- To totalnie zjebane. Siedzimy tu od trzech godzin. Możemy iść coś zjeść?
Komentarz blondyna rozwalonego na popękanej kanapie ani trochę nie poprawił nastrojów w sali prób. Ciężką atmosferę beznadziejności można było kroić nożem, ale niestety nikt by się nią nie najadł.
Misiowaty, wytatuowany gość, który siedział okrakiem na krześle i wspierał umięśnione przedramiona na jego oparciu, spojrzał na niego ze znużeniem.
- Chryste, tylko byś żarł. Gdzie ty to mieścisz?
Blondyn wzruszył ramionami i podrzucił do góry pałeczkę perkusyjną. Bawił się nią przez cały czas. W ogóle był w ciągłym ruchu. Jeśli w danej chwili nie miał nic w dłoniach, chodziło mu kolano albo stukał palcami w najbliższą powierzchnię, najlepiej taką, która wydawała dźwięk. Nie, nie był nadpobudliwy, po prostu za często jechał na fecie. Joel był pewien, że kiedyś go to zabije. A szkoda, Blondie był spoko gościem i dobrym bębniarzem, a przynajmniej najlepszym na jakiego ich, pożal się boże, zespół było w tym momencie stać.
- Jeszcze rosnę.
- Szkoda, że mózg ci nie rośnie.
- A tobie fiut.
- Twoja stara.
Zaczęli przerzucać się docinkami, co Joel w normalnych okolicznościach zlałby ciepłym moczem, ale dzisiaj działało mu na nerwy.
- Zamknijcie się - warknął. W porównaniu do reszty znudzonych kumpli wyglądał jak lew w klatce. Niemal dosłownie wydeptywał ścieżkę w parkiecie. Zaczynał przy starym wzmacniaczu, obecnie podpiętym do granatowego strata, i kończył na wspomnianej kanapie. I tak w kółko.
- Wrzuć na luz, Wild - rzucił miśkowaty, jakby taki tekst kiedyś komuś pomógł. Joel nawet na niego nie spojrzał. Nerwowo zaciągnął się fajką wciąż wbijając wzrok w podłogę, próbując znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Bo oczywiście wszystko było na jego głowie, reszta miała wyjebane, że za tydzień mieli koncert w Little Heaven, a zostali bez wokalisty. I że jeśli nie znajdą gościa, który powali wszystkich na kolana, zaprzepaszczą jedyną szansę na zaistnienie.
- Mówiłem, że to durny pomysł. Nie znajdziemy nikogo w tak krótkim czasie.
Czwarty głos dołączył do wymiany zdań. Ten należał do długowłosego, szczupłego bruneta, który z założonymi rękami siedział na krześle. Jego pełen pretensji ton działał na Joela jeszcze gorzej niż tamte dwa zjeby. Gdyby nie byli kumplami od piaskownicy, kazałby mu wypierdalać i nigdy nie wracać. Wiedział do czego nawiązywał i nie miał zamiaru dawać po sobie jechać.
- Ty lepiej też się zamknij.
- Gdybyś nie był takim dupkiem, nie zostalibyśmy na lodzie.
Zatrzymał się w połowie swojej ścieżki wkurwu. O nie, co to, to nie.
- Że co, kurwa?
- Taka prawda, Wild. Gdybyś pozwolił mu śpiewać to, co chciał, teraz może bylibyśmy już w drodzę do NY.
Fuknął i wywrócił oczami. Znali się z Dannym od szczeniaka, razem ukrywali się przed starymi, razem uciekali z bidula i razem założyli ten cholerny zespół, ale po tym jak poznali Stana z całą jego zasraną nieskazitelnością, Danny’emu odwaliło. Gdyby nie miał pewności, że jest hetero, pomyślałby że chce wleźć mu w tyłek. Dosłownie. Dlatego tym bardziej wkurzało go, że bierze stronę tego głąba, zamiast ziomka, który przeżył z nim pół życia.
- Chcesz znaleźć winnego? - Wycelował w kumpla palcami, między którymi trzymał szluga. - Proszę bardzo. Powiem ci kto jest winny. Stanley, jebany, White. I jego zasrane parcie na szkło.
- Jego parcie na szkło? - Danny prychnął z niedowierzaniem. - To ty nie chciałeś grać jego kawałków. Chciałeś żeby śpiewał tylko twoje teksty.
O nie, znów ten temat. Wałkowali go do porzygu. Miał tego serdecznie dosyć.
- Bo jego teksty, to gówno i dobrze o tym wiesz. - Gniewnie zgasił peta w popielniczce. - Cholerna mielonka tworzona pod dyktando wytwórni.
- Nie wierzę, że z takich - zrobił cudzysłów palcami - wzniosłych pobudek wypiąłeś się na jego kontakty. Mógłbyś chociaż raz przełknąć dumę, dla dobra nas wszystkich.
- W dupie mam jego kontakty - warknął stając nad Danny’m. Zmierzył go zimnym spojrzeniem. - Dobra muzyka sama się obroni.
Naprawde w to wierzył. Pod tym względem był romantycznym naiwniakiem. W jego idealnym świecie muzyka coś sobą przekazywała, była tarczą i mieczem, wpływała na świat. Nie była jedynie łatwo zjadliwą pulpą, którą ciemne masy łykały jak pelikany świeże ryby. Zdawał sobie sprawę, że przez to ma pod górkę, że gdyby jego zespół pognał za mainstreamem, mogliby osiągnąć sukces, ale nie zależało mu na tej widmowej satysfakcji. Chciał żyć i grać, przede wszystkim grać, w zgodzie ze sobą.
Danny pokręcił głową jakby miał do czynienia z naiwnym dzieciakiem.
- Właśnie o tym mówię. Pociągniesz nas na dno. Czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby zrobić dwa w przód, ale ty stoisz w miejscu - stwierdził, wbijając Joleowi nóż w plecy. Co tam w plecy, w samą pierś, prosto w serce. Zabolało, ale nie dał mu satysfakcji, nawet się nie skrzywił. Popatrzył na niego pogardliwie.
- Jak coś ci się nie podoba, to wiesz gdzie są drzwi, nie? Jak nie wiesz, to pomogę ci je znaleźć porządnym kopem w jaja.
Danny westchnął. W opozycji do Jo, wydawał się zwyczajnie zmęczony.
- Nie musisz, wiem gdzie są. - Wstał z krzesła zerkając na resztę, która do tej pory obserwował ich w milczeniu. - Mam dość. Spadam stąd.
- No co ty, DumDum, nie świruj. - Blondie podniósł się na łokciu patrząc jak ich gitara rytmiczna zmierza do drzwi. - To wszystko przez to, że nie zamówiliśmy żarcia. Ogarniemy pizzę i zobaczysz, świat znów będzie piękny!
- Zostaw go, niech idzie - zimny ton Joela przeciął przestrzeń jak nóż. - Już od dawna jest zaślepiony kasą White’a.
Nie odwrócił się żeby zobaczyć jak Danny znika za drzwiami, ale ich trzask odczuł gdzieś w trzewiach. Najbardziej boli zdrada przyjaciela, a jeszcze bardziej zdrada jedynego przyjaciela. Czuł się jakby dostał w brzuch. Jakby zabrakło mu powietrza w płucach. Było mu niedobrze i gdyby nie upór będący motorem jego działań, chyba rzuciłby to wszystko w cholerę.
Tymczasem idący na przesłuchanie Noah, dostał z bara dokładnie w chwili, gdy zbliżał się do drzwi z numerem trzy, za którymi według wiadomości, miała znajdować się sala prób wynajęta przez zespół, do którego chciał dołączyć.
Danny odwrócił się po fakcie, a na jego twarzy po wstępnym zaskoczeniu pojawił się złośliwy, cyniczny uśmiech.
Sięgnął nad ramieniem chłopaka i otworzył mu drzwi.
- Został jeszcze jeden - rzucił do trójki muzyków, skupiając tym ich uwagę. - Dobrej zabawy, młody. - Klepnął go w plecy, ale ani w tym geście ani w wyrazie jego twarzy nie było życzliwości. I zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, Danny zniknął w korytarzu, a wzrok wszystkich skupił się na nowym.
Nie trzeba było doktoratu z psychologii żeby wyczuć, że w powietrzu wisiała drama. Twarze wszystkich były ściągnięte, a już najbardziej twarz Joela. Przez moment widać było jak napinają się mięśnie jego szczęki, jakby mocno je zaciskał albo powstrzymywał jakąś kwiecistą wiązankę. W istocie obie rzeczy były prawdą.
Obrzucił Noah krótkim, oceniającym spojrzeniem i sięgnął do tylnej kieszeni jeansów wyciągając pomiętą paczkę papierosów. Odpalił jednego.
- Wild, dzieciak chyba się zgubił. - Ryan wyprostował się na krześle. Po jego głupim uśmiechu widać było, że absolutnie nie brał pod uwagę, że nowym wokalistą mógłby zostać taki szczawik. Poza tym, wyraźnie starał się rozluźnić atmosferę i przekierować energię na nowy temat. Z miernym skutkiem. Jo nadal wyglądał jak chmura gradowa. Pojawienie się ostatniego kandydata też w niczym nie pomogło, bo chociaż zdawał sobie sprawę, że chłopak był, co tu dużo gadać, dzieciakiem, to nie spodziewał się kogoś o tak babskich rysach. Zaczynał sądzić, że Danny miał trochę racji i całe to przedsięwzięcie było jedną wielką porażką.
- Siema młody! - Blondie zasalutował mu pałeczką. - Nie wstydź się, właź. Reszta posysała, także jesteś nasza ostatnią nadzieją.
Joel miał ochote jebnąć go tą pałeczką w ten głupi, uchachany ryj, ale powstrzymał się. Dla dobra wszystkich. Przysunął sobie krzesło, na którym wcześniej siedział gitarzysta, zaciągnął się i usiadł w pozie bliźniaczej do Ryana, a potem końcu sam zwrócił się bezpośrednio do kandydata, lekko mrużąc oczy jakby starał się wybadać z czym ma do czynienia.
- Pewnie jesteś Noah. - Co to w ogóle było za imię. Sam jego dźwięk dziwnie układał się na języku. Jakoś tak niewygodnie. Ale może dzisiaj wszystko będzie już niewygodne i dopiero jak wleje w gardło trochę procentów rzeczywistość stanie się znośniejsza.
- To jest Shy, bas. - Wskazał na miśkowatego głową. - To Blondie, bębny. - Perkusista raz jeszcze pomachał pałeczką. - Ja jestem Wild, prowadząca. Poważnie masz osiemnaście czy to tylko taka ściema? Bo nie mam zamiaru użerać się z nadopiekuńczymi starymi.
Zamierzał jeszcze na parę chwil olać zdrajcę DumDuma, tego złamasa White'a i cały ten syf i skupić się na tym, po co się zebrali. Później będzie martwił się tym, że prawdopodobnie stracili nie tylko wokal, ale i rytmika.
Komentarz blondyna rozwalonego na popękanej kanapie ani trochę nie poprawił nastrojów w sali prób. Ciężką atmosferę beznadziejności można było kroić nożem, ale niestety nikt by się nią nie najadł.
Misiowaty, wytatuowany gość, który siedział okrakiem na krześle i wspierał umięśnione przedramiona na jego oparciu, spojrzał na niego ze znużeniem.
- Chryste, tylko byś żarł. Gdzie ty to mieścisz?
Blondyn wzruszył ramionami i podrzucił do góry pałeczkę perkusyjną. Bawił się nią przez cały czas. W ogóle był w ciągłym ruchu. Jeśli w danej chwili nie miał nic w dłoniach, chodziło mu kolano albo stukał palcami w najbliższą powierzchnię, najlepiej taką, która wydawała dźwięk. Nie, nie był nadpobudliwy, po prostu za często jechał na fecie. Joel był pewien, że kiedyś go to zabije. A szkoda, Blondie był spoko gościem i dobrym bębniarzem, a przynajmniej najlepszym na jakiego ich, pożal się boże, zespół było w tym momencie stać.
- Jeszcze rosnę.
- Szkoda, że mózg ci nie rośnie.
- A tobie fiut.
- Twoja stara.
Zaczęli przerzucać się docinkami, co Joel w normalnych okolicznościach zlałby ciepłym moczem, ale dzisiaj działało mu na nerwy.
- Zamknijcie się - warknął. W porównaniu do reszty znudzonych kumpli wyglądał jak lew w klatce. Niemal dosłownie wydeptywał ścieżkę w parkiecie. Zaczynał przy starym wzmacniaczu, obecnie podpiętym do granatowego strata, i kończył na wspomnianej kanapie. I tak w kółko.
- Wrzuć na luz, Wild - rzucił miśkowaty, jakby taki tekst kiedyś komuś pomógł. Joel nawet na niego nie spojrzał. Nerwowo zaciągnął się fajką wciąż wbijając wzrok w podłogę, próbując znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Bo oczywiście wszystko było na jego głowie, reszta miała wyjebane, że za tydzień mieli koncert w Little Heaven, a zostali bez wokalisty. I że jeśli nie znajdą gościa, który powali wszystkich na kolana, zaprzepaszczą jedyną szansę na zaistnienie.
- Mówiłem, że to durny pomysł. Nie znajdziemy nikogo w tak krótkim czasie.
Czwarty głos dołączył do wymiany zdań. Ten należał do długowłosego, szczupłego bruneta, który z założonymi rękami siedział na krześle. Jego pełen pretensji ton działał na Joela jeszcze gorzej niż tamte dwa zjeby. Gdyby nie byli kumplami od piaskownicy, kazałby mu wypierdalać i nigdy nie wracać. Wiedział do czego nawiązywał i nie miał zamiaru dawać po sobie jechać.
- Ty lepiej też się zamknij.
- Gdybyś nie był takim dupkiem, nie zostalibyśmy na lodzie.
Zatrzymał się w połowie swojej ścieżki wkurwu. O nie, co to, to nie.
- Że co, kurwa?
- Taka prawda, Wild. Gdybyś pozwolił mu śpiewać to, co chciał, teraz może bylibyśmy już w drodzę do NY.
Fuknął i wywrócił oczami. Znali się z Dannym od szczeniaka, razem ukrywali się przed starymi, razem uciekali z bidula i razem założyli ten cholerny zespół, ale po tym jak poznali Stana z całą jego zasraną nieskazitelnością, Danny’emu odwaliło. Gdyby nie miał pewności, że jest hetero, pomyślałby że chce wleźć mu w tyłek. Dosłownie. Dlatego tym bardziej wkurzało go, że bierze stronę tego głąba, zamiast ziomka, który przeżył z nim pół życia.
- Chcesz znaleźć winnego? - Wycelował w kumpla palcami, między którymi trzymał szluga. - Proszę bardzo. Powiem ci kto jest winny. Stanley, jebany, White. I jego zasrane parcie na szkło.
- Jego parcie na szkło? - Danny prychnął z niedowierzaniem. - To ty nie chciałeś grać jego kawałków. Chciałeś żeby śpiewał tylko twoje teksty.
O nie, znów ten temat. Wałkowali go do porzygu. Miał tego serdecznie dosyć.
- Bo jego teksty, to gówno i dobrze o tym wiesz. - Gniewnie zgasił peta w popielniczce. - Cholerna mielonka tworzona pod dyktando wytwórni.
- Nie wierzę, że z takich - zrobił cudzysłów palcami - wzniosłych pobudek wypiąłeś się na jego kontakty. Mógłbyś chociaż raz przełknąć dumę, dla dobra nas wszystkich.
- W dupie mam jego kontakty - warknął stając nad Danny’m. Zmierzył go zimnym spojrzeniem. - Dobra muzyka sama się obroni.
Naprawde w to wierzył. Pod tym względem był romantycznym naiwniakiem. W jego idealnym świecie muzyka coś sobą przekazywała, była tarczą i mieczem, wpływała na świat. Nie była jedynie łatwo zjadliwą pulpą, którą ciemne masy łykały jak pelikany świeże ryby. Zdawał sobie sprawę, że przez to ma pod górkę, że gdyby jego zespół pognał za mainstreamem, mogliby osiągnąć sukces, ale nie zależało mu na tej widmowej satysfakcji. Chciał żyć i grać, przede wszystkim grać, w zgodzie ze sobą.
Danny pokręcił głową jakby miał do czynienia z naiwnym dzieciakiem.
- Właśnie o tym mówię. Pociągniesz nas na dno. Czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby zrobić dwa w przód, ale ty stoisz w miejscu - stwierdził, wbijając Joleowi nóż w plecy. Co tam w plecy, w samą pierś, prosto w serce. Zabolało, ale nie dał mu satysfakcji, nawet się nie skrzywił. Popatrzył na niego pogardliwie.
- Jak coś ci się nie podoba, to wiesz gdzie są drzwi, nie? Jak nie wiesz, to pomogę ci je znaleźć porządnym kopem w jaja.
Danny westchnął. W opozycji do Jo, wydawał się zwyczajnie zmęczony.
- Nie musisz, wiem gdzie są. - Wstał z krzesła zerkając na resztę, która do tej pory obserwował ich w milczeniu. - Mam dość. Spadam stąd.
- No co ty, DumDum, nie świruj. - Blondie podniósł się na łokciu patrząc jak ich gitara rytmiczna zmierza do drzwi. - To wszystko przez to, że nie zamówiliśmy żarcia. Ogarniemy pizzę i zobaczysz, świat znów będzie piękny!
- Zostaw go, niech idzie - zimny ton Joela przeciął przestrzeń jak nóż. - Już od dawna jest zaślepiony kasą White’a.
Nie odwrócił się żeby zobaczyć jak Danny znika za drzwiami, ale ich trzask odczuł gdzieś w trzewiach. Najbardziej boli zdrada przyjaciela, a jeszcze bardziej zdrada jedynego przyjaciela. Czuł się jakby dostał w brzuch. Jakby zabrakło mu powietrza w płucach. Było mu niedobrze i gdyby nie upór będący motorem jego działań, chyba rzuciłby to wszystko w cholerę.
Tymczasem idący na przesłuchanie Noah, dostał z bara dokładnie w chwili, gdy zbliżał się do drzwi z numerem trzy, za którymi według wiadomości, miała znajdować się sala prób wynajęta przez zespół, do którego chciał dołączyć.
Danny odwrócił się po fakcie, a na jego twarzy po wstępnym zaskoczeniu pojawił się złośliwy, cyniczny uśmiech.
Sięgnął nad ramieniem chłopaka i otworzył mu drzwi.
- Został jeszcze jeden - rzucił do trójki muzyków, skupiając tym ich uwagę. - Dobrej zabawy, młody. - Klepnął go w plecy, ale ani w tym geście ani w wyrazie jego twarzy nie było życzliwości. I zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, Danny zniknął w korytarzu, a wzrok wszystkich skupił się na nowym.
Nie trzeba było doktoratu z psychologii żeby wyczuć, że w powietrzu wisiała drama. Twarze wszystkich były ściągnięte, a już najbardziej twarz Joela. Przez moment widać było jak napinają się mięśnie jego szczęki, jakby mocno je zaciskał albo powstrzymywał jakąś kwiecistą wiązankę. W istocie obie rzeczy były prawdą.
Obrzucił Noah krótkim, oceniającym spojrzeniem i sięgnął do tylnej kieszeni jeansów wyciągając pomiętą paczkę papierosów. Odpalił jednego.
- Wild, dzieciak chyba się zgubił. - Ryan wyprostował się na krześle. Po jego głupim uśmiechu widać było, że absolutnie nie brał pod uwagę, że nowym wokalistą mógłby zostać taki szczawik. Poza tym, wyraźnie starał się rozluźnić atmosferę i przekierować energię na nowy temat. Z miernym skutkiem. Jo nadal wyglądał jak chmura gradowa. Pojawienie się ostatniego kandydata też w niczym nie pomogło, bo chociaż zdawał sobie sprawę, że chłopak był, co tu dużo gadać, dzieciakiem, to nie spodziewał się kogoś o tak babskich rysach. Zaczynał sądzić, że Danny miał trochę racji i całe to przedsięwzięcie było jedną wielką porażką.
- Siema młody! - Blondie zasalutował mu pałeczką. - Nie wstydź się, właź. Reszta posysała, także jesteś nasza ostatnią nadzieją.
Joel miał ochote jebnąć go tą pałeczką w ten głupi, uchachany ryj, ale powstrzymał się. Dla dobra wszystkich. Przysunął sobie krzesło, na którym wcześniej siedział gitarzysta, zaciągnął się i usiadł w pozie bliźniaczej do Ryana, a potem końcu sam zwrócił się bezpośrednio do kandydata, lekko mrużąc oczy jakby starał się wybadać z czym ma do czynienia.
- Pewnie jesteś Noah. - Co to w ogóle było za imię. Sam jego dźwięk dziwnie układał się na języku. Jakoś tak niewygodnie. Ale może dzisiaj wszystko będzie już niewygodne i dopiero jak wleje w gardło trochę procentów rzeczywistość stanie się znośniejsza.
- To jest Shy, bas. - Wskazał na miśkowatego głową. - To Blondie, bębny. - Perkusista raz jeszcze pomachał pałeczką. - Ja jestem Wild, prowadząca. Poważnie masz osiemnaście czy to tylko taka ściema? Bo nie mam zamiaru użerać się z nadopiekuńczymi starymi.
Zamierzał jeszcze na parę chwil olać zdrajcę DumDuma, tego złamasa White'a i cały ten syf i skupić się na tym, po co się zebrali. Później będzie martwił się tym, że prawdopodobnie stracili nie tylko wokal, ale i rytmika.