Vulnera Sanentur

    Valye
    Valye
    Tempter

    Punkty : 1056
    Liczba postów : 255

    Vulnera Sanentur Empty Vulnera Sanentur

    Pisanie by Valye Sro 18 Wrz 2019, 22:36

    Vulnera Sanentur Lixian10
    ______________________

    Wang Lixian | 17
    ______________________

    Ostatni raz. Ostatni raz siedzę w tym pociągu. Nigdy więcej nie pojadę w tę stronę. Na całe szczęście. Albo i nie?
    Huh. Nie, nie myślałem, że ostatni rok obudzi we mnie jakieś znikome ślady nostalgii. To nie powinno mieć miejsca. Powinienem skupić się na ważniejszych rzeczach. Muszę dobrze spożytkować najbliższe miesiące.
    – Li?
    – Hm? – wyrwany z zamyślenia odwróciłem głowę w stronę osoby, która dźwięcznym głosem wymówiła moje imię. – Co tam, słońce? – obdarzyłem siedzącą naprzeciwko mnie szczęściarę przeuroczym uśmiechem i podparłem głowę na dłoni, zawadiacko przechylając ją na bok.
    Oh, tak. Aż słyszę to przyspieszone od emocji bicie jej serca. Też bym oniemiał patrząc w lustro.
    – Luke… Luke pytał, co o tym myślisz. – wskazała palcem na trzymaną przez siedzącego obok niej rudzielca gazetę.
    Spojrzałem na biedny papier, który został użyty do opisania jakichś totalnych głupot i wzruszyłem pogardliwie ramionami, nic nie odpowiadając. Gdy padło kolejne pytanie, wstałem gwałtownie nieco wytrącając z równowagi strachliwą blondynkę, której, no sorry, nie, po tylu latach ciągle nie pamiętałem jej imienia. Najwyraźniej nie było godne zapamiętania.
    Odepchnąłem się od stolika z zamiarem przejścia się po wagonach, ale zanim to zrobiłem spojrzałem na dziewczynę posyłając jej tajemniczy uśmiech.
    – Jeśli chcesz poznać moje zdanie na ten temat, możemy porozmawiać o tym któregoś wieczoru – pochyliłem się nad blondynką przysuwając się do jej twarzy tak blisko, by usłyszała mnie wyłącznie ona – Tylko we dwoje. – szepnąłem prosto do jej ucha, po czym wyprostowałem się machając zbywająco dłonią na resztę znajomych. – Idę się przejść.
    I nie dając się zatrzymać, opuściłem wagon wypełniony Slytherinem udając się na krótki spacerek obejmujący unikanie innych ludzi i podziwianie widoków, od których powoli zaczynałem mieć już mdłości. Ile można na nie patrzeć.
    Ostatni rok, ostatni rok… zdecydowanie muszę znaleźć sposób, by go sobie umilić i… najwyraźniej nie muszę szukać za daleko.
    Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech, gdy tylko na horyzoncie wypatrzyłem mojego małego króliczka, stojącego samotnie i najwyraźniej głęboko pogrążonego w myślach. Oj Charlie. Czyżby ten przeuroczy chłoptaś, którego upatrzyłem sobie już ładnych parę lat temu, czekał tu właśnie na mnie? Musiał bardzo cierpieć, nie mogąc widzieć mnie podczas tych długich, nużących wakacji.
    Oh. Tak. Przecież to jest genialny pomysł! W tym roku go zaliczę. Może być tego pewien.
    Nie zwlekając z wcieleniem swojego planu w życie, zbliżyłem się do jego pleców tak bezszelestnie, jak tylko potrafiłem i nie przejmując się tym, czy dostanie tu zaraz zawału serca, wychyliłem się nagle zza jego ramienia.
    – Charlie. Tęskniłem.
    Verde
    Verde
    Prime Daemon

    Punkty : 1744
    Liczba postów : 450
    Wiek : 28

    Vulnera Sanentur Empty Re: Vulnera Sanentur

    Pisanie by Verde Czw 19 Wrz 2019, 15:18

    Vulnera Sanentur Avek
    _____________________________

    Charlie Thompson | 16
    _____________________________

    Jak ja tego nie lubiłem. Stojąc przy oknie i wgapiając się w ten sam od sześciu lat widok, tylko utwierdzałem się w przekonaniu, że początki są najgorsze. Potem już jakoś leciało, ale przeżyć ten pierwszy miesiąc w Hogwarcie, o zgrozo. I nie chodziło nawet o szkołę (którą zresztą całkiem lubiłem), tylko o sam powrót, o to przeskakiwanie ze świata mugoli do świata magii. Po prostu tego nie znosiłem. Wtedy nawet podroż durnym pociągiem niemiłosiernie mi się dłużyła.
      — Charlie, słuchasz?
    Oczywiście, że nie słuchałem.
      — Eee, tak, pewnie.
      — Więc co sądzisz o tym przepisie? Bo ja jestem pod ogromnym wrażeniem efektów, jakie przyniósł ten eliksir i...
      — No... to brzmi super ciekawie, serio. Koniecznie musisz mi to pokazać — zapewniłem, posyłając swojej koleżance najbardziej rozumny wzrok, na jaki tylko było mnie stać i powoli podniosłem się ze swojego miejsca. — Ale pogadamy o tym potem, co? Na razie idę rozprostować trochę nogi, bo włażą mi już w...
      — Dobra, nie mów gdzie, idź już.
    Uśmiechnąłem się głupio, bez zbędnych przedłużeń wychodząc z przedziału na wąski korytarzyk.
    Jezu, w końcu.
    Przeszedłem pewien dystans, zatrzymując się w końcu przy którymś z okien. Dopiero wtedy wyjąłem z kieszeni białe zawiniątko, które pośpiesznie odpakowałem. Westchnąłem cicho. Tym razem kanapka była w kształcie żaby. Och, mamo, naprawdę? Rok w rok to samo. Zamiast dać mi więcej kasy, moja droga rodzicielka bawiła się w robienie żarcia w kształcie jakichś zwierzaków. To było na swój sposób kochane, ale cholera, nie kiedy ma się szesnaście lat.
    Zastanawiałem się właśnie czy to jeść, bo w sumie nie byłem głodny, ale też nie miałem serca tego wyrzucać, kiedy nagle poczułem coś na ramieniu. Mimowolnie podskoczyłem lekko na ten niespodziewany dotyk.
      — Charlie. Tęskniłem.
    Och, kurwa, nie. Tylko nie on.
    Nie musiałem się nawet odwracać, żeby wiedzieć kto zaszczycił mnie swoją obecnością. No i koniec spokoju. Strategicznie przestąpiłem krok do przodu, chowając kanapkę z powrotem do kieszeni.
      — Nie pomyliłeś wagonu, Wang? — mruknąłem, specjalnie zwracając się do niego po nazwisku, chociaż doskonale znałem jego imię. — Lepiej stąd spadaj, jeszcze jakiś twój koleżka zobaczy cię w moim towarzystwie… albo gorzej, ktoś zobaczy mnie w twoim.
    I nie czekając długo, zręcznie wyminąłem tego całego Lixiana, szukając innego, cichego kąta.
    Każdy kto mnie znał, wiedział, że nie stroniłem od męskiego towarzystwa... no, z wyjątkiem tego tutaj. Ślizgon, któremu chuj wie o co chodziło. Bo na pewno nie o wyrwanie mnie.

    Nadszedł w końcu czas kolacji i przydziału pierwszorocznych dzieciaków do odpowiednich domów, co mnie osobiście nigdy jakoś bardzo nie jarało. No, może wtedy kiedy sam byłem dzieciakiem, ale teraz? Ot, jedna z kolejnych rzeczy do odbębnienia na początku semestru.
    Kiedy większość moich kolegów i koleżanek wiwatowała na powitanie nowych, ja wodziłem wzrokiem po sali, szukając sam nie wiem czego, wśród tych znanych mi już twarzy. Nagle coś przykuło moją uwagę. A raczej ktoś. Zmrużyłem oczy, dostrzegając kolesia, którego wcześniej nie widziałem. Co jest, jakiś nowy typ? Nie to, że znałem każdego jednego ucznia Hogwartu, ale będąc tu już tyle lat, zwyczajnie kojarzyłem ludzi. A tego tutaj widziałem po raz pierwszy. Mina mi jednak zrzedła, kiedy zorientowałem się gdzie siedzi. Slytherin, tfu. A już miałem nadzieję na jakieś urozmaicenie tego roku szkolnego.

      Obecny czas to Pon 20 Maj 2024, 12:54