by effsie Sro 03 Kwi 2019, 08:29
Aaaa, dzięki, Blakey, prawda! Ale gafa, teraz mi głupio!
Jak mogłam zapomnieć o Call me by your name! Kocham ten film, totalnie, przede wszystkim dlatego, że jest chyba jedynym znanym (mi) filmem, w którym wątek LGBTQ+ nie jest pretekstem do jakiejś dramy. Rozumiem pokazywanie w ten sposób takich wątków, zwłaszcza, że to wciąż [niestety] kontrowersyjne, ale jak dobrze się ogląda film, gdzie skupiamy się, po prostu, na miłości dwóch bohaterów, zamiast na dramie wokół tej miłości.
Książki nie czytałam, ale słyszałam o niej dość niepochlebne opinie od osób, których opinie w tym temacie cenię… przede wszystkim skupiały się na narracji, która bardzo infantylizowała bohaterów i ich zachowania. Może coś w tym jest; przecież według fabuły mamy do czynienia z uczniem liceum i studentem, a w filmie widzimy boahterów granych przez dorosłych facetów, więc chcąc nie chcąc odbieramy ich nieco inaczej?
Chociaż w temacie książka vs film książka wygrywa pod względem brzoskwini ;) Dooobra, czytałam FRAGMENTY książki.
Przypomniał mi się jeszcze jeden film, Danish girl. Pokazuje historię pierwszej transseksualnej kobiety, ale ja raczej nie polecam tego filmu. Miał duży potencjał, ale niestety reżyser zrobił z niego ładny – nie przeczę – obrazek, który niestety trochę ignoruje, że transseksualizm nie dotyczy tylko zniewieściałych mężczyzn, którzy mogą przebierać się za kobiety i (uwaga, duże uproszczenie) jest okej. Transseksualizm może dotyczyć "męskich mężczyzn", a film pokazuje nam ugrzeczniony obrazek w którym (piękny!) Eddie Redmayne ubiera (piękne!) sukienki, wygląda jak kobieta, bo wystarczy mu do tego lekki makijaż i patrzy w lustro. No nie. Dużo ciekawszy, z większym potencjałem, trudniejszy, ale jakże bliższy prawdy byłby film, w którym temat zostałby potraktowany kompleksowo, bo w ten sposób – niestety – tylko podkreśla stereotypowe myślenie o osobach transseksualnych. Z tego względu jestem anty-fanką tego filmu.