13 grudnia 1999
― Tak, byłem w szkole. Spotkamy się za kilka dni. Poradzę sobie tato. - Blake Danniels, szesnastoletni chłopak, wracał właśnie ze zajęć. ― Pamiętam. Mam samolot dwudziestego, o siódmej rano. Przerywa cię. ― w słuchawce coś trzasnęło i przerwało rozmowę. Chłopak zatrzasnął klapkę swojej Motoroli i schował ją do kieszeni płaszcza. Ojciec dzwonił z planu kolejnego filmu, żeby przypomnieć mu o tym, że wykupił mu lot do Ameryki na święta. Blake miał się tam spotkać z nim i matką, która dostała małą rólkę w jego filmie. Chłopak chciał wylecieć z nimi dużo wcześniej, ale uparli się, że nie może zawalić szkoły, w końcu płacili za nią grube pieniądze.
Prawie zawsze odbierał go kierowca, ale tym razem auto nawaliło, więc Blake musiał się przespacerować. Pogoda była piękna. Śnieg delikatnie prószył, słońce już zachodziło i wcale nie było tak zimno, jak zapowiadali w prognozie.
Dzieciak przyzwyczaił się już do tego, że rodzice dużo podróżowali. Kiedy był młodszy jeździł z nimi, ale teraz starzy oszaleli na punkcie jego nauki, więc musiał zostawać i chodzić na lekcje. Nawet teraz, przed samymi świętami. I jeszcze teraz do niego wydzwania i sprawdza, czy chodzi do szkoły! Nic innego go nie obchodzi.
Wepchnął ręce w kieszenie i skręcił w boczną uliczkę, zupełnie tracąc z oczu teren prywatnej szkoły.
Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś go obserwował.
Ciemne auto powoli ruszyło za chłopcem, nie włączając świateł. Ulica była pusta. Ta część miasta, w odróżnieniu od centrum, nie była aż tak ozdobiona kolorowymi lampkami. Ciepłe, trochę stłumione światło sączyło się jedynie z kilku starych latarni.
― Przyspiesz. ― mężczyzna siedzący na siedzeniu pasażera naciągnął na twarz kominiarkę. Zauważył, że dzieciak oglądnął się za siebie i chyba zorientował się, że coś jest nie tak. ― Szybciej. ― mężczyzna w kominiarce warknął, a kierowca wcisnął pedał gazu. Dzieciak puścił się przed siebie biegiem. Zdążył przebiec tylko kilka kroków, bo facet w kominiarce wypadł z auta, złapał go w pół i powalił na ziemię. Chłopak szamotał się jeszcze chwilę, nawet zaczął krzyczeć, ale mężczyzna zatkał mu usta chustką. Po kilkunastu sekundach chłopak zupełnie zwiotczał.
― Kurwa, wyjdź z tego samochodu. Pomóż mi, idioto.
Kierowca wyszedł z auta. On nie miał kominiarki na twarzy. Nawet w półmroku widać było blizny po trądziku i zarys połamanego nosa.
― Po co ci ta kominiara? Przecież to nie jest żaden włam. ― burknął i kucnął przy nieprzytomnym dzieciaku. Pogrzebał mu w kieszeniach i wyjął telefon z klapką. Schował komórkę do swojej kieszeni. Podniósł chłopca z ziemi i wrzucił go na tylne siedzenia. Spiął mu ręce plastikowymi trytytkami i zapiął mu pas.
― To na pewno on?
― No on. Czasami się zastanawiam jak ty to robisz, że jednocześnie chodzisz i oddychasz, skoro jesteś tai durny. - mężczyzna w kominiarce wsiadł do auta, tym razem na miejsce kierowcy. Zdjął z głowy czapkę i wyciągnął w kieszeni kurtki paczkę papierosów.
― Wsiadaj. Musimy jechać.
Facet z połamanym nosem wsiadł do auta i wyjął z kieszeni telefon dzieciaka. Zaczął w nim grzebać w poszukiwaniu jakiś gierek.
― Tak, byłem w szkole. Spotkamy się za kilka dni. Poradzę sobie tato. - Blake Danniels, szesnastoletni chłopak, wracał właśnie ze zajęć. ― Pamiętam. Mam samolot dwudziestego, o siódmej rano. Przerywa cię. ― w słuchawce coś trzasnęło i przerwało rozmowę. Chłopak zatrzasnął klapkę swojej Motoroli i schował ją do kieszeni płaszcza. Ojciec dzwonił z planu kolejnego filmu, żeby przypomnieć mu o tym, że wykupił mu lot do Ameryki na święta. Blake miał się tam spotkać z nim i matką, która dostała małą rólkę w jego filmie. Chłopak chciał wylecieć z nimi dużo wcześniej, ale uparli się, że nie może zawalić szkoły, w końcu płacili za nią grube pieniądze.
Prawie zawsze odbierał go kierowca, ale tym razem auto nawaliło, więc Blake musiał się przespacerować. Pogoda była piękna. Śnieg delikatnie prószył, słońce już zachodziło i wcale nie było tak zimno, jak zapowiadali w prognozie.
Dzieciak przyzwyczaił się już do tego, że rodzice dużo podróżowali. Kiedy był młodszy jeździł z nimi, ale teraz starzy oszaleli na punkcie jego nauki, więc musiał zostawać i chodzić na lekcje. Nawet teraz, przed samymi świętami. I jeszcze teraz do niego wydzwania i sprawdza, czy chodzi do szkoły! Nic innego go nie obchodzi.
Wepchnął ręce w kieszenie i skręcił w boczną uliczkę, zupełnie tracąc z oczu teren prywatnej szkoły.
Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś go obserwował.
Ciemne auto powoli ruszyło za chłopcem, nie włączając świateł. Ulica była pusta. Ta część miasta, w odróżnieniu od centrum, nie była aż tak ozdobiona kolorowymi lampkami. Ciepłe, trochę stłumione światło sączyło się jedynie z kilku starych latarni.
― Przyspiesz. ― mężczyzna siedzący na siedzeniu pasażera naciągnął na twarz kominiarkę. Zauważył, że dzieciak oglądnął się za siebie i chyba zorientował się, że coś jest nie tak. ― Szybciej. ― mężczyzna w kominiarce warknął, a kierowca wcisnął pedał gazu. Dzieciak puścił się przed siebie biegiem. Zdążył przebiec tylko kilka kroków, bo facet w kominiarce wypadł z auta, złapał go w pół i powalił na ziemię. Chłopak szamotał się jeszcze chwilę, nawet zaczął krzyczeć, ale mężczyzna zatkał mu usta chustką. Po kilkunastu sekundach chłopak zupełnie zwiotczał.
― Kurwa, wyjdź z tego samochodu. Pomóż mi, idioto.
Kierowca wyszedł z auta. On nie miał kominiarki na twarzy. Nawet w półmroku widać było blizny po trądziku i zarys połamanego nosa.
― Po co ci ta kominiara? Przecież to nie jest żaden włam. ― burknął i kucnął przy nieprzytomnym dzieciaku. Pogrzebał mu w kieszeniach i wyjął telefon z klapką. Schował komórkę do swojej kieszeni. Podniósł chłopca z ziemi i wrzucił go na tylne siedzenia. Spiął mu ręce plastikowymi trytytkami i zapiął mu pas.
― To na pewno on?
― No on. Czasami się zastanawiam jak ty to robisz, że jednocześnie chodzisz i oddychasz, skoro jesteś tai durny. - mężczyzna w kominiarce wsiadł do auta, tym razem na miejsce kierowcy. Zdjął z głowy czapkę i wyciągnął w kieszeni kurtki paczkę papierosów.
― Wsiadaj. Musimy jechać.
Facet z połamanym nosem wsiadł do auta i wyjął z kieszeni telefon dzieciaka. Zaczął w nim grzebać w poszukiwaniu jakiś gierek.