by Fen Nie 14 Mar 2021, 19:08
Odruchowo odwzajemnił przytulenie, choć się go nie spodziewał. Położył jedną dłoń na ramieniu Wybrańca, drugą na jego łopatce i tam po przyjacielsku go poklepał. Rzeczywiście poczuł się bardziej częścią ekspedycji, a raczej częścią znajomych Ardena. Przez myśl mu przeszło, że inni mogli uznać, że spoufala się z mężczyzną i jego trzymanie się na uboczu jest związane z przerostem ego, a nie przyzwyczajeniem i zapobiegliwością. Nie myślał o sobie jak o kimś szczególnym, po prostu uważał za nieopłacalne bycie wśród elfów za cenę choćby dziwnych spojrzeń, komentarzy, że wyczuwają wokół niego nieprzyjemną aurę albo ciągłej chęci pilnowania się, aby nie śledzić spojrzeniem duchów, które widział. Sam nie do końca rozumiał, co się z nim działo, cudze niezrozumienie nie było mu potrzebne.
Ale Arden wydawał się rozumieć i nie bać. Sam to powiedział! Nie wystraszył się. Cyrik spostrzegł, że ciało Wybrańca było przyjemnie ciepłe, jego uwaga jakoś uciekła na moment w tę stronę.
– Szybciej niż sądzą – dodał, kiedy mężczyzna wspomniał o tym, że świat żywych i duchów się zjednoczy, ale do pełnego skupienia na temacie jakoś wrócił dopiero, kiedy cofnęli się od siebie. Chciał podziękować i zapytać Wybrańca o to, jaki on kontakt ma z istotami zza Zasłony, ale nie miał okazji. Może to i dobrze, powinni zjeść i wypocząć. Rozmowa jakoś tchnęła w niego odrobinę wiary w bycie zaakceptowanym, dlatego odpowiadając na uśmiech szybciej ruszył przed siebie i zaczął pomagać w nakładaniu jedzenia. Nie pytał, czy mógł, po prostu zaczął to robić tak, jak mógłby każdy inny członek ekspedycji. Usiadł przy ognisku jako jeden z ostatnich, kiedy wszyscy chętni dostali już swoje jedzenie. Wybrał miejsce blisko ognia, choć początkowo obecność innych osób obok i za nim lekko go świerzbiła, mimo woli łowił, czy ktoś się nie odsunie albo nie poruszy tematu duchów. Był zdecydowany sprostować albo nawet opowiedzieć, jeśli ktoś miałby jakieś wątpliwości czy zaczął powtarzać historie o Pustce niezgodne z tym, czego samodzielnie się dowiedział.
Paradoksalnie, kiedy został poproszony o opowieść, źle przełknął potrawkę i ta prawie poszła mu nosem. Jakby nigdy nic odchrząknął po prostu i zostawił łyżkę, a miskę objął obydwiema dłońmi. Spojrzał w dół, zbierając myśli.
– Pustka niewiele się różny od tego, co znacie. Tam też zbudowalibyśmy obóz, wzajemnie chroniąc się przed... – zamilkł na chwilę, bo niemal powiedział 'demonami'. – Niebezpieczeństwem. Tam też są budowle, można tam tworzyć... Pustka nie jest stanem tylko miejscem, jak pustynia czy las. Ma swoją faunę i florę, ma zwyczaje, własne prawa natury. Są tam budynki, miejsca mroczne i jasne, bezpieczne i nie. Wszyscy boją się... – Przerwał, zacisnął zęby. – Stworzenie Zasłony było błędem – wypalił nagle, choć wiedział, że nie o to był pytany. – Fen'Harel go naprawia. Jesteście tutaj, bo chcecie pomóc, więc dlaczego się lękacie? Czy ze strachu będziecie próbowali go powstrzymać? Zdradzicie po tym wszystkim, zdezerterujecie? – Pokręcił głową. – Boicie się pustyni? Lasu? Gór? Tam również są góry, są skały, drzewa... Są tereny nieznane i te z setkami osad. Są zagubieni, kłamcy i zdrajcy, ale są też przyjaciele. – Odłożył miskę na bok. Wydawało się, że Cyrik dał się ponieść.
Kiedy mówił, koło ogniska zaczął latać zielony ognik: jeden, potem drugi. Na początku mogło się wydawać, że są one zbłąkanymi iskrami z ogniska, ale po chwili urosły do rozmiarów małego, świecącego kamienia, szybko krążyły między głowami elfów wydając z siebie ciche, niepokojące popiskiwanie. Dookoła zaczęło pojawiać się ich więcej, wreszcie zjawiła się cała rozszalała gromada, lecz trwało to tylko chwilę, nie wystarczyło czasu na dobycie broni!
Niespodziewanie las się rozmył, a zamiast niego pojawiły się lewitujące, ostre, szare skały, które wydawały się karykaturalnie naśladować kształtem drzewa. Trawę zastąpił żwir, namioty zniknęły, ognisko także. Gdzieniegdzie spośród pęknięć w ziemi wyrastały nieznajome rośliny, a w oddali nad krajobrazem górował zamek z czterema wieżami. Strzelisty, zdobny w kwiatowe ornamenty i zawiłe układy liści – na pewno był dziełem elfów, gdy ich wiedza i moc miały swój czas świetności. Byłby cudowny, lecz przez jałowe otoczenie i szare niebo czegoś mu brakowało, wydawał się opustoszały, zimny, upiorny w swoim pięknie.
– Przepraszam! Przepra...! Już, już wracajcie – Ciszę przerwał zdyszany, spanikowany Cyrik. – Już możecie wrócić – powtórzył. Kształty zaczęły ulatywać w szarym dymie, zastępowane przez kolory, do których elfy przywykły. Wcześniej na kamiennym pustkowiu każdy był sam, ale ekspedycja pojawiła się z powrotem na polanie. Niebo było granatowe, już niemal czarne, a ogień rozjaśniał okolicę migotliwym światłem. Ci członkowie wyprawy, którzy pojawili się wcześniej, mogli widzieć, że ich towarzysze materializują się najpierw jako zielonkawa smuga, dopiero po kilku sekundach nabierając cielesnej formy.