Za oknem rozlegał się widok na zielone równiny rozświetlone ciepłymi promieniami słońca. Potoki pełne były ryb, a las zwierzyny, na którą chętnie urządzano polowania. W ogrodach przy pałacu hodowano sprowadzane z odległych zakątków galaktyki zwierzęta i rośliny. Stajnie pełne były Kybucków, na których organizowany doroczne wyścigi. Bogactwa naturalne planety były ogromne. Wystarczyło przyłożyć dłoń do żyznej gleby, by poczuć, jak tętni ona życiem i dworskimi plotkami.
Tu było jak w raju. Wszystko rodem z bajki, nawet książęta. Planety podległe Denverusowi nie miały tyle szczęścia.
Varlo nie odwrócił się, gdy wysokie drzwi za jego plecami uchyliły się z cichym, mechanicznym syknięciem. Słyszał, jak jego gość wstrzymuje oddech, a następnie nerwowo przestępuje z nogi na nogę, obawiając się przerwać ciszę. Pozwolił chwilę trwać tej niezręcznej sytuacji, nim skinieniem dłoni przywołał młodzieńca. Niemalże poczuł na karku jego oddech ulgi.
— Ja- — odchrząknął, przystając u boku mężczyzny i skierował na niego jasne spojrzenie. — Zostałem wezwany — oznajmił z mieszanką dumy i niepokoju. Chłopak zdawał sobie sprawę, że ta osobista audiencja była wyróżnieniem, ale obawiał się zadania, które może otrzymać.
— Podczas najbliższego balu książę chce stoczyć pojedynek z członkiem Zakonu — oznajmił bez ogródek, odrywając w końcu spojrzenie od barwnego krajobrazu i skupiając je na młodzieńcu. — Chciałbym, żebyś to był ty, Gavynie.
— Przecież to jest zakazane! — Wybuchnął niespodziewanie zaskoczony propozycją chłopak i natychmiast pożałował gwałtownych słów. Podkulił lekko ramiona, ale gniewny błysk w jego oczach pozostał. — Nie możemy walczyć z niewrażliwymi na moc ludźmi, bo to niesprawiedliwe, a taka wygrana to ujma — powtórzył tę prostą regułę, którą wpajano uczniom od początku szkolenia.
— Książęta to nie zwykli ludzie.
— W takim razie zwyciężę i przyniosę chwałę Zakonowi! — Gavyn oznajmił z gorącym entuzjazmem i wypiął pierś do przodu, przechodząc od wściekłej rezygnacji do żarliwego uniesienia. Rumieniec wystąpił mu na policzki, a zadziorny uśmiech zabłąkał się na blade usta. Na moment zapomniał, z kim rozmawia, przyjmując pozę triumfatora.
— Przegrasz — mruknął polecenie bezbarwnym głosem i obserwował, jak zapał Gavyna gaśnie. Tym razem chłopak nie pozwolił sobie na gniewny wybuch, memłał tylko w dłoniach granatowy rękaw szkolnej szaty. Cały ten pojedynek miał być tylko kolejnym policzkiem wymierzonym przez króla Zakonowi. — Ale obiecuję, że kiedyś książę odpłaci ci za to upokorzenie.
Odwrócił się z powrotem do okna, dając tym samym znać młodzieńcowi, że rozmowa dobiegła końca.
— Mój suwerenie — uczeń skłonił się nisko i opuścił ponurą salę narad. Nie było wątpliwości, że wykona polecenie.
Varlo wszedł na duszną salę balową w prostym, czarnym stroju, który kontrastował z wystawnym i barwnym kreacjami zdecydowanej większości gości. Jego pojawienie się zawsze budziło zaciekawienie pośród zebranych. W całej galaktyce zapominano o mocy. A w jej odległych zakątkach urządzano brutalne polowania na tych, którzy potrafili się nią posługiwać. Król Perkrau jednak uczynił z wrażliwych na moc trzon swojej armii i pozwolił, by założono dla nich szkołę. Szczodrze ją finansował, a na czele wojska postawił właśnie Varlo. Dodawało to prestiżu ekscentrycznemu władcy i zniechęcało większość jego wrogów do walki.
O samym generale krążyły plotki, których nikt nie dementował. Większość zapomniała już, jakie możliwości daje użytkownikowi moc. Jedni twierdzi, że potrafi myślą zatrzymać czyjeś serce. Inni sugerowali, że manipuluje decyzjami samego króla. A niektórzy nawet twierdzili, że potrafi zgasić słońce. Varlo przystanął przed tronem i złożył lekki ukłon władcy, który w odpowiedzi uniósł tylko swój wypełniony po brzegi puchar.
Prostował się właśnie, kiedy oślepił go niespodziewany błysk, jakby z ciemności wyszedł na jasne światło dnia. Omal się nie zachwiał, kiedy zalała go niespodziewana fala mocy. Była odległa o lata świetlne, a jednak tak rzeczywista, że niemal czuł na skórze jej ciepło. Kilka zaciekawionych spojrzeń skierowało się w jego stronę, gdy tkwił przez kilka sekund w tym półukłonie. Zignorował je i ruszył w kierunku balkonów, wciąż czując lekkie mrowienie w palcach i zawroty głowy, ale też euforię. Jakby rzeka w końcu przebiła tamę.
Nie był więc zaskoczony, gdy niedługo później podbiegł do niego jeden z oficerów w bordowym mundurze, by oznajmić, że w odległy zakątku galaktyki wydarzyło się coś, co na pewno go zainteresuje.