Krew wypełniła mu usta. Czuł na języku jej metaliczny posmak, ale to go tylko nakręcało. Do spółki z bólem było doskonałym motywatorem żeby rozpierdolił kolesiowi ryj.
Wziął krótki, błyskawiczny zamach i zderzył pięść z kruchym nosem. Chrupnęło. Satysfakcjonujący dźwięk. Obnażył w uśmiechu zakrwawione zęby, kiedy Jon zwalił się na ziemię jak kłoda, jęcząc jak mała dziewczynka i chwytając się za rozkwaszony nos. Krew ciekła mu przez palce. Zanim jednak jego kumple zdążyli porządnie szarpnąć Willa za fraki i zemścić się za swojego lidera, pan Brown, nauczyciel matematyki, wydarł się przez całą długość boiska, że mają przestać. Jego rosły brzuch podskakiwał przy każdym pośpiesznym kroku.
- Boże, co wy wyprawiacie? - wydyszał, patrząc z oburzeniem na grupkę uczniów, która jak sępy nad padliną, otoczyli okręgiem bijących się chłopaków. - Preston, puść go, natychmiast! - Nauczyciel szarpnął blond futbolistę za ramię, odciągając go od Willa, którego ten zdążył dopaść zanim matematyk zbliżył się na tyle, by interweniować.
- Ten pedał obczajał Jona! - niemal wypluł te słowa, patrząc na bruneta z nienawiścią.
- Dość tego! Wszyscy, do dyrektora, a wy do pielęgniarki! - Wskazał na podnoszącego się z ziemi szczupłego szatyna, który wciąż trzymał się za nos i rzecz jasna na Willa, który przyglądał się temu zamieszaniu z miną człowieka, którego wcale to wszystko nie dotyczy. Gdyby nie krew z rozbitej wargi cieknąca mu po brodzie i przyspieszony adrenaliną oddech, wyglądałby niemal jak jeden z gapiów.
- Phares, rusz się na boga! - Szarpnął chłopaka za ramię żeby zmusić go do działania. Will jakby wyrwany z otępienia, zmierzył go zimnym spojrzeniem i szarpnął się, w końcu ruszając w kierunku gmachu szkoły. Nie żałował. Nie żałował ani chwili tej walki, ani pieprzonej sekundy. Otarł usta wierzchem dłoni, zostawiając na niej smugę krwi. Już dawno przysiągł sobie, że więcej się nie ugnie. Świat mógł go gnoić, ale czas gdy pokornie znosił baty, minął bezpowrotnie.
Nie zawieszono go tylko dlatego, że paru świadków trzymało jego stronę. To Jon i jego grupka pierwsi do niego skoczyli. On tylko się bronił. Tchórze. Zawsze atakowali go gdy był sam. Każdy był kozakiem jak miał za sobą wierne stado. Will coś o tym wiedział. Ale nie tylko zeznania grupki gapiów zagwarantowały mu brak zawieszenia, zrobiła to też obietnica rozmowy ze szkolnym psychologiem, na którą zgodził się dla świętego spokoju. I tak nie zamierzał spędzić w gabinecie dużo czasu. Pan Morgan był nieco flegmatycznym i cierpliwym gościem po sześćdziesiątce, który na pewno zrobi mu tylko jakieś standardowe kazanie, na które Will zamierzał odpowiedzieć równie standardowymi formułkami i na tym koniec. To zawsze sprowadzało się do tego, bo przecież nie potrzebował pomocy szkolnego psychologa. Wręcz odwrotnie. Od jakiegoś czasu czuł, że w końcu sam o sobie decyduje. Że cokolwiek wydaje się ojcu czy matce, nie mają już nad nim żadnej kontroli, a to zmieniało wszystko.
Zapukał w jedne z szeregu drzwi. Na tych konkretnych widniała plakietka oznajmiająca, że znajduje się za nimi gabinet psychologa. Nie czekając na pozwolenie, Will pchnął je i wszedł do środka, od progu mówiąc całkiem grzecznie "dzień dobry", ale kiedy tylko w znajomym wnętrzu dostrzegł kompletnie nieznajomą postać, zawahał się. Zerknął za drzwi, sprawdzając czy nie pomylił pokoi, ale nie. Nie pomylił.
- Ja do pana Morgana - oznajmił, wchodząc dalej, zostawiając za sobą uchylone drzwi. Wsunął dłonie w kieszenie wiszących nisko na biodrach jeansów i łypnął nieufnie na faceta w okularach. Nie wyciągał żadnych pochopnych wniosków, choć sądząc po tym jak nieznajomy czuł się tu swobodnie, podejrzewał, że albo był w zastępstwie albo były jakieś zmiany w kadrze, o których nie wiedział. Nic dziwnego, niespecjalnie interesował się sprawami szkoły. - Mam poczekać na zewnątrz?
Wziął krótki, błyskawiczny zamach i zderzył pięść z kruchym nosem. Chrupnęło. Satysfakcjonujący dźwięk. Obnażył w uśmiechu zakrwawione zęby, kiedy Jon zwalił się na ziemię jak kłoda, jęcząc jak mała dziewczynka i chwytając się za rozkwaszony nos. Krew ciekła mu przez palce. Zanim jednak jego kumple zdążyli porządnie szarpnąć Willa za fraki i zemścić się za swojego lidera, pan Brown, nauczyciel matematyki, wydarł się przez całą długość boiska, że mają przestać. Jego rosły brzuch podskakiwał przy każdym pośpiesznym kroku.
- Boże, co wy wyprawiacie? - wydyszał, patrząc z oburzeniem na grupkę uczniów, która jak sępy nad padliną, otoczyli okręgiem bijących się chłopaków. - Preston, puść go, natychmiast! - Nauczyciel szarpnął blond futbolistę za ramię, odciągając go od Willa, którego ten zdążył dopaść zanim matematyk zbliżył się na tyle, by interweniować.
- Ten pedał obczajał Jona! - niemal wypluł te słowa, patrząc na bruneta z nienawiścią.
- Dość tego! Wszyscy, do dyrektora, a wy do pielęgniarki! - Wskazał na podnoszącego się z ziemi szczupłego szatyna, który wciąż trzymał się za nos i rzecz jasna na Willa, który przyglądał się temu zamieszaniu z miną człowieka, którego wcale to wszystko nie dotyczy. Gdyby nie krew z rozbitej wargi cieknąca mu po brodzie i przyspieszony adrenaliną oddech, wyglądałby niemal jak jeden z gapiów.
- Phares, rusz się na boga! - Szarpnął chłopaka za ramię żeby zmusić go do działania. Will jakby wyrwany z otępienia, zmierzył go zimnym spojrzeniem i szarpnął się, w końcu ruszając w kierunku gmachu szkoły. Nie żałował. Nie żałował ani chwili tej walki, ani pieprzonej sekundy. Otarł usta wierzchem dłoni, zostawiając na niej smugę krwi. Już dawno przysiągł sobie, że więcej się nie ugnie. Świat mógł go gnoić, ale czas gdy pokornie znosił baty, minął bezpowrotnie.
Nie zawieszono go tylko dlatego, że paru świadków trzymało jego stronę. To Jon i jego grupka pierwsi do niego skoczyli. On tylko się bronił. Tchórze. Zawsze atakowali go gdy był sam. Każdy był kozakiem jak miał za sobą wierne stado. Will coś o tym wiedział. Ale nie tylko zeznania grupki gapiów zagwarantowały mu brak zawieszenia, zrobiła to też obietnica rozmowy ze szkolnym psychologiem, na którą zgodził się dla świętego spokoju. I tak nie zamierzał spędzić w gabinecie dużo czasu. Pan Morgan był nieco flegmatycznym i cierpliwym gościem po sześćdziesiątce, który na pewno zrobi mu tylko jakieś standardowe kazanie, na które Will zamierzał odpowiedzieć równie standardowymi formułkami i na tym koniec. To zawsze sprowadzało się do tego, bo przecież nie potrzebował pomocy szkolnego psychologa. Wręcz odwrotnie. Od jakiegoś czasu czuł, że w końcu sam o sobie decyduje. Że cokolwiek wydaje się ojcu czy matce, nie mają już nad nim żadnej kontroli, a to zmieniało wszystko.
Zapukał w jedne z szeregu drzwi. Na tych konkretnych widniała plakietka oznajmiająca, że znajduje się za nimi gabinet psychologa. Nie czekając na pozwolenie, Will pchnął je i wszedł do środka, od progu mówiąc całkiem grzecznie "dzień dobry", ale kiedy tylko w znajomym wnętrzu dostrzegł kompletnie nieznajomą postać, zawahał się. Zerknął za drzwi, sprawdzając czy nie pomylił pokoi, ale nie. Nie pomylił.
- Ja do pana Morgana - oznajmił, wchodząc dalej, zostawiając za sobą uchylone drzwi. Wsunął dłonie w kieszenie wiszących nisko na biodrach jeansów i łypnął nieufnie na faceta w okularach. Nie wyciągał żadnych pochopnych wniosków, choć sądząc po tym jak nieznajomy czuł się tu swobodnie, podejrzewał, że albo był w zastępstwie albo były jakieś zmiany w kadrze, o których nie wiedział. Nic dziwnego, niespecjalnie interesował się sprawami szkoły. - Mam poczekać na zewnątrz?