Nikolai Travers (Luke Baines) - 22 lata - były Ślizgon
186 cm/74kg - niebieskie oczy - rude włosy
Tak, Nikolai był synem Śmierciożercy. Urodził się zaledwie rok po wyjściu Traversa seniora z Azkabanu - choć czy na pewno można to nazwać wyjściem, skoro on, razem z innymi więźniami, po prostu... uciekli? Tak czy inaczej - Travers senior był Śmierciożercą, a skoro był karany i odsiedział kilkanaście lat w więzieniu, to siłą rzeczy musiał być też dość znaną (w negatywnym tego słowa znaczeniu) postacią w świecie czarodziejskim, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Idąc do Hogwartu Nikolai był więc - siłą rzeczy - w pewien sposób stygmatyzowany przez innych uczniów. Oczywiście, nie była to jego wina, bo rodziców się nie wybiera, ale dzieci w szkole nie patrzą na to w ten sposób... Dzieci bywają okrutne, o czym na własnej skórze przekonał się młody Travers, zwłaszcza z ust uczniów innych domów, niż jego własny Slytherin. Mogło być to wynikiem tego, że wśród innych Ślizgonów również nietrudno było znaleźć dzieci czy wnuki Śmierciożerców, w końcu to właśnie tam najczęściej trafiały; z nieznanych Traversowi przyczyn tak szczerze mówiąc, bo przecież nie każdy dzieciak, który urodził się w rodzinie popleczników Czarnego Pana musiał być z automatu złym człowiekiem, prawda? Nie kłócił się jednak z wyborami tiary, a z czasem polubił dom węża i stwierdził nawet, że Ślizgoni na tle uczniów innych domów nie wypadają wcale gorzej, a wręcz przeciwnie - w końcu wśród Ślizgonów nie było osób, które wytykały palcami inne dzieci tylko dlatego, że nosiły "znane" nazwisko.
Traves wychowywany był w przeświadczeniu, że nieważne jest to, jakie nosisz nazwisko, ile masz pieniędzy i czy dysponujesz tytułem szlacheckim - ważne, jakim jesteś człowiekiem i jakie masz wnętrze. Jasne, cenił sobie czarodziejów czystej krwi, otaczał się ludźmi dość bogatymi i cenionymi w społeczeństwie (jakby nie było, samo nazwisko Traves, czyli jednego ze starszych, czystokrwistych rodów, robiło tu swoje), ale nie uważał, że to determinuje całokształt czarodzieja. Po ukończeniu Hogwartu rozpoczął pracę w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, co też przyczyniło się do poszerzenia jego kontaktów z innymi, dobrze postawionymi postaciami czarodziejskiej Wielkiej Brytanii.
Zakupy na ulicy Pokątnej należało do jego ulubionych przyjemności: gdy miał chwilę wolnego zarzucał torbę na ramię i wybierał się na zakupy. Pomagało mu to się zresetować, wziąć oddech od życia codziennego i serio, to, co konkretnie zamierzał kupić - i czy w ogóle szedł tam z jakimś pomysłem - było nieistotne, bo cieszył się zarówno z przysmaków dla swoich zwierząt zakupionych w Magicznej Menażerii, z książek wygrzebanych na najbardziej zakurzonych półkach Esów i Floresów, a także ze składników eliksirów czy nowych rękawiczek ze smoczej skóry. Tym razem szedł dziarsko w kierunku Magicznej Menażerii, otulony jasnym, jedwabnym szalikiem zarzuconym na ramiona, w czarnych, opiętych spodniach i jasnozielonej koszuli rozpiętej lekko pod szyją, gdy nagle w oczy rzucił mu się jakiś chłopak, stojący pod jednym z lokali znajdujących się wzdłuż uliczki. W normalnych okolicznościach może i nie zwrócił na niego uwagi, gdyby nie drobny szczególik - razem z nim stał tam dojrzały (żeby nie powiedzieć "starszy") czarownik, coraz nachalniej "atakujący" młodzieńca swoimi uwagami (bo raczej nie komplementami - patrząc na minę chłopca, który ewidentnie był zmieszany i zniesmaczony, ale też nie do końca wiedział jak się pozbyć natręta). Po chwili wahania Nicolai zmarszczył brwi, poprawił torbę i podszedł do nich, zatrzymując się za plecami rzeczonego starszego czarownika i odchrząknął dość głośno, by zwrócić na siebie uwagę.
- Przepraszam, czy ten pan się nie za bardzo naprzykrza...? - to pytanie kierował do młodego chłopaka, nie siląc się na łagodny czy chociażby przyjazny ton.