- Domyślam się, że się nie zgodzisz, lojalny z ciebie facet - agentka uśmiecha się przyjaźnie z drugiego końca stolika, jakby nie miała mi za złe niegrzecznego komentarza którym ją powitałem. Jakby to wszystko było w porządku. Jakby moje wytarte szorty i dziurawe trampki pasowały do eleganckiego wnętrza restauracji w którym siedzimy, do poważnych kelnerów, facetów w garniakach, paniuś w garsonkach i menu bez zdjęć. Wszystkie knajpy na żarcie w których mnie stać mają zdjęcia w menu.
Jestem zły, że w ogóle tu przyszedłem. Że nie olałem jej wtedy, po koncercie. I czuję się podle, bo powiedziałem chłopakom, że mam to w dupie. Ją w dupie. Że jest kretynką, skoro nie chce rozmawiać z nami wszystkimi. Że albo wszyscy, albo nikt.
A jednak tu jestem, czując się coraz gorzej pod tym jej szczerym, ciepłym uśmiechem, nawet jeśli nadal jestem pewien, że jej odmówię.
Ale, skoro jestem taki pewien, po cholerę w ogóle tu siedzę? Pasuję tu jak pięść do nosa. Ciekawi mnie, czy wybrała ten lokal specjalnie, żeby pokazać mi swoją wyższość. Świat, do którego teraz nie mogę nawet aspirować.
Powinienem powiedzieć chociaż Alex'owi. To dręczy mnie najbardziej. Przecież mówię mu wszystko. Może poza... No, praktycznie wszystko.
- Przepraszam - rzucam, bo, jak na zawołanie, telefon wibruje mi w kieszeni. Wyciągam go na chwilę, tylko po to, żeby go wyciszyć, ale i tak widzę, że to Morrison dzwoni. Pewnie chce się poszwędać wieczorem. Nie wiem skąd u mnie ta grzeczność. Nie bywam przecież speszony. Albo to miejsce tak na mnie działa, albo jej obecność, cholera wie.
To denerwuje mnie tylko bardziej.
Powiem Alex'owi, jak tylko stąd wyjdę. Powiem, że spotkałem się z nią, żeby ją przekonać do rozważenia całego zespołu. To przecież prawda. Taki miałem zamiar, wychodząc z domu. Ale prawda jest też taka, że jej zainteresowanie mi pochlebia. Pochlebia mi to, że ktoś mnie zauważył, że ktoś mnie chce.
Kurwa. Tak trudno to zrozumieć? Nikt mnie nigdy nie chciał.
Poza Alex'em.
- To nie jest dobry czas dla zespołu. Szukamy solistów...
Coś tam pieprzy, japa jej się nie zamyka, a ja rozumiem może dwie trzecie, zwłaszcza kiedy zaczyna mówić żargonem i wspominać o LA. Zbywam ją, nieuprzejmie, w ramach buntu. Ja pierdolę... Zachowuję się jak rozwydrzony gnojek na obiedzie z matką, powinienem się opanować. Może gdybym umiał mówić tak jak ona, zdołałbym ją przekonać, że powinna podpisać kontrakt z nami wszystkimi. Może dlatego spuszczam z tonu, a ona znowu uśmiecha się przyjaźnie.
- Tak jak mówiłam, nie podejrzewałam, że się zgodzisz - zapewnia mnie w sposób który sprawia, że czuję się lepiej. Czuję się lepszym człowiekiem, nie chujem, który chodzi na spotkania z agentkami za plecami kumpli. Czuję, że mam rację i ona to wie, rozumie. - Ale, skoro już tu jesteśmy, co ty na to, żeby zaszaleć? - posyła mi oszałamiający uśmiech pełen białych zębów i nachyla się poufale w moją stronę. - I tak wytwórnia płaci. Nawet nie zauważą tego rachunku.
Czas naprawdę szybko płynie. Zanim się zorientuję, rozmawiam z nią, jak ze starą znajomą. Jest olśniewająca na swój sposób. Cholernie inteligentna, z ostrym dowcipem i głębokim dekoltem. Czuję się dobrze w jej towarzystwie. Nabijamy się ze sztywniaków którzy nas otaczają, a ja jakimś cudem przestaję czuć się gorszy. I to cholernie dobre uczucie dla kogoś, kto przez większość życia czuł się gorszy. Tak, nawet od Morrisona. A może zwłaszcza od niego, chociaż nigdy nie dał mi tego odczuć.
Nawet nie rozmawiamy o tym kontrakcie. Popijamy drogą whisky, którą ona pije jak facet, na równi ze mną, i to też trochę mi imponuje. Próbujemy najdziwniejszych rzeczy z menu.
- Muszę chociaż przedstawić ci ofertę - rzuca w chwili, kiedy najmniej się tego spodziewam. - Nuda, wiem, ale muszę mieć coś na podkładkę dla szefa.
Nie jestem jeszcze pijany, jestem rozluźniony. Może dlatego odchylam się na krześle i kręcę alkoholem w szklance, wywołując w niej śmiech przez który też czuję się dobrze.
Nie wiem do końca, kiedy udaje jej się złapać mnie na haczyk. Pewnie w chwili w której mówi, że na pewnym etapie sam będę mógł dobrać sobie zespół. Perspektywa świata i życia które przede mną roztacza też nie przeszkadza. Zajebiście byłoby się stąd w końcu wyrwać. Nabrać rozpędu. Pokazać tym wszystkim którzy śmiali się z moich muzycznych ambicji.
Naszych ambicji.
A jednak, zanim się zorientuję, rozmawiamy o tym co powinienem zobaczyć po przeprowadzce do LA. Jak wygląda praca w studio, prawdziwym studio. O pieniądzach, ludziach których tam poznam i szansie jednej na milion, której nie powinienem odrzucać.
- Zrozumieją - mówi w końcu łagodnie, kładąc mi dłoń na ramieniu i gładząc kciukiem szew koszulki. - Jeśli to naprawdę twoi przyjaciele, jeśli naprawdę chcą dla ciebie dobrze, zrozumieją. To dla ciebie wielka szansa. Dla nich być może też. Pozwól sobie na to, Cal.
Bardzo chcę sobie pozwolić. Nie mam pojęcia jak to się stało, że urobiła mnie w jeden wieczór. W kilka godzin. Jak zmieniła moje "nigdy w życiu" w "gdzie podpisać?"
Czuję ulgę, kiedy to w końcu robię. Dla siebie. Chłopaki na pewno zrozumieją.
Ale ulga trwa krótko. Kończy się, kiedy tylko drzwi knajpy się za mną zamkną i znów czuję się jak Judasz, jak najgorszy zdrajca. Jasne, że zrozumieją. Ja też bym zrozumiał. Ale jak bym się czuł? Gdyby to któryś z nich był na moim miejscu?
Wyjmuję z kieszeni telefon i obracam go kilka razy w palcach, widząc nieodebrane wiadomości i połączenia. Większość pewnie od Alex'a, tylko jego obchodzi to, gdzie i kiedy znikam. On jeden zawsze to zauważa.
Nie oddzwaniam. Jakoś nie mogę się zmusić. Boję się, że będzie zły, że będzie rozczarowany. Że może jednak nie rozumie.
Kurwa.
Wbijam ręce w kieszenie i idę w stronę przystanku. Stąd do domu mam przynajmniej jedną przesiadkę.
Jutro z nim pogadam. W pracy. Będę musiał, skoro zamierzam złożyć wypowiedzenie i oddać rzeczy.
Jestem zły, że w ogóle tu przyszedłem. Że nie olałem jej wtedy, po koncercie. I czuję się podle, bo powiedziałem chłopakom, że mam to w dupie. Ją w dupie. Że jest kretynką, skoro nie chce rozmawiać z nami wszystkimi. Że albo wszyscy, albo nikt.
A jednak tu jestem, czując się coraz gorzej pod tym jej szczerym, ciepłym uśmiechem, nawet jeśli nadal jestem pewien, że jej odmówię.
Ale, skoro jestem taki pewien, po cholerę w ogóle tu siedzę? Pasuję tu jak pięść do nosa. Ciekawi mnie, czy wybrała ten lokal specjalnie, żeby pokazać mi swoją wyższość. Świat, do którego teraz nie mogę nawet aspirować.
Powinienem powiedzieć chociaż Alex'owi. To dręczy mnie najbardziej. Przecież mówię mu wszystko. Może poza... No, praktycznie wszystko.
- Przepraszam - rzucam, bo, jak na zawołanie, telefon wibruje mi w kieszeni. Wyciągam go na chwilę, tylko po to, żeby go wyciszyć, ale i tak widzę, że to Morrison dzwoni. Pewnie chce się poszwędać wieczorem. Nie wiem skąd u mnie ta grzeczność. Nie bywam przecież speszony. Albo to miejsce tak na mnie działa, albo jej obecność, cholera wie.
To denerwuje mnie tylko bardziej.
Powiem Alex'owi, jak tylko stąd wyjdę. Powiem, że spotkałem się z nią, żeby ją przekonać do rozważenia całego zespołu. To przecież prawda. Taki miałem zamiar, wychodząc z domu. Ale prawda jest też taka, że jej zainteresowanie mi pochlebia. Pochlebia mi to, że ktoś mnie zauważył, że ktoś mnie chce.
Kurwa. Tak trudno to zrozumieć? Nikt mnie nigdy nie chciał.
Poza Alex'em.
- To nie jest dobry czas dla zespołu. Szukamy solistów...
Coś tam pieprzy, japa jej się nie zamyka, a ja rozumiem może dwie trzecie, zwłaszcza kiedy zaczyna mówić żargonem i wspominać o LA. Zbywam ją, nieuprzejmie, w ramach buntu. Ja pierdolę... Zachowuję się jak rozwydrzony gnojek na obiedzie z matką, powinienem się opanować. Może gdybym umiał mówić tak jak ona, zdołałbym ją przekonać, że powinna podpisać kontrakt z nami wszystkimi. Może dlatego spuszczam z tonu, a ona znowu uśmiecha się przyjaźnie.
- Tak jak mówiłam, nie podejrzewałam, że się zgodzisz - zapewnia mnie w sposób który sprawia, że czuję się lepiej. Czuję się lepszym człowiekiem, nie chujem, który chodzi na spotkania z agentkami za plecami kumpli. Czuję, że mam rację i ona to wie, rozumie. - Ale, skoro już tu jesteśmy, co ty na to, żeby zaszaleć? - posyła mi oszałamiający uśmiech pełen białych zębów i nachyla się poufale w moją stronę. - I tak wytwórnia płaci. Nawet nie zauważą tego rachunku.
Czas naprawdę szybko płynie. Zanim się zorientuję, rozmawiam z nią, jak ze starą znajomą. Jest olśniewająca na swój sposób. Cholernie inteligentna, z ostrym dowcipem i głębokim dekoltem. Czuję się dobrze w jej towarzystwie. Nabijamy się ze sztywniaków którzy nas otaczają, a ja jakimś cudem przestaję czuć się gorszy. I to cholernie dobre uczucie dla kogoś, kto przez większość życia czuł się gorszy. Tak, nawet od Morrisona. A może zwłaszcza od niego, chociaż nigdy nie dał mi tego odczuć.
Nawet nie rozmawiamy o tym kontrakcie. Popijamy drogą whisky, którą ona pije jak facet, na równi ze mną, i to też trochę mi imponuje. Próbujemy najdziwniejszych rzeczy z menu.
- Muszę chociaż przedstawić ci ofertę - rzuca w chwili, kiedy najmniej się tego spodziewam. - Nuda, wiem, ale muszę mieć coś na podkładkę dla szefa.
Nie jestem jeszcze pijany, jestem rozluźniony. Może dlatego odchylam się na krześle i kręcę alkoholem w szklance, wywołując w niej śmiech przez który też czuję się dobrze.
Nie wiem do końca, kiedy udaje jej się złapać mnie na haczyk. Pewnie w chwili w której mówi, że na pewnym etapie sam będę mógł dobrać sobie zespół. Perspektywa świata i życia które przede mną roztacza też nie przeszkadza. Zajebiście byłoby się stąd w końcu wyrwać. Nabrać rozpędu. Pokazać tym wszystkim którzy śmiali się z moich muzycznych ambicji.
Naszych ambicji.
A jednak, zanim się zorientuję, rozmawiamy o tym co powinienem zobaczyć po przeprowadzce do LA. Jak wygląda praca w studio, prawdziwym studio. O pieniądzach, ludziach których tam poznam i szansie jednej na milion, której nie powinienem odrzucać.
- Zrozumieją - mówi w końcu łagodnie, kładąc mi dłoń na ramieniu i gładząc kciukiem szew koszulki. - Jeśli to naprawdę twoi przyjaciele, jeśli naprawdę chcą dla ciebie dobrze, zrozumieją. To dla ciebie wielka szansa. Dla nich być może też. Pozwól sobie na to, Cal.
Bardzo chcę sobie pozwolić. Nie mam pojęcia jak to się stało, że urobiła mnie w jeden wieczór. W kilka godzin. Jak zmieniła moje "nigdy w życiu" w "gdzie podpisać?"
Czuję ulgę, kiedy to w końcu robię. Dla siebie. Chłopaki na pewno zrozumieją.
Ale ulga trwa krótko. Kończy się, kiedy tylko drzwi knajpy się za mną zamkną i znów czuję się jak Judasz, jak najgorszy zdrajca. Jasne, że zrozumieją. Ja też bym zrozumiał. Ale jak bym się czuł? Gdyby to któryś z nich był na moim miejscu?
Wyjmuję z kieszeni telefon i obracam go kilka razy w palcach, widząc nieodebrane wiadomości i połączenia. Większość pewnie od Alex'a, tylko jego obchodzi to, gdzie i kiedy znikam. On jeden zawsze to zauważa.
Nie oddzwaniam. Jakoś nie mogę się zmusić. Boję się, że będzie zły, że będzie rozczarowany. Że może jednak nie rozumie.
Kurwa.
Wbijam ręce w kieszenie i idę w stronę przystanku. Stąd do domu mam przynajmniej jedną przesiadkę.
Jutro z nim pogadam. W pracy. Będę musiał, skoro zamierzam złożyć wypowiedzenie i oddać rzeczy.