▾Elias Dewaele▾
▾24 lata▾Brunet▾Zielone oczy▾
Jak bardzo można było gardzić sobą samym za fakt uderzania palcami w klawisze fortepianu? Ile nienawiści mogło wywołać odtwarzanie przyjemnych dla ucha utworów, gdy w duszy krzyczało się z nienawiści i tęsknoty do czegoś, czego się nigdy nie miało?
Tęsknota była bardzo specyficznym rodzajem samotności.
Otoczony z trzech stron przez nieświadomych jego rozterek nazistów zabawiał ich muzyką, by ich wieczór stał się przyjemniejszy, a jego coraz bardziej duszący. Chciał w końcu móc odetchnąć pełną piersią i zachłysnąć się wolnością, o której słyszał jedynie z opowieści.
Elias urodził się w czasach, gdy Belgia już nie istniała. Po wygranej wojnie naziści przejęli zachodnią część Europy i część dawnej Ameryki, tym samym stając się jednym z największych mocarstw. Przejęli pełną kontrolę nad okupywanymi państwami, wprowadzając ogromny reżim, który bardzo skutecznie zniechęcał do jakichkolwiek prób stawiania im oporu. W pewnym momencie już sam fakt bycia żywym wystarczał do tego, by jakoś funkcjonować. To niesamowite, jak wiele ludzie są w stanie znieść. Ile upokorzeń, ograniczeń, cierpień i strat potrafią przetrwać, byle tylko nie stracić jedynej rzeczy, która im pozostała – życia.
Były jednak pewne grupy, które starały się podtrzymać ducha narodu i przynajmniej czcić pamięć o tym, że też kiedyś byli ludźmi. Elias należał do tej namiastki ruchu oporu, jednocześnie stanowiąc źródło rozrywki dla stałych bywalców knajpy, w której dawał koncerty. To była naprawdę dobra praca jak na te czasy. Trudno było znaleźć zatrudnienie na stanowisku, które nie wymaga większego wysiłku fizycznego lub wiedzy akademickiej, którą tak trudno było zdobyć. Większość jego rodaków pracowała na budowach w tragicznych warunkach za śmieszne pieniądze, ponieważ wojna zniszczyła ten rejon kraju niemalże doszczętnie. Naziści postanowili jednak doprowadzić ten teren do lepszego stanu, dzięki czemu przynajmniej pojawiły się jakiekolwiek miejsca pracy. Dużym minusem był fakt pojawienia się większej ilości wojskowych, którzy nadzorowali dawną Brukselę.
Zakończył utwór i kilka sekund siedział w bezruchu. Dusił się. I to nie miało nic wspólnego z wszechobecnym zapachem alkoholu, kawy i papierosów. Dusza mu się dusiła. Podniósł się, może trochę zbyt energicznie i ukłonił lekko w kierunku klientów, by choć na kilka minut wyjść na przerwę. Jedno spojrzenie w kierunku baru wystarczyło, by jeden z jego znajomych wiedział już, że ma mu nalać do szklanki trochę najtańszej whisky. Tylko na tyle mógł sobie pozwolić, ale z ulgą przyjął nawet to. Wyszedł tylnym wyjściem, pomiędzy kamienice. Ciemna, nieprzyjemna uliczka też przytłaczała zapachem upodlenia i wizją śmierci. Wyjął paczkę najtańszych, mocno zmemłanych papierosów i odpalił sobie jednego zapałką, udając przed samym sobą że taka forma relaksu wystarczy, by przetrwać kolejne godziny.