The thought of you is consuming me

    Dante
    Dante
    Daemon

    Punkty : 2512
    Liczba postów : 517
    Skąd : Z kosmosu

    The thought of you is consuming me Empty The thought of you is consuming me

    Pisanie by Dante Pon 03 Maj 2021, 23:52

    patrzę na ciebie
    i patrzysz na mnie
    z lustra
    ty



    Alana Bloom wykrzywia szkarłatne wargi w chłodnym uśmiechu. Nie odpowiada na skąpe pożegnanie młodego mężczyzny, który ze zmarszczonymi brwiami i odrobinę rozbieganym wzrokiem opuszcza gabinet, przyciskając do piersi plik dokumentów.
    Piękna Margot, jej sekretarka, spogląda na nią pytająco sarnimi oczami, odrywając pióro od wypełnianego właśnie formularza.
      — Daję mu pół roku — oświadcza doktor Bloom — ponieważ jest inteligentny. Ostatni wytrwał dwa miesiące.
      — Co masz na myśli?
      — Hannibal Lecter go zabił.
    Margot unosi leciutko swoją wyregulowaną brew.
      — Był na tyle nierozsądny, by go wypuścić?
      — Nie musiał tego robić — wzdycha Alana i stuka paznokciem o barwie zeschniętej krwi pustą, białą filiżankę z odciśniętą na krawędzi szminką. Jej kochanka odkłada pośpiesznie pióro, podnosząc się, by uzupełnić kawę. — Lecter zrobił mu z mózgu taką galaretę, że podciął sobie żyły pod jego celą.



      — Był pan kiedyś na tym oddziale, panie Graham?
    Gdy tydzień później Will wkracza w długi korytarz, po obu stronach którego znajdują się żelazne kraty, towarzyszy mu nieco starszy doktor Fredrick Chilton. Will od samego początku dostrzega jego lekceważący i arogancki stosunek, ale sam jest zdecydowanie poza tym. Interesuje go tylko nowy pacjent, ten owiany złą sławą, diabeł, którego widziała tylko niewielka część personelu i który czeka na niego już za…
      — Nie miałem przyjem… ach!
      — Proszę uważać!
    Doktor Chilton z rozbawieniem ciągnie Grahama za ramię, wyszarpując go z łap więźnia, który przez kraty usiłuje zagarnąć do siebie świeże, nieskalane – zdawało się – przez obrzydliwość tego miejsca ciało.
      — Nic się nie stało… — Will Graham odsuwa stanowczo ręce doktora i wygładza biały fartuch w miejscu, w którym dłonie więźnia pozostawiły na nim brud zaschniętej… krwi?
      — To najbardziej agresywne przypadki. Trzeba chodzić środkiem — obwieścił Fredrick, jak gdyby odkrywał pilnie strzeżoną tajemnicę, i przystąpił do szybkiego powtórzenia procedur, niekiedy nieudolnie przekrzykując ryki i zaczepki pacjentów.
      — …pod żadnym pozorem nie zbliżać się do szyby. Dwa metry przed nią znajduje się czerwona lina, której nie wolno panu przekraczać. Mogą to robić jedynie pracownicy ochrony. Proszę nie podawać Lecterowi żadnych obiektów, w szczególności ostrych, ale nie tylko – może wykorzystać jako broń przedmioty, o których nie pomyślałby pan, że się do tego nadają.
    Stali już na końcu korytarza, nieco oddaleni od hałasów z cel, które wciąż jednak wdzierały się w uszy, mrożąc krew w żyłach, przenikając umysł i nie pozwalając spocząć ani na chwilę.
      — Proszę pamiętać, z kim pan rozmawia, może wydać się panu doprawdy czarujący, ale zginęły już tutaj trzy osoby i…
    Will kiwa tylko głową, przyglądając się ciężkim, żelaznym drzwiom z niewielką siatką, przez którą można dojrzeć jasno oświetlony, biały pokój – zaskakująco odmienny od skąpanego w półmroku korytarza o ścianach z odkruszającą się, bladozieloną farbą.
      — …i, przede wszystkim… cóż, jest pan młody, niedoświadczony… Proszę pamiętać, kto jest w tej relacji na którym miejscu. W razie potrzeby naciska pan czerwony przycisk, taki sam jak ten.
    Chilton wskazuje panel na ścianie; Will znów kiwa głową.
      — Otwieramy? — pyta doktor, posyłając młodemu pracownikowi przesadnie miły uśmiech.
      — Tak, proszę.
      — Stresik jest?
    Will opuszcza wzrok na trzymane w rękach dokumenty.
      — Miejmy to już za sobą, doktorze Chilton.
    Pan Vincent
    Pan Vincent
    Tempter

    Punkty : 2244
    Liczba postów : 102
    Wiek : 30

    The thought of you is consuming me Empty Re: The thought of you is consuming me

    Pisanie by Pan Vincent Wto 04 Maj 2021, 01:28

    Na początku z ciemności wyłania się jedynie czubek jego nosa; złoto majaczy w błyszczącym piętnie po jego dumnym grzbiecie, odsłaniając więcej, niby artysta, drażniący płótnem swe najnowsze dzieło. Już za chwilę zaprezentuje je wszystkim zgromadzonym, wygłodniałym przedstawienia gapiom.
    Później pojawiają się kości policzkowe. Ich wyraziste krawędzie wyglądają jak brzytwy, i tak jak one prowadzą ostrym zgięciem do męskich szczęk i szerokiego podbródka, nad którym osadzone są gadzie, krzywe wargi.
    Doktorze?
    Wreszcie ukazują się i ciemne oczy. To zadziwiające, że wydają się teraz czarne, choć jakiś czas temu Ellis dostrzegał w nich plamki łagodnej zieleni, bursztynu.
    — Doktorze Lecter — powtarza błagalnie, płaczliwie. To uwłaczające, nie chce się łamać, ale nie umie powstrzymać w głosie zdradliwego brzmienia. Martwi się, tak bardzo się martwi i pragnie już tylko, by szerokie ramiona pokonały bariery, by duże dłonie Hannibala rozkruszyły niewidzialną ścianę, przedzierając się do niego przez pancerne szkło, skórę, przez krew i kości, by odnalazły tam jego duszę i zmiażdżyły w swoim uścisku, bo…
    Nie może już dłużej wytrzymać. Nie potrafi żyć w świecie, w którym nie dane mu będzie go nigdy dotknąć. Od kilku tygodni głowa Ellisa tonie w morzu szkła i ciemności, to obsesja, wie o tym, jest chory. Czuje się nieustannie obserwowany, ciemne oczy śledzą każdy jego ruch. I kuszą, obiecują rzeczy, o których wcześniej nawet nie śnił, nie marzył. To tylko obietnica (niewypowiedziana za pomocą słów, bo Lecter ważył je starannie, skąpił gdy Ellis tak bardzo ich potrzebował), która nie może mieć realnego pokrycia w jakiejkolwiek rzeczywistości, ale dochodzi do wniosku, że tyle absolutnie mu wystarczy. Jest przekonany, że gdyby tylko udało mu się jakoś otworzyć te przeklęte drzwi, Hannibal już nigdy nie opuściłby jego boku.
    Byliby już nierozłączni, ponieważ ta więź… ta więź jest niezwykła, jest wyjątkowa. On sam jest wyjątkowy, musi taki być, jeśli ten człowiek zdecydował się mu poświęcić tyle uwagi. Bezlitośnie inteligentny i ponadczasowy, jest zdolny do rzeczy, o których słucha się z zapartym tchem i zalążkiem zrozumienia (bo przecież jak można, jak w ogóle…), a jednak rozmawiają teraz, rozmawiają od wielu tygodni, a ich przyjaźń rozkwita, może to poczuć, to oczywiste, to naturalne, i…
    — Ellis — przekracza czerwoną linię, nie zdając sobie z tego sprawy; idzie tam jak bydło na rzeź, i choć jakaś jego część próbuje wciąż rozświetlić umysł morzem ostrzegawczej czerwieni, godzi się ze swoim losem, przesuwając palcem po tym drugim, tępym końcu żyletki — obawiam się, że nasz czas dobiega końca.
    Jest tyle rzeczy, które mógłby teraz powiedzieć. Które mógłby jeszcze powiedzieć, ale już nie powie, bo Hannibal ma rację. Ich czas rzeczywiście dobiega końca i pozostaje już tylko jedna rzecz, którą powinien zrobić.
    I wcale się tego nie boi, to nie strach powstrzymuje go na krótką chwilę, nim ostrze przyciska się w osobliwej pieszczocie do jego nadgarstka.
    Nie w poprzek, słyszy w głowie słowa, wypowiadane z ciężkim, kaleczącym głoski akcentem, wzdłuż.
    Czyj to głos, kto je tak naprawdę wypowiada?
    To czubek nosa pojawił się pierwszy, i tak pierwszy znika ponownie, chowając w objęciach ciemności cały, drapieżny profil doktora. Na granicy przytomności, gdy wilgotne, cuchnące krwią ubrania przylepiają mu się do torsu (jak zimno, myśli mimowolnie) zauważa znów jego oczy. Ciemne i bezdenne, jak studnie. Cyniczne i kaleczące, jak morza szkła.


    Czas płynie inaczej, gdy traci się nad nim kontrolę. Rutyna potrafi przysłonić swoim mglistym płaszczem dreszczyk ekscytacji, płynący z podejmowania nieznanych wyzwań każdego dnia. Pozbawiony swej niezależności, Hannibal traci tę rozkoszną część “niewiadomej”, ale wyzwania nie znikają z jego życia. Stają się jedynie mniej nieprzewidywalne, wystawione wulgarnie w swej krzykliwej oczywistości.
    Podejmuje je ostrożnie i z dystansem, postępując zawsze odwrotnie do oczekiwań panny Bloom i doktora Chiltona. Ze swojej, cokolwiek żenującej pozycji może zapewnić swojej widowni ograniczone przedstawienie, ale to nie znaczy, że wciąż nie potrafi zaskakiwać.
    Ostatnie miesiące spędził w przykrej samotności, ale nie użalał się nad sobą. Świadomy tego, jak potoczą się jego losy, nie jest szczególnie zdziwiony, gdy któregoś dnia drzwi otwierają się ponownie, roztaczając przed nim pierwszy akt spektaklu.
    Ciemne oczy nawet nie zahaczają o uśmiechniętego głupio Chiltona - wyprostowany elegancko, Hannibal przechyla głowę, zbliżając się wolno do krawędzi celi - przystaje przed nią w naturalnym oddaleniu, sprawiając wrażenie jakby wcale jej tam nie było, jakby nie istniała między nimi żadna ściana.
    — Z rozkoszą podałbym panu dłoń, ale niewiele mogę poradzić na tę niedogodność — żartuje łagodnie, pozwalając, by krzywe wargi ułożyły się w uprzejmym, łagodnym zgięciu. — Proszę jednak potraktować moje wysiłki jako niemą prośbę o poznanie pańskiego imienia. Ostatnio rzadko miewam gości — dodaje, nie zwracając uwagi, gdy jego słowa wtóruje górnolotne prychnięcie i przewrócenie oczami.
    — Nie czaruj go, Lecter, nie przyszliśmy tu żeby sprawiać ci przyjemność. Poznaj, proszę, Willa Grahama. To młody, zdolny chłopak, który będzie na tobie ćwiczył rozpoznawanie szaleństwa w każdej postaci. Wierzę, że znajdziecie wiele ciekawych tematów do rozmowy… Hannibal jest w tym aspekcie jak studnia bez dna. Pamiętaj o tym, co ci wcześniej powiedziałem, Will. Macie godzinę. Do zobaczenia — usłyszał, nie odrywając wzroku od bladej twarzy i dużych, błękitnych oczu nieznajomego.
    Will Graham. Czy kiedykolwiek o nim słyszał?
    Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem, odgradzając ich symbolicznie od zewnętrznego świata. Pozostała już tylko biała cela i odgrodzony pancernym szkłem korytarz; wąski, odsłonięty, kuszący echem nowych możliwości.
    — Napije się pan herbaty, panie Graham? — podjął swobodnie, odsuwając się na bok, by odsłonić niemo stojący na stoliku czajnik; parujący wciąż napar rozsiewał wokół kwiatowy aromat, ale nie był pewien czy młodzieniec był w stanie wyczuć go ze swego miejsca. Był za to pewien, że uda mu się przecisnąć przez niewielki otwór kruchą filiżankę, co stanowiło niezwykle korzystną okoliczność. Jako dobry gospodarz nie mógł przywitać swojego gościa z gołymi rękoma.
    Dante
    Dante
    Daemon

    Punkty : 2512
    Liczba postów : 517
    Skąd : Z kosmosu

    The thought of you is consuming me Empty Re: The thought of you is consuming me

    Pisanie by Dante Wto 04 Maj 2021, 01:57

    Błękitne oczy młodzieńca skupiają się w pierwszej kolejności na jasnej, lśniącej posadzce. Will zatrzymuje się nieopodal drzwi, jak gdyby w niepewności, i wiedzie spojrzeniem, dopóki nie natrafia na czerwoną linię, o której raczył wspomnieć chwilę wcześniej Chilton.
    I wtedy dobiega go ochrypły głos – zaskakujący, zaskakująco twardy, ciężki od akcentu – wdzierając się w osłupiającej ciszy do jego głowy, zaburzając wątpliwy porządek myśli.
    Wtedy też Will Graham podnosi powoli wzrok, by odnaleźć jego źródło. Najpierw białe, szpitalne obuwie. Jasny odcień turkusu szpitalnego kombinezonu, który rozciąga się na długich nogach, by dalej rozpostrzeć się na szerokiej klatce piersiowej, opiąć pierś, szerokie ramiona.
    B3160-8, głosi szary, bezosobowy nadruk poniżej kołnierza, który rozchyla się, ustępując miejsca długiej szyi, przeradzającej się dalej w ostry zarys podbródka.
    Will mruży oczy i bez wątpienia sprawia z początku wrażenie, jak gdyby nie dosłyszał nic, pochłonięty swoimi myślami. I może rzeczywiście tak jest – to doktor Chilton postanawia przerwać ciszę swoim wysokim głosem, pobłażliwym tonem przegniłym od pogardy.
    Tymczasem dwa spojrzenia, to ciemne niczym piekielny krater i błękitne jak niebo w pełnym słońcu, ścierają się ze sobą po raz pierwszy, a powietrze wibruje od napięcia.
    Słowa Chiltona bulgoczą w uszach młodzieńca, a później drzwi klikają cicho, co niemal umyka jego uwadze.
    Miła propozycja ma przełamać lody, ale pozostaje bez reakcji. Młodzieniec wciąż stoi tam, gdzie stał, nieznacznie tylko i bezwiednie przechylając głowę. Brązowe loki wymykają się zza ucha, opadając na policzek.
    Diabeł z Baltimore, Hannibal Kanibal, Il Monstro, Rozpruwacz z Chesapeake, Hannibal Lecter, Bestia – oto witają go oni wszyscy, w jednej osobie zaskakująco pełnej elegancji, któż bowiem oczekiwałby, usłyszawszy tyle potworności, kogoś takiego.
    I ten kontrast, zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością, mogłyby rzeczywiście zbić z tropu, namieszać w głowie zanim jeszcze nastąpi pierwsza wymiana zdań.
    Mogłyby.
    Will mruga kilka razy, prostuje bezwiednie wychylone ku szybie ciało. Zbliża się powoli do linii, a następnie postępuje wzdłuż niej, najpierw w jedną, a później w drugą stronę. Przystaje wreszcie naprzeciw potężnej sylwetki, prawie czując na sobie jej cień.
      — Poproszę — mówi spokojnie, nie spuszczając oczu z ciemnych oczu, odkąd tylko zatrzymał na nich spojrzenie.
    On jest niczym gad, niczym wylegujący się w słońcu drapieżca, lecz wystarczyłby jeden, jedyny bodziec, aby przypuścił błyskawiczny atak. Zadaniem Willa Grahama jest ten bodziec odszukać, poznać i oswoić.
    Patrzy w ciszy, jak Hannibal Lecter napełnia malutką, białą filiżankę parującym naparem. Ich kontakt wzrokowy przerwany zostaje tylko na chwilę, ale wraca ze zdwojoną siłą, gdy bowiem mężczyzna prostuje się i odwraca znów do szyby, Will Graham stoi już przy niej, tak blisko, iż czubki białych butów niemalże stykają się z krawędzią szkła.
    Hannibal Lecter zbliża się, coraz bardziej nad nim górując, ale to nie sprawia, że młodzieniec cofa się lub chociaż zdaje wystraszony własną bezmyślnością. Wreszcie dzieli ich nie więcej niż piętnaście cali.
    Will uśmiecha się kącikiem warg, spuszcza wzrok, jak gdyby w zakłopotaniu. Powoli unosi szczupłą dłoń ku niewielkiemu otworowi.
    Cisza jest tak głucha, że dzwoni mu w uszach. Powietrze tak gęste, że nie pozwala na oddech. A Will Graham od bardzo dawna nie patrzył nikomu w oczy tak długo.
    Pan Vincent
    Pan Vincent
    Tempter

    Punkty : 2244
    Liczba postów : 102
    Wiek : 30

    The thought of you is consuming me Empty Re: The thought of you is consuming me

    Pisanie by Pan Vincent Czw 16 Wrz 2021, 21:59

    Świadomie przedłuża ciszę, pozwalając jej odbić swoje bezlitosne piętno na przyjmującym filiżankę młodzieńcu. Powietrze wypełnia przejmująca woń aronii i czarnego bzu; czułe nozdrza pochłaniają ją chciwie, gdy na krótką chwilę Hannibal zaciąga się zapachem, przekazując filiżankę.
    Marne perfumy, zdecydowanie będą musieli coś z tym zrobić.
    Ciemne oczy odrywają się niespiesznie od błękitnych studni, błądząc wzdłuż wyżyny lekko zadartego nosa i jasnych brwi. Ich łagodny łuk zachęca do wędrówki po wysokim czole, a potem z powrotem, w dół, do bladych policzków i wyraźnie zarysowanych szczęk, zakończonych idealnym podbródkiem. Will Graham ma… ciekawą urodę. Nazwanie go “pięknym” nie byłoby w żadnym wypadku błędem.
    Drobne ciało, nienawykłe do zbędnego wysiłku, choć smukłe, zdrowe. Wypielęgnowane dłonie, które przejmują filiżankę, zdradzają tendencję do zamiłowania do kremów i długich kąpieli. Równo przycięte paznokcie, gładka skóra, blada jak mleko, jak…
    — Wbrew powszechnym przypuszczeniom, to nie kwiaty odpowiadają za zdrowotne właściwości mojej herbaty — oznajmia spokojnie, wykrzywiając wargi w cieniu uprzejmego uśmiechu; obraca się na chwilę, by chwycić za własną porcję parującego naparu, przysuwając go wolnym ruchem pod nos. Ciemne oczy wciskają się znów bez oporów pod kurtynę ciemnych rzęs, nieprzejęte barierą wycofania; Hannibal ocenia wolno swoje szanse, choć na to jeszcze za wcześnie, o wiele za wcześnie.
    Czy on i Will Graham, czy będą się razem dobrze bawić? Co ukaże przed nimi kolejny akt? Co może czaić się pod materiałem czerwonej kurtyny? Już teraz słychać zza niej szepty, zduszone chichoty; doktor wie, że gdyby powędrował teraz głębiej, za bramy Pałacu Umysłu, mógłby zobaczyć czające się pod płachtą dłonie; zadbane, kuszące i te duże, ogromne, o powykrzywianych palcach i długich, ostrych szponach.
    — To owoce — kontynuuje wreszcie, przesuwając kciukiem po porcelanowym brzegu, niby w pieszczocie. — Krzew czarnego bzu może sięgać nawet dziesięciu metrów wysokości. Czy wyobraża sobie pan, jak wielki musi zatem rzucać cień?
    Przechyla głowę, uśmieszek zawiesza się w kącikach gadzich warg, gotów przyjąć o wiele bardziej wyrafinowaną formę; przepełnioną drapieżną lubieżnością, ekscytacją, płynącą z ich małej gry.
    Obaj stąpają teraz tak ostrożnie; muszą ważyć słowa, muszą uważać, bo wszystko, co teraz powiedzą ma, przecież, ogromne znaczenie. Pierwsze wrażenie jest niezwykle ważne, gdy przychodzi do zawierania przyjaźni. Hannibal z lubością buduje dla Willa obraz przyjaznego, otwartego człowieka. Chętnego do rozmowy i dzielenia się herbatą. Wspólnego czytania książek, poezji i zapomnianych już dawno filozofów.
    Filozofia, umiłowanie do mądrości. Do wiedzy.
    Will Graham nie wytrzymuje długo jego spojrzenia; pełne wargi ocierają się o siebie, długie nogi przestępują co jakiś czas z miejsca na miejsce.
    Nerwy?
    Kogo spodziewał się tu zobaczyć? Czy stojący przed nim mężczyzna, czy pokrywa się jakkolwiek z obrazem bestii, którą młodzieniec wytworzył sobie w głowie?
    Dojrzałe oblicze zastyga w swoim beznamiętnym wyrazie; i nie mówi niczego, czeka tylko, upijając łyk parującego napoju; cóż za błogość, znakomity stopień wyparzenia, cierpkość aronii miesza się z naturalną słodyczą owoców.
    To dobra mieszanka, świetny kontrast.
    Idealna para.
    Koss Moss
    Koss Moss
    Minor Vampire

    Punkty : 11735
    Liczba postów : 2431
    Skąd : z Kosmosu
    Wiek : 105

    The thought of you is consuming me Empty Re: The thought of you is consuming me

    Pisanie by Koss Moss Nie 19 Wrz 2021, 02:13

    Rozbujała schizofreniczna wyobraźnia spija z rozkoszą obrazowe metafory i kuszące skrawki poezji, lecz skąd Hannibal Lecter mógłby wiedzieć, co kryje mgła spowijająca błękitne oczy – czy istniała szansa, choć najlichsza, że spostrzegł w młodzieńcu w mgnieniu oka zdradzoną jakimś sposobem nadwrażliwość na bodźce, czy może zwykłym zbiegiem okoliczności lubował się w malowaniu słowami kształtów z większą lub mniejszą nadzieją na to, iż trafi się wreszcie malarz skłonny nadążyć za złożonością ruchów jego pędzla?
    Oczyma wyobraźni Will śledzi kontury gałęzi, cieńszych i grubszych, które ponad głową więźnia tworzą szkieletowe sklepienie na podobieństwo żeber dachu spalonej katedry. Rozproszony błahym porównaniem potrzebuje chwili, by wrócić spojrzeniem do swego rozmówcy, ale najpierw, tak, najpierw zanurza pełne wargi w idealnej temperatury naparze.
      — Proszę… mówić na mnie Will, jeżeli tylko ma pan ochotę — przemawia, kiedy już bogate aromaty rozpływają się po jego języku, łagodnie – prawie przyjemnie – pobudzając receptory smaku.— Szyba tworzy między nami aż nadto wystarczający dystans… nie uważa pan?
    Na wargach Lectera kształtuje się subtelny uśmieszek, dowód samouwielbienia, który nakazuje młodemu Grahamowi jeszcze raz zastanowić się nad wypowiedzianymi właśnie słowami w poszukiwaniu dwuznaczności – których nie znajduje.
      — Jest przezroczysta — pada wreszcie oczywiste stwierdzenie — ale gruba. Powiedziano mi, że niełatwo ją rozbić…
    Brew Williama unosi się nieznacznie, zanim młodzieniec ma okazję w ogóle się nad tym zastanowić, a po kręgosłupie przebiega lodowaty dreszcz, by pozostawić po sobie niepokojące uczucie gdzieś u podbrzusza. Choć wymienili zaledwie kilka słów – zaczyna rozumieć, co sprawia, że wszyscy w tym szpitalu wydają się drżeć na samą wzmiankę o tym mężczyźnie.
      — …ale w pewnych sytuacjach — kontynuuje Lecter — niezwykle łatwo przychodzi mi zapomnienie o jej obecności. Podejrzewam, że to… — zawiesiwszy głos, mężczyzna niemal bezgłośnie odstawia swoją filiżankę na stolik i zwraca się do szyby. W następnej chwili Will nie potrafi zapanować nad odruchem (absurdalnym przecież w obliczu wszystkich dzielących ich zabezpieczeń) i wycofuje się, odstępuje od szkła, by zatrzymać się dopiero dwa kroki za czerwoną linią. Spojrzenie rozszerzonych oczu wbija w oblicze mężczyzny, który – dla odmiany – zatrzymuje się przy przezroczystej tafli na odległość wyciągniętej ręki. — …naturalne — kończy ochrypłym, ciężkim od akcentu głosem, ale takim tonem, który kojarzyć się może z niewinnym figlem, czy nawet ociera się o flirt.
    Will, jak gdyby zachęcony tym brzmieniem, uśmiecha się samymi kącikami warg. Głowę ma pochyloną, sprawiając wrażenie kogoś pokornego i spolegliwego, ale to tylko pozory, gdyż dłoń unosząca delikatną filiżankę do ust nie drży nawet odrobinę.
      — Nie czytałem o panu zbyt wiele — kłamie bez mrugnięcia okiem, tuląc do piersi granatową teczkę z dokumentami. — Nie interesuje mnie diagnoza, jaką panu postawił doktor Chilton, bo nie zamierzam jej podważać ani zmieniać. — Odstawia filiżankę na biurko za swoimi plecami i sięga do trzymanej wciąż teczki, aby ją otworzyć. — Ma pan ode mnie czystą kartę — oświadcza łagodnie, pokazując Lecterowi pierwszą niezapisaną stronę. — Chcę zapełnić ją wspólnie z panem, w taki sposób, w jaki pan zechce. Jeżeli zgodzi się pan spędzać ze mną czas kilka razy w tygodniu, może mieć pan pewność, że wszystko, co wydarzy się w tym pokoju, pozostanie między nami.
    Pan Vincent
    Pan Vincent
    Tempter

    Punkty : 2244
    Liczba postów : 102
    Wiek : 30

    The thought of you is consuming me Empty Re: The thought of you is consuming me

    Pisanie by Pan Vincent Wto 21 Wrz 2021, 19:57

    Nie zależy mu na zapełnieniu karty. Z pewnością nie broniłby się specjalnie, gdyby ktoś poprosił go o użyczenie paru informacji na swój temat - jest człowiekiem o wielkim ego, o towarzyskim usposobieniu, ciętym języku i niezwykłej wyobraźni - grzechem byłoby poszczędzić takich darów, gdy sytuacja wręcz sama prosiłaby o ich pełen popis.
    Zależy mu jednak na zyskaniu przychylności tego młodego człowieka. Zależy mu na podniesieniu poprzeczki, utrzymaniu jego zainteresowania. Błękitne oczy… jest w nich coś, czego Hannibal nie potrafi przeoczyć - tu, ze swojego miejsca za niewidzialnymi kratami, otoczony mglistą ciszą upodlenia - coś, czego nie widuje się w oczach zwyczajnych ludzi.
    Za wcześnie jeszcze na to, by używać wielkich słów, stanowczo za wcześnie. Nigdzie nie musi im się śpieszyć, mają przed sobą wiele tygodni.
    Tu, gdzie pomimo dopilnowanego przez młodzieńca dystansu może usłyszeć bicie jego serca, może wyczuć woń jego niepewności, panicznego strachu.
    Nic nie pachnie tak, jak strach. Przejmująco…
    Blada dłoń sięga ku gałęzi, przesuwa długim palcem po skórce jabłka, trącając je leniwie, niezdecydowanie.
    ...i cierpko.
    — Will — powtarza cicho, chrapliwie, gdy smakuje tego imienia, gdy przesuwa je po zwilżonych herbatą wargach, z pełną świadomością faktu, że od tej chwili będzie wypowiadał je częściej.
    Na prawdzie też mu nie zależy, nawet nie mruga, gdy Graham w oczywisty sposób próbuje umniejszyć swojej niezdrowej obsesji. Tylko tacy tu do niego przychodzą - zafascynowani legendami, spaczeniem… zbrodnią. Tylko obsesja, tylko ona jest w stanie zmusić tych młodych ludzi do podejmowania ryzyka związanego z obcowaniem z Il Monstro. To ona trzyma ich przy życiu, kusi swoim niebezpiecznym pięknem, jak płomień może kusić ćmę.
    Mógłby teraz wyciągnąć ramię, dotknąć dłonią zimnej tafli, ułożyć ją wygodnie w symbolicznym geście pojednania.
    Mógłby, ale tego nie robi. Powstrzymuje się jeszcze. Bo widzi, w jaki sposób uciekają przed nim błękitne oczy. Bo wie, że obsesja może tak łatwo przeistoczyć się w obrzydzenie.
    Odsuwa się wolno, zagłębiając się w siedzisku aksamitnego fotela. W dłoni doktora pojawiają się kolejno szkicownik i ołówek - niegdyś w ich towarzystwie pojawiłby się również i skalpel, ale z oczywistych względów musi…
    ...obejść się smakiem.
    Poświęca wiele uwagi jego długim rzęsom, pełnym wargom. To niesamowite, jak łatwo jest podążać za ich miękkim kształtem. Natura była niezwykle łaskawa, gdy tworzyła twarz młodego Grahama.
     — Wydaje mi się, że to uczciwa wymiana — mówi później, uśmiechając się pod nosem; oczu nie odrywa od kartki, dłoni od szkicownika. — Twoje pytanie w zamian za moje.
    Naszkicowane wargi muskają skrawek czerwieni, lśnią od kropli, od soków. Jeśli kiedyś zechce nadać swemu dziełu kolorów, usta będą tej samej barwy, co jabłko.
    — Będę wyczekiwał twojej wizyty, Will — dodaje na krótką chwilę przed tym, jak w pomieszczeniu rozlega się ciężki, zgrzytliwy dźwięk alarmu. Krata terkocze odlegle, niosąc ze sobą echo kroków Chiltona.
    Koss Moss
    Koss Moss
    Minor Vampire

    Punkty : 11735
    Liczba postów : 2431
    Skąd : z Kosmosu
    Wiek : 105

    The thought of you is consuming me Empty Re: The thought of you is consuming me

    Pisanie by Koss Moss Czw 23 Wrz 2021, 20:45

    Will przychodzi do niego w regularnych odstępach czasu, ale w różnych nastrojach.
    Czasem odwiedza go szczęśliwy – gdy rzeczy idą po jego myśli. Hannibal widzi wówczas pogodną iskrę w dużych błękitnych oczach i wie, że bystry młodzieniec odkrył czyjś pilnie skrywany sekret, postawił trafną diagnozę, a może nawet utarł nosa Chiltonowi lub Alanie Bloom. Will jest wówczas wyjątkowo rozluźniony i nawet jeżeli ucieka często wzrokiem, potrafi zaśmiać się w głos z jego wysublimowanych żartów, a czasem nawet, z zaczerwienionymi policzkami, rzucić zawoalowany komplement.
    Czasem odwiedza go strapiony, a wtedy błękit zasnuwa się mgłą i zdaje się przybierać barwę zachmurzonego nieba. Will mówi wtedy niewiele, głównie słuchając słów Lectera i skrupulatnie notując coś w swoim zeszycie. Nigdy nie zdradza, co zepsuło mu humor – pozostawia to w domyśle Hannibala, który z mistrzowskim wyczuciem nie naciska, wiedząc doskonale, że pewne rzeczy muszą nadejść we własnym tempie, tak, jak nie można ponaglić jabłoni, by zakwitła i wydało owoce.
    Czasem też Will odwiedza go w roztargnieniu. Wzrok ma rozbiegany, błędny, półprzytomny. Uwaga młodzieńca jest rozproszona, reakcje spóźnione. Niekiedy gubi się wpół zdania. Niekiedy mija długa chwila, nim orientuje się, że Hannibal zbytnio się zbliżył. I w takim właśnie stanie Will przychodzi tego dnia.
      — …a skoro mowa o braku roztropności — ochrypły głos Lectera wlewa się w uszy młodzieńca, który siedzi po turecku przed szybą, z opuszczoną – widoczną dla Hannibala – kartą pacjenta, i z mętnym wzrokiem. — Doktor Chilton… przechowuje kody do wszystkich drzwi w tym budynku w swoim klaserze, który trzyma w szufladzie biurka.
    Słowa te sprawiają, że Will podrywa nagle głowę i wydaje się, że mężczyzna po raz pierwszy zdołał wyrwać go z tego lunatycznego stanu: błękitne tęczówki niemalże znikają, pochłonięte przez rozszerzające się gwałtownie źrenice, a dłonie zaciskają się mocno na teczce tuż przed tym, jak zostaje ona przyciśnięta do szczupłej piersi.
      — Słucham? — wydusza Will, wspierając się na jednej z rąk, aby wstać pośpiesznie i wygładzić nerwowym gestem biały fartuch. — Co powiedziałeś?
    Ale Hannibal nie powtarza swych słów. On także wstaje, niczym jego lustrzane odbicie, z enigmatycznym półuśmiechem wpatrując się w swego gościa.
      — Nie wiem, skąd pan wie takie rzeczy — cedzi w końcu młodzieniec — ale nie wyjdzie pan stąd. Mógł pan odnieść mylne wrażenie, że ja… Ja… os-sobiście tego dopilnuję. — Mimo zimnego początku, pod koniec wypowiedzi głos Willa nie jest już tak stanowczy i chłodny. Młody lekarz przestępuje z nogi na nogę, a w końcu cofa się poza czerwoną linię. — Proszę więcej nie sugerować mi takich rzeczy.

    Sponsored content

    The thought of you is consuming me Empty Re: The thought of you is consuming me

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Pon 20 Maj 2024, 12:54