Panicz Bealford zagarnia za kształtne ucho niesforne pasmo włosów i wyskakuje zgrabnie z powozu, zanim jeszcze ten zatrzymuje się w pałacowych ogrodach. Poprawia na głowie czarny, przekrzywiony zawadiacko beret, i rusza w stronę wrót posiadłości, gdzie już od jakiegoś czasu oczekuje go stęskniona matka.
Nie jest mu śpieszno, choć nie widzieli się od sześciu miesięcy. Choć brzmi to okrutnie, nigdy nie był z nią zżyty nawet w połowie tak bardzo jak z ojcem.
Krocząc po wysypanej żwirem dróżce, rozgląda się po ogrodach, które pamięta z dzieciństwa. Na tamto drzewo uwielbiał się wspinać – ku zgrozie Alexandra. Siadał tam z tekstami Blakeʼa i zaczytywał się w nich na długie godziny, ignorując nawet sugestie służby, że wypadałoby udać się już na posiłek.
Każdy krok niesie za sobą wspomnienia, zarówno te dobre, jak i te, które wywołują tylko cierpki uśmiech. Życie Bealfordów ma słodko-gorzki smak, równie uzależniający, jak w ostatecznym rozrachunku zabójczy.
Tuż za paniczem, który z rozkoszą wystawia pogodną, godną porcelanowej laleczki twarz ku słońcu, kroczy inny młody człowiek, ubrany zdecydowanie bardziej grzecznie, klasycznie. Włosy ma ciemne i skórę również ciemniejszą niż Louis, w dłoni zaś niesie walizkę – sprawia wrażenie służącego.
― Lou, skarbie… Spójrz na siebie, gdzie się podziało moje maleństwo? ― wydusza piękna Elise, wychodząc mu w końcu na spotkanie. Choć na jej twarzy gości uśmiech, oczy ma smutne. Młodzieniec nie musi pytać o przyczynę, by wiedzieć, że życie z Alexandrem przez ostatnie lata było dla niej bardzo trudne.
― Poszło na bardzo długi spacer ― odpowiada jej z rozbawieniem, przekornie pragnąc wnieść w te ponure mury odrobinę francuskiej świeżości, młodości i piękna. ― Jest ze mną przyjaciel. ― Odsuwa się nieznacznie i gestem zaprasza swojego onieśmielonego towarzysza bliżej. ― Poznaj Willa Grahama. To jest moja matka, Willu, Elise.
Wycofany młodzieniec unika jej kontaktu wzrokowego, ale grzecznie sięga po wyciągniętą dłoń kobiety i krótko ją ściska.
― Miło mi panią poznać, pani Bealford.
― Will. Willy ― Elise uśmiecha się, ale dość sztucznie. Zapewne oczyma wybujałej wyobraźni już widzi reakcję Alexandra na niezapowiedzianą wizytę. Krople potu perlą się na jej czole. Zgorzkniały drań to na niej od lat wyładowuje swoją wściekłość. Ilekroć coś pójdzie inaczej niż tego zapragnął, to ją spotyka kara. Jest więc w jej oczach okrutnym tyranem, od którego nie może za żadne skarby uciec. Skurwysynem, który zniszczył jej idealne życie. ― Witaj w Bealford Manor. Wejdźcie, moi słodcy. Jest kilka minut do obiadu. Akurat, byście mogli się odświeżyć. Willy, mój drogi…
Louis śmieje się pogodnie, dopiero teraz zauważając walizkę w jego dłoni, i wpada matce w słowo.
― Zostaw ją tutaj, służba zabierze ― zapewnia ciepło i obejmuje swojego drogiego gościa w pasie. ― Chodź. Nie krępuj się ani trochę. Masz się czuć jak u siebie, to rozkaz.
Nie jest mu śpieszno, choć nie widzieli się od sześciu miesięcy. Choć brzmi to okrutnie, nigdy nie był z nią zżyty nawet w połowie tak bardzo jak z ojcem.
Krocząc po wysypanej żwirem dróżce, rozgląda się po ogrodach, które pamięta z dzieciństwa. Na tamto drzewo uwielbiał się wspinać – ku zgrozie Alexandra. Siadał tam z tekstami Blakeʼa i zaczytywał się w nich na długie godziny, ignorując nawet sugestie służby, że wypadałoby udać się już na posiłek.
Każdy krok niesie za sobą wspomnienia, zarówno te dobre, jak i te, które wywołują tylko cierpki uśmiech. Życie Bealfordów ma słodko-gorzki smak, równie uzależniający, jak w ostatecznym rozrachunku zabójczy.
Tuż za paniczem, który z rozkoszą wystawia pogodną, godną porcelanowej laleczki twarz ku słońcu, kroczy inny młody człowiek, ubrany zdecydowanie bardziej grzecznie, klasycznie. Włosy ma ciemne i skórę również ciemniejszą niż Louis, w dłoni zaś niesie walizkę – sprawia wrażenie służącego.
― Lou, skarbie… Spójrz na siebie, gdzie się podziało moje maleństwo? ― wydusza piękna Elise, wychodząc mu w końcu na spotkanie. Choć na jej twarzy gości uśmiech, oczy ma smutne. Młodzieniec nie musi pytać o przyczynę, by wiedzieć, że życie z Alexandrem przez ostatnie lata było dla niej bardzo trudne.
― Poszło na bardzo długi spacer ― odpowiada jej z rozbawieniem, przekornie pragnąc wnieść w te ponure mury odrobinę francuskiej świeżości, młodości i piękna. ― Jest ze mną przyjaciel. ― Odsuwa się nieznacznie i gestem zaprasza swojego onieśmielonego towarzysza bliżej. ― Poznaj Willa Grahama. To jest moja matka, Willu, Elise.
Wycofany młodzieniec unika jej kontaktu wzrokowego, ale grzecznie sięga po wyciągniętą dłoń kobiety i krótko ją ściska.
― Miło mi panią poznać, pani Bealford.
― Will. Willy ― Elise uśmiecha się, ale dość sztucznie. Zapewne oczyma wybujałej wyobraźni już widzi reakcję Alexandra na niezapowiedzianą wizytę. Krople potu perlą się na jej czole. Zgorzkniały drań to na niej od lat wyładowuje swoją wściekłość. Ilekroć coś pójdzie inaczej niż tego zapragnął, to ją spotyka kara. Jest więc w jej oczach okrutnym tyranem, od którego nie może za żadne skarby uciec. Skurwysynem, który zniszczył jej idealne życie. ― Witaj w Bealford Manor. Wejdźcie, moi słodcy. Jest kilka minut do obiadu. Akurat, byście mogli się odświeżyć. Willy, mój drogi…
Louis śmieje się pogodnie, dopiero teraz zauważając walizkę w jego dłoni, i wpada matce w słowo.
― Zostaw ją tutaj, służba zabierze ― zapewnia ciepło i obejmuje swojego drogiego gościa w pasie. ― Chodź. Nie krępuj się ani trochę. Masz się czuć jak u siebie, to rozkaz.
Ostatnio zmieniony przez Koss Moss dnia Sro 11 Mar 2020, 22:15, w całości zmieniany 1 raz