Truly Madly Deeply: Prequel

    Averil
    Averil
    Minor Vampire

    Punkty : 10016
    Liczba postów : 2020

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Averil Wto 25 Maj 2021, 01:35

    - Domyślam się, że się nie zgodzisz, lojalny z ciebie facet - agentka uśmiecha się przyjaźnie z drugiego końca stolika, jakby nie miała mi za złe niegrzecznego komentarza którym ją powitałem. Jakby to wszystko było w porządku. Jakby moje wytarte szorty i dziurawe trampki pasowały do eleganckiego wnętrza restauracji w którym siedzimy, do poważnych kelnerów, facetów w garniakach, paniuś w garsonkach i menu bez zdjęć. Wszystkie knajpy na żarcie w których mnie stać mają zdjęcia w menu. 
    Jestem zły, że w ogóle tu przyszedłem. Że nie olałem jej wtedy, po koncercie. I czuję się podle, bo powiedziałem chłopakom, że mam to w dupie. Ją w dupie. Że jest kretynką, skoro nie chce rozmawiać z nami wszystkimi. Że albo wszyscy, albo nikt.
    A jednak tu jestem, czując się coraz gorzej pod tym jej szczerym, ciepłym uśmiechem, nawet jeśli nadal jestem pewien, że jej odmówię.
    Ale, skoro jestem taki pewien, po cholerę w ogóle tu siedzę? Pasuję tu jak pięść do nosa. Ciekawi mnie, czy wybrała ten lokal specjalnie, żeby pokazać mi swoją wyższość. Świat, do którego teraz nie mogę nawet aspirować.
    Powinienem powiedzieć chociaż Alex'owi. To dręczy mnie najbardziej. Przecież mówię mu wszystko. Może poza... No, praktycznie wszystko.
    - Przepraszam - rzucam, bo, jak na zawołanie, telefon wibruje mi w kieszeni. Wyciągam go na chwilę, tylko po to, żeby go wyciszyć, ale i tak widzę, że to Morrison dzwoni. Pewnie chce się poszwędać wieczorem. Nie wiem skąd u mnie ta grzeczność. Nie bywam przecież speszony. Albo to miejsce tak na mnie działa, albo jej obecność, cholera wie.
    To denerwuje mnie tylko bardziej. 
    Powiem Alex'owi, jak tylko stąd wyjdę. Powiem, że spotkałem się z nią, żeby ją przekonać do rozważenia całego zespołu. To przecież prawda. Taki miałem zamiar, wychodząc z domu. Ale prawda jest też taka, że jej zainteresowanie mi pochlebia. Pochlebia mi to, że ktoś mnie zauważył, że ktoś mnie chce.
    Kurwa. Tak trudno to zrozumieć? Nikt mnie nigdy nie chciał.
    Poza Alex'em.
    - To nie jest dobry czas dla zespołu. Szukamy solistów...
    Coś tam pieprzy, japa jej się nie zamyka, a ja rozumiem może dwie trzecie, zwłaszcza kiedy zaczyna mówić żargonem i wspominać o LA. Zbywam ją, nieuprzejmie, w ramach buntu. Ja pierdolę... Zachowuję się jak rozwydrzony gnojek na obiedzie z matką, powinienem się opanować. Może gdybym umiał mówić tak jak ona, zdołałbym ją przekonać, że powinna podpisać kontrakt z nami wszystkimi. Może dlatego spuszczam z tonu, a ona znowu uśmiecha się przyjaźnie.
    - Tak jak mówiłam, nie podejrzewałam, że się zgodzisz - zapewnia mnie w sposób który sprawia, że czuję się lepiej. Czuję się lepszym człowiekiem, nie chujem, który chodzi na spotkania z agentkami za plecami kumpli. Czuję, że mam rację i ona to wie, rozumie. - Ale, skoro już tu jesteśmy, co ty na to, żeby zaszaleć? - posyła mi oszałamiający uśmiech pełen białych zębów i nachyla się poufale w moją stronę. - I tak wytwórnia płaci. Nawet nie zauważą tego rachunku.
    Czas naprawdę szybko płynie. Zanim się zorientuję, rozmawiam z nią, jak ze starą znajomą. Jest olśniewająca na swój sposób. Cholernie inteligentna, z ostrym dowcipem i głębokim dekoltem. Czuję się dobrze w jej towarzystwie. Nabijamy się ze sztywniaków którzy nas otaczają, a ja jakimś cudem przestaję czuć się gorszy. I to cholernie dobre uczucie dla kogoś, kto przez większość życia czuł się gorszy. Tak, nawet od Morrisona. A może zwłaszcza od niego, chociaż nigdy nie dał mi tego odczuć. 
    Nawet nie rozmawiamy o tym kontrakcie. Popijamy drogą whisky, którą ona pije jak facet, na równi ze mną, i to też trochę mi imponuje. Próbujemy najdziwniejszych rzeczy z menu.
    - Muszę chociaż przedstawić ci ofertę - rzuca w chwili, kiedy najmniej się tego spodziewam. - Nuda, wiem, ale muszę mieć coś na podkładkę dla szefa.
    Nie jestem jeszcze pijany, jestem rozluźniony. Może dlatego odchylam się na krześle i kręcę alkoholem w szklance, wywołując w niej śmiech przez który też czuję się dobrze.
    Nie wiem do końca, kiedy udaje jej się złapać mnie na haczyk. Pewnie w chwili w której mówi, że na pewnym etapie sam będę mógł dobrać sobie zespół. Perspektywa świata i życia które przede mną roztacza też nie przeszkadza. Zajebiście byłoby się stąd w końcu wyrwać. Nabrać rozpędu. Pokazać tym wszystkim którzy śmiali się z moich muzycznych ambicji.
    Naszych ambicji.
    A jednak, zanim się zorientuję, rozmawiamy o tym co powinienem zobaczyć po przeprowadzce do LA. Jak wygląda praca w studio, prawdziwym studio. O pieniądzach, ludziach których tam poznam i szansie jednej na milion, której nie powinienem odrzucać.
    - Zrozumieją - mówi w końcu łagodnie, kładąc mi dłoń na ramieniu i gładząc kciukiem szew koszulki. - Jeśli to naprawdę twoi przyjaciele, jeśli naprawdę chcą dla ciebie dobrze, zrozumieją. To dla ciebie wielka szansa. Dla nich być może też. Pozwól sobie na to, Cal.
    Bardzo chcę sobie pozwolić. Nie mam pojęcia jak to się stało, że urobiła mnie w jeden wieczór. W kilka godzin. Jak zmieniła moje "nigdy w życiu" w "gdzie podpisać?"
    Czuję ulgę, kiedy to w końcu robię. Dla siebie. Chłopaki na pewno zrozumieją.
    Ale ulga trwa krótko. Kończy się, kiedy tylko drzwi knajpy się za mną zamkną i znów czuję się jak Judasz, jak najgorszy zdrajca. Jasne, że zrozumieją. Ja też bym zrozumiał. Ale jak bym się czuł? Gdyby to któryś z nich był na moim miejscu?
    Wyjmuję z kieszeni telefon i obracam go kilka razy w palcach, widząc nieodebrane wiadomości i połączenia. Większość pewnie od Alex'a, tylko jego obchodzi to, gdzie i kiedy znikam. On jeden zawsze to zauważa.
    Nie oddzwaniam. Jakoś nie mogę się zmusić. Boję się, że będzie zły, że będzie rozczarowany. Że może jednak nie rozumie
    Kurwa.
    Wbijam ręce w kieszenie i idę w stronę przystanku. Stąd do domu mam przynajmniej jedną przesiadkę.
    Jutro z nim pogadam. W pracy. Będę musiał, skoro zamierzam złożyć wypowiedzenie i oddać rzeczy.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Owoc Sro 26 Maj 2021, 02:20

    - Ma na ciebie zły wpływ, Lex. Tacy jak on idą w ślady rodziców. Nie chcę go tu widzieć, zrozumiano? I nie życzę sobie żebyś przychodził do domu w takim stanie jak wczoraj.
    Wiedziałem, że tak będzie, ale łudziłem się, że po czterech latach trochę zmądrzeją i zrozumieją, że jeśli chodzi o Graya, nic się nie zmieni. Nigdy go nie lubili, nie potrafili zaakceptować naszej przyjaźni, bo miał nieszczęście urodzić się w patologii, co według nich czyniło z niego zło wcielone, z którym ich perfekcyjny dzieciak nie powinien mieć do czynienia. A ja na przekór i tak wymykałem się z domu, zapraszałem go do siebie i zbywałem ich niepokoje. Problem z moimi starymi jest taki, że są strasznymi pozerami, co sprytnie wykorzystałem żeby nie mogli zabraniać mi się z nim spotykać. Otóż jeszcze za szczeniaka, rozpuściłem famę o tym jak to są dobrzy, współczujący i opiekuńczy, że pomagają biednemu zaniedbanemu dzieciakowi. Sąsiedzi to podłapali, swego czasu opieka społeczna również i w ten sposób Cal był u nas w domu częstym, teoretycznie mile widzianym gościem. Nigdy nie dowiedział się o niechęci moich rodziców, tak samo jak nie poznał prawdziwego powodu, przez który przeprowadziłem się do siostry, a prawda jest taka, że kiedy przestaliśmy być pociesznymi brzdącami, a staliśmy się zbuntowaną młodzieżą, ojciec szybko znalazł masę prawdziwych powodów, dla których powinienem ograniczyć kontakt z Grayem. Przede wszystkim sądził, że moja fascynacja muzyką wzięła się właśnie od niego (co po części jest prawdą), a to jak nic zrujnuje mi życie. Przecież przy siostrze pediatrze, domorosły gitarzysta plasował się niziutko w hierarchii przydatności społeczeństwu. Drugi powód był inny, Gray nie był już taki grzeczny i nieśmiały jak kiedyś. Sprawiał problemy, jak każdy nastolatek, ale przez to ściągał na siebie kłopoty. Mnie i tak to nie obchodziło. Był moim przyjacielem, a tylko to się dla mnie liczyło. Dlatego wyprowadziłem się na drugi koniec miasta żeby mieć spokój i móc spędzać z nim tyle czasu, ile chciałem. Wolałem codziennie dojeżdżać godzinę do szkoły, niż słuchać narzekań ojca albo co gorsza stosować się do jego zakazów. Z Dianą było inaczej, ona zawsze stała po mojej stronie.
    - Jestem dorosły - warczę patrząc gniewnie w pozbawioną emocji maskę, która jest twarzą mojego ojca. - Nie będziesz mi wybierał przyjaciół.
    - Dopóki płacę za twoje studia - krzywi się pogardliwie - i daję ci dach nad głową...
    Nie wytrzymuję. Z hukiem zatrzaskuję drzwi do swojego pokoju nie słuchając już ani słowa. Nie do wiary, że zaliczyłem kłótnię ze starym już w dwa dni po przeprowadzce.
    Diana proponowała mi żebym pojechał z nią i Flintem do Dallas, ale to przecież ponad tysiąc kilometrów od Phoenix, a tu mam wszystko - przyjaciół, zespół, szkołę. Poza tym, nie mógłbym tak po prostu... zostawić Cala z dnia na dzień, bo przez niego nie dogaduję się z rodzicami, a moja siostra chce sobie ułożyć życie. Zwyczajnie nie ma takiej opcji. Przetrwam studia i jeśli do tego czasu Near Anger nie będzie sławne, to coś z chłopakami wymyślimy. Jestem tego pewien. Muszę tylko wytrwać, a w tym jestem niezły. W końcu od jakichś czterech lat staram się pogodzić swoją fascynację Grayem z naszym codziennym życiem i jestem niemal pewien, dobrze mi idzie.
    Opieram się plecami o drzwi i przecieram dłońmi twarz.
    Powinienem powiedzieć mu o wyprowadzce Diany, ale zwlekałem tak długo, że jakoś mi głupio, a przecież i tak się dowie, choćby podczas niezapowiedzianej wizyty, gdy zapuka, a tam otworzy mu jakiś obcy koleś. Muszę to ogarnąć, nawet jeśli nie mam pojęcia jak pogodzić zespół i Graya z tym, że despotyczni starzy dyszą mi w kark.
    Chuj, zajmę się tym później, albo jutro.
    Chwytam plecak, wiążę włosy w niechlujny kucyk i wypadam z pokoju po drodze zahaczając o barek w kuchni, żeby zgarnąć z niego butelkę jakiegoś mocnego alkoholu. Nie patrzę co to, ale skoro mój ojciec trzyma ją w tej szafce, to znaczy, że pewnie kosztuje kupę hajsu. Mam to gdzieś. Jego złością też zajmę się jutro.  
    - Gdzie się wybierasz o tej porze? Lex!
    Goniony oburzeniem ojca, zbiegam ze schodków na perfekcyjnie przycięty trawnik i przemierzając go pośpiesznie, dzwonię do Cala. Muszę się odstresować zanim wpakują mnie do pierdla za zamordowanie rodziców.
    Nie odbiera, pewnie gdzieś się szlaja. Znam wszystkie miejscówki, w których bywa, więc ruszam zrobić po nich rundkę z nadzieją, że go znajdę. Zahaczam o nasze ulubione bary, wpadam do Dana na fajkę, robię spacer po pobliskim skwerze i w międzyczasie próbuję dodzwonić się jeszcze dwa razy, ale na próżno, więc wysyłam mu wiadomość:

    Gdzie łazisz? Mam whisky w plecaku i chujowy dzień. Jak nie zadzwonisz, schlam się sam i nie przyjdę jutro na próbę.

    Kłamię. I tak bym przyszedł, ale lubię się z nim drażnić. Wciskam telefon do kieszeni i ruszam w kierunku jego domu. To ostatnie miejsce, w którym spodziewałbym się go spotkać, ale może? Idąc, rozmyślam o sobotnim koncercie. Wspomnienie największej sceny na jakiej do tej pory graliśmy nadal mnie ekscytuje. To był świetny koncert. Zyskaliśmy rozgłos, Dany załatwiał nam coraz lepsze miejscówki, które w końcu zaczęły przynosić jakiś dochód. Mogliśmy przeznaczyć zarobioną kasę na dalszy rozwój, to znaczy na sprzęt i alkohol - dwa niezbędne narzędzia w pracy muzyka. Wszystko zmierza ku dobremu. Nawet nie martwi mnie propozycja, którą agentka jakiejś wytwórni wystosowała do Graya. W jakiś sposób wszystkich nas to ucieszyło. Skoro poważni ludzie zaczynali się nami interesować, to znaczyło, że szliśmy w dobrym kierunku, nie? Nasz zespół stawał się popularny, trafialiśmy do większego grona ludzi, a nic nie cieszy mnie bardziej od dzielenia się ze światem muzyką. Gdybyśmy mogli dotrzeć dalej bez podpisywania umów i pakowania się w cały biznesowy syf, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Niestety tak się nie da i na to też jestem gotowy.  
    Nie wiem jak długo siedzę na schodkach pod jego domem. Nie mam żadnej gwarancji, że wróci na noc, może przygruchał sobie jakąś pannę i tyle go dziś widziałem, ale i tak siedzę bo nie mam ochoty wracać do siebie. Od czasu do czasu słyszę przez otwarte okno przytłumione śmiechy z jakiegoś sitcomu, ale poza tym nic nie zagłusza spokoju późnego wieczoru. A właściwie nocy, jest już dobrze po jedenastej. Jego starzy albo zachlali i śpią, albo ich nie ma. Obstawiam pierwszą opcję, bo pukałem całkiem głośno.
    Kiedy zbliża się północ, mam zamiar podnieść zad i ruszyć do domu, ale wtedy bramka skrzypi przeraźliwie, ustępując przed wchodzącym Calem. Widzę po jego minie, że się mnie nie spodziewał, a to znaczy, że nie odczytał wiadomości. Może zostawił telefon w domu, albo gdzieś rozwalił? Cholera wie. Unoszę dłoń na przywitanie i nawet nie wstaję. Nie robię mu też wyrzutów. Wiem, że skoro się nie odezwał, pewnie miał dobry powód.
    - Hej, mam alkohol. Masz fajki? - witam go, unosząc z ziemi wytarty plecak, sugerując że właśnie tam ukrywam wspomniane procenty.
    Averil
    Averil
    Minor Vampire

    Punkty : 10016
    Liczba postów : 2020

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Averil Sro 26 Maj 2021, 10:52

    Tramwaj, a później autobus jadą na tyle długo, że mam czas wymyślić dla siebie cały rząd wymówek, żeby choć trochę uciszyć wyrzuty sumienia, kiedy tak jadę, wciśnięty w ostatni rząd siedzeń, ze słuchawkami na uszach. Ludzie zerkają na mnie kątem oka, takiego jak ja lepiej mieć na widoku. Obdarty, długowłosy i podejrzany, pewnie narkoman, albo satanista. Albo chociaż złodziej. Ciekawe co by powiedzieli ci wszyscy kretyni na to, że jadę do LA, bo podpisałem kontrakt ze znaną wytwórnią. 
    To cholernie ekscytujące, w większości aspektów. Muzyka jest jedynym co potrafię, jedynym, w czym zawsze myślałem, że jestem dobry. Moją jedyną szansą na to, żeby nie być byle-jakim do końca życia. W byle-jakiej pracy której nienawidzę, w tym byle-jakim mieście. Żeby nie skończyć jak moi starzy. Wszyscy moim kumple jakoś ruszyli dalej. Near Anger nie jest wszystkim co mają w życiu dobrego. Każdy z nich ma jakiś plan zapasowy, jakieś miejsce, w którym mógłby się podziać, cokolwiek, co będzie mógł robić, jeśli muzyka nie wypali. Eli i Alex mają studia, coś robią ze swoim życiem, jakoś sobie poradzą, mają perspektywy na przyszłość. Dan pracuje z ojcem w warsztacie i przynajmniej to lubi, cieszy się tym, nie zostanie na lodzie. A co mam ja? Chujową pracę na stacji benzynowej, w której nie zarabiam nawet tyle, żeby móc sobie pozwolić na samodzielny wynajem jakiejś klity. Bo do niczego innego się nie nadaję.
    Kiedyś wydawało mi się, że wyprowadzę się jak tylko będę mógł. Że kiedy skończę szesnaście lat rzucę szkołę, znajdę robotę i będę daleko stąd. A przynajmniej na drugim końcu miasta, z dala od starych. Z dala od cuchnących alkoholem wspomnień, z dala od wyzwisk, od poniżania. Z dala od matki która za każdym razem kiedy upije się na smutno płacze, że zmarnowałem jej życie. Że gdybym się nie urodził, nigdy nie skończyłaby z moim ojcem, że miałaby szanse wyrwać się z tego bagna. Że najbardziej żałuje tego, że mnie nie wyskrobała w czasach, kiedy jeszcze ktokolwiek ją chciał, kiedy jeszcze była młoda i piękna. Z dala od ojca, który nazywa mnie śmieciem nawet kiedy jest trzeźwy, chyba już z przyzwyczajenia, bo trzeźwieje rzadko. 
    Nie rzuciłem szkoły, bo tam był Morrison. Bo Eli mówił, że papier z ogólniaka mi się przyda. Chociaż z ogólniaka. Przesunąłem swoje plany jeszcze o dwa lata pewien, że po osiemnastce będzie inaczej. Że w końcu zaczniemy z Alex'em realizować nasz wielki plan wyrwania się z tej dziury. Że wyjedziemy gdzieś, do jednego z tych miast, w których się zaczyna, w których są perspektywy dla takich jak my. Do Nowego Yorku, do Los Angeles, może do Miami. Że w końcu coś się zmieni, coś się ruszy. W końcu ktoś nas zauważy. 
    I oto jestem, kolejne dwa lata później. W tym samym miejscu, aż do dziś bez perspektyw na cokolwiek innego. 
    Nie mam Alex'owi za złe, że poszedł na studia. Nie mógłbym mieć. Być może sam bym się na to zdecydował, gdybym miał taką szansę, ale nie miałem. Z nauką nigdy nie było mi szczególnie po drodze, nawet kiedy byłem mały. Ciężko odrabiać chociaż prace domowe z wieczną awanturą albo imprezą w domu. Zresztą, szkoła nigdy nie była dla mnie łaskawym miejscem, dzieciaki potrafią być podłe. A ja zawsze byłem od nich gorszy. Niezadbany, źle ubrany, z fatalnie obciętymi przez matką włosami, bo twierdziła, że jest w stanie zrobić to lepiej od fryzjera. A na pewno taniej. Kiedyś nie chodziłem na zajęcia przez dwa tygodnie, bo nie miałem całych spodni i zwyczajnie było mi wstyd.
    Cholera, nawet gdybym uczył się dobrze i tak nie byłoby mnie stać na uczelnię. Wykształcenie kosztuje, a na stypendium w mieście takim jak Phoenix mogą liczyć tylko sportowcy. W tym też nigdy nie byłem dobry.
    W każdym razie, studia Morrisona przesunęły nasze plany o kolejne cztery lata. A ja już nie wiem ile jeszcze będę w stanie tak pociągnąć. Ile czasu będę mógł odkładać samego siebie na później. Ile dam radę czekać, aż oni zrealizują swój projekt minimum, siedząc w piwnicy domu rodziców Eliego i grając koncerty od okazji do okazji, od supportu do supportu. Czasem mam wrażenie, że żaden z nich tak naprawdę nie chce pójść w muzykę w całości. Gdyby chcieli, gdyby naprawdę w nas wierzyli, nie potrzebowaliby planów awaryjnych. 
    Wiem, że idzie nam coraz lepiej. Wiem, że chłopaki się tym ekscytują. Wiem, że Dan stara się załatwiać nam coraz lepsze angaże. Ale dla mnie to za wolno. Bo żaden z nich tak naprawdę nie potrzebuje szukać w muzyce sposobu na utrzymanie się.

    Wysiadam dwa przystanki wcześniej, żeby trochę się przejść, przewietrzyć głowę, zakurzyć. Nie spodziewam się Morrisona na progu swojego domu, a pewnie powinienem. Już mówiłem, tylko jego interesuje to, gdzie i kiedy znikam. Tylko jego, przez całe moje życie, naprawdę obchodziłem. I jakimś cudem zawsze pojawia się we właściwym miejscu i czasie. Zawsze wtedy, kiedy mam problem.
    Dziś jednak wolałbym go nie oglądać. Wolałbym mieć chociaż noc na przetrawienie tego wszystkiego, zanim będę musiał się z tym mierzyć. Bo Alex jest inny. Alex w nas wierzy. Alex ciągnie nas do przodu, pcha mnie do góry za każdym razem, kiedy jest najgorzej. Gdyby nie on, od dawna już by mnie tu nie było.
    Tylko Alex'owi nie spieszy się tak jak mi. Nie ma od czego uciekać. Ma żarcie i kąt u Diany, ma na kogo liczyć. Żegnając się ze mną co wieczór nie wraca do bagna, które wciąga go głębiej i głębiej. Ma starych którzy, chociaż chujowi, w razie czego mu pomogą. Tak naprawdę nigdy niczego w życiu mu nie brakowało. Może sobie pozwolić na to, żeby być idealistą. Żeby lać na kontrakty, lać na umowy. Mnie zwyczajnie na to nie stać. Nie, jeśli chcę stąd zwiać.

    Waham się przy tej furtce, przez krótką chwilę rozważając możliwość pójścia ulicą dalej, ale już za późno, już mnie zauważył, skrzypnięcie nigdy nie oliwionych zawiasów go zaalarmowało. To nic. Wystarczy, że na mnie spojrzy i już jest lepiej. Nie wie o tym i pewnie nigdy nie będę miał odwagi mu tego powiedzieć, ale to prawda. Nie mam pojęcia jak sobie bez niego poradzę. Nigdy, aż do tego wieczoru, nawet nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek będę musiał. Każdy mój plan na przyszłość, każde butne marzenie, uwzględniało jego obecność obok. Eli i Dan mogli się z nich wykruszyć, zabolałoby, ale byłoby do przyjęcia. Tylko nie Morrison. Morrison jest jedyną kotwicą, która tak naprawdę mnie tu trzyma. Tylko dla niego wciąż tu jestem. Tylko dlatego, że miałem nadzieję... Że kiedy w końcu skończy te studia...
    - Jasne. - Podaję mu rękę i klepię go w ramię, zanim opadnę obok niego na rozklekotany stopień zdezelowanej i zagraconej werandy. Przez chwilę próbuję wydobyć fajki z kieszeni, ale w końcu udaje mi się wyłuskać zmiętą paczkę razem z zapalniczką. Wyciągam obie te rzeczy w jego stronę i czekam aż odpali, zanim sam sięgnę po papierosa. 
    Boję się mu powiedzieć. Kurewsko się boję. Boję się tego jak zareaguje. Jestem prawie pewny, że się wścieknie, przynajmniej na początku. Ale tak jestem przyzwyczajony do mówienia mu wszystkiego, że po krótkiej chwili milczenia, to co wolałbym ukryć dla siebie, samo ze mnie wyłazi. Jeszcze trochę mam nadzieję, że jakoś to pogodzimy. Że jakoś to będzie, że wszystko się ułoży.
    Że pojedzie ze mną, mimo wszystko. Tak jak planowaliśmy.
    - Widziałem się z tą agentką - informuję chodnik przede mną, bo jakoś nie mam odwagi na niego spojrzeć. - Tą z soboty. Próbowałem ją przekonać, że Near Anger jest lepsze niż jakikolwiek solista, ale nie chciała mnie słuchać.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Owoc Sro 26 Maj 2021, 14:01

    Jest ciemno. Światło ulicznych latarni dociera tu słabo, a w oknach jego domu jest czarno, nie licząc kilku na dole, rozświetlonych bladą łuną zapalonego telewizora. W tym półmroku kiepsko widzę twarz Cala, tym bardziej, że rozpuszczone włosy ocieniają mu policzki, a on zwiesza głowę jakby był bardziej przybity niż ja. Znam tę pozę, wiem że coś go trapi. Zresztą, nawet gdybym go nie znał, ciężko to przeoczyć. Pewnie dlatego nie odebrał. Naturalnie ciekawi mnie co się odjebało, ale nie pytam. Wiem, że mi powie.
    Krótko ściskam jego dłoń i przyjmuję darowane fajki. Odpalam, oddaję mu i rozpinam plecak. Raczej nie będziemy się nigdzie ruszać, kiedy jest w takim stanie. Równie dobrze możemy napić się tutaj, a jak nas melanż pociągnie, przetransportujemy się gdzieś indziej.
    Kątem oka patrzę jak zapala papierosa. Lubię ten widok. Znam go doskonale, ale nigdy mi się nie nudzi.
    Właśnie odkręcam półlitrową butelkę szkockiej, trzymając własnego papierosa w kąciku ust, gdy Cal mruczy pod nosem powód swojego zmarnowania. Aha, to nie dziwię się, że mu smutno, mi też by było. Znaczy, było już w sobotę, a gdybym próbował przeforsować coś raz jeszcze i dostać kolejnego kopa, pewnie zabolałoby jeszcze bardziej. Dziwi mnie więc, że spotkał się z nią powtórnie. Przecież sam najgłośniej protestował, gdy oznajmiła, że ma ofertę tylko dla niego i nie ma opcji żebyśmy grali razem. Naprawdę sądził, że ją przekona?
    - To było do przewidzenia - stwierdzam niewyraźnie przez tkwiący między wargami ustnik fajki. Po tym jak uporam się z korkiem i podam mu butelkę, biorę papierosa w dłoń, więc brzmię bardziej zrozumiale. - Jesteśmy za małymi płotkami żeby dyktować warunki takim rybom jak ona. Jeszcze - podkreślam z uśmiechem. - Za jakiś czas sami będziemy ustalać zasady. - Jestem idealistą, to prawda. Wierzę, że nam się uda. Takich ofert będzie jeszcze mnóstwo, musimy się uzbroić w cierpliwość i nie zniechęcać.
    Spoglądam w bok, zaciągam się i uśmiecham z wdzięcznością. Cal jest super kumplem i wiem, ze zależy mu na zespole równie mocno, co mi. To w końcu nasza inicjatywa. Najpierw byliśmy my, potem doszedł Dan i Eli. To nasz zespół, nasze marzenia i nasz świat. Wiem, że moglibyśmy zastąpić każdego z kumpli, ale nie siebie nawzajem. My jesteśmy niezastępowalni. Bez nas ten zespół by nie istniał.
    - To zajebiście, że jeszcze raz chciałeś się za nami wstawić. Mogłeś wziąć mnie ze sobą, albo Dany'ego, on jest dobry w gadce. Byłoby ci raźniej. - Klepię go po ramieniu żeby dodać mu otuchy. - Nie przejmuj się, Near Anger będzie wielkie bez jej pomocy. Niech się pierdoli. - Wyciągam dłoń po butelkę. Chcę przypić te słowa.
    Averil
    Averil
    Minor Vampire

    Punkty : 10016
    Liczba postów : 2020

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Averil Sro 26 Maj 2021, 16:45

    Doceniam ten uścisk. Pomaga. Cały Morrison. Nawet kiedy nie wie co mnie trapi, samą swoją obecnością sprawia, że czuję się lepiej. Wystarczy, że jest obok. Nawet nie muszę nic mówić, on i tak zawsze wie i zawsze jest tu, żeby mnie wesprzeć. Dobry z niego przyjaciel. Najlepszy, jakiego kiedykolwiek miałem. To daje mi odwagę do mówienia. Przecież mnie nie zgnębi. Przecież zrozumie, dlaczego to robię. 
    Odpalam papierosa, potem zdenerwowanym gestem, obiema dłońmi odgarniam włosy do tyłu, żeby nie wpadały mi do oczu. Przeklęty dzień. Dobrze, że Alex tu czekał, głupi byłem, że do niego nie oddzwoniłem. I przyda mi się ten alkohol. Zwłaszcza, że widzę przez okna chodzący telewizor. Pewnie śpią oboje, ale i tak właziłbym oknem, na wszelki wypadek, gdyby jednak nie spali i chcieli mnie uraczyć jakimś uroczym powitaniem. 
    A jednak jego kolejne słowa tylko mnie podburzają. Jeszcze nie dyktujemy zasad. Kiedyś będzie lepiej. Kiedyś to piękna kraina naszych fantazji. Szkoda, że moje tutaj i teraz są takie chujowe. 
    Biorę od niego butelkę, upijam głęboki łyk, zanim mu odpowiem, licząc, że mi pomoże, ale gówno pomaga.
    - Kiedy, Alex? - pytam go, trochę nerwowo. Nie chcę być taki. Wiem, że nie umie mi odpowiedzieć. Wiem, że nie ma na to wpływu. A jednak on wróci stąd do Diany, jutro pójdzie na uczelnię, a ja dalej będę tu tkwił, jeśli nic z tym nie zrobię. Dalej będę czekał na ten wielki przełom, w który tak uparcie wierzymy, który wypchnie nas na szczyt. A co, jeśli nam się nie uda? Co, jeśli mam tylko tę jedną szansę? - Mam już dosyć odkładania wszystkiego na potem - dlatego wyrzucam z siebie te gorzkie słowa, oddając mu flaszkę i znów zaciągając się nerwowo.
    Im dłużej zwlekam, tym ciężej jest mi to z siebie wyrzucić. Powinienem od tego zacząć. Od tego, że podpisałem wstępny kontrakt. Potem byłoby już z górki.
    W końcu na niego zerkam, w ciemności tego znienawidzonego ganku. Badam uważnie jego twarz, jego oczy, w których odbijają się światła latarni. Nie chcę mu tego robić. Morrison jest moją jedyną wątpliwością. Wiem, że włożył całe serce i całą duszę w ten zespół. Obaj włożyliśmy. 
    - A gdybym się zgodził? - pytam w końcu ostrożnie. Tak jest łatwiej, niż powiedzieć wprost.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Owoc Sro 26 Maj 2021, 17:29

    Kiedy?
    Gdy to mówi, uśmiecham się słabo, współczująco. Wiem, że jest mu ciężko, że życie go nie rozpieszcza. Byłem przy nim tyle lat, znam go od podszewki i gdybym mógł, zrobiłbym wszystko żeby wyciągnąć go z bagna, w którym tkwi, ale mam związane ręce. Czasem ta bezsilność strasznie boli, tak jak teraz, bo on cierpi, a ja pomimo wielkich ambicji i uporu, nadal jestem dzieciakiem zależnym od starych. Pod wieloma względami Cal jest bardziej samodzielny niż ja. Zawsze był. Wiem, że wcale mnie nie potrzebuje, nie tak jak ja jego i zawsze sobie poradzi, ale chcę go pocieszyć, zapewnić że poświęcenie i wytrwałość się opłacą, że skończę studia i wyniesiemy się z tego miasta, że nawet jeśli nie będziemy wielcy i bogaci, damy sobie radę. Że mu pomogę. Że cokolwiek się stanie, ma mnie, a ja nie porzucam swoich ludzi. Przetrwamy, jak zawsze, jestem tego pewien.
    Już otwieram usta żeby mu to powiedzieć, ale on mówi dalej, a ja... zaczynam rozumieć. To bardziej przeczucie niż pewność. Nie chcę jeszcze wyciągać pochopnych wniosków, nie chcę dopuścić do siebie myśli o nim, pozostawiającym nas dla solowej kariery. Jednak nawet to przeczucie mrozi mnie do szpiku kości. Wiem, to egoistyczne. Cal jest dobry, co ja mówię, jest świetny. W Phoenix nie ma lepszego wokalisty i ktoś w końcu się na nim poznał, a ja nie mogę znieść myśli, że mógłby zostawić nas w tyle, ale to nie do końca tak. Nie zależy mi tylko na graniu z nim. Zależy mi na nim. Jesteśmy drużyną, zespołem, przyjaciółmi. To naprawdę takie samolubne i okrutne, że chcę... z nim być?
    Przyjmuję butelkę, ale nie unoszę jej do ust. Prostuję się zaniepokojony i marszczę brwi. Nie uciekam od jego wzroku dlatego widzę jak na mnie patrzy, jakby zaraz miał powiedzieć mi coś, co cholernie mnie zaboli. I mówi. Nie wprost, ale mówi. A ja czuję jak coś we mnie umiera. Wiara, zaufanie, marzenia i coś, co skrywam bardzo głęboko w sobie.
    - Zgodziłeś się - mówię bezbarwnym głosem. Patrzę na niego jakbym widział go pierwszy raz w życiu i trochę tak się czuję, jakbym miał przed sobą obcego człowieka. Nie potrafię mu pogratulować i ucieszyć się jego sukcesem. Nie w tej chwili. Przez szok nawet nie jestem w stanie się wkurwić. Odwracam wzrok, zaciągam się nerwowo. Nie wiem co powiedzieć. Przyciskam kciuk do dolnej wargi patrząc w mrok przed sobą, potem prycham gorzko i kręcę głową. Kolejne zaciągnięcie nie daje żadnej ulgi, czuję tylko więcej goryczy.

    Averil
    Averil
    Minor Vampire

    Punkty : 10016
    Liczba postów : 2020

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Averil Czw 27 Maj 2021, 12:19

    Nie chcę jego współczucia. Wiem, że ma dobre intencje, wiem, że go to po prostu rusza, ale nic nie jestem w stanie na to poradzić. Ile można to znosić? Chyba nikt nie lubi, żeby mu współczuć, a w każdym razie ja nie lubię. 
    Ale twarz Morrisona szybo się zmienia. Przez chwilę patrzy na mnie tak jakby nie wierzył w to co słyszy. Jakby tylko czekał aż zawołam że żartowałam, aż zaprzeczę, powiem, że wcale tego nie zrobiłem, że nawet nie rozważam tego na poważnie. Ale ja nic nie mówię, bo przecież go nie okłamię, a on zaczyna rozumieć. 
    Nie chcę żeby patrzył na mnie w ten sposób. To spojrzenie mnie przytłacza, wciska mnie w spróchniałe częściowo deski na których siedzę, wyciska mi z płuc powietrze. Alex jest moim najlepszym przyjacielem. Najbliższą mi osobą. Nie powinien na mnie patrzeć tak, jakbym był obcy. Nie potrafię znieść rozczarowania w jego głosie, pewnej ostateczności którą niosą ze sobą dwa głupie słowa które wypowiedział.
    Zgodziłem się. Dopiero teraz, tu, na tym ganku, to wszystko w pełni do mnie dociera. Wcześniej było abstrakcją, czymś, co mogłoby się zdarzyć w życiu kogoś innego. Nie w moim. Zgodziłem się. Podpisałem kontrakt z wytwórnią. Setki... Ba! Tysiące muzyków w tym kraju sprzedałoby własne matki i nie oglądałoby się na nikogo za taką szansę. A jednak nie potrafię się cieszyć. Nie teraz. 
    Milczenie które zapada po jego stwierdzeniu jest wystarczającym potwierdzeniem. Nie muszę mówić nic więcej. 
    - Ty skończysz studia - zaczynam ostrożnie - ja spróbuję tego. Przecież to nie musi niczego przekreślać. Może nam wiele ułatwić. Kiedyś - dodaję gorzko, chociaż to nie miało tak zabrzmieć. A jedna czuję pewną brudną, brzydką satysfakcję. To ledwie mrugnięcie, przemija zanim do końca do mnie dotrze, pozostawiając za sobą jedynie niesmak do samego siebie. 
    Nie próbuję obwiniać go za swoje niepowodzenia. Ale ja dla niego mogłem odłożyć plany na "kiedyś" i wieczne "później".
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Owoc Czw 27 Maj 2021, 12:59

    Nie wierzę. Cal nie jest taki, nie jest zdrajcą. Porozmawiałby ze mną, nigdy nie zrobiłby niczego za moimi plecami, a już w szczególności rzeczy, która dotyczy całego zespołu. Tymczasem najgorszy koszmar okazuje się prawdą. Jednak gdyby nie wziął jako usprawiedliwienia moich studiów i nie użył kolejnego kiedyś z taką goryczą, jakby chciał mi nim dopierdolić, może wcale bym się nie wściekł. Ma rację, powinien chwycić tę szansę, wyrwać się i nie oglądać na nikogo. To jego życie. Jego. Nie moje i, najwyraźniej, na pewno nie nasze; ale i tak próbowałbym go przekonać żeby tego nie robił. Jeszcze za wcześnie, jeszcze będzie okazja. Może ostatecznie nawet jakoś bym to przełknął, ucieszył się, w końcu ktoś go docenił, zasługuje na tę szansę, zasługuje na wszystko co najlepsze, ale nie... On zachował się jak dupek, jak obcy człowiek, dla którego w ogóle nie byłem i nie jestem ważny.
    Jakbym był przeszkodą, kłodą na jego drodze, którą w końcu udało mu się przeskoczyć.
    - Nie musiałeś tego mówić - odzywam się głosem złamanym irytacją. Wbijam w niego gniewne, rozżalone spojrzenie. - Po co dodałeś to "kiedyś", chcesz mi dojebać? Myślisz, że nie boli mnie to czekanie? Myślisz, że nie chciałbym się stąd wyrwać i zacząć w końcu żyć po swojemu? Skąd miałem wiedzieć, że masz do mnie żal, ze poszedłem na studia? Kurwa, nie wierzę, że zachowujesz się w ten sposób, jakby to była moja wina, że tu tkwimy, jakby zespół był tylko moim pomysłem i moim marzeniem. - Podrywam się z miejsca, ciskam fajkę na ziemię i odwracam się do niego. - Ale wiesz co, Cal? - Nachylam się nad nim żeby dobrze słyszał co mówię i widział moją twarz; wykrzywiający ją zawód i to, że nie zamierzam pogłaskać go po głowie i wesprzeć w tej decyzji. Nie zamierzam właśnie przez to jedno, pieprzone kiedyś, którym złamał mi serce. - Skoro tak, skoro byłem dla ciebie tylko przeszkodą, to świetnie się stało. Sprzedaj nas, nasze marzenia i siebie. Sprzedaj i módl się żeby za kasę dało się kupić prawdziwych przyjaciół, kiedy zostaniesz sam.
    Averil
    Averil
    Minor Vampire

    Punkty : 10016
    Liczba postów : 2020

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Averil Pią 28 Maj 2021, 07:48

    - Co? - pytam zdezorientowany w pierwszej chwili, kiedy Morrison wyrzuca mi swoją gorycz prosto w twarz. Przecież nie chciałem mu dojebać. Dlaczego, do cholery, miałbym? Tym razem w ogóle nie chodzi o niego. Raz jeden chodzi wyłącznie o mnie. I rozumiem, że jest w szoku, rozumiem, że czuje się zraniony, zdradzony, pewnie miota się i w głowie i na zewnątrz, ale mógłby się czasem zastanowić, zanim coś pierdolnie.
    Mimo tego jeszcze staram się go uspokoić, nie dolewać oliwy do ognia, którego być może nie będę miał czasu i sposobności ugasić.
    - Nie mam ci za złe studiów. Nic nie mam ci za złe - rzucam, przez zaciśnięte zęby, próbując go zagłuszyć, bo mimo wszystko i mnie trochę wyprowadził z równowagi. - Po prostu też chcę się rozwijać. Ale, skoro tak bardzo chcesz zacząć żyć po swojemu, możesz pojechać ze mną.
    To nie szyderstwo, nie złośliwość. Mówię poważnie. Skoro tak się tu męczy, jedźmy. Spierdalajmy razem. Teraz, nawet bez tego kontraktu, nawet niekoniecznie do LA. Tylko teraz, nie za rok, nie za dwa, jak skończy z uczelnią, może wcześniej jeśli to uczelnia skończy z nim.
    Nie wierzę w to, że mógłby pojechać, ale i tak patrzę na niego z nadzieją, z jakimś zacięciem i uporem. Z cieniem wyzwania w oczach.
    No, dawaj, Morrison. Pokaż, że to nie tylko pierdolenie.
    Nadzieja pryska razem z jego kolejnymi słowami. Wolałbym już, żeby strzelił mnie w pysk, niż mówił takie rzeczy. Nie, nie spodziewałem się, że będzie zachwycony. Nie, nie oczekiwałem, że się ucieszy, ale to co mówi jest jak policzek. Nawet odwracam twarz, jakby rzeczywiście mnie uderzył, chociaż może mniej gwałtownie.
    - Może kupię - odpowiadam zimnym, wściekłym warknięciem, patrząc gdzieś w bok, na krzywy żywopłot poprzetykany chwastami. Zachowuję jako-taki spokój w kontraście do jego wściekłości, chociaż to zazwyczaj wkurwia go bardziej. I tym razem chcę mu dojebać naprawdę. On się nie powstrzymuje. - A jeśli się nie uda, nic się w moim życiu nie zmieni.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Owoc Pią 28 Maj 2021, 10:35

    Wyzwanie. Rzuca mi pieprzone wyzwanie.
    W moim wnętrzu bucha ogień, na moment rozpala oczy determinacją. Widzę nas na wielkiej scenie, szczęśliwych, niepodległych nikomu, wolnych. To piękna wizja. Kusząca.
    Mógłbym wyjechać.
    Przez chwilę naprawdę tego chcę, ale potem dociera do mnie, że to nie ja jestem egoistą, nie ja wymagam od przyjaciela żeby rzucił dla mnie wszystko, na co pracował całe lata. Gray ma talent, którego mnie brakuje, który ja musiałem nadrabiać ciężką pracą - właśnie dlatego poszedłem na studia. Bo chciałem mu dorównać. Nie mam mu za złe, absolutnie, ale w muzyce on nie musiał starać się tak bardzo jak ja. Los nas podzielił, mi dał godną przyziemność i upór, dzięki któremu w ogóle nie jebnąłem gitary w kąty, jemu zaś kładł kłody pod nogi, ale nagrodził boską iskrą. Nie jesteśmy równi, nigdy nie byliśmy.
    Unoszę brodę i zaciskam szczęki.
    - Teraz? Teraz to proponujesz? Kiedy już wszystko obmyśliłeś, za moimi plecami? - mówię gorzko, ale to nie ma znaczenia. On podjął decyzję za nas obu. Może gdyby porozmawiał ze mną wcześniej, zanim wbił mi nóż w plecy... Nie, nie wiem. Nie wiem czy rzuciłbym wszystko żeby z nim wyjechać. Pewnie nie. Oszukuję się w tej chwili, usprawiedliwiam, bo tak jest łatwiej, teraz, gdy to tak kurewsko boli.
    Nie chcę żeby patrzył na mnie w ten sposób, jakby strasznie cierpiał. Nie skrzywdziłem go, nie bardziej niż on skrzywdził mnie.
    - Cóż - prycham z goryczą - teraz na pewno zmieniasz życie nas wszystkich. - Prostuję się, chwytam plecak i zarzucam go na ramię. - Powiedz chłopakom, że Near Anger będzie musiało poszukać nowego wokalisty. - Ja im tego nie powiem. Nie przejdzie mi to przez gardło, zresztą koniec, nie będę więcej sprzątał za niego jego gówna. Chce wziąć życie w swoje ręce, proszę bardzo, ale beze mnie w pakiecie.
    Ruszam do bramki, wkurwiony i rozgoryczony.
    Averil
    Averil
    Minor Vampire

    Punkty : 10016
    Liczba postów : 2020

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Averil Pon 31 Maj 2021, 22:59

    Robi mi się cieplej, kiedy widzę, jak na chwilę wzrok mu się rozjaśnia. Przez jedną, cudowną, choć bardzo krótką chwilę, widzę nas razem w tym LA. Morrison wygląda, jakby wziął moje słowa na poważnie, jakby faktycznie to rozważał. Ale to ledwie mgnienie, nadzieja rozwiewa się w otaczającej nas ciemności tak samo szybko, jak się pojawiła. 
    - Tak myślałem - rzucam gorzko, bardziej do siebie niż do niego i zaciągam się, żeby wygrać sobie chwilę czasu, żeby przez moment mieć co zrobić z dłonią i ustami. 
    Nie, to nie do pomyślenia, żeby Morrison zmienił coś w swoim planie na siebie. Nie ze względu na mnie przecież. I to pewnie niesprawiedliwe, pewnie na to nie zasłużył, ale tak właśnie myślę w tej chwili. Podporządkowałem całe swoje pieprzone życie pod to, żeby poszedł na studia. Tkwię tu nadal tylko z tego jednego powodu. Ale on tego najwyraźniej nie widzi. Dla niego to oczywistość. Mój pieprzony obowiązek. Czekać tyle, ile on każe mi czekać.
    - Niczego nie obmyślałem - warczę na niego, coraz bardziej wściekły i rozżalony. - Trafiła się okazja i z niej nie skorzystałem. To nie moja wina że trafiła się mi, nie tobie.
    Nie powinienem tego mówić, ale już nad tym nie panuję. Może o to chodzi? Jest, kurwa, zazdrosny? Pieprzony dupek. Pieprzony egoista. Gdyby sytuacja była odwrotna...
    Różnica jest taka, że ja bym za nim pojechał, gdyby tylko skinął. Tak samo jak tu siedzę, naiwny idiota. Ja pierdolę... Dociera do mnie, że gdyby kazał mi zostać, gdyby o to poprosił, zamiast mnie gnoić i mieszać z błotem, pewnie bym z nim został.
    - Co?! - podrywam się za nim na te ostatnie słowa. Co on, do kurwy nędzy, właśnie powiedział? - Tak chcesz to załatwić?!
    Drę się, nie patrząc na to, że jest późno, że zaraz moi starzy pewnie obudzą się i wytoczą z domu. Albo jakiś sąsiad wkurwi się i rzuci czymś z okna. Przecież mógłbym... Jakoś. Pewnie rzadziej, jasne. Pewnie nie na samym początku i nie codziennie, jak do tej pory, ale mógłbym jakoś z nimi śpiewać. Wpadać na weekendy, kiedy zacznę zarabiać, to przecież tylko godzina samolotem. Albo...
    Nie wiem. Coś bym, kurwa, wymyślił. 
    Nie obchodzi mnie, że to mało realne. W tej chwili szczerze nienawidzę go za to, że w ogóle pomyślał, żeby mnie wykluczyć. Idę za nim, bez zastanowienia, szarpię go za ramię i przez chwilę naprawdę jestem pewien, że mu przywalę. Raz a dobrze, żeby się ogarnął. Żeby zaczął być dla mnie przyjacielem, żeby zaczął być dla mnie wsparciem. Za to, że nie potrafi się cieszyć z tego, że raz jeden coś mi się udało.
    Powstrzymuje mnie wyraz jego twarzy. Jest w nim coś przerażającego, aż stopy wrastają mi w chodnik i zatyka mnie na moment, zapominam co chciałem mu powiedzieć.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Owoc Wto 01 Cze 2021, 00:08

    To nie pierwszy raz, kiedy się kłócimy. Czasem trzeba dać sobie w pysk żeby spuścić trochę pary, ale nie przypominam sobie żebym kiedyś czuł się tak, jak teraz. Bo zawsze gdzieś z tyłu głowy miałem pewność, że cokolwiek odjebiemy, w końcu jakoś się ułoży. Mamy czas na układanie spraw. Jesteśmy przyjaciółmi, zawsze byliśmy, a ta przyjaźń jest ważniejsza niż kilka słów rzuconych w gniewie. Jednak teraz jest inaczej. Wszystko ma paskudny wymiar bezwzględności. W tej chwili nie widzę w Calu swojego przyjaciela, tylko perfekcyjny przykład zdrajcy. Bo gdyby zależało mu na naszej przyjazni, nie rzuciłby wszystkiego od tak i nie byłby teraz tak okrutny wobec mnie. Jego słowa bolą tak mocno, że z niedowierzaniem wpatruje się w jego twarz, jakby właśnie wbił mi w trzewia zardzewiały pręt, a do mnie jeszcze nie dotarło, że zaraz skonam. Dopiero po sekundzie zalewa mnie fala gniewu.
    - Jasne, to nie twoja wina, że nie dorastam ci do pięt, to chciałeś powiedzieć? - cedzę pogardliwie, zanim ruszę do bramki. Nigdy aż do tej pory nie dał mi odczuć, że uważa mnie za gorszego i jestem pewien, ja również traktowałem go na równi z sobą. Często nawet jako lepszego jeśli chodzi o tworzenie, ale nigdy z chorą zawiścią, zawsze z podziwem, a on teraz... odpierdala mi jakbym był ostatnim śmieciem. Dlaczego? Żeby jego odejście bardziej mnie zabolało? Bogowie, czy on przez cały ten czas udawał? Ta myśl sprawia, że Gray staje się dla mnie jeszcze bardziej obcy, a w moim sercu jaskrawymi barwami gniewu i żalu, kwitnie pogarda. Nie wierzę. Nie wierzę, że mu ufałem, że traktowałem go jak najważniejszą osobę w moim życiu, a on miał mnie za nic.
    Czuję się zdradzony i oszukany. Chyba nigdy nie czułem się tak fatalnie jak teraz. Dlatego nie mogę tu zostać, nie chce już więcej patrzeć mu w twarz.
    Nawet się nie odwracam, gdy on warczy za mną, oburzony i zaskoczony. Tak, tak właśnie zamierzam to załatwić. Umywam od tego ręce. Umywam ręce od wszystkiego, co mnie z nim łączy.
    Potrącona bramka wyje żałośnie, dokładnie jak ja wyję teraz w duchu. Nie zatrzymuję się, słysząc za sobą jego pospieszne kroki. Dopiero jego szarpnięcie zmusza mnie do spojrzenia mu w twarz.
    - Spierdalaj, Gray - warczę, wyszarpując się, a on ku mojemu zaskoczeniu zamiera jakby zobaczył ducha albo... Kogoś obcego.
    Świetnie, jesteśmy kwita, przynajmniej pod tym względem.
    - Czego chcesz? Podjąłeś decyzję, więc się odwal. Wracam do domu. - Nie obchodzi mnie co zrobi i co się z nim stanie. Skoro byłem dla niego tylko... Właściwie nie wiem, kim dla niego byłem. Wiem jednak, kim na pewno nie jestem - przyjacielem.
    Averil
    Averil
    Minor Vampire

    Punkty : 10016
    Liczba postów : 2020

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Averil Wto 01 Cze 2021, 00:41

    Nie jestem w stanie wykrztusić z siebie słowa. Morrison wygląda, jakby cierpiał, pod całą tą wściekłością. Jakbym naprawdę zrobił mu wielką krzywdę, a przecież nie chciałem go skrzywdzić. Moja decyzja nie była wycelowana w niego.
    Naraz przychodzi mi do głowy, że nie ma prawa tak cierpieć. Że nie ma prawa patrzeć na mnie w ten sposób. Nie tylko dlatego, że chcę w końcu czegoś dla siebie. Jasne, powiedziałem o kilka słów za dużo. Obaj powiedzieliśmy. Ale to nie daje mu prawa do takiego spojrzenia. Nie, kiedy to on próbuje spalić między nami wszystkie mosty.
    Mam ochotę się rozbeczeć, tak chyba byłoby prościej, ale duma mi na to nie pozwoli. Od zawsze staram się zgrywać twardszego niż jestem, płacz nie pasuje do mojego wizerunku, na pewno nie w mojej głowie. 
    Nie mogę w to uwierzyć. Że odtrąca mnie z takiego powodu. Że z takiego powodu przekreśli przyjaźń, która ciągnie się od podstawówki. Że postawi na mnie krzyżyk bo chcę postawić na swoim, chcę czegoś swojego. Nie wierzę. Nie byłby do tego zdolny, to przecież mój najlepszy przyjaciel. Kurwa. Jedyna osoba której naprawdę ufam. Jedyna, o której bez wahania powiedziałbym, że chce dla mnie dobrze. Aż do tej chwili.
    - Jasne, wracaj - mówię głucho i czuję się trochę tak, jakby coś we mnie umarło, kiedy się ode mnie odwrócił. 
    Niech wraca. Niech wmówi sobie, że to wszystko jest czarno-białe, że ma prawo się na mnie wypiąć. Przynajmniej mam pełną jasność, co do jego intencji. Wszystko jest dobrze, póki idzie po jego myśli.
    Nie mogę tak stać. Czuję się, jak idiota. Bo uwierzyłem, że JA jestem dla niego ważny. Nie tylko zespół.
    Ja pierdolę.
    Odwracam się i naprawdę mam nadzieję, że za mną pójdzie. Że chociaż mnie zawoła. Że zmieni zdanie, że zaraz będzie po staremu. Że poklepiemy się po plecach, zapewnimy, że nasza przyjaźń jest ponad to. Przeprosimy i wszystko ułożymy.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Owoc Pon 11 Paź 2021, 20:13

    Nie to chciałem usłyszeć. Nie wiem co, ale nie to, że mam wracać. Cokolwiek byłoby lepsze, nawet danie sobie po mordach, niż to bezwzględne, zimne przyzwolenie. Patrzę jak się ode mnie odwraca i umieram w środku. Nie może tego zrobić. Nie mogę mu na to pozwolić.
    Przez moment chcę za nim iść, szarpnąć za te rozczochrane kłaki i przemówić mu do rozsądku, ale jego pusty wzrok i równie puste słowa sparaliżowały mnie zupełnie. Zaciskam tylko dłonie w bezsilności i żalu. Patrzenie jak odchodzi jest kurewsko wymowne. Nie mogę tego znieść, więc odwracam się i ta decyzja boli jak sam skurwysyn. KZ trudem przełykam ślinę i robię krok w przód. Potem następny i następny, coraz szybciej. Każdy krok, który oddala mnie od Cala, tworzy przepaść nie do zasypania. Każdy krok depcze nasze wspólne nadzieje i marzenia. Depcze moją naiwność i jego bezwzględność - zmienia wszystko.
    Tonę.
    Mój gniew zamienia się w panikę, sprawia, że się w sobie zapadam. Mam ochotę gdzieś się ukryć i przeczekać, wierząc że to tylko jakiś cholernie zły sen. Że nic z tego, co tak strasznie łamie mi serce, wcale się nie wydarzyło. Że jutro przyjdziemy na próbę wszyscy, pogramy, nachlamy się, będzie jak dawniej. Cal nie może odejść, nie może sprzedać tego, co nas łączy. Nie może...
    Czuję na policzkach zdradziecką wilgoć. Ocieram ze złością łzy i poprawiam plecak. Jestem żałosny. Powinienem mu przypierdolić zamiast się mazać. Albo chociaż spróbować przekonać go żeby zmienił zdanie. Ale spierdoliłem po całości. Uciekłem jak ostatni tchórz, uwierzyłem, że mój najlepszy przyjaciel okazał się ostatnim skurwysynem. Żal, strach, wściekłość i poczucie winy toczą we mnie zaciekły bój o miejsce na podium. Czy mógłbym mu wybaczyć? Mógłbym go zrozumieć? Mógłbym go znienawidzić? Jego, kogoś, kogo...
    - Hej, stary! Masz ognia?
    Latarnia oświetla jakiegoś chwiejącego się gościa z papierosem. Chyba jestem w szoku, bo kompletnie nie ogarnąłem gdzie idę, ale rozpoznaję okolicę. Jestem dwie przecznice od domu.
    Szukam po kieszeniach zapalniczki i rzucam nieznajomemu.
    - Zatrzymaj - mamroczę i idę dalej odprowadzony bełkotliwym podziękowaniem. Nie chcę wracać do siebie i mierzyć się z wkurwieniem rodziców, ale w zasadzie, co za różnica? Może jak powiem, że Gray wyjeżdża, w końcu się ode mnie odpieprzą?
    Nie staram się być cicho. Trzask wejściowych drzwi ściąga z góry ojca, który zaczyna się na mnie drzeć. Mam gdzieś, co mówi. Próbuję wyminąć go na schodach, ale szarpie mnie za ramię.
    - Zostaw mnie! - warczę rozgoryczony, na skraju paniki i szlochu. Coś w mojej twarzy albo tonie sprawia, że ojciec zamiera i mnie puszcza. Gdybym był przytomniejszy, może nawet dostrzegłbym pod jego zaskoczeniem cień troski.
    - Alex... - woła za mną, dziwnie miękko, jak nie on, ale znikam w swoim pokoju, przyklejam plecy do drzwi i patrzę niewidzącym wzrokiem w okno naprzeciwko. Obejmuje mnie ciemność znajomych czterech ścian i cisza. Upiorna, obezwładniająca cisza. Boję się jej. Boję się, że od teraz już zawsze będzie tylko ciemność i cisza. Cal jest przecież moim głosem, a bez niego moja muzyka... umrze.

    Następnego dnia nie jadę na zajęcia, nie wychodzę z pokoju, nie rozmawiam z rodzicami, chociaż matka próbuje zagadywać mnie, kiedy idę do kibla. Nie potrafię tego docenić. Czuję się pusty. Pokonany. Nigdy nie miałem depresji, ale jestem pewien, że właśnie tak to wygląda. Przecież nawet nie chce mi się wstawać z łóżka.
    Patrząc w sufit, zastanawiam się czy Cal przyszedł na próbę i powiedział chłopakom co się stało. Ciekawe jak zareagowali? Może Dany mu przywalił? Nawet nie wiem czy ktoś próbował się do mnie dodzwonić bo wyłączyłem telefon. Nie chcę z nikim rozmawiać, na pewno nie z nimi. Nie z nim. Chociaż wątpię, żeby szukał kontaktu. Wiem jak dumny i uparty potrafi być, chociaż nigdy wcześniej nie kierował tego wobec mnie. To tak bardzo boli. Nie wiem jak sobie z tym poradzę. Kurwa, wcale nie chcę sobie z tym radzić. Chcę żeby wszystko wróciło. Chcę żeby przyszedł po mnie i powiedział, że nigdzie nie jedzie, że wszystko będzie dobrze.
    Ale o nawet nie wie przecież, że tu jestem, że wróciłem do domu, właśnie po to, by przy nim być.




    Averil
    Averil
    Minor Vampire

    Punkty : 10016
    Liczba postów : 2020

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Averil Pon 11 Paź 2021, 21:51

    - Co, do kurwy? - słyszę bełkotliwy głos ojca z domu w momencie, w którym jestem w połowie drogi wokół werandy, żeby dostać się do stojącego na tylnym podwórzu drzewa, a po jego gałęziach do swojego pokoju na poddaszu. 
    I nagle, jak na zawołanie, jakby coś we mnie pękło.
    Nie mogę tam wrócić. Ani teraz, ani nigdy. Nie mogę i nie chcę. Nie kolejny raz.
    Odwracam się gwałtownie, żeby powiedzieć o tym Alexowi. Żeby jeszcze raz, na spokojnie, wytłumaczyć mu wszystko. Wbić moje racje do tego jego zakłutego łba, jakoś dojść do porozumienia. Ale widzę już tylko jego plecy znikające w ciemności pod latarnią, która nie działa od tak dawna, że przestałem już wierzyć, że kiedykolwiek ją naprawią.
    I dociera do mnie, że to się dzieje naprawdę. Że to było ostateczne.
    Że on naprawdę jest gotów ze mnie zrezygnować.

    Duma to dziwne uczucie, dziwny stan umysłu. Niektórzy mają ją za zaletę, inni skreślają jako wadę. Ja nie wiem. Nie raz pomogła mi przetrwać najgorsze. Podnieść się, kiedy myślałem, że już się nie podniosę. Ale w tej chwili… W tym momencie, kiedy powoli opanowuje mnie panika, kiedy przerażenie i konsekwencje moich decyzji chwytają mnie za gardło, kiedy mam ochotę rzucić się za nim i prosić, błagać, żeby mnie nie przekreślał, to właśnie ona zatrzymuje mnie w miejscu.
    Wiele razy później miałem pożałować, że tego wieczoru nie umiałem go postawić nad własną dumą. A jednak nie potrafię się ugiąć. 
    Nie potrafię.
    Wierzę, że tym razem to ja mam rację, a on się myli.

    Nie wracam do domu tej nocy. Normalnie w takich warunkach przekimałbym u Diany, ale te drzwi akurat dziś są dla mnie zamknięte. Po godzinie, może dwóch, tułaczki po pustych ulicach, ląduje na stacji benzynowej, na której pracuję. Jest całodobowa, a na zapleczu stoi zdezelowana kanapa. Kyle, mój zmiennik, pozwala mi się tam przekimać i nawet drukuje mi wypowiedzenie umowy, a potem pomaga je wypełnić, bo ledwie wiem, jak się nazywam.
    Potem próbuję kimać, choć powiedzieć, że faktycznie kimam, to za dużo powiedzieć. Głównie przewracam się z boku na bok i co chwilę sprawdzam telefon, czekając na wiadomość, która nie nadchodzi i ma nigdy nie nadejść. 

    Czekam na nią nad kubkiem gorzkiej lury, którą piję zamiast śniadania. Czekam później, kiedy zakradam się do domu, żeby do wytartej kostki spakować tych kilka ubrań, które posiadam, ładowarkę, trochę kosmetyków, zeszyt z nutami i chwycić pokrowiec z gitarą, upstrzony przypinkami z koncertów i naszywkami z nazwami kapel. 
    Kiedy ranek zamienia się w popołudnie, jestem pewien, że Morrison przyjdzie na próbę. Że tam, jeszcze raz, będę mógł z nim porozmawiać. Że ochłonął od naszej sprzeczki i na pewno też chce się pogodzić.
    MUSIMY jakoś to ogarnąć. Nie ma innej możliwości.

    Ale Alex na próbę też nie przychodzi. Zostawia mnie samego z chłopakami, którym w kilku krótkich słowach muszę wyjaśnić, że powinni szukać nowego wokalisty. W końcu to miałem im powiedzieć, nie? Tego ode mnie oczekiwał i to właśnie robię, zły, że się nie pojawił.
    Ale nie zwalam winy na Morrisona, nie jestem w stanie. Mówię, z kamienną twarzą, że to moja decyzja. Że nie byłbym w stanie tego pogodzić. LA i naszego grania.
    Mają w związku z tym masę pytań, na które nie odpowiadam i wychodzę, bo nie jestem w stanie znieść ich obecności. Nie kiedy Dan, z wrodzoną sobie delikatnością, pyta mnie, czy Alex już wie.

    Jadę z próby prosto do Diany, zdecydowany z nim porozmawiać. Dobijam się do drzwi i dobijam, jestem pewien, że całe piętro stoi przy wizjerach i mnie obserwuje, ale nikt nie śmie wystawić łba za drzwi. Pewnie myślą, że jestem pijany albo naćpany. Tak zresztą się zachowuję, waląc pięścią w bogu ducha winne drewno. Ale nikt mi nie odpowiada, a ja muszę w końcu pogodzić się z myślą, że to koniec. Że albo wcale go tam nie ma, albo naprawdę nie chce mnie znać.

    Kupiłem bilet pomiędzy kradzieżą własnych rzeczy a wizytą w garażu. Po tej wycieczce nie zostało mi wiele czasu do odjazdu autobusu, więc próbuję go złapać przez telefon, raz jeden, w drodze na dworzec, ale odpowiada mi tylko jego durna poczta głosowa. Pamiętam jak ją nagrywał, byliśmy wtedy zjarani i bardzo nas bawiła, choć teraz nie widzę w niej nic śmiesznego. 

    Nie nagrywam się. I tak nie wiedziałbym co powiedzieć, więc pozostawiam po sobie trochę szumu ulicy i komunikat z oddali, że autobus do LA odjedzie ze stanowiska numer jedenaście. Równie dobrze mogłaby do niego zadzwonić moja kieszeń. 
    Jeszcze w to nie wierzę. Jeszcze nie do końca to do mnie dociera i jeszcze nie wiem, jak sobie poradzę. 
    Bez niego.
    Wciśnięty w ostatni rząd siedzeń w dusznym, śmierdzącym spoconymi ciałami, błagającymi o klimatyzację autobusie, w końcu pozwalam sobie na chwilę słabości. 
    Krótką.
    Potem, zły na siebie, na niego i na cały wszechświat, wycieram twarz gniewnym gestem, licząc, że ta sama duma, która nie pozwoliła mi za nim pójść, pomoże mi teraz się podnieść.

    Sponsored content

    Truly Madly Deeply: Prequel Empty Re: Truly Madly Deeply: Prequel

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Pią 19 Kwi 2024, 07:37