25 lat | 179cm
już nieco przydługie, ciemnobrązowe włosy | usiany piegami zdecydowanie bardziej, niż by chciał |
piwne oczy
~ ~ ~
Całe siedem stopni na plusie zdecydowanie nie było jego ulubioną temperaturą, by spędzać cały dzień na dworze przy malowaniu. Mimo tego święta były już coraz bliżej, a poprzednia, dziękczynna dekoracja na szybie antykwariatu zdecydowanie musiała zostać zmieniona zanim zacznie się bożonarodzeniowy szał prezentowy. Odmarzały mu powoli dłonie, bo ubrał rękawiczki bez palców, by wykonywać precyzyjne pociągnięcia, więc zostało mu jedynie pełne nadziei ogrzewanie ich gorącym oddechem, gdy akurat odrywał się od dekoracyjnych płatków śniegu. Specjalnie grubej kurtki też nie mógł założyć, bo przecież też ograniczałaby mu ruchy, a już chyba wolał zmarznąć, niż musieć przedstawiać co chwilę drabinę przez puchowy kaftan. Musiało wystarczyć te kilka warstw koszulek, na które finalnie wciągnął czerwoną, roboczą bluzę, świąteczna muzyka grająca ze sklepu po drugiej stronie ulicy, gdy on machał pędzlem po oczyszczonej wcześniej szybie i kawa w termosie stojąca przy witrynie. I tak powinien się cieszyć, że nie trafił na bardziej mroźny dzień, których powoli w Nowym Jorku było coraz więcej.
No i w końcu lubił swoją robotę, właśnie dlatego, że nie musiał całymi dniami siedzieć za ladą, tylko mógł czasem zająć się bardziej kreatywnymi zajęciami. I przede wszystkim nie musiał czuć na plecach wzroku tych strasznych lalek, które i tak już razem z Virginią odstawili w najdalszy kąt niewielkiego sklepu zapełnionego antykami i starymi książkami.
Zmrużył oceniająco oczy, odsuwając się nieco stale wpatrzony w prostą dekorację, bardziej skupiony na tym, by dobrze rozplanować następny płatek, niż tym, czy na pewno zasady grawitacji pozwalają na takie bezkolizyjne odchylenie na drabinie o dość wątpliwej stabilności. W dodatku na stopniu przynajmniej metr od ziemi. Z niezdarnością w genach.
Mimo wczesnego popołudnia, Manhattan oczywiście zdawał się nie znać czegoś takiego jak "mniejszy ruch", tym bardziej na ulicy gęstej od sklepów. Ale naprawdę, nie rozwalił się ze swoją tymczasową pracownią malarską na cały chodnik, zresztą z jednej strony miał ostrzegawczy znak, a z drugiej przynajmniej częściową osłonę przez donice z krzewami stojące przed sąsiednią kawiarnią. Nie było tak prosto wpieprzyć się prosto w niego, gdy i tak już panicznie próbował złapać równowagę (bo nie, zasady grawitacji jednak pozwoliły), prawie w rytm śpiewającej z radia po drugiej stronie ulicy Mariah Carey.
Ale jednak komuś się udało. W pył miażdżąc sklejone na szybko nadzieje Zachary'ego na nie-spotkanie-się-twarzą-z-chodnikiem.
Bo spadł z tej drabiny wyjątkowo malowniczo, z brudnym pędzlem w jednej dłoni i puszką białej farby, która opuściła zbiornik jeszcze zanim zderzyła się z betonową płytą.
Ostatnio zmieniony przez szarlatan dnia Pon 14 Gru 2020, 11:44, w całości zmieniany 2 razy