— Nie wracam do domu.
— Och, nie przesadzaj, na pewno nie poszło ci aż tak źle…
— Nie, nic nie rozumiesz. Nie wracam do domu. Nie w tym życiu.
James Potter zatrzymał się po środku tłumu uczniów wylewających się z Wielkiej Sali w kierunku błoni, i zrobił to tak gwałtownie, że jakaś idąca za nim dziewczyna fuknęła gniewnie, o mało co na niego nie wpadłszy. Gdyby zwracał jakąkolwiek uwagę na otoczenie, może dotarłyby jego uszu niepochlebne słowa, jakie rzuciła, ale on za bardzo skupiał się akurat na dramatyzowaniu. Idący krok w krok obok niego Peter Pettigrew utkwił w nim zaniepokojone spojrzenie wielkich, szarych oczu. Mysie włosy miał rozczochrane, pewnie przez ostatnią godzinę cały czas przeczesywał je palcami w nerwowym odruchu.
James dał mu chwilę na przeżycie tych niepokojących słów, po czym zupełnie poważnie oświadczył:
— Nie wracam do domu, bo ojciec powiedział, że jak pomylę coś na egzaminie z eliksirów, to nie wpuści mnie za próg. Wydziedziczy mnie.
— Eee… ale coś pomyliłeś? Skąd masz pewność?
— Sam przed chwilą powiedziałeś, że w siódmym pytaniu odpowiedzią był wrotycz, tak? Ja tam napisałem, że piołun. Koniec ze mną!
— Och. — Peter wyglądał jakby przejął się nie na żarty, jakby to jego słowa miały sprawić, że przyjaciel tak się przejął. Ewidentnie nie umiał do końca odczytać, że to tylko jedna wielka zgrywa. — N-no wiesz, może to ja się pomyliłem… w sumie nie pamiętam tak dobrze, musiałbyś zapytać…
Ale ci, których miał zapytać, właśnie w tej chwili wyszli z sali, wtłaczając się razem z resztą piątoklasistów do wielkiego przedsionka zamku, rozpiętego pomiędzy jednymi drzwiami, przez które wpadało do środka ciepłe, letnie powietrze, a drugimi, zza których ciągnęło zapachem pergaminu i atramentu po skończonym parę minut temu egzaminie. I stresu, tak, zapach stresu też ewidentnie unosił się w powietrzu. Rozpoczął się drugi tydzień SUMów, a mimo to zdawało się, że James zamierzał robić teatrzyk po każdym jednym egzaminie, wykrzykując wobec wszystkich, którzy nie chcieli tego słuchać, jak dobrze mu poszło. Jedna zła odpowiedź? Koniec świata — na pewno poprawiało to nastrój wszystkim tym, którzy jak zombie wymykali się na szkolne błonia, byle tylko zapomnieć o wszystkim, co ich dzisiaj spotkało.
Ale z chwilą, w której dopadli do nich dwaj pozostali przyjaciele, nawet James poprawił okulary na nosie i trochę się wyprostował. Na przystojną twarz wpłynął charakterystyczny, cwany uśmieszek.
— Ale dobra, nie ważne — rzekł, jeszcze trochę głośniej, wbijając wzrok w Syriusza Blacka. — Widzieliście jak nasz Łapcia się miotał, żeby napisać wystarczającą ilość słów w ostatnim zadaniu? Mówiłem ci, żebyś nie stawiał tak wielkich liter, pisanie słów zajęłoby ci mniej czasu. Uczyłem cię przecież pisać.
— Skończcie marudzić. — Orzechowe oczy Remusa odbijały widok za drzwiami prowadzącymi na zewnątrz: dziedziniec z chlupiącą wesoło fontanną i czyste, błękitne niebo nad blankami zamku. — Chodźmy na trawę, co? Muszę odpocząć pięć minut, zanim wezmę się do nauki na jutro…
James poruszył wymownie ustami, jakby niemo powtarzał z urazą słowa „pięć minut”. Ale zgoda, nie marudził więcej. Jakiś duch przeleciał tuż nad ich głowami, kiedy całą czwórką ruszyli wreszcie ku wymarzonemu odpoczynkowi. James przestał się wreszcie wygłupiać. Jeszcze tylko szturchnął Syriusza w bok, posyłając mu rozbawiony uśmieszek na zgodę, ale zaraz wciągnął ciepłe powietrze i przymknął leniwie powieki. Nie mógł się doczekać, aż to się skończy, całe te egzaminy i siedzenie w podręcznikach do wieczora. Już niedługo. Jeszcze trochę i wakacje staną się obecne nie tylko w zapachu powietrza. I wreszcie przyjdzie czas na jakąś konkretną, bajeczną balangę w pokoju wspólnym Gryffindoru.
— Och, nie przesadzaj, na pewno nie poszło ci aż tak źle…
— Nie, nic nie rozumiesz. Nie wracam do domu. Nie w tym życiu.
James Potter zatrzymał się po środku tłumu uczniów wylewających się z Wielkiej Sali w kierunku błoni, i zrobił to tak gwałtownie, że jakaś idąca za nim dziewczyna fuknęła gniewnie, o mało co na niego nie wpadłszy. Gdyby zwracał jakąkolwiek uwagę na otoczenie, może dotarłyby jego uszu niepochlebne słowa, jakie rzuciła, ale on za bardzo skupiał się akurat na dramatyzowaniu. Idący krok w krok obok niego Peter Pettigrew utkwił w nim zaniepokojone spojrzenie wielkich, szarych oczu. Mysie włosy miał rozczochrane, pewnie przez ostatnią godzinę cały czas przeczesywał je palcami w nerwowym odruchu.
James dał mu chwilę na przeżycie tych niepokojących słów, po czym zupełnie poważnie oświadczył:
— Nie wracam do domu, bo ojciec powiedział, że jak pomylę coś na egzaminie z eliksirów, to nie wpuści mnie za próg. Wydziedziczy mnie.
— Eee… ale coś pomyliłeś? Skąd masz pewność?
— Sam przed chwilą powiedziałeś, że w siódmym pytaniu odpowiedzią był wrotycz, tak? Ja tam napisałem, że piołun. Koniec ze mną!
— Och. — Peter wyglądał jakby przejął się nie na żarty, jakby to jego słowa miały sprawić, że przyjaciel tak się przejął. Ewidentnie nie umiał do końca odczytać, że to tylko jedna wielka zgrywa. — N-no wiesz, może to ja się pomyliłem… w sumie nie pamiętam tak dobrze, musiałbyś zapytać…
Ale ci, których miał zapytać, właśnie w tej chwili wyszli z sali, wtłaczając się razem z resztą piątoklasistów do wielkiego przedsionka zamku, rozpiętego pomiędzy jednymi drzwiami, przez które wpadało do środka ciepłe, letnie powietrze, a drugimi, zza których ciągnęło zapachem pergaminu i atramentu po skończonym parę minut temu egzaminie. I stresu, tak, zapach stresu też ewidentnie unosił się w powietrzu. Rozpoczął się drugi tydzień SUMów, a mimo to zdawało się, że James zamierzał robić teatrzyk po każdym jednym egzaminie, wykrzykując wobec wszystkich, którzy nie chcieli tego słuchać, jak dobrze mu poszło. Jedna zła odpowiedź? Koniec świata — na pewno poprawiało to nastrój wszystkim tym, którzy jak zombie wymykali się na szkolne błonia, byle tylko zapomnieć o wszystkim, co ich dzisiaj spotkało.
Ale z chwilą, w której dopadli do nich dwaj pozostali przyjaciele, nawet James poprawił okulary na nosie i trochę się wyprostował. Na przystojną twarz wpłynął charakterystyczny, cwany uśmieszek.
— Ale dobra, nie ważne — rzekł, jeszcze trochę głośniej, wbijając wzrok w Syriusza Blacka. — Widzieliście jak nasz Łapcia się miotał, żeby napisać wystarczającą ilość słów w ostatnim zadaniu? Mówiłem ci, żebyś nie stawiał tak wielkich liter, pisanie słów zajęłoby ci mniej czasu. Uczyłem cię przecież pisać.
— Skończcie marudzić. — Orzechowe oczy Remusa odbijały widok za drzwiami prowadzącymi na zewnątrz: dziedziniec z chlupiącą wesoło fontanną i czyste, błękitne niebo nad blankami zamku. — Chodźmy na trawę, co? Muszę odpocząć pięć minut, zanim wezmę się do nauki na jutro…
James poruszył wymownie ustami, jakby niemo powtarzał z urazą słowa „pięć minut”. Ale zgoda, nie marudził więcej. Jakiś duch przeleciał tuż nad ich głowami, kiedy całą czwórką ruszyli wreszcie ku wymarzonemu odpoczynkowi. James przestał się wreszcie wygłupiać. Jeszcze tylko szturchnął Syriusza w bok, posyłając mu rozbawiony uśmieszek na zgodę, ale zaraz wciągnął ciepłe powietrze i przymknął leniwie powieki. Nie mógł się doczekać, aż to się skończy, całe te egzaminy i siedzenie w podręcznikach do wieczora. Już niedługo. Jeszcze trochę i wakacje staną się obecne nie tylko w zapachu powietrza. I wreszcie przyjdzie czas na jakąś konkretną, bajeczną balangę w pokoju wspólnym Gryffindoru.