Strumień moczu odbił się głośno od porcelany kibla. Hunter odchylił głowę do tyłu, zamykając oczy, żeby nie gapić się jak zwykle w proporczyki drużyn piłkarskich, którymi ktoś kiedyś z jakiegoś powodu obwiesił tutaj całą łazienkę. Za długo tu siedział, dom robił się dziwny, kiedy nie było w nim reszty braci. Był cichy, obcy i tak pusty, że prawie było słychać jak w zamrażalniku turla się butelka wódki. Czy to dlatego czuł się tu tak niekomfortowo? Zawsze wolał egzystować w dużym tłumie znajomych, a nie z tym jednak, który… który tak naprawdę nie był jego jakimś bliskim kumplem. Nie zastanawiaj się nad tym — skarcił się szybko w myślach. Nie ma się nad czym zastanawiać. Może czas najwyższy wracać do akademika, może lepiej byłoby do końca dnia posiedzieć na social mediach i wychillować, albo skoczyć gdzieś do miasta, a w razie prawdziwej potrzeby znaleźć sobie którąś z tych lasek, wokół których kręcił się czasem Lucky. Czy nie było tam kilku takich, o których całkiem dosłownie wspominał kiedyś, że się ruchają? Lepsze to niż nic. Lepsze, niż przesiadywać w tej umieralni z kolesiem, którego obecność sprawiała mu taki wielki dyskomfort, o ile nie szli do łóżka.
Zresztą, mógłby to przecież w każdej chwili zakończyć. Mógłby — prawda?
Właściwie już kiedy zapiął spodnie i wracał do salonu, miał w sobie postanowienie, że na tym kończy się jego wesoła wizyta, czas zadzwonić z powrotem do Mike’a i opowiedzieć o tym, że to całe wielkie źródło plotek to tak naprawdę zupełnie nic szczególnego. Ale nim chociaż sięgnął po to swoje piwo, żeby je dopić, dostał jeszcze jeden, najmocniejszy chyba argument, żeby stąd uciekać.
Nie spodziewał się tego pytania. Nie lubił w ogóle tego słowa, „gej”, brzmiało jakoś tak… zbyt miękko. Zirytowało go, jeszcze bardziej zirytował się chyba tylko tym, że w ogóle dostawał taki podły zarzut.
— Coś ty powiedział?
Jego głos był trochę tylko głośniejszy od szeptu, syknął właściwie, a spojrzenie, które utkwił w Anthonym, chyba po raz pierwszy było aż tak nienawistne. Wycelował w niego palcem, z trudem nad sobą panując.
— Zabiję cię, jeśli jeszcze raz to powiesz — obiecał. — Rozumiesz? Zniszczę ci życie. Trzymaj się swojej części układu, Carter, i nie szczekaj więcej niż trzeba.
Olał zupełnie to piwo, po które miał wrócić. Zaszczycił Tony’ego ostatnim pogardliwym spojrzeniem, ale potem złapał swoje buty i we wściekłej ciszy zaczął je z powrotem sznurować. Ciaśniej niż jego adidasy zacisnęły się tylko jego usta.
— Nara — rzucił oschle na odchodne. — I postaraj się nie pakować w kłopoty w międzyczasie. Bo jak nie ja cię zabiję, to zrobią to bracia.
Zresztą, mógłby to przecież w każdej chwili zakończyć. Mógłby — prawda?
Właściwie już kiedy zapiął spodnie i wracał do salonu, miał w sobie postanowienie, że na tym kończy się jego wesoła wizyta, czas zadzwonić z powrotem do Mike’a i opowiedzieć o tym, że to całe wielkie źródło plotek to tak naprawdę zupełnie nic szczególnego. Ale nim chociaż sięgnął po to swoje piwo, żeby je dopić, dostał jeszcze jeden, najmocniejszy chyba argument, żeby stąd uciekać.
Nie spodziewał się tego pytania. Nie lubił w ogóle tego słowa, „gej”, brzmiało jakoś tak… zbyt miękko. Zirytowało go, jeszcze bardziej zirytował się chyba tylko tym, że w ogóle dostawał taki podły zarzut.
— Coś ty powiedział?
Jego głos był trochę tylko głośniejszy od szeptu, syknął właściwie, a spojrzenie, które utkwił w Anthonym, chyba po raz pierwszy było aż tak nienawistne. Wycelował w niego palcem, z trudem nad sobą panując.
— Zabiję cię, jeśli jeszcze raz to powiesz — obiecał. — Rozumiesz? Zniszczę ci życie. Trzymaj się swojej części układu, Carter, i nie szczekaj więcej niż trzeba.
Olał zupełnie to piwo, po które miał wrócić. Zaszczycił Tony’ego ostatnim pogardliwym spojrzeniem, ale potem złapał swoje buty i we wściekłej ciszy zaczął je z powrotem sznurować. Ciaśniej niż jego adidasy zacisnęły się tylko jego usta.
— Nara — rzucił oschle na odchodne. — I postaraj się nie pakować w kłopoty w międzyczasie. Bo jak nie ja cię zabiję, to zrobią to bracia.