Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu!

    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu! Empty Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu!

    Pisanie by Owoc Wto 19 Kwi 2022, 21:41

    Mgła unosiła się nad polami, eterycznym szalem przykrywając świeżo wzeszłe zboża. Schowane za drzewami słońce błyskało jeszcze między smukłymi pniami i lśniło na pokrytej rosą łące i rozpiętych tu i ówdzie pajęczych niciach. Zbliżała się noc. Trzodę i ptactwo dawno zagoniono już do obór i kurników, w izbach zasiadano do kolacji, a w niektórych już gaszono świece. Stachowice Dolne powoli kładły się do snu po kolejnym pracowitym dniu.
    W powietrzu nieruchomym i ciężkim, lepkim od niedawno spadłego deszczu, czuć było przyjemną woń rozgrzanej ziemi. Było cicho. Wczesnoletni bezruch przerywało tylko odległe szczekanie jakiegoś burka i gra świerszczy, od czasu do czasu wzbogacona ptasim trelem. Wioska była ospała i na swój sposób tajemnicza, jak wszystkie jej podobne o tej porze dnia. Okryta całunem ześlizgującej się z pól mgły wydawała się bliższa duchom i zjawom niż ludziom.
    I właśnie w ten bezruch, w tę tajemnicę wdarł się stukot kół i końskich kopyt. Gniadosze zarżały, puściły nosem parę i przeżuły wędzidła zanim zatrzymały się na rozmiękłej od deszczu drodze.
    - Paniczu Antoni, jesteśmy na miejscu! - zawołał woźnica bez wahania zeskakując w błoto. Poszedł na tył, gdzie do półki przymocowany był bagaż szlachcica.
    W tym czasie drzwiczki powozu otworzyły się pchnięte smukłą, męską dłonią. Zaraz za nią pojawiła się głowa otulona nieco rozwichrzonymi przez podróż blond włosami i cała reszta panicza Brzezińskiego, który już na pierwszy rzut oka wyglądał na bardzo niezadowolonego. Jego usta, nieco zbyt pełne, wygięte były w odrazie, a wypielęgnowane brwi nad dużymi, jasnymi oczami, ściągnięte w zafrasowaniu. Z wielką niechęcią spojrzał w dół, na breję poznaczoną koleinami i śladami kopyt, a potem z przesadną ostrożnością postawił w niej stopę obutą skórzanym, barwionym na czerwono butem. I ledwie zdążył dostawić drugą, kiedy nagle skrzynia z jego bagażem wylądowała z plaskiem tuż obok niego, ochlapując i buty i nogawki i nawet brzeg drogiego, uszytego z grubego aksamitu kontusza.
    - Do jasnej... - zmełł w ustach przekleństwo wznosząc oczy do nieba, prosząc w duchu świętą panienkę o cierpliwość do hołoty. - Boguś, czy ty oczu nie masz?
    Woźnica uśmiechnął się przepraszająco.
    - Panicz wybaczy, ciemno jest.
    - Ano jest - przyznał z przekąsem. - Gdybyś się tak nie kramarzył z tym kołem, nie zastałaby nas noc w tej zapomnianej przez boga i ludzi wiosze.
    - Panicz wybaczy - powtórzył woźnica uniżonym tonem, wypracowanym przez lata pracy dla Brzezińskich i usługiwania ich pyszałkowatemu synowi. Ale dzisiaj jego praca się kończyła, dzisiaj miał uwolnić się od wiecznie niezadowolonego Tośka i jego nadętej miny, nawet jeśli tylko do końca lata. A kto wie, może pan Brzeziński dobrze postanowił, że syna na przeszkolenie chłopom dał? Jak go z pługiem przeciągną przez pola, może nabierze trochę szacunku do tego, co mu się od losu dostało.
    Żeby nie narazić się na kolejne złośliwe docinki czy utyskiwania, naraz wskoczył na kozioł wozu, pożegnał się zdawkowo i pognał klacze zostawiając za sobą Antoniego na brzegu drogi, samiutkiego i pasującego do otoczenia jak pięść do nosa.
    Młody Brzeziński spojrzał za oddalającym się wozem, który mknął w stronę drewnianego kościółka jakoś tak zbyt szybko, jakby się paliło. Wstyd było przyznać, bo nawet nie lubił Bogusia, ale kiedy został sam pośród skradającej się ciemności i ciszy jaka rzadko gościła w mieście, zatęsknił za towarzystwem. Nawet jego by się nadało.
    - No nic to - zamruczał do siebie. Ojciec myśli, że go złamie, ale on ojcu nie da satysfakcji. Choćby miał tu siedzieć i do następnego lata, nie zgodzi się na żaden ożenek z żadną Chmielakówną, a tym bardziej nie zmężnieje, cokolwiek to miało dla ojca znaczyć. Zmężnieć to mogli mali chłopcy, co to im pod nosem jeszcze żaden meszek nie wyrósł, on był mężczyzną z krwi i kości. Wszak nie było nic bardziej męskiego od męskiej miłości, a w tej akurat był nad wyraz biegły.
    Z godnością obciągnął kontusz, uśmiechnął się do siebie zarozumiale i z tymże zarozumiałym uśmiechem ruszył do drzwi dużej chaty o bielonych ścianach i okiennicach malowanych na niebiesko. Skrzynię zostawił na brzegu drogi. Przecież się nie godziło żeby on, panicz Brzeziński, taszczył za sobą pakunki.
    Ignorując (z największym trudem) mlaskanie błota pod butami, przebył drogę do drzwi, a potem zastukał w nie zdecydowanie. Odruchowo przeczesał palcami jasne pukle i gdy tylko drzwi stanęły otworem, spojrzał z wyższością na chłopa.
    - Niech ktoś zajmie się skrzynią, nie może stać w błocie - powiedział na przywitanie. - Gdzie moja izba?
    Z pewnością pana na włościach (w pewnym sensie tak było, bowiem jego ojciec zawiadywał ziemiami począwszy od Mierzanowa aż do małych wiosek na wschodzie, takich jak ta) ruszył do środka nie bacząc na zaproszenie. W końcu skoro to jego ziemia, to i jego chłopi.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu! Empty Re: Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu!

    Pisanie by terefer Wto 19 Kwi 2022, 22:28

    — Jasieńku? Janeczko mój… A ty byś się przed Panem Bogiem ożenił ze mną? Byś mi przysiągł?
    Jaśko roześmiał się ciepło, odchylając głowę do tyłu, zaśmiał się prosto w otwarte nad nimi błękitne niebo i gałęzie rozłożystego jesionu, pod którym znaleźli sobie kryjówkę w wysokiej trawie.
    — Gusia, Gusia… Ty to jak zażartujesz nieraz…
    Na chwilę zapadła cisza, tak że odzywał się tylko poszum drzewa i bzyczenie pszczół przysiadających na łebkach maków, i właśnie ta cisza spowodowała, że Jaśko otworzył jednak oczy, pozwolił, by zapadające krwawo słońce go oślepiło, a gdy już wzrok odzyskał, spojrzał prosto w ciemne oczy leżącej obok niego dziewczyny. Oczy ciskające gromy.
    Jeden z tych gromów przebił mu pierś i zmroził serce, mimo że upał panował nieznośny.
    — Agusia, ty bez żartu to mówisz?
    — A jakżebym żartować miała? Spójrz no mnie w twarz, Jasiek, i odpowiadaj zaraz.
    Ale Jaśko wyjątkowo nie potrafił spojrzeć jej w twarz. Nie patrzył, tak samo teraz, jak i te kilka chwil temu, gdy się tu kochali w ukryciu, gdy chwytał za jej bujną pierś, dotykał ud, chował twarz w łagodnym łuku jej szyi, aż koronka koszuli łaskotała go w nos, i z przyjemnością oddał się prostej rozkoszy. Ale wtedy i ona nie szukała jego wzroku, a teraz chichotała wobec jego uporu i chichotem tym zapowiadała kolejne gromy. Kochać się było przyjemnie, wedrzeć się pod spódnicę i halkę, ale nikt nie wspominał przedtem słowem o żadnym wiązaniu się na stałe.
    — A bo ty chcesz zaraz za mąż pójść, Gusia? — spytał wymijająco, ręką szukając już w trawie swojej koszuli, którą gdzieś tam był zrzucił. — Zostać wielką panią Agnieszką i tak zwiędnąć może, jak moja matula z moim tatulem? Ty jesteś za młoda ku temu, a co dopiero o sobie mam rzec. Więcej korzystamy, jak nas hajtanie nie dotyczy…
    — Może i korzystamy — przyznała, ale coś jeszcze wyłowiła z jego słów, jak zawsze czujna. — A bo co? Toć byś na mnie nie był już tak chętny, gdybym, jak rzekłeś, zwiędła? Ty jesteś jednak łobuz, Jaśko.
    Jaśko tymczasem wstał, podciągnął spodnie, bo mu zaczęły spadać, a gdy już spadać przestały, to zarzucił też na siebie koszulę. Biały len przykrył szerokie, opalone na złoto plecy i silne ramiona, zmierzwiły się włosy koloru słomy.
    — Ty za wiele dumasz, Gusia — zbeształ w końcu leżącą na trawie dziewczynę, ale wyciągnął do niej rękę i znacznie łagodniej pomógł jej wstać na nogi. — Otrzep dobrze spódnicę, o, tu ci się jaka glista czepiła. Zaraz się ściemni i przegapisz.
    — Daj mnie pokój. Łobuz jesteś, mówię ci, nie dotykaj…
    Inaczej żeś piszczała nie tak dawno temu — pomyślał sobie, ale nie wyciągał już więcej łap w jej stronę, skoro go odtrącała, wzruszył tylko ramionami i ruszył przed siebie, w stronę wioski. Agusia coś jeszcze wołała za nim, ale wiedział, że tak się tylko zgrywa, jak to baby mają w zwyczaju. Minie dzień albo dwa i znowu go zaprosi pod to drzewo, i rozłoży dla niego nogi.
    Byle tylko — pomyślał sobie trzeźwo w podmuchu pierwszego przedwieczornego wietrzyku — byle tylko nie zdarzyło im się kiedyś, że Guśka czy jakaś jeszcze inna dostanie dzieciaka od tych ich igraszek. Oj, wtedy to by się dopiero nie uwolnił. Z tą myślą zerknął za siebie, zobaczył że panna z powrotem siedzi na ziemi i chyba gapi się jak słońce zachodzi, uznał, że postradała do końca zmysły i poszedł do domu.
    A w domu czekały go dziś wszak przeżycia, od których specjalnie pod to drzewo uciekł. Żeby nie słuchać, jak się starzy szarpią o wieczorną wizytę jakiegoś obcego.

    Wieczór zapadał dziś długo — tym dłużej, że cała chata czekała i nie mogła się doczekać.
    Matka była wściekła, Jaśko czuł to nawet z drugiego kąta izby. Głowę okryła swoją wyjściową chustą, czerwoną, taką samą jak zakładała na nabożeństwo, i na pierś rzuciła sznur korali, a teraz siedziała taka zła, przekładała w palcach paciorki różańca przed ubrudzonym sadzą świętym obrazkiem i trudno było właściwie powiedzieć, o co się tym razem modli. Pewno o to, żeby nie zwariować. Ojciec, jakby żeby swojej starej jeszcze bardziej zrobić na złość, zachowywał spokój. Siedział przy stole, pilnikiem prostował co i raz pochylający się knot świecy, żeby dłużej poświeciła, poprawiał pożółkłe wąsy, spoglądał w okno, parę razy zagwizdał. Gwizdanie to szczególnie irytowało z kolei Basieńkę, jaśkową siostrę. Też przystroiła się ładnie, aż się z niej Terenia Brakówna podśmiewała, że dla zdobycia mieszczuchowego serca tak się stara, a teraz tylko chodziła po izbie, nie potrafiąc sobie znaleźć zajęcia, zaglądała pod serwetę, czy zaczyn na jutrzejszy chleb rośnie, albo na stół, czy ten chleb przygotowany dla gościa aby nie czerstwieje, czy do glinianego słoja ze smalcem nie wleciała mucha. I to ona, jak się wreszcie okazało, jako pierwsza wskazała przez okienko wychodzące na podwórzec, bo zauważyła, że podjechał jakiś powóz.
    Stało się to akurat w czasie, kiedy Jaśko miał już jako pierwszy poddać się i iść spać. W jednej chwili głowa prawie spadła mu z pięści, na której się podparł, prawie zasnął z tego czekania — a w następnej zrobiło się zamieszanie, matka odłożyła różaniec, Basia przygładzała spódnicę, a ojciec wstał od stołu i wyprostowany jak nigdy ruszył, by otworzyć drzwi do chałupy.
    Na głośny stukot odpowiedział od razu, otwierając — ale głosem odezwać się już nie zdołał.
    Wielkopańska odzywka przemknęła przez izbę jak błyskawica. Jaśko zauważył, że matka zrobiła triumfującą minę, Basia wytrzeszczyła nieładnie oczęta… i tylko ojciec, po raz kolejny i ku zdumieniu wszystkich, zachował spokój.
    — Musisz być pan zmęczony po podróży — usprawiedliwił gościa — i nie dziwota, bo dojechać tu do nas z miasta pewnikiem trudno. Nasze izby są teraz twoimi, panie Antoni, prosimy wejść. Ja jestem Czajka, pan mnie pewnikiem znasz z opowieści! Do nieznajomych by cię chyba nie posłali, mam rację? Żona moja, Kazimiera Czajkowa z Górskich. Córa Barbara. To jest Jasiek. Zaś skrzynię przynieś sobie, panie, sam, bo widzę, że ręce obie masz sprawne!
    Ręce może i miał ów panicz sprawne, w istocie — ale stojący w pobliżu Jasiek, zdębiały nieco, nie podejrzewał tych rąk o siłę odpowiednią do noszenia jakiejkolwiek skrzyni. Do tej szopki zaś, jaka odbywała się teraz w domu Czajków, nie widział nic podobnego od zeszłej zimy, kiedy do wsi przyjechała trupa aktorów na Boże Narodzenie.
    Ojciec przeszedł przez izbę, drzwi zostawił otwarte, mniemając zapewne, że gość je za sobą zamknie, usiadł do stołu i tym samym dawał jakby znać, że i inni mogą usiąść. Tylko Basia niemrawo się na to zdobyła, a wówczas ojciec zawołał jeszcze:
    — Jeno szybko, będziesz pan miły? Przeciąg się robi, ciemno, warto by zjeść coś przed snem!
    — A ogarek wypala się szybko. — To wtrąciła matka, a ton jej zdradzał głęboką niechęć, tak do tej sytuacji, jak i do przybysza, którego zmuszona była tego wieczora nakarmić. Skoro już obejrzała i oceniła to, z czym miała mieć odtąd do czynienia, skinęła z pozorną uprzejmością swemu panu mężowi i bez pytania wyszła do alkowy. Zasłonę za sobą zaciągnęła tak, że aż poderwał się widoczny w świetle świecy kurz.
    To wyjście chyba jako pierwsze otrzeźwiło Jaśka. Dotarło do niego wszystko, co się działo: otwarte drzwi na podwórze, egzotyczny wygląd panicza, fakt, że niósł im błoto na podłogę, którą Basiula wcześniej zmiatała. I cały ten surowy przymus wiszący w powietrzu.
    Nie siadł do stołu, ale poruszył się i luźnym gestem wskazał na zewnątrz.
    — Ja pomogę z tą skrzynią — zaoferował miękko, wbijając w gościa spojrzenie błękitnych oczu. — Razem chwycimy łatwiej. Co?
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu! Empty Re: Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu!

    Pisanie by Owoc Sro 20 Kwi 2022, 21:07

    - Zmęczony! - żachnął się szlachcic tonem świętego oburzenia i wkroczył do sieni jak do siebie. Ślady błota zostawił na podłodze, a jakże, i nawet się nie przejął. Wydatne usta znów wykrzywił brzydko, bo padł nań blady strach, że to właśnie w tych izbach przyjdzie mu żyć przez najbliższe miesiące. Z zewnątrz dom był okazalszy, a w środku klitka. Z trwogą stwierdził w duchu, że ledwie mieścili się tu domownicy, jakby wlazł do króliczej nory! Pachniało sadzą, mokrym drewnem i czymś słodkawym, co mieszając się z zapachem chleba sprawiało, że dostawał mdłości. Nie było tu żadnych wygód, żadnych obitych aksamitem mebli, żadnej delikatnej i zdobnej zastawy z Belwederu. Nic. Tylko toporne drewno, nadgryzione czasem garnki z gliny i bure ściany. Myć też się zapewne myli w rzece, stąd pewnie ten smród. Od razu zatęsknił za balią pełną wonnej piany i ciepłej wody.
    Pochmurnym wzrokiem objął domowników na koniec utkwiwszy go w Czajce i aż się zapowietrzył usłyszawszy ostatnie zdanie. Sam miał sobie? Bo ręce ma sprawne?! Oburzające!
    - A właśnie, że do obcych - powiedział gniewnie, ignorując przedstawienie domowników, po którym mieli stać się nieco bliżsi. Widać panicz Brzeziński zostawił za drzwiami dworu nie tylko rodzinę i większość wygód, ale i dobre maniery.
    Stał jak idiota na środku izby, czerwony z irytacji i wstydu. Że też on do niego tym tonem! O mało a odwróciłby się, trzasnął drzwiami i... właśnie. I co? Nie miał gdzie wracać, ojciec by go nie przyjął, a mieszek z pieniędzmi schowany pod kontuszem nie wystarczyłby na długo, szczególnie że panicz lubił zabawę i nigdy nie szczędził na nią fortuny swego ojca. Naiwnie sądził, że hołota ze wsi porażona jego dostojeństwem będzie potulna, ale widać dobrze się z ojcem dogadali i nie miał co liczyć na szlacheckie przywileje. Zacisnął zęby, aż na szczęce zagrały mięśnie. Już on ich nauczy, a ojciec go popamięta. Nie da sobą pomiatać jak byle stajennym!
    Nie zamknął drzwi, odprowadził nabzdyczoną babę wzrokiem (że też ma czelność tak jawnie pokazywać swoją niechęć, jakby to jego wina była, że musiał tu tkwić!) a potem podszedł do stołu i rozłożywszy na blacie dłonie przechylił się do Kazimierza, ale zanim się odezwał, wciął się jego syn więc Antoni spojrzał na niego z ukosa i prychnął.
    - Takie masz bochny, że koszulę rozsadzają. Dasz radę sam - stwierdził złośliwie, choć przytyk tak naprawdę był komplementem, bo Brzeziński mógł narzekać na wszystko, ale nie na to, że gospodarz miał brzydkie dzieci. Siedząca przy stole Basia pewnie nie jednemu zawróciła głowie jasnymi, sarnimi oczami i włosami jak łany zbóż, a za synem jak dąb, złotolicym i jasnookim nie jedna (dałby głowę) wzdychała po nocach. I on by powzdychał gdyby tak go nie mdliło i od smrodu i od perspektywy tkwienia tu do zimy.
    - Nie wiem jakżeście się z moim ojcem dogadywali - powiedział do starszego Czajki, swoje chmurne spojrzenie na nowo zawieszając na pomarszczonej twarzy. - Ale nie życzę sobie żeby przez cały mój pobyt ktokolwiek zawracał mi głowę. Ja wam w drogę wchodził nie będę i wy mi. Posiedzę tu z miesiąc, a potem powiecie ojcu co chce usłyszeć i się pożegnamy.
    Odepchnął się od blatu, spojrzał na starego z góry i sięgnął za poły kontuszu z zarozumiałym uśmiechem.
    - A żebym nie musiał być wam dłużny, to umówimy się, że zapłacę wam za tę przysługę dwa talary.
    Z brzękiem położył na stole mieszek pełen monet. Uważał, że to i tak wygórowana cena, w końcu na taką sumę musieli pracować minimum pół roku, ale niech straci jeśli ma za to kupić sobie trochę spokoju.


    Ostatnio zmieniony przez Owoc dnia Czw 21 Kwi 2022, 17:57, w całości zmieniany 1 raz
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu! Empty Re: Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu!

    Pisanie by terefer Sro 20 Kwi 2022, 21:59

    Atmosfera, która z początku wydawała się pełna nerwowości i napięcia, stopniowa zaczynała się rozluźniać, ze szczególnym zaznaczeniem, że rozluźnienie to dotyczyło tylko zebranych w izbie Czajków. Do Jaśka powoli docierała słuszność spokoju, który od początku wyrażał ich ojciec, owo wielkie niewyjaśnione zaczęło nabierać jasności. Byli przecież w przewadze. Chociaż przyjechał do nich wielki pan, to im dłużej próbował panoszyć się na zajętym kawałku przestrzeni, tym bardziej wydawał się nie tyle wielki, co śmieszny, bo tu, pod tym stropem, to stary Czajka był gospodarzem i jego głos liczył się najbardziej, tak od maleńkości wyuczeni byli i Jaśko, i Basiula. Choćby tu przyjechał z miasta arcybiskup w kapie przetykanej złotem, musiałby pod drzwiami poczekać, aż go stary Czajka wpuści. Ten zaś młody człowiek nie tylko nie dopuszczał do siebie widocznie tego autorytetu, ale jeszcze brawurowo starał się zbudować swój własny. Choćby szeroki jego gest, prawdziwie szlachecki, gdy oparł się o stół, zrobił na Jaśku pewne wrażenie, ale zaraz skojarzyło mu się to z panoszeniem się koguta i wszelka aura dostojeństwa uciekała. Tu wszystko było prostsze. Wielkie gesty nie miały znaczenia.
    Spojrzenie panicza sprawiło, że Jasiek poczuł się w pierwszej chwili odrobinę nieswojo, ale gdy tylko tamten odwrócił wzrok, uśmiechnął się do siebie nieco niedowierzająco. A zatem nie zależało mu jednak na wniesieniu tego kufra? Dziwny był to człowiek, dziwnie się w tym mieście rządzili!
    Jasiek posłał ojcu krótkie spojrzenie, a ojciec tylko skinął głową. Ruszył więc w stronę drzwi, owszem — ale nie wyszedł, żeby zająć się dobytkiem gościa, tylko najzwyczajniej w świecie je zamknął. Żeby nie robić przeciągu, bo matka gotowa by wychylić się jeszcze z alkowy i ich za to znowu zbesztać.
    Ledwo drzwi się zamknęły, otworzyła się na nowo ładna buźka panicza Brzezińskiego. Tym razem to młodzi Czajkowie wymienili spojrzenia, oboje ciekawi odezwy ojca. Napięcie odeszło zupełnie, pozostawiając między młodymi coś w rodzaju niedopowiedzianego rozbawienia. Och, to była farsa, to było godne oglądania.
    Tutaj, nad wyślizganym drewnianym blatem, nad bochnem chleba wypieczonego dziś rano, pod dębowymi belkami stropu i zwieszającymi się z nich ziołami, pod anyżem, czosnkiem i tymiankiem, panicz Antoni Brzeziński próbował wykupić od starego Czajki swoją wolność. Jaśkowi zachciało się śmiać. Było w tym coś desperackiego, w całym tym młodym człowieku o delikatnych dłoniach z lekkością trzymających mieszek pełen pieniędzy.
    Wąsy ojca nawet nie drgnęły, gdy wysłuchawszy żądań i otrzymawszy propozycję łapówki wychylił się do przodu.
    — Możemy ci, panie, głowy nie zawracać — zgodził się pobłażliwie, ważąc wyraźnie słowa. — Nie chcesz jeść naszego chleba, nie jedz. Nie chcesz pracować z nami, nie pracuj. Ale każda gęba w tej chałupie najedzona będzie tylko tedy, jak sobie zarobi na to, czy w polu, czy w sadzie, czy przy krowach czy kurach. Myśmy waszemu ojcu przekazać kazali, że zdechnąć wam nie pozwolimy, i nic nad to, bo wieś sama was, panku, nauczy pokory. Ale jak zdechnąć chcecie sami, cóż… To nie moja rzecz, żeby was powstrzymywać. W końcu wy wiecie najlepiej, nie, młokosie?
    Czajka zarechotał, aż mu wełniana kamizela zadrżała, po czym jak gdyby nic wstał od stołu i machnął ręką, tak na oferowane mu pieniądze, jak i na całą resztę.
    — Zachowaj ten pieniądz na kościelną skarbonę, może ci się przydać wykupienie u świętego Piotra. Basiula, zabierz chleb, skoro nie ma komu jeść. I pokażcie paniczowi jego marmury i adamaszki, no wiecie, te komnaty, cośmy mu naszykowali!
    I w takim dobrym nastroju również stary Czajka poszedł w ślady żony, przechodząc przez długość izby, by zniknąć za kurtyną.
    Wrogość Brzezińskiego miała okazję rozłożyć się już tylko na dwoje z domowników.
    Basia spełniła najpierw polecenie, zgarnęła ze stołu, a potem robiąc do brata wielkie oczy, nie wiadomo czy z rozbawienia czy z ekscytacji, zamiotła spódnicą i poleciała zniknąć za drzwiami swojej własnej izdebki, przysługującej jej jako pannie. Nie pisnęła słówka.
    Jasiek został więc sam, i całkiem sam się też poczuł. Podrapał się po karku, zerknął na tę pozostałą świecę, którą wypadało mu zabrać ze sobą do swojej izby i wykonał jakiś niewyraźny ruch ręką, trochę jakby chciał coś wskazać, a trochę jakby wzruszał ramionami. Nie uciekał wzrokiem od twarzy Brzezińskiego, od tego oblicza jak ze świętych obrazków.
    — Wy tak staremu nie właźcie za skórę — bąknął niemrawo, bo czuł, że musi gościa ostrzec na przyszłość, ale szybko przeszedł do tych prostszych, porządkowych spraw. — Tam w izbie jest moje łóżko, które dla was oddaję. Porządny siennik i dębowa rama, to winna wam odpowiadać. Pode mną się nie zarwała to i was utrzyma. Znaczy się… No. I w rogu stoi miednica z lusterkiem, jest czysta woda w dzbanie, mogę wszystko pokazać, tylko trzeba zabrać ten kaganek. Weźmiecie kaganek, panie Antoni? Sobie możecie go postawić gdzie wam się tylko podoba!
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu! Empty Re: Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu!

    Pisanie by Owoc Pon 09 Maj 2022, 22:41

    - Młokosie? - zapiszczał Brzeziński. Zapiszczał dosłownie, jak ten kogucik, co to się jeszcze dobrze piać nie nauczył i z oburzenia poczerwieniał zupełnie. Teraz cała jego blada, ledwie muśnięta słońcem twarz przybrała kolor dojrzałych pomidorów albo tego grzebyka co zdobi kogucie główki. I tak idąc dalej w kogucią przenośnię napuszył się jeszcze bardziej strosząc swoje barwne piórka, ale na próżno. Na nikim nie robił wrażenia, co tylko bardziej go uraziło. A uraza na dumie gorsza była niż na ciele, więc w duchu pomstując i wyklinając tak ojca jak i całą rodzinę Czajków (a niech ich cholera weźmie!), z godnością wyprostował się, poprawił kontusz i odprowadziwszy zimnym wzrokiem tak starego Czajkę jak i jego córę, odwrócił się w stronę Jaśka.
    - Żaden wiejski chłop nie będzie mi mówił, co mam robić - wycedził, kierując całą swoją złość na Bogu ducha winnego Jana. Zignorował życzliwość i rady, jeszcze bardziej zirytowany jego łagodnością i spokojem, którego jemu samemu teraz brakowało. Jak Boga kochał, nie wytrzyma tu do zimy. Zagłodzić go chcieli! Jego! Bo tylko to panicz zrozumiał ze słów gospodarza, bo to że miał na swoje utrzymanie zarobić nie mieściło mu się w głowie.
    Zgarnął swój mieszek cynicznie się uśmiechając i mamrocząc pod nosem z wyjątkową kpiną, że niezwykle wybiórczo dumna ta wioskowa tłuszcza, pieniądze ojca im nie śmierdziały, ale jego już tak? Głupie tym bardziej, że jakby nie patrzeć, to i monety należące do Antoniego tak właściwie były własnością starego Brzezińskiego. Tego też nie potrafił pojąć, ale uznał, że nie będzie próbował. Był z innego świata i prędzej słońce zgaśnie niż zniży się do ich poziomu.
    Bez słowa ruszył do drzwi, otworzył je z rozmachem i z niemożebną niechęcią wszedł na błotnistą ścieżkę. Pomstując pod nosem chwycił skrzynię za uchwyt i przeciągnął do domu. Ze złośliwą satysfakcją patrzył jak zostawia na wytartych deskach brązowe smugi, podobnie jak jego buty. I dobrze, niech mają, pomyślał, wcale nie przejmując się, że zachowuje się właśnie jak ten nieprzymierzając młokos, którym go Czajka tak śmiało określił.
    - Nie mam rąk żeby nieść kaganek - burknął do Jaśka nie puściwszy uchwytu skrzyni. Wyglądał przy tym śmiesznie, zgięty w pół, z włosami lekko rozwichrzonymi przez wieczorny wiatr i policzkami wciąż zaczerwienionymi jak zawstydzona dziewica. - Prowadź do tej izby.

    W świetle świecy niewielka izdebka wydawała się ciasna i ponura jakby w każdym cieniu czaił się diabeł z widłami. Tak właśnie jawiło się paniczowi to miejsce - jako piekło. Jego osobiste, małe piekiełko, w którym musiał spędzić kilka miesięcy żeby odpokutować za zbrodnie których nie popełnił. Nie czuł się winny niczemu, co zarzucał mu ojciec, był osądzony bez zdania racji i w duchu czuł się niezmiernie skrzywdzony. Wykrzyczałby ojcu wszystkie swoje bóle, gdyby nie duma, która trzymała jego usta zamknięte na klucz. Przynajmniej jeśli chodziło o sprawę swych uczuć. Bo akurat w tym byli z ojcem zgodni - mężczyźnie nie wypadało ulewać się jak z przepełnionego kielicha.
    Przytaszczył swoją skrzynię i ustawił w nogach łóżka robiąc przy tym dużo hałasu. Spojrzał na mebel wykrzywiając wargi. Może i ramę miało dębową, ale siennik lichy, a i małe było tak, że Antoni dziwił się jak wielki Jasiek się na nim mieścił. Wyprostował się z westchnieniem iście cierpiętniczym, a potem zaczął rozsupływać się z wierzchnich warstw. Był zmęczony nie tylko podróżą i nieprzyjemna rozmową z gospodarzami, ale i wczorajszą zabawą, której skutki czuł jeszcze w głowie. Ach co to była za zabawa! Rozmarzył się na chwilę, zanim poruszenie Jaśka nie przywołało go na ziemię.
    - Już możesz iść - powiedział wspaniałomyślnie. Nie obchodziło go gdzie chłopak będzie spał, skoro oddał swój pokój. On chciał teraz odpocząć. Jakoś przeżyje tę noc, a rano się zobaczy. Może ze świeżym umysłem szybciej znajdzie wyjście z tej sytuacji?
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu! Empty Re: Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu!

    Pisanie by terefer Wto 10 Maj 2022, 00:18

    Ta miastowość to musi być jaka choroba — pomyślał Jaśko i nie bardzo potrafił ukryć zdumienie, gdy patrzył, jak dopiero co przyjęty gość kontynuuje swój mały spektakl. Podczas gdy skrzynia pozostawiała na gościńcu niemal koleiny, które — jeśli ich święta panienka nie zechce przez noc za sprawą deszczu załagodzić — od rana niewątpliwie popsują humor wszystkim pozostałym domownikom, młody Czajka stał jak słup, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić, zwłaszcza, że jego propozycja pomocy spotkała się z dość kategorycznym sprzeciwem. Może więc był, jak usłyszał, wiejskim chłopem… ale im dłużej przyglądał się temu wszystkiemu, co tak bardzo burzyło spokój wieczora, co powodowało hałas płoszący nawet ćmy, tym bardziej nabierał przekonania, że wcale nie jest mu za to wstyd. Trochę się tego obawiał, musiał przyznać w duchu. Obawiał się, że kiedy panicz z miasta wreszcie tutaj przyjedzie, to rzeczywiście okaże się istotą godną szacunku, obcą i piękną, taką co to do niej nie idzie nawet gęby otworzyć, żeby się na śmieszność na wystawić. Był niegdyś jeden doktór, co tu z miasta przyjeżdżał, Jaśko pamiętał go dobrze: od polerowanych butów po przystrzyżony wąsik taki respekt budził, że się najstarsze baby przed nim kłaniały, i wszystko wiedział, co się nawet w dalekim świecie działo. Ale ten tutaj? Schylony jak źrebię, co ma zaledwie kilka chwil, by nauczyć się stawiać pierwsze kroki, rozczochrany, odarty z całego majestatu… Jaśko pozwolił sobie nawet zastanowić się, jakby to mogło wyglądać, gdyby zastać tego człowieka w jego naturalnym środowisku. Może tam mu było lepiej, w swoim żywiole! Czy miałby w sobie więcej nadludzkiej elegancji? Czy może wtedy potrafiłby zrobić na nim lepsze wrażenie?
    Póki co — zdecydowanie nie robił. I dlatego wydawał się śmieszny nawet wówczas, gdy kazał prowadzić się do sąsiedniej izdebki.
    Płomień świecy zadrżał, kiedy Jasiek ostrożnie wziął kaganek w swoje wielkie dłonie. Główna izba domu pogrążyła się w mroku, zgasły odblaski w glinianych garnkach i złoconych ramach świętych obrazów. Na zewnątrz odzywały się już tylko cykady.

    — Tutaj — szepnął Jaśko bez wyraźnego powodu, kiedy znaleźli się wreszcie w jego sypialnej izdebce. Lubił ją. Lubił te bielone ściany, w których znał każdy jeden sęk drewna, i umieszczone nisko okno, na parapecie którego postawił dawno temu ołowianego husarza. Może dlatego właśnie nie spojrzał teraz ani przez moment na twarz panicza Antoniego, bo nie chciał zobaczyć w niej wyrazu pogardy wobec tego, co było mu bliskie. Czynił to zupełnie podświadomie, nadal nieco spłoszony.
    Ostrożnie odstawił kaganek na parapet i chciał już kucać, żeby zająć się swoim posłaniem, kiedy doleciały doń słowa panicza. Pokręcił krótko głową.
    — Och nie, proszę się nie obawiać, daleko nie odejdę — zapewnił, absolutnie błędnie interpretując usłyszany ton. Przyklęknął, schylił szerokie plecy i spokojnie, metodycznie, jak gdyby nigdy nic wysunął spod łóżka drugi siennik, trochę bardziej lichy, ale i tak zachęcający po tak długim dniu. Zamiast jednego posłania powstały nagle dwa, jedno obok drugiego choć na różnych poziomach, a chociaż Jaśko szczerze postarał się zrobić między nimi nieco przestrzeni, nie za bardzo umożliwiał mu to metraż izdebki. Drewniane deski wykładające podłogę niemal w zupełności zniknęły z pola widzenia — ale też dlatego może, że brakowało światła, żeby w każdy kąt zajrzeć. Nie powinno im być ciasno, prawda? Śmiano się czasem, że niektórzy sypiali w izbach podobnych do trumny. A tu by ze spokojem weszło takich trumien co najmniej dwie!
    Przysiadł na wysuniętym posłaniu i ściągnął z łóżka jeden pled, żeby mieć się czym okryć. Dopiero kiedy w tej samej pozycji wyciągnął się, żeby zrzucić buty, podniósł spojrzenie na Antoniego i dostrzegł wyraz jego twarzy. Nie powinno go już chyba dziwić, że gość był niezadowolony, ale i tak uniósł jasne brwi w łagodnym zdumieniu.
    — Przesunąć się, żebyście mieli krzynę miejsca? — spytał, grzecznie ściszając ton, żeby nie robić więcej hałasu w chałupie. — O tu mogę legnąć, na samym brzeżku. Zapomnicie, że mnie macie koło siebie, panie. Jak mysz pod miotłą.
    Z kolejnymi zapewnieniami ściągnął z siebie koszulę i już w gaciach tylko naciągnął na siebie pled. Jak mówił, tak przymierzał się uczynić: paść jak kłoda, zasnąć lada moment (bo nie wątpił, że tak się właśnie stanie, jak tylko przyłoży głowę do płaskiego!) i absolutnie nie czynić Antoniemu Brzezińskiemu żadnego kłopotu więcej, niż to konieczne. Noc minie prędko: zanim się jeden i drugi obejrzy, zapieje kogut, słońce pojawi się nad horyzontem i już będą mogli wstawać, wypoczęci i z nowym zapałem. Tak przynajmniej wierzył — a jeśli Jan Czajka w coś wierzył, to gorliwie i szczerze.
    — Dajcie mi znać, to zdmuchnę świecę — powiedział jeszcze tylko, już tak cichutko, że ledwo go było słychać. — I śpijcie dobrze, panie Antoni.

    Sponsored content

    Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu! Empty Re: Kochałem się po różnemu, a ciebie chcę po swojemu!

    Pisanie by Sponsored content

      Similar topics

      -

      Obecny czas to Pon 20 Maj 2024, 10:17