwalał.
W miarę upływu czasu kolejka była coraz mniejsza, pojawiało się za to coraz więcej osób, gotowych na wieczorny koncert i zabawę. Charlie nigdy wcześniej nie był w tym klubie. Miał złą renomę, nawet jak na LA i zastanawiał się właśnie, czy to jest ten czas, kiedy powinien wrócić do domu.
— Ej, ty! — początkowo wcale nie zorientował się, że słowa ze sceny kierowane są akurat do niego, więc rozejrzał się, szukając jakiegoś innego adresata. — Do ciebie mówię! Bawisz się w gapia, czy wchodzisz pokazać, co potrafisz?
Najwyraźniej jego obecność nie została do końca niezauważona. Ciężko zresztą, żeby była.
Decyzję podjął w ułamku sekundy, jakby głos wołającego go basisty był głosem jego przeznaczenia.
— Wchodzę! — odkrzyknął i rozejrzał się jeszcze raz, tym razem po pojedynczych ludziach, którzy przyszli trochę za wcześnie, może żeby zająć lepsze miejsca, a może po prostu nie mieli nic lepszego do roboty. — Pożycz koszulkę — zaczepił pierwszego lepszego gościa, którego minął, już ściągając drogi, miękki sweter z karku, żeby po chwili całkiem w nim zniknąć.
Nawet nie wziął ze sobą gitary i wcale nie był pewien, czy weźmie udział w przesłuchaniu. Wciąż miał na sobie marynarkę i koszulę, w których wyszedł rano na uczelnię. Wyróżniał się na tle zbieraniny indywiduów nie tylko nienagannie ułożonymi włosami. Prześladowała go nieustannie myśl, że już za późno na zmienianie swojego życia. Że już za późno na bunt i że już za daleko zabrnął w sztampę, zbyt głęboko to w nim siedziało, żeby mógł przed tym uciec. Przebywanie w takich miejscach było jedynym przejawem buntu, na jaki sobie pozwalał.
W miarę upływu czasu kolejka była coraz mniejsza, pojawiało się za to coraz więcej osób, gotowych na wieczorny koncert i zabawę. Charlie nigdy wcześniej nie był w tym klubie. Miał złą renomę, nawet jak na LA i zastanawiał się właśnie, czy to jest ten czas, kiedy powinien wrócić do domu.
— Ej, ty! — początkowo wcale nie zorientował się, że słowa ze sceny kierowane są akurat do niego, więc rozejrzał się, szukając jakiegoś innego adresata. — Do ciebie mówię! Bawisz się w gapia, czy wchodzisz pokazać, co potrafisz?
Najwyraźniej jego obecność nie została do końca niezauważona. Ciężko zresztą, żeby była.
Decyzję podjął w ułamku sekundy, jakby głos wołającego go basisty był głosem jego przeznaczenia.
— Wchodzę! — odkrzyknął i rozejrzał się jeszcze raz, tym razem po pojedynczych ludziach, którzy przyszli trochę za wcześnie, może żeby zająć lepsze miejsca, a może po prostu nie mieli nic lepszego do roboty. — Pożycz koszulkę — zaczepił pierwszego lepszego gościa, którego minął, już ściągając drogi, miękki sweter z karku, żeby po chwili całkiem w nim zniknąć.