Urs Wiley
• 19 lat • 184 cm • szare oczy • włosy co rusz inne •Ursowi nigdy niczego nie brakowało – miał dzianych rodziców, którzy może skąpili mu uwagi i rodzicielskich uczuć, ale przynajmniej sypnęli kasą zawsze, gdy tego potrzebował. Teoretycznie nie musiał kraść, bo mógł sobie kupić wszystko na co miał ochotę. A jednak proszę, stało się. Niby pierdółka, jakieś tam słuchawki, które można było schować do kieszeni, ale niestety oznaczone logo, które sprawiało, że ich cena była trzycyfrowa – nie skończyło się na pouczeniu. Wileyowie stanęli jednak na głowie, by sprawa zakończyła się, nim się na dobre zacznie – nie będzie wielką przesadą powiedzieć, że korzystając ze swoich znajomości ustalili wyrok zanim w ogóle doszło do procesu. Urs nie dostał nawet kary pieniężnej, zasądzono mu tylko prace społeczne i to w dość skąpym wymiarze godzin, ale jego to specjalnie nie obeszło – podczas całego tego zamieszania widać było, że jest świadomy tego co zrobił i że musi ponieść za to jakąś karę, ale skruchy raczej nie okazywał i aż prawnik musiał go upomnieć, by był bardziej pokorny, bo inaczej wszelkie starania jego rodziców pójdą na marne.
W sumie nie trafił źle. Mógł dostać jakieś prace w zieleni miejskiej albo jakiś wolontariat w domu opieki, tymczasem wysłano go do biblioteki. Cisza, niewiele osób, lekka robota – odwali co mu każą i szybko zapomni, te dwa tygodnie szybko miną.
W dniu, gdy miał zacząć odrabiać swoją karę, przyszedł spóźniony, ale nie sprawiał wrażenia, by się tym przejmował – to tylko pięć minut. No, może siedem. Bez przesady. Pod biblioteką nawet przystanął i ostatni raz zaciągnął się papierosem, po czym zgasił peta o brzeg kamiennego śmietnika, wypuszczając dym przez nos. Otrzepał dłonie w jakimś dziwnym geście, jakby chciał w ten sposób pozbyć się nieprzyjemnego zapachu. Później w końcu wszedł do biblioteki i od razu poczuł się tu jakoś nie na miejscu. Tacy o jego wyglądzie tu pewnie nie przychodzili – widział przeciętnego gościa jako starszą panią albo dobrze wychowanego chłopaka pod kołnierzykiem, a tu zjawił się ktoś taki jak on. Turkusowe włosy, kolczyki w uszach i nosie, czarna koszulka z nazwą zespołu napisaną czcionką tak nieczytelną, że wyglądała jak popękana ekoskóra na brzegu wysłużonej kanapy. Jednak to jak bardzo odstawał nie zachwiało nim bardziej, niż to kogo dostrzegł za ladą biblioteki. Spodziewał się zastać tu jakąś kobietę – albo wiekową babcię, albo taką heterę w gładkim koku i o wąskich, zaciętych ustach umalowanych krzykliwą szminką. A tu trafił nie dość, że na mężczyznę, to jeszcze na typa o wyglądzie gwiazdy filmowej. Młody, wysoki i dobrze zbudowany – tak mógł się prezentować bibliotekarz w erotycznej książce dla kobiet albo w filmie przygodowym w stylu Indiany Jonesa (choć on był chyba wykładowcą?), a nie taki w prawdziwym życiu.
- Dobry – mruknął Urs, cicho, bo to przecież biblioteka. Już wcześniej zamierzał nie sprawiać kłopotów i po prostu odbyć swoją karę, ale teraz nabrał wręcz odrobiny pokory, nie wiedząc czego się spodziewać. Sięgnął do swojej sfatygowanej skórzanej torby i wyjął z niej przezroczystą teczkę.
- Jestem Urs Wiley, miałem się stawić na prace społeczne – wyjaśnił, podając mężczyźnie dokumenty. Zerkał na niego zastanawiając się czy za jego wyglądem idzie równie niestereotypowy charakter i czy to w jakikolwiek sposób zmieni jego karę, czy też będzie to dokładnie to, czego się spodziewał od samego początku, tylko z troszkę łatwiejszym do zniesienia towarzystwem.