- Słuchaj, jest coś.. - brązowowłosy odchrząknął, zwalniając nieco kroku. Podejrzewał, że to co za chwilę powie, jakkolwiek by tego nie ujął, wywoła w przyjacielu pełne dezaprobaty zaskoczenie, prawdopodobnie także szyderstwa, a nie była to mieszanka, za którą przepadał.- Co gdybym powiedział Ci, że nadchodzą zmiany, zmiany których potrzebujemy, a ty..
- O słodka Eruido- sarknął zniecierpliwiony Finn, już nie mogąc tego słuchać. Doskonale wiedział, co przyjaciel próbował mu przekazać i zamierzał obserwować go, pozwolić mu się pomęczyć przez chwilę i być może posłuchać, jak niewątpliwie głupio i naiwnie to brzmi z jego własnych ust, ale ułomność jego wypowiedzi szybko odebrała mu te chęci.- Zamierzasz karmić mnie tu bzdurami, których nasłuchałeś się od Quinna?
Zapytał z cieniem drwiącego uśmiechu, obserwując jak na przystojnej twarzy przyjaciela pojawia się cień zaskoczenia. Wrażenie to jednak szybko uleciało i w jego miejsce pojawiło się zrozumienie.
- A więc to byłeś ty. Na zewnątrz..- zwrócił się przodem do niebieskookiego chłopaka, czując w sobie coś na kształt ulgi. Nie będzie musiał mu zatem wszystkiego przekazywać, był tam i wszystko słyszał.
- Tak- przyznał Finn, wracając wspomnieniami do zdradzieckiej gałązki, która znalazła drogę pod jego stopy.- Dobrze widzieć, że przynajmniej tobie oszczędzono zbyt dużej dawki zaskoczenia.
Wyminął przyjaciela z zamiarem kontynuowania ich wędrówki, ten jednak wyciągnął dłoń i zatrzymał go, wbijając wzrok w jego twarz wystarczająco długo by, doczekać się, aż niebieskie oczy łaskawie napotkają jego wzrok.
- Uwierz albo i nie, ale zaskoczyłem sam siebie idąc tam. I wiesz co? Nie żałuje. Można się z tym nie zgadzać, ale nie odmówisz logiki jego argumentom.
Finn parsknął w odpowiedzi poirytowany i odepchnął dłoń przyjaciela, cofając się o krok. Pokręcił głową, nie wiedząc nawet od czego zacząć.
- I co ci po logice, skoro ani jedno jego słowo nie ma pokrycia. Ani jedno! Ja to wiem. Ty to wiesz, a przynajmniej wiedziałeś, ale co.. postanowiłeś zapomnieć, bo tak ci wygodniej? Całe to jego wielkie przemówienie o wspólnym dobru, zmianom i konieczności walki o poprawę nie ma odbicia w życiu! Tu chodzi wyłącznie o jego poprawę i jego dobro. O zaspokojenie jego przeklętych ambicji i to za wszelką ceną! Nie ważne ile krwi się przeleje- wbił rozwścieczone spojrzenie w pozornie spokojną twarz Adaira.
Ten westchnął bezgłośnie, widząc zapalenie towarzysza. Nigdy nie był dobrym oratorem i szanse, jeżeli w ogóle takowe miał, na zmianę nastawienia towarzysza, stopniały niemalże do zera. Nie mógł też zarzucić mu bezsensownego uporu, a przecież to o to w tym chodziło. Finn nigdy nie pałał sympatią do Quinna, ale jak długo szczeniackie niesnaski mogły mieć wpływ na życie już niemalże dorosłych ludzi. Sam zadawał sobie to pytanie i widział oto, że odpowiedź brzmi: dłużej niż byłoby to racjonalne. Musiał jednak otworzyć oczy i on, jako jego przyjaciel, musiał mu w tym pomóc.
- Pamiętasz jak uparłeś się, że widziałeś białego lisa?- zapytał nieoczekiwanie Adair i jak gdyby nie zniechęcony wcześniejszym odepchnięciem, ponownie zbliżył się do Finna.- Średnio ci wtedy wierzyłem, ale i tak poszedłem go z tobą tropić. Trzy mizerne dni w przeklętej puszczy. Chyba nigdy w życiu nie byłem tak głodny i tak zmarznięty jak wtedy.
Dostrzegając jak dezorientacja powoli dogasza płomień wcześniejszej złości, uśmiechnął się z rozbawieniem. Widząc natomiast jak usta przyjaciela już otwierają się, zapewne aby zarzucić mu zmianę tematu, pchnął go lekko do tyłu na drzewo, palcem nakazując mu milczenie.
- Och, a może pamiętasz Płaczącą Skarpę? Widzę już po twojej twarzy, że tak. Mówiłem ci, że to zły pomysł, ale ty byłeś tak uparcie zawzięty, żeby stamtąd skoczyć. I zostawiłem cię wtedy? Pozwoliłem rozsądkowi wziąć górę? Nie. Poszedłem za tobą, jak skończony głupiec. Poszedłem, bo jako przyjaciel nie mogłem pozwolić zrobić ci tego samemu- wsparł się na drzewie tuż przy jego twarzy, zmniejszając tym samym pomiędzy nimi dystans.
Być może nie grał czysto, wiedząc, że Finn tracił kontrolę nad sobą w podobnych sytuacjach, być może próbował wykorzystać jego słabość, ale musiał spróbować.
Musiał powiedzieć to co miał do powiedzenia, bo widział, jak do niebieskich oczu wkrada się zrozumienie. Wiedział już, co próbował tym wywołać, ale zaskoczenie nie pozwoliło mu jeszcze na pełne odzyskanie kontroli nad ciałem.
Przybliżył swoja twarz do jego.
- Teraz więc prosze o to samo. Wiem, że się nie zgadzasz, ale daj temu szansę. Zaufaj mojemu instynktowi- zniżył głos miękko, chcąc aby zrozumiał on jak bardzo mu na tym zależy. Prosił go w końcu na bogów!
Serce waliło mu w piersi tak mocno, że dziwił się, że Adair jeszcze go nie usłyszał. Wzrok miał utkwiony w orzechowych oczach, niczym zahipnotyzowany słuchając i czując jak kiełkuje w nim złość.
Myślenie o czymś, a faktyczne znalezienie się w takiej sytuacji to były dwie różne rzeczy, nie po raz pierwszy się o tym przekonywał. Był wściekły, bo Adair próbował go spacyfikować i udawało mu się to. Robił to jednak w sposób, który był niedopuszczalny.
Wiedział, że nie odwzajemnia on jego uczucia w sposób, w jaki on by tego pragnął, dlatego nie powinien był tego robić. Nie powinien był nawet się zbliżyć do tego stopnia.
- Prędzej padnę trupem niż się na to zgodzę- zdołał w końcu z siebie wydusić, słabiej niż by tego oczekiwał, ale z chłodem przenikającym na wskroś.
Nie zamierzał nawet tego rozważać. Nie w taki sposób i nie w takiej sytuacji. Podważył rękę spoczywającą koło jego głowy i wysunął się z wąskiej przestrzeni jaką tworzyło ciało drugiego mężczyzny oraz pień drzewa.
- Nie wiem co to miało być, ale nie próbowałbym tego więcej na twoim miejscu- warknął i odwrócił się na pięcie, ruszając w kierunku do którego pierwotnie zamierzali.
Dzięki bogom ten idiota nie ruszył za nim, miał więc chwilę na odzyskanie nad sobą kontroli. Jak na tak mroźny poranek, popołudnie okazało się nieprzyjemnie gorące.
Jak długo ktoś za nim podążał nie był w stanie powiedzieć. Dopiero kiedy zatrzymał się przy pułapce na drobną zwierzynę, zastawioną przez niego zaledwie dzień wcześniej, zdał sobie sprawę, że słyszy za sobą coś więcej niż zwykły szum liści i świergot ptaków w koronach drzew. Szelest. Tak cichy, iż wydawać by się mogło, że to zaledwie wyobraźnia sobie z nim pogrywa, po chwili dołączył jednak do tego odgłos czyichś kroków. Stłumiony, ale nadal zdradliwy.
O tej porze roku ciężko było pozostać niesłyszalnym na ściółce wypełnionej zeschłymi liśćmi i gałązkami.
Podniósł się i odwrócił, próbując dostrzec cokolwiek w gęstwinie, którą pozostawił za sobą. Nie było tam jednak nic poza poruszającą się na wietrze ścianą zieleni, brązu i szarości. Dłoń mimo to sięgnęła w stronę łuku zawieszonego na plecach, ale palce zamknęły się na powietrzu. Nie miał go ze sobą. Jedyną bronią jaką obecnie dysponował, był krótki nóż, który zazwyczaj wystarczał przy sprawdzaniu pułapek.
Oparł się chęci krzyknięcia z zapytaniem, bo było oczywiste, że odpowiedziałby mu cisza. Ktoś kto się tam skradał, nie robił tego bez powodu.
Powoli sięgnął po nóż z zamiarem ruszenia w stronę gęstwiny, gdy wtem powietrze przeciął świst zakończony suchym trzaskiem, gdy przelatująca zbyt blisko niego strzała, utkwiła w drzewie obok.
Znieruchomiał na ułamek sekundy, nie na tyle długo, aby pozwolić temu komuś na wypuszczenie drugiej strzały w kierunku idealnego, nieruchomego celu. Nie wiedział co się dzieje, ale rozumiał dwie najważniejsze rzeczy.
Ktoś próbował go zranić albo i zabić, nieważne było w tej chwili kto, a po drugiej miał łuk.. podczas gdy on- tylko dwie nogi.
I o ile wcześniej uznał zwracanie się plecami do intruza za niebezpieczne, tak teraz nie mając innego wyboru, rzucił się do ucieczki. Słyszał świst i drugiej strzały, a potem odgłos kroków, teraz już głośno i wyraźnie.