Journey

    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Journey

    Pisanie by Owoc Czw 25 Mar 2021, 01:47

    Sid:
    ***

    Zatrzasnął drzwi białego, rdzewiejącego pickupa i machnął kierowcy na pożegnanie. Życzliwy Teksańczyk, który podwiózł go aż do stacji benzynowej gdzieś pomiędzy Spur a Post, zasalutował mu niedbale i ruszył dalej, wzniecając tumany kurzu. Zupełnie jak w jakimś dziwacznym westernie, gdzie zamiast końskich kopyt są cztery koła i odpadający zderzak. Reszta w sumie też pasowała. Ciągnące się po horyzont trawiaste stepy i kamieniste pustynie wypalone morderczym słońcem były tym, co Sid mieszkający całe życie w pełnej lasów i jezior Alabamie, wyobrażał sobie jako istotę Teksasu. Przynajmniej jeśli chodzi o krajobraz.
    Odwrócił się od drogi, poprawiając szelki plecaka i otarł czoło przedramieniem. Pożałował, że w ostatnim mieście nie kupił sobie jednego z tych żenujących, kowbojskich kapeluszy. Teraz już rozumiał dlaczego tutaj były popularne - chroniły kark przed poparzeniem. Jego własny wołał już o pomstę do nieba, a wystawił go na słońce raptem parę razy. Pogratulował sobie przezorności. Oczywiście ironicznie. Wziął ze sobą wszystko, cały niepotrzebny majdan, łącznie z tabletkami do odkażania wody, ale nie pomyślał o tak istotnej rzeczy, a przecież powinien o to zadbać. Ze swoją karnacją rudzielca spiekał się z szybkością frytki wrzuconej na zbyt gorący olej. Teraz bez szemrania kupiłby jakiś kapelusz, nawet żenująco różowy, gdyby tylko jakieś tu mieli, a zdecydowanie na to nie wyglądało. Wylądował na zapomnianej przez boga i ludzi stacji benzynowej, która wyglądała jak scenografia do Wzgórza mają oczy albo innej Teksańskiej Masakry. Coś upiornie skrzypiało gdzieś z lewej strony, dystrybutory zachłannie pożerała rdza, a okien nie myto chyba o dekady. Nawet nie przypuszczałby, że takie miejsca w ogóle istnieją. A jednak. Właśnie miał jedno przed oczami.
    Żwir zachrzęścił mu pod butami, kiedy ruszył pod zadaszenie w poszukiwaniu cienia. Miał już pomysł jak uchronić swój biedny kark przed dalszymi poparzeniami, ale zanim wcielił plan w życie, zamierzał sprawdzić, czy aby na pewno nie da rady kupić tu kapelusza czy... czegokolwiek.
    Bez namysłu nacisnął klamkę i pchnął drzwi, ale... nie ustąpiły.
    Zaklął pod nosem, pochylając się do brudnej szyby, dłonią osłaniając światło żeby zobaczyć coś za nią. Dostrzegł ladę, kilka regałów, stary telewizor, podłogę przykrytą linoleum... Wszystko jakieś takie brudne, totalnie wyglądało jak z jakiegoś horroru.
    Zaklął raz jeszcze i zrezygnowany stuknął czołem w szybę, która oburzyła się cichym brzękiem. Świetnie, to miejsce naprawdę było zapomniane, wbrew temu co mówiła mu jego podwózka. Albo po prostu miał okropnego pecha i akurat dzisiaj było zamknięte. To brzmiało jak coś, co mogło mu się przydarzyć. Miał wrażenie, ze od długiego czasu nie spotykało go już nic miłego.
    Postał tak chwilę, kontemplując swoją beznadzieję, ale w końcu odwrócił się i po prostu przysiadł przy ścianie. Użalanie się nad sobą nie miało sensu, szczególnie w przypadku takiej błahostki. Poza tym, po tym co przeszedł, tylko jakaś prawdziwa katastrofa mogłaby go naprawdę wkurzyć albo zniechęcić, a na taka się nie zanosiło. Miał tylko nadzieję, że nie pokopał sprawy z trasą i droga, którą tu przyjechał jest bardziej uczęszczana niż na to wyglądało. Inaczej czekał go pewnie jakiś kilkugodzinny marsz do najbliższego miasta, a to wcale mu się nie uśmiechało, tym bardziej, że było już po południu. Nocowanie na pustyni nie było przeżyciem, którego chciał szybko doświadczać.
    Przeszło mu przez myśl, że może jak w tych durnych horrorach koleś z pickupa wyprowadził go w pole, a potem przyjedzie tutaj z piła łańcuchową i odegra kilka scen. Zaśmiał się do siebie, odchylając głowę na brudną ścianę i patrząc w rozpadające się zadaszenie. Na świecie było wielu psycholi, więc nawet bardzo by się nie zdziwił.
    Kilkanaście minut później, kiedy stacja wciąż była zamknięta, a żaden samochód nawet jej nie minął, Sid w końcu ściągnął z siebie koszulkę i zmoczył ją wodą. Wolał użyć tej, zamiast jakiejś czystej, choć ta czysta pewnie i tak zaraz będzie kompletnie przepocona przy takich temperaturach. Niemniej, siedział teraz bliżej drogi, żeby w razie nadjeżdżającego samochodu szybko zareagować i zamachać w uniwersalnym geście autostopowicza.
    Właśnie próbował zapleść sobie pseudo chustkę na głowę i osłonić trochę kark, gdy usłyszał warkot silnika. Pewnie wyglądał idiotycznie, siedząc półnagi na kompletnym zadupiu, ale nie dbał o to. Czasy, kiedy przejmował się swoim wyglądem i chciał się komukolwiek podobać, minęły razem ze śmiercią Jerrego.


    Ostatnio zmieniony przez Owoc dnia Czw 25 Mar 2021, 23:45, w całości zmieniany 2 razy
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Czw 25 Mar 2021, 20:45

    Liam:

         Impuls. Wystarczył impuls.
         Jedna z tych pijackich imprez pod koniec studiów z wyzwaniami. Taka, po której moralniaka leczy się tygodniami. Jeden wieczór, gdy po głupim zakładzie wybiera się pieniądze z konta, pakuje tobołek i wsiada w stopa na kacu. Gdy myślenie włącza się dopiero na granicy i jest za późno na odwrót.
         Liam nie planował tej podróży. Wręcz przeciwnie, w jego życiu wszystko dotąd było cholernie poukładane, niewiele brakowało, żeby każda rzecz w jego pokoju miała swój numerek i odpowiednie miejsce. Był najmniej spontanicznym człowiekiem w całym Calgary. Najbardziej nudnym.
         Do tamtego dnia, który miał być najszczęśliwszym w jego życiu.
    Okazał się najgorszym.
    Miał szczęście, że znalazł go współlokator i w porę zaalarmował odpowiednie służby.
         W jednej chwili pił z kumplami, w kolejnej pakował plecak. Nawet nie czekał aż wytrzeźwieje, wsiadł rankiem w pierwszy lepszy autobus i opuścił to zapyziałe miasto nikomu nie mówiąc ani słowa. Tak naprawdę nie miał nawet z kim się pożegnać. Już nie.

         Droga była długa i żmudna. Ale jak się powiedziało A, to trzeba było powiedzieć B. Liam był uparty jak osioł, nie potrafił przyznawać się do błędu i nigdy się nie poddawał. Skoro już wsiadł do jednego samochodu, nie szkodziło poczekać na następny. I kolejny i kolejny. To trwało tydzień. Noclegi w przydrożnych motelach, raz w jakimś polu z innym włóczęgą, z którym wypił dziwnego koloru samogon, po którym nie pamiętał kolejnego dnia. I obudził się z lekko obitą gębą, ale jakiś taki szczęśliwszy. Złapał kolejną ciężarówkę mgliście kojarząc, że zaplątał się już do Teksasu. Nie miał pojęcia, jaki był jego cel; bolały go nogi, obtarte od plecaka ramiona, ale wciąż był za mało zmęczony.
      — Podrzucić cię?
    Szedł właśnie poboczem jakiejś drogi, horyzont falował od nagrzanego asfaltu, a Liam marzył o kąpieli w lodowatej wodzie. Zatrzymał się i podejrzliwie zlustrował staruszka proponującego podwózkę.
      — Nie ma innej drogi, jadę na stację benzynową. Możesz się zabrać ze mną.
    Skinął głową i wsiadł do środka.

         Chyba połowę drogi udało mu się przespać. Kiedy otworzył oczy, wciąż było gorąco i duszno. Próbował zagaić rozmowę, ale ta kompletnie się nie kleiła i odetchnął z wyraźna ulgą, kiedy dojechali do celu. Starej stacji benzynowej.
      — Uuu, mam gościa — Gwizdnął staruszek wysiadając pospiesznie. Liam ociągając się zrobił to samo. W istocie dostrzegł jakiegoś mężczyznę, ale był zbyt zmęczony, by przyglądać mu się jakoś dokładniej. Zwłaszcza gdy jego dobroczyńca okazał się właścicielem stacji i otworzył przed nimi drzwi. Wells wepchnął się jako pierwszy.
      — Macie szczęście, że wstałem dzisiaj i pomyślałem, że trzeba wymienić żarówki. Nie wymieniałem ich pół roku. Połowa nie działa. Ale, pomyślałem. Zrobię to dzisiaj. I proszę. Miałem nosa — zachichotał staruszek. — Wpadam tu raz na kilka dni. Nie ma paliwa. Mam wodę, trochę puszek z żarciem. Od miesięcy nikt tu nie zaglądał, a tu proszę. Dwie osoby naraz. To renesans dla tej stacji.
    Liam z ulgą zrzucił plecak z ramion i opadł na stołek, który niebezpiecznie zachrzęścił w proteście przeciwko przyjmowaniu jakiegokolwiek ciężaru.
      — Auto ci nawaliło? — spytał głupio, gdy został sam z mężczyzną, którego spotkali. Dopiero teraz miał okazję dokładniej mu się przyjrzeć, ale ten nie wywołał w nim jakichkolwiek odczuć. Nie poświęcił mu nawet dłuższej chwili; w ciągu ostatnich kilku dni spotkał wielu takich. Nawet jeśli ich polubił, to ich drogi rozchodziły się w ciągu kilku godzin. — Kiepskie miejsce, nie?
      — Mogę zostawić wam klucz do szopy, w której możecie przenocować. Ja niestety nie jadę dalej, ale kilka mil stąd mieszka Jones, u którego możecie wypożyczyć jakiegoś starego pickupa. Gdyby ktoś mnie pytał — staruszek zawahał się spoglądając to na mężczyznę, to na Liama — Na waszym miejscu wróciłbym do domu. Dalej już nic nie ma.
    Wells wzruszył ramionami. Dalej? Jakie dalej? Nie znal nawet kierunku, w którym się poruszał. Chciał tylko iść przed siebie, nieistotne, w którą stronę skręcała droga. Nie potrzebował przestróg ani dobrych rad. Kupił od właściciela stacji kilka paczek papierosów na zapas i z wyraźniejszym już zainteresowaniem spojrzał na mężczyznę.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Czw 25 Mar 2021, 23:11

    Sid poderwał się z miejsca, ale nawet nie zdążył zamachać kierowcy żeby się zatrzymał, bo samochód sam zajechał na stację. To się biedny gość przejedzie, czy raczej nie przejedzie za daleko, jak ma zamiar tu zatankować - pomyślał, powoli wygrzebując z plecaka czystą koszulkę w kolorze brudnej zieleni. Akurat naciągał ją na siebie, kiedy usłyszał słowa, chyba kierowane pod jego adresem. Uniósł brwi widząc osobliwy obrazek rdzennego, starego Teksańczyka, którego akcentem można było kroić wołowinę i jakiegoś gościa, któremu podróż wyraźnie dała w kość. Sid widywał już podobnych mu ludzi i podobne ich spojrzenia - puste, obojętne, pozbawione nadziei. U siebie też czasami je dostrzegał, szczególnie późnymi wieczorami w motelach, kiedy patrzył na własne odbicie w łazienkowym lustrze.
    Odpychając od siebie ponure myśli, uśmiechnął się lekko i ruszył za dwójką nieznajomych.
    - Prawdziwe szczęście... - mruknął pod nosem i kiwnął staruszkowi, kiedy otworzył drzwi. Nieznajomy wydawał się życzliwy i przede wszystkim okazał się właścicielem tego przybytku rdzy. Może jednak los okaże się tak łaskawy i pozwoli kupić ten nieszczęsny kapelusz? Byłoby miło.
    Wewnątrz nie było jednak zbyt wielu rzeczy. Tym bardziej kapeluszy.
    Odwrócił się do nieznajomego, słysząc pytanie. Uniósł krzaczaste brwi, wyraźnie nie spodziewając się jakiegokolwiek zainteresowania.
    - Nie, nie przyjechałem tu autem. Nie swoim - sprecyzował po chwili, uśmiechając się kątem ust. Ku jego zaskoczeniu zmęczony gość najwyraźniej silił się na niezobowiązującą pogawędkę. Sid nie miał nic przeciwko, skoro wyglądało na to, że los rzucił ich w to samo, zapomniane przez ludzi miejsce. A skoro o miejscu mowa... Wzruszył ramionami. - Bywałem w przyjemniejszych, ale to lepsze niż środek pustyni. Trzeba cieszyć się tym, co się trafia, nie? - Mrugnął do niego porozumiewawczo i błysnął zębami w szczerym uśmiechu. Może to jego pozytywne nastawienie było trochę na wyrost, szczególnie, że sam nie zawsze wierzył w tę zasadę, ale miał odruch wspierania innych ludzi, szczególnie ludzi o spojrzeniu podobnym jakie miał jego chwilowy towarzysz.
    Staruszek zachrobotał czymś na zapleczu odciągając jego uwagę od ciemnowłosego i po chwili pojawił się za ladą racząc ich niezbyt dobrymi (według Sida) informacjami.
    Zmarszczył brwi, bo sugestia, że dalej już nic nie ma, zupełnie mu się nie podobała. Zresztą, zawsze było coś dalej. Ziemia była okrągła. Co zabawniejsze jednak, słysząc imię człowieka od pickupa, powiązał fakty - koleś z którym tu przyjechał przedstawił się jako Jones. Niby dziwny zbieg okoliczności, ale z drugiej strony wspominał, że mieszka niedaleko. Wszystko byłoby też cacy, gdyby mógł wypożyczyć od niego samochód, niestety nie miał tyle kasy, żeby wydawać ją na zbytki luksusu, a właśnie za to uważał teraz wypożyczenie auta.
    - Gdzieś niedaleko jest Post - zauważył, bazując na wiedzy wyciągniętej od ostatniej podwózki.
    - Stąd do Post jest jakieś trzydzieści mil - odpowiedział mężczyzna, wygrzebując ze starych tekturowych pudełek żarówki. Oglądał je pod światło jak drogocenne kryształy. - Nie dotrzesz dzisiaj, chłopcze. Prześpij się i rusz z rana. Na zapleczu jest jeden materac.
    Protekcjonalność starego znów przywołała mu na myśl wabienie ofiar.
    - Dzięki - mruknął ostrożnie, z czającym się za powagą rozbawieniem. Zerknął kątem oka na ciemnowłosego i posyłał mu porozumiewawczy uśmiech w stylu "dziwny koleś", a potem dodał: - Ale chyba się przejdę. Pogoda dzisiaj taka ładna. Swoją drogą, nie masz na zbyciu jakiegoś kapelusza?
    Mężczyzna spojrzał na niego bystrzej i przez moment Sid myślał, że dostanie opiernicz za robienie sobie żartów, ale gość pokiwał głową.
    - Zrobimy tak, ty mi wymienisz te żarówki na zewnątrz, a.. - sięgnął pod ladę i wyciągnął zakurzony, kowbojski kapelusz - to cudo będzie twoje. Umowa? - Odsłonił niepełne uzębienie w zachęcającym uśmiechu.
    Sid roześmiał się szczerze.
    - Stoi.
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Pią 26 Mar 2021, 20:52

         Bez większego zainteresowania przysłuchiwał się rozmowie obu mężczyzn, nie przywiązując większej wagi do ich słów. Utknęło mu w głowie jedynie to, że ten rudy najwyraźniej miał podobne co do jego własnych plany. Postanowił zagaić go w tej kwestii za jakiś czas, bo, być może, mężczyzna wcale nie życzył sobie towarzystwa. I Liam w pełni by go zrozumiał. Nie po to zostawił rozładowany telefon w domu, by tracić czas na pogaduszki. Gdyby, oczywiście, miał z kim. Gdyby, oczywiście, komórka nie milczała przez cały czas. Od tego również uciekł.
         Po kilku dniach potrafił już o tym myśleć bez tak silnego uczucia ucisku w gardle.
    Uniósł kącik ust w imitacji uśmiechu i zaczął się rozglądać po zakurzonej stacji. Kilka puszek z przeterminowanym żarciem nie wyglądało specjalnie zachęcająco, ale staruszek, z którym przyjechał, zauważywszy jego zainteresowanie, gestem wskazał na swój samochód.
      — Mam coś w aucie — rzucił wymieniając żarówkę. Liam dopiero teraz zwrócił uwagę na jego twardy akcent.
      — Dzięki, nie trzeba. Przynajmniej dla mnie.
      — Nie marudź, dzieciaku, bierz jak dają.
    Lekko się skrzywił na tego „dzieciaka”, ale nie zamierzał się o to rzucać do całkiem miłego, choć dość szorstkiego dobroczyńcy. Facet wyglądał, jak ktoś, kto nie przywiązywał specjalnej wagi do niczego i żył z dnia na dzień, ale nie jak Liam – za karę, tylko cieszył się każdą chwilą. Miał skórę spaloną słońcem i głębokie zmarszczki świadczące o tym, że dużo się w życiu śmiał. Widać było, że lubił to opuszczone przez Boga i ludzi miejsce i dbał o nie na swój własny sposób, pozwalając czasowi i przyrodzie robić swoje.
      — Możesz sprawdzić czy jest woda z tyłu. Tylko kurki są lekko zardzewiałe.
    Liam rzucił na zakurzoną ziemię swój plecak i skierował się na tył, gdzie niegdyś mieściła się łazienka, aktualnie przypominająca zatęchłą klitkę za zdezelowanymi i niezamykającymi się drzwiami. Bez większego problemu odkręcił kurki i poczekał aż slaby strumień wody z brunatnego zrobi się bardziej przezroczysty. Wtedy z ulgą przemył twarz i kark i zwilżył włosy.
         Od razu poczuł się bardziej rześko i rozleniwienie wywołane przejażdżką, słońcem i postojem ustąpiło kolejnej fali ekscytacji na myśl o dalszej wędrówce.
         Mógł również zawędrować do Post, a później dalej, prawdopodobnie na południe. Albo do Tahoka. Lub w zupełnie innym kierunku. Było mu to absolutnie obojętne.
    Wyszedł na zewnątrz i przysiadł na jakiejś starej beczce odpalając papierosa. Rudy mężczyzna wymieniał żarówkę, a Liam miał ochotę zapytać, po co to robił, skoro nikt na tej stacji nie bywał.
      — Zawsze zostawiam włączone choć jedno światło. Ja albo mój syn — mruknął staruszek wychylając się zza jego pleców jakby czytał mu w myślach. — Zawsze przyjemniej się idzie albo jedzie widząc światło w oddali.
      — Taaak.
    Światło w oddali. Liam oddałby wiele, by jakieś dostrzec w swoim życiu.
      — Dwie osoby jednego dnia to już tłum. Ten — wskazał podbródkiem na rudego — wygląda jak ktoś, kto wie co robi, ale ty, młody, co tu robisz? Zwiałeś z domu?
    Doceniał chęć zabawienia ich rozmową, ale poczuł się skrępowany i niegotowy na wyciąganie zdarzeń  ostatnich miesięcy.
      — Chciałem spróbować nowych rzeczy — stwierdził dość oględnie.
      — I nie wystarczył ci klub ze striptizem i prochy od szemranego dealera? Niebezpiecznie kręcić się w tych okolicach samemu, można zrobić sobie krzywdę.
    Zabrzmiało dość złowróżbnie, ale Liam wzruszył ramionami.
      — Co z tego.
         Staruszek zamilkł nie drążąc już tematu. Nie był od prawienia morałów, ale młody przypominał mu zmarłego przed laty syna. Miał to samo zrezygnowanie w oczach.
    Liam tymczasem dopalił papierosa i rzucił wodę mężczyźnie od żarówek i kapelusza.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Nie 28 Mar 2021, 13:51

    Trochę zaskoczyło go, że koleś pomimo zaczęcia rozmowy, zignorował jego odpowiedzi. No cóż, na trasie spotyka się masę dziwnych ludzi, więc nie przywiązywał większej wagi do mrukliwości i swoistej lakoniczności akurat tej jednostki. Nawet nie był pewien czy nikły uśmiech, który na moment rozpogodził ponure oblicze był skierowany do niego. Zresztą, przestał się nad tym zastanawiać, kiedy dostał bardzo ciekawą propozycję. Bez wahania podążył za wskazówkami starego i poszedł na zaplecze po drabinę, którą po chwili wyniósł przez główne drzwi, niechcący obstukując przy tym framugę. W zamian za nocleg i obiad miał okazję robić już trudniejsze i dziwniejsze rzeczy jak choćby dojenie krowy, mycie okien (był beznadziejny w porządkach domowych), naprawa płotu czy pogrzebanie przy silniku starego motocykla, więc wymiana żarówek w zamian za potrzebną część garderoby była przy tym drobnostką.
    Nie słyszał wymiany zdań między specyficzną dwójką, ale kiedy wyszedł i nie dostrzegł nigdzie młodszego z mężczyzn, zapytał czy tamten ruszył już dalej. W zasadzie to nie była jego sprawa, ale z natury był ciekawskim gościem.
    - Nie, jest na tyłach. - Staruszek wskazał kciukiem gdzieś za siebie, sprawiając, że Sid odruchowo tam zerknął. Oczywiście nie zobaczył nic poza odrapanym budynkiem stacji. - Wygląda na uciekiniera z domu - zauważył nagle, wprawiając rudego w zdumienie. Widać nie tylko on był tu ciekawskim typem.
    - A nie jest trochę za stary na nastolatka? - zaśmiał się pod nosem, wspinając się po drabinie. Mężczyzna przytrzymał mu ją, kiedy zaczęła się niebezpiecznie chybotać na nierównym podłożu.
    - Dla mnie, to i ty jesteś dzieciak.
    - Coś w tym jest, coś w tym jest... - odparł rozbawiony, wykręcając pierwszą żarówkę.
    - Nie tylko smarkacze uciekają z domu - ciągnął stary. - Wiem, co mówię.
    Z tym akurat Sid zgadzał się w zupełności. Ludzie potrafili zwiewać nawet przed samym sobą, a taka ucieczka zwykle kończyła się katastrofą. Ciekawe przed czym uciekał Pan Ponury. Nie zamierzał jednak snuć ze starym domysłów i w ogóle ciągnąć tego tematu.
    - Złaź, trzeba ją lepiej postawić... - zarządził tamten po chwili, tym samym odchodząc od kwestii ucieczek, być może robiąc to umyślnie. Już do tego nie wrócili, ale sugestia właściciela narzuciła rudemu nowy tor rozmyślań. Przez większość czasu, jako że podróżował sam, zastanawiał się tylko nad sobą i swoimi motywacjami, nie raz dochodząc do odmiennych wniosków w zależności od dnia i stopnia przytłoczenia przeszłością, ale już dawno nie myślał o innych. A przecież na świecie było pełno ludzi, którzy od czegoś uciekali i każdy z nich miał swój powód. Łatwo było o tym zapomnieć, tonąc we własnej beznadziei.
    Na czas zmieniania reszty żarówek został ze swoimi przemyśleniami sam, a przynajmniej do chwili, kiedy z budynku nie wyszedł ich powód. Wyglądał trochę lepiej nie mając na twarzy kurzu podróży. Gdyby woda mogła zmyć także zmęczenie, pewnie wyglądałby jeszcze lepiej. Sid posłał mu zdawkowy uśmiech.
    Siłą rzeczy przysłuchiwał się wymianie zdań między towarzyszami, ale taktownie, nie wtrącał się. Ciekawe, że właściciel stacji faktycznie zapytał młodego o ucieczkę. Nie spodziewał się tego. Bardziej jednak zaskoczyła go odpowiedź. Wtedy odruchowo pojrzał na niego z zastanowieniem. To był moment więc tylko przypadek sprawił, że w tej jednej sekundzie obaj na siebie spojrzeli. Rudy lekko zmarszczył brwi przywołując na twarz krzywy uśmiech, jakby niemo pytał go, czy jest pewny swojej obojętności. Jednak nie oczekiwał żadnej odpowiedzi, przecież nawet nie miał prawa się tym interesować.
    Rzucony butelką, chwycił ją, jakimś cudem nie upuszczając.
    - Dzięki - powiedział, rozpogadzając się, uznając ten gest za nieoczekiwany, ale naprawdę miły.
    Zszedł z drabiny i skupił się na staruszku.
    - Zrobione. To jak, dobiliśmy targu?
    - Dobiliśmy. Chodź, dorzucę coś ekstra.
    - Zajebiście - roześmiał się, rozbawione spojrzenie przenosząc na ciemnowłosego. Znów jedynie na moment, bo potem złożył drabinę i ruszył za starym do środka.
    Dostał obiecany kapelusz, który o dziwo pasował jak ulał oraz... paczkę marlboro. W pierwszej chwili chciał powiedzieć, że nie pali, ale z drugiej strony, uczciwie zarobił, to co miał odmawiać? Podziękował i jeszcze raz rezygnując ze spania w szopie, pożegnał się z osobliwym choć niezwykle miłym Teksańczykiem.
    Wyszedł z budynku już z kapeluszem na głowie. Zerknął na zegarek. Zbliżała się szesnasta, a przejście około trzydziestu mil zajmie mniej więcej dziewięć godzin, o ile nikt go po drodze nie podwiezie, na co nawet nie liczył, bo droga wyglądała na cholernie mało uczęszczaną. Lepiej więc, żeby już ruszał.
    - Ej, przyjacielu! - Zawołał jeszcze do ciemnowłosego i kiedy zwrócił jego uwagę, rzucił w niego paczką papierosów, dokładnie tak jak on butelką wody jeszcze kilka chwil temu. - Ale to paskudny nałóg - dodał rozbawiony. Na pożegnanie kiwnął mu głową, pstrykając palcem w rondo kapelusza i ruszył w dalszą podróż poboczem spieczonej słońcem drogi.
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Nie 28 Mar 2021, 15:08

         Liam pozornie nie zwracał uwagi na mężczyzn, ale starał się przysłuchiwać ich wymianie zdań. To była mila odskocznia, słuchać kogoś i wcale nie musieć uczestniczyć w rozmowie. Nie musiał się przejmować tym, jak będzie postrzegany ani czy ktoś go polubi. Całe życie stresował się tym, jak wypadał w oczach innych, starając się dopasować do ich oczekiwać, naginając siebie i swoje życie, byle za bardzo nie odstawać. To dlatego kumple do ostatniej chwili śmiali się i drwili, że Liam nigdy nie wcieli swojego planu w życie. Był Kanadyjczykiem w krwi i kości. Uprzejmym, cichym domatorem. Nie dla niego była tułaczka przez Teksas czy Arizonę, łapanie stopa i pakowanie się do samochodów obcych ludzi. A jednak zrobił to.
    Chyba nie miał już nic więcej do stracenia.
    Złapał paczkę fajek w locie i wzruszył ramionami na komentarz o szkodliwości palenia.
      — Nie musisz mi mówić — Jeszcze rok temu nawet by mu do głowy nie przyszło, że zacznie palić. Teraz go to w jakiś sposób uspokajało.
         Rudzielec wydawał się całkiem sympatyczny i Liam nie potrafił się nie peszyć za każdym razem, kiedy ich spojrzenia się spotykały. Miał wrażenie, głupie, wiedział o tym, że mężczyzna wiedział o nim więcej niż mogłoby się wydawać. Mógł oczywiście być seryjnym mordercą szukającym kolejnych ofiar czy na szlaku swojej ucieczki przed glinami, ale wzbudzał jakiś rodzaj sympatii, z którą Liam nie miał wcześniej zbyt często do czynienia. Nie zatrzymywał się na tym jednak, i kiedy mężczyzna postanowił iść dalej, powitał jego decyzję z lekkim rozczarowaniem, którego się po sobie nie spodziewał. Dla niego nocleg w szopie wciąż prezentował się bardziej kusząco niżeli nocowanie w piachu na poboczu drogi. Dotąd miał raczej szczęście i na noce udawało mu się gdzieś zatrzymywać; czy to w jakimś tanim, zatęchłym moteliku przy drodze czy na pace jakiegoś samochodu, ale nigdy nie musiał spać na ziemi.
      — Ja bym poszedł za nim — powiedział staruszek w zamyśleniu spoglądając za oddalającą się postacią. Wells zerknął na niego ze zdziwieniem. — Przydałoby ci się towarzystwo, a wygodniej przejść ten kawałek wieczorem, kiedy robi się chłodniej. Jutro będzie tu trzydzieści pięć stopni i żadnego cienia w promieniu kilkunastu mil. Poza tym spałeś w samochodzie, kiedy tu jechaliśmy — wytknął widząc, że Liam miał zamiar zaoponować.
    Nie przejmował się młodym, był tylko kolejnym z tysięcy ludzi, których spotykał na swojej drodze, ale nie życzył mu źle. I nie miał ochoty usłyszeć, że na odcinku drogi do Post ktoś znalazł martwego chłopaka. Poza tym naprawdę uważał, że wędrówka w dwójkę była lepszym pomysłem. O ile dobrym pomysłem w ogóle można było uznać tułaczkę po tej nieprzyjaznej części Teksasu.
      — Nie dogonię go — zauważył ciemnowłosy. Minęło już kilka dobrych minut, a mężczyzna miał całkiem niezłe tempo wędrówki. I najwyraźniej więcej siły i samozaparcia od Liama. — Poza tym, skąd myśl, że mam ochoty na czyjeś towarzystwo?
      — Młody. To nie jest miejsce dla ciebie. Tędy się nie jeździ „do domu” czy „na wycieczkę”. Tędy jeżdżą kontrabandy, handlarze nielegalnymi rzeczami i przemytnicy. Nawet jak ktoś zgodzi się ciebie podwieźć, to najprędzej do Meksyku, gdzie ślad po tobie zaginie. — Staruszek może i nieco przekoloryzował rzeczywistość, ale próbował w ten sposób jakoś skłonić młodego do podjęcia bardziej rozważnych decyzji. Skoro już nie mógł mu przeforsować pomysłu powrotu do domu.
    Tym, co go niemal przeraziło, była obojętność chłopaka.
      — Podrzucę cię ten kawałek. Dotrzecie do Post i potem zrobisz co chcesz, każdy pójdzie w swoją stronę. Nie każ mi mieć wyrzutów sumienia, że porzuciłem cię na pustkowiu, jestem już stary, chcę dożyć końcówki obserwując wnuki, a nie zastanawiając się, czy chłopak, któremu pozwoliłem przenocować u siebie dotarł cało do jakiegoś miasta.
    „Ale mi wcale nie zależy, żeby gdzieś cało dotrzeć”, miał ochotę powiedzieć Liam, ale na widok spojrzenia staruszka porzucił chęć do sporu. Ostatecznie rzeczywiście przespał większą część drogi, chwile odpoczął i nawet odrobinę się odświeżył. To nie był taki zły plan,

         Nie jechali długo, już po chwili dostrzegli zarys znajomej już sylwetki. Mężczyzna zwolnił zapewne licząc na łut szczęścia i stopa, ale musiał się rozczarować widząc wyskakującego z pickupa Liama.
      — Mam cię bronić przed porwaniem do Meksyku — Mruknął wykazując jakieś pokłady poczucia humoru. — Jeśli nie masz nic przeciwko. — Nie chciał się narzucać i czuł się lekko skrepowany. Ostatecznie jednak wyciągnął rękę. — Liam.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Nie 28 Mar 2021, 20:10

    Gdyby jemu powiedziano, że drogą, którą zamierza iść podróżują same męty, to jednak dwa razy zastanowiłby się czy nie wybrać innej, ale cóż, jego nikt nie ostrzegł. Szedł więc żwawo, jeszcze chwilę rozmyślając o ludziach, których zostawił na stacji. Wyobrażał sobie jak staruszek wraca do domu, wita się z żoną, może bawi wnuki, odpoczywając na drewnianym ganku aż do zapadnięcia zmierzchu. Tak, jeśli snuł już domysły o życiach innych, miał nadzieję, że byli szczęśliwi. Podobnie więc wyobrażał sobie dalsze losy ponurego nieznajomego. Że w końcu wraca do domu pełnego ludzi, którzy na niego czekali. Życzył mu tego z całego serca, tak jak z całego serca chciałby dla siebie takiego końca tej podróży. Wiedział jednak, że ta wędrówka zakończy się w przesiąkniętym wspomnieniami, żalem i boleśnie, boleśnie pustym domu.
    Po kilkunastu minutach marszu, kiedy otoczyły go dzikie Teksańskie stepy, a żar lejący się z nieba sprawił, że koszulka lepiła mu się do pleców, uznał że może zaczekanie do jutra nie było najgorszym pomysłem. Jednak z drugiej strony, nawet gdyby poczekał, jutro byłoby dokładnie tak samo jak dzisiaj, po co więc odwlekać nieuniknione?
    Wyciągnął z bocznej kieszeni plecaka starego ipoda i wsunął sobie jedną słuchawkę w ucho. Przy muzyce szybciej mijał mu czas. Czasem odmierzał jego upływ kolejnymi piosenkami, bo przez trzy tygodnie podróży zdążył przesłuchać cały zbiór swojej muzyki wiele, naprawdę wiele razy.
    Akurat rozbrzmiewał charakterystyczny dźwięk elektrycznych gitar z solówki The Rocker zespołu Thin Lizzy, kiedy Sid drugim uchem wyłapał dźwięk zbliżającego się auta. Niesamowite, miał dzisiaj sporo szczęścia! Oby tylko ktoś się zlitował.
    Odwrócił się żeby pomachać, ale widok znajomego pickupa zmył mu z twarzy radość. Coś się stało? Czegoś zapomniał? Odruchowo pomacał się po kieszeniach. Portfel był, a telefonu ze sobą nie wziął (przez pierwszy tydzień umierał ze strachu, kiedy nie znajdował go w żadnej kieszeni), więc w czym problem?
    Przystanął, odruchowo wyciągając słuchawkę z ucha. Nie wyglądał na rozczarowanego, raczej zaniepokojonego. Podobne akcje raczej mu się nie zdarzały.
    Kiedy nieznajomy zatrzasnął za sobą drzwi, spojrzał na niego pytająco, szukając w jego twarzy jakiejś podpowiedzi. Nie miał pojęcia o co chodzi, szybko jednak doczekał się wyjaśnień, wprawdzie bardzo... dziwacznych, ale przynajmniej jakichś.
    - Z czyjego polecenia? Pan starszy tak się zmartwił? - rzucił lekkim tonem, zerkając w stronę wykręcającego pickupa. - Skoro podwiózł cię tutaj, mógł nas obu podrzucić do Post, wtedy nie musiałby się martwić o nikogo, nie? - zauważył, ale nie mówił zupełnie poważnie. Nie mógł wymagać od kogoś, szczególnie tak miłego jak tamten gość, że będzie jeszcze nadrabiał drogi żeby wozić tyłek jakiegoś obcego faceta. I tak zrobił przysługę, przynajmniej temu tu, że podwiózł go kawałek.
    - Sid. - Uścisnął mocno wyciągniętą dłoń, przenosząc wzrok na jego twarz. Wydawał się nieco... speszony, jakby faktycznie nie do końca sam podjął decyzję o wspólnej podróży. Dziwna sprawa, ale nie miał nic przeciwko towarzystwu, więc nie drążył. Gdy dotrą do Post, ich drogi się rozejdą, więc co za różnica? A tak może czas szybciej zleci.
    - Jesteś Kanadyjczykiem, prawda? - zapytał, ruchem głowy sugerując żeby ruszyli. Dawno nie słyszał akcentu z tamtych stron, ale rozpoznałby go wszędzie. Kiedyś przecież słyszał go codziennie, więc czuł teraz przypływ nostalgii. - Swoją drogą, ogarnij coś na kark, zanim tak jak ja zrobisz sobie krzywdę. Parę minut na tym słońcu i masz zamiast skóry porcję bekonu. - Zaśmiał się z własnego porównania. - Nie wiem jak ludzie tutaj żyją. Chyba nie na próżno mówi się o Teksańczykach, że są twardzi. Jak się tak wytapiają na co dzień, to wcale się nie dziwię.
    Wokół aż po horyzont rozciągały się spieczone stepy, a droga przed nimi niknęła gdzieś w oddali. Nad jej rozgrzanym asfaltem powietrze falowało wściekle, zakrzywiając widok. Kiedy ucichł silnik pickupa, objęła ich bezmierna cisza. Mogli poczuć się tak, jakby świat kompletnie o nich zapomniał.
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Pon 29 Mar 2021, 22:32

         Liam nie był tak do końca zachwycony faktem, że ktoś, dosłownie, podjął za niego decyzję odnośnie dalszej podróży. W jego planach leżało raczej zdrzemnięcie się i samotna tułaczka. Gdyby szukał czyjegoś towarzystwa, to nie wyrywałby się ze swojego bezpiecznego mieszkania i wykupił wakacje all inclusive. Z komórką, kartą kredytową, walizką pełną czystych, wyprasowanych ciuchów i pełnym zakwaterowaniem.
         Tymczasem chciał uciec od wszystkiego, od ludzi i swojego życia. A jakiś przypadkowy Teksańczyk uznał, że porobi mu za chwilową niańkę i wciśnie pod opiekę komuś innemu. Liam tego nie potrzebował, ale ostatecznie nie oponował za mocno. Jego chwilowe wahanie i brak natychmiastowej, zdecydowanej reakcji poskutkowały wyrzuceniem go przed Sidem, którego obrzucał ponurym spojrzeniem, trochę nie wiedząc jak miał się zachować w tej sytuacji.
    Próbował co prawda w jakiś sposób przekonać staruszka do podrzucenia ich do Post, ale ten stanowczo odmówił wykręcając się jakąś pilną sprawą. A Liam nie zamierzał wymuszać niczego na kimś, kto miał najwyraźniej do czego i do kogo wracać. Był wdzięczny nawet za ten mały kawałek.
      — Wpadnijcie jeszcze kiedyś na stację, jak będziecie wracać — powiedział jeszcze staruszek zanim ruszył w drogę powrotną życząc im powodzenia.

         Zostali sami pośrodku niczego. Kilka godzin od najbliższego miasta, ale coś, co niegdyś mogło Wellsa przerażać, w tym momencie koiło jego nerwy. Tylko oni, droga i cisza. A przynajmniej pierwsze z dwóch. Spojrzał na Sida, miał nadzieję, że w miarę życzliwie, bo facet naprawdę wydawał się miły i nie jego winą było, że trafił na gówniany okres życia Liama.  
      — Mhmmm… Dziadek próbował mnie nastraszyć. Pewnie nie chciał, żebym sam nocował na jego stacji, bał się pewnie, że zrobię imprezę i puszczę mu tę budę z dymem — Westchnął nieporadnie tłumacząc się ze swojego poniekąd, narzuconego towarzystwa. — I ta. Kanada. Aż tak to widać?
    Również wyróżniał się tutaj dość jasną karnacją, choć nie ta jasną jak jeszcze tydzień temu. Zdążył już zaliczyć kilka poparzeń i słońce przestało mu być straszne, nawet jeśli przypiekało w lekko czerwony kark. Liam jednak górował nad mężczyzną faktem, że miał nieco dłuższe włosy zakrywające skórę. Mimo to bez sprzeciwu wyciągnął jakiś podkoszulek i zarzucił na siebie.
      — Przepraszam, ja naprawdę nie chcę się narzucać — zaczął, ale kiedy przejrzyste spojrzenie zatrzymało się na nim, nawet się lekko uśmiechnął — No dobra, trochę mi to na rękę.
    Liam nigdy nie umiał być sam. Nigdy nie musiał być sam, wiec kiedy w końcu zabrakło ludzi wokół niego, nie potrafił się odnaleźć. Nie był specjalnie towarzyski, ale ludzie zabiegali o niego. A on do tego przywykł tak bardzo, że w innej sytuacji nie potrafił sobie poradzić.
      — Sid. Mnie się nigdzie nie spieszy, więc jeśli chcesz jak najszybciej dotrzeć do miasta, to nie patrz na mnie. Trochę się już tu plączę i nie chce się spieszyć. I nie chcę cię spowalniać.
    Zdumiewające. W innych okolicznościach Sid pewnie by go onieśmielał. Tutaj, pośrodku drogi, w promieniach gasnącego, choć wciąż zbyt gorącego słońca… Wydawał się taki na miejscu.
      — A ciebie skąd tu przywiało?
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Wto 30 Mar 2021, 01:03

    Sid podejrzewał, że starszy pan miał inne motywacje, raczej coś na wzór troski wobec drugiego człowieka, ale nie skomentował. Uśmiechnął się tylko. Ogólnie bardzo często się uśmiechał. Jeśli popatrzeć na niego z boku, wyglądał na totalnie bezproblemowego człowieka, który ma w głowie jasny cel, a w sercu odpowiednią determinację żeby go zrealizować. Emanował przyjemną, nienarzucającą się charyzmą i szczerym ciepłem.
    - Słychać. - Uśmiechnął się ponownie, w charakterystyczny, nostalgiczny sposób. Wsunął sobie kciuki za uszy plecaka, przez moment zawieszając wzrok na drodze przed nimi. - Przyjemnie usłyszeć go po takim czasie - wyznał, choć chyba bardziej do siebie niż do towarzysza.  
    Zaskoczył go fakt liamowej kompromisowości. Nie spodziewał się, że bez sprzeciwu pójdzie za radą, ale przecież o to Sidowi chodziło, żeby uchronić go przed możliwymi konsekwencjami łażenia po słońcu, więc skoro przychylił się do sugestii, tym lepiej dla niego.
    Przez wydźwięk kolejnych słów i samo ich znaczenie, zaczął rozumieć dlaczego staruszek podchodził do Liama jak do małolata i dlaczego go z nim wysłał. Była w nim jakaś taka dziwaczna miękkość skrzywdzonego dzieciaka, jakaś uległość wobec losu i innych ludzi. Jakim cudem udało mu się z takim podejściem dotrzeć aż tutaj i to zupełnie samemu? O ile wyruszył z Kanady, rzecz jasna. Chyba, że to wszystko było jedynie maską, mającą ukryć jego mordercze zapędy albo kompletne skrzywienia? Boże, chyba za dużo myślał ostatnio o morderstwach. To pewnie przez scenografię Teksańskiej Masakry.
    Kolejny raz opieprzył się w myślach za niepotrzebny pesymizm i brak wiary w ludzi. Robił to głosem Jerry'ego. On używał do tego bardzo konkretnego tonu, który w zestawieniu z zabawną, nosową manierą, zawsze odganiał wszystkie ponure myśli.
    - Że mi się niby narzucasz? - Pokręcił głową jakby był to najbardziej niedorzeczny pomysł pod słońcem. - Razem raźniej. Racja, że pewnie nie z każdym, ale nie mam tu dużego wyboru towarzystwa. - Może ostatnie zdanie było nieco niefortunne, ale Sid nie miał niczego złego na myśli. Wyraz jego twarzy nie sugerował żadnej złośliwości, a jeśli już, to tylko tą z gatunku przyjacielskich.
    Posłał facetowi kolejny uśmiech usłyszawszy, że ostatecznie podróżowanie wspólnie jest mu na rękę i kiwnął głową na zgodę. Dokładnie jak powiedział - razem raźniej.
    - A idę za szybko? Mi takie tempo odpowiada. Co ty się tak przejmujesz, co? Wszystko ok - zapewnił, patrząc na niego życzliwie. - Wyluzuj, nie gryzę - dodał po chwili i wtedy jego usta ozdobił jeszcze inny rodzaj uśmiechu, bardziej subtelny, ukrywający za sobą coś jeszcze. Ciężko było odkryć co, bo odwrócił wzrok, znów zatapiając go w falującym nad asfaltem powietrzu.
    - Birmingham, kojarzysz, Sweet Home Alabama, te okolice - odparł, ale nie pociągnął tematu. Odbił piłeczkę. - A ty poważnie przywędrowałeś tutaj aż z Kanady?
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Pią 02 Kwi 2021, 21:53

         Sid wydawał się naprawdę w porządku. Liam zerkał na niego odrobinę podejrzliwie, ale jakoś od samego początku, kiedy tylko zobaczył go na tej opuszczonej stacji benzynowej czuł do niego coś na kształt sympatii. Bynajmniej, nie był to jakiś wyszukany komplement. Jako rodowity Kanadyjczyk żywił sympatię do niemal każdego, kto tylko spojrzał na niego życzliwiej. Ale Sid był… Miły. W inny sposób niż inni. Nie potrafił tego określić, ale i nie skupiał się na tym zanadto. To nie było przecież istotne, zwłaszcza  z perspektywą rozstania za kilka godzin. Ameryka była tak wielka, że ponowne spotkanie graniczyło z cudem. Wells mógł tylko starać się, by nie oczekiwać za dużo.
      — Nie tyle, że się przejmuję — powiedział z lekkim zniecierpliwieniem spowodowanym raczej niezrozumieniem niż jakimkolwiek nieporozumieniem. — Dla mnie to… Nie mam celu. Idziemy do Post, ale jakbyś powiedział, że wracamy, albo pójdziemy w stronę granicy z Meksykiem, to nie miałbym nic przeciwko. Nie spieszy mi się nigdzie. Mogę iść z tobą, dopóki to w żaden sposób nie koliduje z twoimi ani moimi planami. Nie chcę się spieszyć. Mogę złapać stopa, ale mogę równie dobrze iść na piechotę. — Miał nadzieję, że mniej więcej wyjaśnił własne położenie Sidowi. Tak naprawdę nie był w tym momencie pewien, czy byłby w stanie wrócić do domu, i czy w ogóle jakiekolwiek miejsce mógłby domem nazwać. Nie miał pojęcia czy chciał, czy w ogóle kiedykolwiek planował powrót do Kanady. W tym momencie sama myśl o tym paraliżowała jego struny głosowe i odbierała nie tylko głos, ale i oddech. Z trudem przełknął ślinę, starając się w myślach odliczyć do dziesięciu.
         Kojarzył okolice Birmingham i z łatwością umiejscowił tam swego chwilowego towarzysza. Zatrzymał się na moment w odruchu szukania telefonu po kieszeniach, zanim przypomniał sobie, że wcale go z sobą nie ma.
      — Bywałem w Chelsea — wyjaśnił swoje zachowanie. — Dość często. Kilka razy w roku. Tam pracował mój — ugryzł się gwałtownie w język. Słońce chyba przygrzało mu zbyt mocno, skoro był tak gadatliwy i skory do wyjawiania szczegółów o sobie. Zwłaszcza tych, w związku z którymi przez całą szkołę średnią lądowało się z głową w kiblu. — …znajomy. — dokończył szybko tonem, który nie sugerował dalszego ciągnięcia tematu. By jakoś zamaskować swoje zakłopotanie sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego jakieś dwa zbożowe batony. Jeden podał Sidowi.
      — Niedokładnie „przywędrowałem”. — Zastanowił się przez chwilę. — Nie planowałem tego. Złapałem stopa, ale nie zajechałem daleko, do granic miasta. Tam wsiadłem do pierwszego lepszego pociągu do Longview. Nie miałem biletu, więc wyskoczyłem na jakiejś zapomnianej stacji. Tam zgarnęli mnie busem jacyś faceci, którzy wyrwali się na kawalerski na jakiś festiwal. Z tego niewiele pamiętam — Liam roześmiał się. Nigdy w życiu nie był tak spontaniczny jak wtedy. Nie zamierzał się jednak zagłębiać w szczegóły, które przyprawiały go jednocześnie o mdłości jak i o zawroty głowy. — Udało mi się z nimi przejechać przez granicę i rozstaliśmy się w Great Falls. I stamtąd trochę łapałem stopa, trochę szedłem, trochę jechałem pociągami na gapę. Miałem sporo szczęścia, ale nie przez cały czas. Widzisz? — odgarnął spocone włosy ze skroni ukazując rozcięcie i zielonego siniaka. — W Denver dostałem wpierdol od jakichś ćpunów, zabrali mi większość kasy. Pół dnia spędziłem na posterunku, żeby dowiedzieć się, że nie mam stałego zameldowania, a kumpel, na którego liczyłem  nie wyśle mi pieniędzy. Kawał drogi przeszedłem na piechotę. Zanim spotkałem tego dziadka, minęło mnie mnóstwo samochodów, a szedłem bez przerwy prawie dobę.
    Liam zamilkł gwałtownie spoglądając na Sida i zastanawiając się czy zanudził go na śmierć. Ocierał się ledwie o ogóły, szczegóły, nieistotne zresztą dla kogokolwiek poza nim, zachowując dla siebie. Nie musiał przyznawać się do chwil słabości i kryzysów, kiedy uderzał dłońmi w ściany kolejnych stacji benzynowych, kiedy płakał z bezsilności i samotności.
      — Nie spotkamy się więcej, więc też możesz powiedzieć coś o tym, co przywiało cię tutaj aż z Birmingham.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Sob 03 Kwi 2021, 14:37

    Czyli się nie przejmował, tylko miał na wszystko wyjebane? Dziwna to była obojętność. Sid nie potrafił się do niej ustosunkować.
    - Rozumiem - powiedział, brzmiąc jakby naprawdę rozumiał, choć nie łapał ani trochę. Snucie się bez celu nie było jego domeną i ludzie, którzy nie chcieli znaleźć sobie miejsca w świecie trochę go przerażali. On zawsze miał wszystkie swoje cele dokładnie obmyślone. Był szalenie poukładanym człowiekiem dlatego wyruszenie na tę wyprawę stanowiło dla niego ogromne wyzwanie. Nie mieściło mu się w głowie dlaczego ludzie decydowali się na wieczną tułaczkę. Mógł rozumieć dlaczego czasem chcieli uciec od rutyny, tak robił Jerry i w dużej mierze dzięki niemu Sid w ogóle zaakceptował jakąś spontaniczność w swoim życiu, ale wychodzić z domu bez myśli o powrocie? Przerażające. Ale może nadinterpretowywał i Liam zamierzał wrócić, tylko jeszcze nie teraz? Może po prostu uciekał od rutyny? Choć dla niego było w tym wyjaśnieniu zbyt wiele goryczy, żeby można było uznać taki wybór za zabawę. - Możesz iść i możesz zostać. Rób co chcesz. Nie przeszkadzasz mi. Jeszcze. - Ostatnie słowo dodał w formie przyjacielskiego przekomarzania, posyłając mu krzywy uśmiech.
    Widząc jak Liam maca się po kieszeniach, w pierwszej chwili pomyślał, że może coś zgubił, dopiero po sekundzie powiązał ten gest z własnym, z którym borykał się przez pierwsze dni wyprawy.
    Wyszczerzył się do niego radośnie.
    - Miałem to samo. Totalnie. Mini zawał, nie? Dziwnie tak bez telefonu, ale ma swój urok. - Z początku posługiwanie się papierową mapą przychodziło mu z trudem. Od lat nie podróżował w ten sposób. O wiele łatwiej było polegać na GPSie niż na własnym wyczuciu, jednak z czasem człowiek przyzwyczajał się do nowych warunków jeśli nie miał innego wyjścia. Zmiana przyzwyczajeń nigdy nie była prosta, ale Sid potrzebował zmieć w swoim życiu bardzo wiele. Nic nie szkodziło zacząć od drobiazgów.
    - No proszę, ale ten świat mały - mruknął na wzmiankę o Chelsea, w ogóle nie przywiązując wagi do tego, że Liam zaciął się na określeniu. - Mam przyjaciela w Chelsea. Chociaż może bardziej nazwałbym go... dobrym kumplem - sprostował, bo Oliver był raczej przyjacielem Jerry'ego. Wcześniej co prawda wcale nie wahał się określać go w ten sposób, ale mimowolnie się dystansował. To nie pierwszy raz, kiedy łapał się na odsuwaniu od siebie wszystkiego, co dotyczyło Jerry'ego. Liczył, że jeśli zmieni w swoim życiu dosłownie wszystko, ból również przestanie istnieć.
    Przyjął batonik odruchowo, mrucząc pod nosem "dzięki" jakby dzielenie się czymkolwiek nie stanowiło dla nich nowości. Nie rozpakował podarku. Trzymał za zgrzew i dyndał nim w rytm kroków. Zabawne, że szło mu się w towarzystwie Liama jakoś tak... swojsko, pomimo tej jego dziwacznej obojętności. Miał poczucie, że znają się trochę dłużej niż kilkanaście minut. Może to przez jego akcent, przywołujący wspomnienie przynależności i szczęścia? A może przez to, że ostatnie kilka dni, samotność naprawdę zaczynała mu doskwierać? Cokolwiek to było, słuchał towarzysza z przyjemnością, ciesząc się w duchu, że pierwsze wrażenie mrukliwości ustępowało zupełnie innemu, nowemu, gadatliwemu.
    Kiedy zaśmiał się w głos, Sid spojrzał na niego kątem oka.
    - Powinieneś częściej się śmiać - powiedział jakby taka sugestia nie była niczym dziwnym wobec obcego kolesia. - I wszystko brzmi jak kilka naprawdę szalonych dni. Wychodzi na to, że miałem więcej szczęścia. Mnie nikt nie okradł i nie pobił. - Spojrzał uważnie na odsłoniętą skroń. Miał chęć pomarudzić, że powinien to przemyć, jakoś lepiej opatrzyć, ale ugryzł się w język. Zdawał sobie sprawę, że bywał upierdliwy ze swoją protekcjonalnością, a nie każdy człowiek potrafił to znieść. Jednego jednak nie mógł odpuścić.
    - Szedłeś całą dobę? - Ściągnął brwi. Kiedy przestawał się radośnie szczerzyć i uderzał w poważny ton, tracił ciepłą aurę na rzecz czegoś drapieżnego, wymuszającego posłuch. - Cholera, stary, jak mi padniesz po drodze, to nie wiem czy doniosę cię do Post. - Brzmiał jakby wcale nie wykluczał takiej ewentualności. - Daj znać jak zrobi ci się słabo, klapniemy sobie na trochę. I weź zwilż sobie tę koszulkę żebyś nie dostał udaru. I masz tego batona. - Wsunął mu go do bocznej kieszonki plecaka. - Coś czuję, ze tobie przyda się bardziej. - To by było na tyle z niebycia protekcjonalnym, ale już olał. Nie miał zamiaru mieć na sumieniu jakiegoś zabłąkanego szczeniaka, nieważne z jak przyjemnym akcentem.
    - Gwoli ścisłości, to nie powiedziałeś, co dokładnie przywiało cię tu z Kanady - zauważył w żartobliwym tonie, sugerując, że wcale nie ma mu tego za złe ani nie zamierza pytać. - Mnie przywiał... - zawahał się, znów odwracając wzrok. - Przywiało cudze marzenie? Tak to chyba można nazwać. - Łapiąc się na tym, że pochmurnieje, zmitygował się szybko, znów wyginając kąciki ust w górę. Wiele razy słyszał podobne pytanie, ale rzadko rozgadywał się na ten temat, teraz nie było inaczej. Powód tej podróży tkwił w nim bolesną zadrą. Zbyt mało czasu upłynęło, by mógł mówić o nim bez żalu.
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Wto 06 Kwi 2021, 22:25

         Trochę ich łączyło.
         Zauważył to od razu, choć daleki był od snucia romantycznych powiązań i zrządzeń losu. To ostatni, choć w tej chwili fortunne, nie zmieniało jego postrzegania na świat. Nie zamierzał zmieniać swoich planów i układać się z nieznajomymi. Towarzystwo, choć zacne i przynajmniej pozornie bezpieczne, nie było przezeń pożądane.
         Liam właśnie tego chciał. Wędrówki. Dostawania wpierdol. Czucia, że żyje, bo z życiem, przez ostatnie miesiące łączyła go wyjątkowo cienka i krucha nić. To była odmiana w uporządkowanym życiu Kanadyjczyka. Mógł to wszystko powiedzieć Sidowi, zrzucić z siebie ciężar, ale coś go blokowało.
         Zerkał na niego od czasu do czasu; już nie śmiejąc się, bo uwaga go speszyła i wręcz wywołała wyrzuty sumienia. Bo dlaczego miałby się śmiać? Dlaczego miałby mieć ku temu powody? Dlaczego w ogóle choć na chwilę pozwalał sobie zapomnieć o tym wszystkim?
         Zabrał batonika nieco urażony. Ukradł go z jakiegoś przydrożnego sklepiku, gwizdy w swoim kierunku obierając jako ciche przyzwolenie. Mimo wszystko  miał naprawdę dobre intencje.
      — Nie wyglądasz jak ktoś, kogo można obić i wyjść z tego w całości — wyznał Liam po raz kolejny równając kroku. Od czasu do czasu zostawał nieco w tyle, ale nie było to spowodowane zmęczenie. Poświęcał zbyt wiele uwagi otoczeniu, dawał się rozproszyć każdemu szelestowi. Ostatecznie nie było większej różnicy czy zmrok zastanie ich w tym miejscu czy dwieście metrów dalej.
    Nie mieli większych szans na dotarcie do miasta przez zmierzchem, chyba że rzeczywiście udałoby im się załapać na kolejnego stopa.
      — Zdążyłem odpocząć — wtrącił slyszac pouczenie dotyczące jego ewentualnego zasłabnięcia. — Dzisiaj los był wyjątkowo łaskawy, szedłem tak długo zanim spotkałem tego gościa, który zabrał mnie na stację paliw. Wiesz… Nie miałem się gdzie zatrzymać. Żadnych domów, żadnych moteli w zasięgu wzroku. Człowiek zatrzymuje się na pięć minut, ale za chwilę rusza dalej zamiast się kimnąć, bo ma nadzieję, że za zakrętem będzie jakieś ranczo, stodoła czy choćby snopek siana. Jeszcze parę kroków i kolejnych, bo w sumie i tak musisz to przejść. — Uniósł brew spoglądając na Sida — Może nie wyglądam jak ktoś kto wie co robi, ale nie jestem aż tak głupi. Jak widzisz, jeszcze nie dostałem udaru, żyję, mam się całkiem nieźle. I mam mniej spalony kark od ciebie. Więc nie bój się, niesienie mnie nie wchodzi w rachubę. Chyba że chcesz, ale nie zamierzam udawać damy w opałach, więc to tylko i wyłącznie twoja inicjatywa — dodał wykazując się szczątkowym poczuciem humoru.
         Generalnie Liam nie miałby zbyt wielkich oporów przed otoczeniem ramionami tych wyraźnie silnych barków, le tego typu uwagi odsunął od siebie tak gwałtownie, jak szybko się pojawiły w jego głowie.
         Póki co nieźle sobie radził na własnych nogach.
         Oraz unikając drażliwych tematów.
    Co nie było zbyt proste, gdy szło się obok człowieka, który owe tematy poruszał. Dlaczego każdy musiał od razu pytać o powody?
       — To taka wycieczka między studiami a rzutem w dorosłość — wyznał z oporem starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie. — Ciebie przywiało cudze marzenie, a mnie strach przed dorosłością. Jak dotrzemy do Post i jeszcze kiedyś się spotkamy, to powiem ci więcej — Liam puścił do Sida oczko i wyskoczył na środek drogi.
         Słyszał ten warkot już od dłuższej chwili, ale dopiero teraz nabrał pewności, że wydawał go jakiś pojazd. Nie widział go jeszcze za dobrze w falującym, pokrywającym się mrokiem horyzoncie. Przy odrobinie szczęścia mogli dotrzeć do Post wcześniej niż zakładali.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Sro 07 Kwi 2021, 01:41

    Nie przejął się, że w jakiś sposób uraził swojego towarzysza, nawet spodziewał się takiej reakcji. Faceci często reagowali oburzeniem na czyjąś troskę, jakby godziła w ich dumę i jakby nagle każdy zapominał, że czasem zdarzają takie momenty, kiedy należało ją przyjąć bez zbędnego kłapania paszczą i unoszenia się honorem. Sid dawno przestał przejmować się podobnymi przypadkami.  
    Komentarz na temat wyglądu sprawił, że choć bez wątpienia powiedziany w dobrej wierze, sprowadził na niego gorzkie myśli. Nieważne, co człowiek robił i kim był w teraźniejszości, historia i tak zostawiała po sobie jakieś piętno. Jego też naznaczyła. Kryła się w wielu bliznach szpecących duszę i ciało, w paranoicznej potrzebie dbania o własną siłę, w dążeniu do kontroli nad sobą i innymi. Tylko to zapewniało spokój, który ciężko było uzyskać w inny sposób, szczególnie teraz, w samotności. Bo ta też pchała go w szpony ponurej historii, z której wyrwał się, jak się okazało, jedynie na chwilę.
    - Dobrze, właśnie o to chodziło - odparł nieco mrukliwie, kryjąc za tymi słowami ciężar świadomości osobistych skrzywień. To ponownie było ledwie drobiazgiem, na który ciężko było zwrócić uwagę, kiedy większość czasu na jego ustach gościł uśmiech, który to poszerzył się zresztą gdy Liam upomniał go, całkiem trafnie wytykając błędy w podejściu. Owszem, koleś wyglądał jakby nie wiedział, co robi, ale faktem było, że jakoś dotarł tu z Kanady i nie dał się zabić. To trzeba mu było przyznać.
    Zerknął na niego kątem oka pod wpływem ostatniego zdania i uśmiechnął się krzywo. No proszę, czyli kolega miał jednak do siebie odrobinę dystansu, albo... Obrócił głowę, spoglądając na niego wnikliwie, lekko marszcząc przy tym brwi, jakby zastanawiał się nad jakąś kwestią, której możliwość zaistnienia wyraźnie go bawiła.
    - Masz mniej spalony kark, bo nie jesteś rudy i masz dłuższe włosy - stwierdził z przekorną pewnością, nie chcąc mu przyznać racji raczej dla sportu niż z uporu. - Ale niech ci będzie. I sorry, długi czas musiałem zajmować się życiową pierdołą, więc mam we krwi upominanie ludzi, którzy się ze mną bujają. Do Post jakoś wytrzymasz - stwierdził rozbawiony, poniekąd usprawiedliwiając swoją protekcjonalność.
    Nie spodziewał się, że Liam zdecyduje się uchylić rąbka tajemnicy na temat powodów wyruszenia w podróż. Przecież go do tego nie zmuszał, wręcz odwrotnie, a jednak dostał jakiś strzępek, który właściwie nic by nie wyjaśniał, gdyby nie towarzyszący mu ton głosu. Sid zapatrzył się na liamowy profil dzięki czemu dostrzegł jeszcze kilka drobiazgów - przede wszystkim niechęć do brnięcia w temat. Temu akurat zupełnie się nie dziwił. On również miał powody, o których, może nie tyle nie chciał, co nie potrafił mówić z dystansem. Podejrzewał więc, że i dla Liama jego powód nie jest taki błahy i oczywisty.
    - Jasne - odparł pozwalając tematowi umrzeć. Zresztą sam również słyszał nadjeżdżajacy samochód. Odwrócił się w jego stronę, idąc kilka kroków tyłem. Liam najwyraźniej miał całkiem sporo śmiałości albo był już bardzo zmęczony, skoro wyskoczył na środek drogi. Sid nie zdobyłby się na coś takiego, gdyby nie był w wyjątkowej sytuacji.
    - Uważaj bo cię przejedzie - rzucił żartobliwie, niejako nawiązując do swojego matkowania, ale kiedy chmura pyłu z autem w środku się zbliżyła, wyciągnął dłoń i pomachał.
    Kolejny pickup wyłonił się z kurzu, a Sid zaśmiał się, że to chyba jedyne samochody jakimi jeżdżą Teksańczycy. Odkąd przekroczył granicę, trafiał głównie właśnie na nie. Oczywiście nie zamierzał wybrzydzać, nawet jeśli ten, który się przy nich zatrzymał, był lekko podrdzewiały i czasy świetności miał dawno za sobą.
    - Idziecie do Post? - Brodaty Teksańczyk wychylił się przez okno, opierając masywne, wytatuowane ramię na drzwiach.
    - A jedziecie dalej? - zapytał Sid przekrzykując warkot silnika. Uniósł dłoń w geście przywitania do obu facetów, bo w kabinie oba miejsca były zajęte. Za kierownicą siedział jakiś młodszy facet, który sądząc po podobieństwie rysów, był spokrewniony z brodaczem.
    - Nie, tylko do Post, to co, wskakujecie? - Wskazał kciukiem pakę.
    - No jasne!
    Jazda na pace w towarzystwie wyblakłych desek i fragmentów rusztowania to żadne luksusy, ale byliby idiotami gdyby nie skorzystali. W końcu lepiej wozić tyłek niż iść z buta kolejne kilka godzin.
    - To nasz szczęśliwy dzień. - Wyszczerzył się do Liama wrzucając plecak na tył i po chwili samemu też się tam ładując. Podał towarzyszowi dłoń w ramach pomocy, a potem ulokował się przy kabinie, wspierając się o nią plecami. Gdy Liam także jakoś się usadowił, puknął dwa razy w szybę i samochód ruszył.
    - Nie chcesz pobujać się ze mną dłużej? - zapytał nagle, nieco przechylając się do niego, żeby nie musieć przekrzykiwać szumu wiatru i warkotu silnika. - Chyba przynosisz mi szczęście - dodał, patrząc na niego z ukosa z leniwym uśmiechem, który w zestawieniu z tonem miał w sobie, zdawać się mogło, nieco subtelnego flirtu. Ale to znów był moment, bo Sid pociągnął brzeg kapelusza nasuwając go na oczy żeby uchronić się przed ostrymi promieniami zachodzącego słońca i w ten sposób przerwał kontakt wzrokowy. Tylko na jego ustach wciąż kwitł ten zadowolony, dwuznaczny uśmiech, który jako jedyny dało się dostrzec pod głębokim cieniem rzucanym przez rondo.
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Pią 09 Kwi 2021, 22:56

             Boże. Mógłby się do niego przyzwyczaić. Do całkiem przyjemnego tembru głosu i niezrozumiałej troski podszytej ciekawością. Zwykle nie przywiązywał się do obcych i z trudem zawierał znajomości, choć to nie był jeszcze ten moment, w którym unikał ludzi. Sid miał w sobie coś takiego, że nawet jeśli Liam upominał się w duchu co chwilę, to i tak za moment mówił mu więcej niż pierwotnie zamierzał.
    Już raz mu się to zdarzyło.
               Już raz stracił czujność i w następstwie lawiny zdarzeń i prztyczków od losu znalazł się właśnie tutaj. Wędrując po rozpalonym asfalcie, modląc  się o byle cień i dźwięk silnika za plecami.
    I po co to?
    Czasem się zastanawiał, ale w tym momencie nie był w stanie nawet określić czy żałował swojej decyzji. Denerwował się na samego siebie, bo na zbyt wiele rzeczy pozostawał obojętny. Wszelkie wpadki po drodze  były tylko i wyłącznie jego winą. Mógł uniknąć pobicia i wszelkich problemów, ale odkąd opuścił Calgary jakoś nie potrafił realnie ocenić sytuacji. Działał pod wpływem szybko napływającej adrenaliny, zupełnie jakby na niczym mu nie zależało. Jakby wszelkie niebezpieczeństwo nie istniało – a nawet jeśli – nie miał przy tym niczego do stracenia. Dosłownie niczego. Łapał się na takich myślach co jakiś czas i wściekał na siebie, gdy przychodził kryzys.
    Właśnie dlatego wyruszył w tę podróż.
    Bo w momencie, gdy leki przestały działać jak powinny i nie miał siły ani chęci wyjść nawet do łazienki, nie mówiąc o ruszeniu się z łóżka, to była jedyna opcja. Musiał się zmusić do czegoś.
    Ale to było za wiele, by opowiadał to Sidowi, bo znali się ledwie od dwóch godzin, a mężczyzna mógł być seryjnym mordercą albo kanibalem. Zasadniczo jedno nie wykluczało drugiego, zauważył z rozbawieniem Liam, ale nie zdążył wybrać, która opcja była atrakcyjniejsza – zjedzenie czy porzucenie na pożywkę sępom. Dawno nie był u dentysty, nigdy nie miał niczego złamanego, więc identyfikacja po kościach była słabą opcją.
               Z poważnych rozważań wyrwał go głos Sida i fakt, że jego heroiczna postawa, wyskoczenia na drogę przed samochodem widocznym na prostej drodze z odległości co najmniej mili, nie poszła na marne.
    Z szerokim uśmiechem, nie potrzebując większej zachęty, wskoczył na pakę razem ze swoim towarzyszem.
         — Tak działam na ludzi — wyszczerzył się Liam. Usiadł na jakichś deskach, lekko na skos naprzeciw Sida, ale odległość między nimi nie była wielka. Mimo to Wells nie zamierzał narzekać. Przy odrobinie szczęścia liczył na znalezienia noclegu, a nawet jeśli nie, to jakiejś zapomnianej stodoły. Nie miał nic przeciwko nocy spędzonej w stogu siana. — Przynoszę szczęście kosztem własnego — Puścił oczko do Sida. Jego pytane odrobinę zbiło go z tropu. Wyraźnie się zawahał zamierając z ręką z papierosem, po którego właśnie sięgnął, w połowie drogi do ust. Takiej propozycji zwyczajnie się nie spodziewał. Również nie przewidział tego, że jego usta otworzą się, a z gardła wydobędzie się coś, co brzmiało zupełnie jak „spoko”.
               Odpalił papierosa dając sobie tym samym odrobinę czasu. Nie przepadał za paleniem, ale go uspokajało i dawało zajęcie rękom, Na przykład w sytuacjach takich jak ta, gdy nie wiedział co z nimi począć.
    Samochód gwałtownie zahamował, by uniknąć jakieś przeszkody na drodze, Liam nie interesował się jakiej, bowiem wylądował z rękami na kolanach Sida i w ogóle zdecydowanie zbyt blisko niego. Mógł mu się wyraźniej przyjrzeć, temu uśmiechowi, który jeszcze nie do końca zdążył zniknąć.
         — Mhm, z tobą może nie groziłby  mi kolejny wpierdol — powiedział jakoś tak… Jakby nagle opuścił gardę. — A gdzie się kierujesz? Do Meksyku, na Dallas czy Arizonę? Myślałem o Las Vegas, skoro przynoszę szczęście, to to ma jakiś sens, nie? — Papieros przy hamowaniu gdzieś wypadł, ale nie skupiał się specjalnie na jego szukaniu. — Dobra. Póki idziemy w tym samym kierunku, możemy się bujać razem.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Nie 11 Kwi 2021, 17:35

    - To brzmi kurewsko ponuro - zauważył, nawet nie zająknąwszy się przy przekleństwie, choć w jakiś sposób do niego nie pasowało. - Nie chcę szczęścia czyimś kosztem. Zrobimy tak - ty przyniesiesz mi, ja tobie - wskazał kciukiem najpierw Liama, a potem siebie - i wtedy wszystko będzie grało. - Wydawał się zadowolony nawet jeśli cała ta dziwaczna deklaracja była tylko jakimś bełkotem bez pokrycia. Może chciał też podnieść swojego towarzysza na duchu, bo pomimo jego niefrasobliwości, Sidowi wydawało się, że w tych słowach była jakaś gorycz. Zresztą, serio, jeśli ktoś tak mówi, musi mieć podstawy. A Sidney był pierwszy do uświadamiania ludzi, że cokolwiek się w życiu pieprzyło, zawsze było jakieś wyjście i jakaś dobra strona. Wystarczyło się rozejrzeć.  
    W zasadzie sam nie spodziewał się, że zaproponuje mu wspólną wędrówkę. To był... eksperyment. Ciekawiła go bardziej reakcja na sugestywność tonu niż na samą propozycję. Niestety nie mógł z pełnym przekonaniem stwierdzić czego dotyczyło liamowej wahanie, ale przeżył już naprawdę dużo i miał styczność z wystarczającą ilością różnych ludzi żeby ufać swojej intuicji. To w sumie zabawne gdyby okazało się, że jego chwilowy towarzysz jest ciepły.
    Liam nie miał dużo czasu na podziwianie sugestywnego uśmiechu, bo razem z szarpnięciem, Sid przydzwonił tyłem głowy w kabinę i zaklął kolejny raz, zsuwając z głowy kapelusz żeby rozmasować sobie potylicę. Skrzywił się, więc nic dziwnego, że po uśmiechu nie było ani śladu.
    - W porządku? - zapytał, kiedy towarzysz właśnie się prostował. Widmo dotyku jego rąk, choć dotyk ten bez wątpienia był przypadkowy, długo zostało na jego kolanach. Przyjął ten fakt jako wynik swoich poprzednich myśli i tego, że od ponad roku z nikim nie spał, co w zestawieniu z próbą spojrzenia na Liama przez pryzmat swojej orientacji, wyostrzyło mu zmysły.
    - Zgubiłeś fajkę - zauważył, rozglądając się w jej poszukiwaniu. - Żeby te dechy nie poszły z dymem... - Dostrzegł zgubę niedaleko swojej nogi, akurat gdy ciemnowłosy podzielił się swoją decyzją. Właściwie nie spodziewał się odmowy, bo czy nie mówił mu jeszcze chwile temu, że nie ma celu?
    - Mam - obwieścił unosząc papierosa ustnikiem w jego stronę. - Bardziej w twoje okolice, Kanada, a dokładnie Vancouver, ale faktycznie chciałem zahaczyć o Vegas - odpowiedział, błyskając zębami w uśmiechu. - Nigdy nie byłem, dasz wiarę? Jakoś nie było mi po drodze. I zaraz, a nie mówiłeś, że obojętnie ci gdzie będziesz szedł? - Zmrużył oczy, a uśmiech przybrał zaczepny wyraz. - Więc co mi teraz wyskakujesz z "póki idziemy w tym samym kierunku", hm? - Uniósł brwi i nasadził sobie kapelusz na głowę.
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Nie 11 Kwi 2021, 20:59

         Dobra. Był ponury. Ale nie zawsze tak było. Od dłuższego czasu pozostawał sam na sam ze swoimi myślami i dopiero spotkanie Sida odrobinę go z tego błędnego koła wyciągnęło. Liam nie pamiętał, kiedy ostatnio z kimś tak dobrze mu się rozmawiało, nawet jeśli było to pozornie błahe wymienianie się informacjami i niepozorne pogawędki. To było całkiem przyjemne, tak samo jak ciepły tembr głosu mężczyzny.
         Spojrzał krótko na jego kolana, na których chwilę wcześniej wylądował, ale szybko odwrócił wzrok. Nie trzeba mu było żadnych dziwnych domysłów i posądzeń, nawet jeśli miałyby się okazać prawdziwe. Nie był niewinnym, zagubionym chłopcem, nieświadomym swojej seksualności i orientacji, ale to nie był ani czas ani miejsce na kuszące spojrzenia, znaczące uśmieszki czy zbyt długie leżenie na kimś.
      — Miałem lekkie lądowanie — odpowiedział. — A twoja głowa? Nieźle walnąłeś, będziesz miał guza — dodał odrobinę zatroskany i pozwolił, by Sid sam zanurkował za fajką. Wziął ją od niego, ale nie odpalił ponownie, gdy okazało się, że zdążyła zgasnąć.
      — Nieprawda! Nie łap mnie za słówka — burknął, chociaż jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech. — Widzisz, to tylko moje mgliste plany, a nie rzeczywiste zamiary. Więc Vegas spoko, ale już kierunek Kanady niekoniecznie. To miałem na myśli.
         Liam zamyślił się na moment. Nie, właściwie to nie miałby  nic przeciwko Kanadzie. Ostatecznie wszędzie były drogi, którymi mógł podążać, niekoniecznie planując tak od razu powrót do rodzinnego miasta. Ale póki co nie dotarli jeszcze do Post, być może rankiem okaże się, że jednak mają siebie dość i zmienią plany? I każdy pójdzie w swoją stronę?
         Ostatnim, na co Liam miał ochotę, było choćby płytkie przywiązywanie się do czyjegoś towarzystwa. Ludzie ciągle odchodzili i znikali i to nawet tacy, którzy mieli zawsze być. Więc czego spodziewać się po ledwie poznanym człowieku?
         Wells po raz kolejny przyłapał się na zerkaniu na szerokie ramiona mężczyzny i zaklął w duchu. Sid był specyficzny, nawet jeśli chciał, nie potrafił go zignorować i co gorsze, miał świadomość tego, że dawał się prowokować. To były tylko niewinne przekomarzanki nieznajomych, ale Liam był podatny na takie rzeczy.
      — Żyjecie? — Kierowca wychylił się na moment z kabiny. — Za kilkanaście minut będziemy w Post. — Poinformował ich. Liam uniósł kciuk w górę, by nie przekrzykiwać się z wiatrem i silnikiem, po czym na powrót przerzucił swą uwagę na Sida.
      — Śpimy pod gwiazdami, szukamy jakiejś dobrej duszy czy obrabujemy staruszkę, by wystarczyło nam na jakiś nędzny motel? — Zagaił. — Każda opcja jest interesująca, chyba że powiesz mi, że nie zamierzasz robić postoju, tylko idziemy dalej. Wtedy będę musiał przemyśleć kwestię towarzyszenia ci.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Nie 11 Kwi 2021, 22:29

    Gdyby Sid miał okazję skonfrontować się z Liamem na temat poglądu odnośnie rzucania dwuznacznych uśmiechów, zdecydowanie by go potępił. Odrobina flirtu jeszcze nikogo nie zabiła, a czas i miejsce zawsze był dobry, chyba że stało się nad trumną jakiegoś nieboszczka. Wtedy mogłoby być trochę niezręcznie, ale nawet i w takiej sytuacji zależało kim był dla ciebie wspomniany denat. Albo gdy szło się za rękę z wybrankiem czy tam wybranką serca. To też mogłoby być niefortunne i to według niego były prawdziwe powody żeby się wstrzymać. A ten w jakim się znaleźli, nieszczególnie się do nich zaliczał.
    Słysząc komentarz o miękkim lądowaniu, uśmiechnął się z zadowoleniem i zamruczał pod nosem "mhm". I tak, tym razem jego uśmiech można było w pełni zaliczyć do dwuznacznych. Przez chwilę zastanowił się, co powiedziałby Jerry gdyby go teraz zobaczył, w towarzystwie jakiegoś małolata na bank uciekającego przed przeszłością, któremu powiedział, że przynosi mu szczęście. Pewnie rzuciłby coś o tym jak okropne miał teksty na podryw. Co zrobić? Wypadł z obiegu jakieś pięć lat temu, to szmat czasu. Trochę zardzewiał.
    - Będę żył - odparł, wcale nie zamierzając się nad sobą rozczulać. Jeśli chodziło o okazywanie słabości, szczególnie dotyczących ciała, zawsze szedł w zaparte choćby miał przytrzymywać wypływające flaki pokiereszowaną ręką. I nie było w tym porównaniu ani krzty przesady. Miło jednak było usłyszeć w czyimś głosie nutę troski. Odwykł od tego.
    - Niech ci będzie - droczył się dalej, wyraźnie pokazując, że jak dla niego Liam coś kręci. - Więc wstępnie do Vegas - zarządził, ale prawda była taka, że do Vegas mieli bardzo długą drogę i mało prawdopodobne było, żeby do tego czasu nadal ze sobą podróżowali. Chociaż kto wie? Niczego nie wykluczał. On nie bał się przywiązywania do ludzi, zwyczajnie tego nie robił. Nie zdarzało mu się od bardzo dawna. Czasem trafiał na wyjątki, owszem, Jerry się do nich zaliczał. Zwykle jednak był samotnym wilkiem. Tak nauczył się za młodu i tak przez długi czas było prościej. Zresztą, raz przywiązał się porządniej i co z tego miał?
    Za którymś razem podłapał zaciekawione spojrzenie Liama, co tylko bardziej utwierdziło go w podejrzeniach. Posłał mu wtedy krzywy, nieco zaczepny uśmiech z pogranicza łagodnego zainteresowania. Nie skomentował, ale dał znać, że zauważył. Niestety, a może stety, zależy z której strony spojrzeć, ich nieme porozumienie przerwał krzyk kierowcy.
    - Żyjemy, dzięki! - odkrzyknął, na moment odchylając głowę żeby być lepiej słyszalnym, ale po chwili wrócił spojrzeniem do towarzysza. Parsknął na to o staruszce.
    - Jeszcze nie musimy nikogo okradać, stać mnie na motel. Prawda, nie na każdym postoju, dlatego mam namiot. - Niedbałym gestem wskazał wypchany plecak. - Spanie pod gwiazdami wchodzi w grę następnej nocy. Dzisiaj chcę wziąć prysznic i wyspać się na czymś miękkim. - Westchnął i przeciągnął się, już wyobrażając sobie strugi letniej wody na ciele. Dopiero w takiej podróży jak ta, docenia się luksus wanny czy prysznica.
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Pon 12 Kwi 2021, 22:07

         Nie przypuszczał, że tak łatwo się rozluźni przy Sidzie, a jednak z każdą chwilą czuł się bardziej śmiały. I już nawet nie złościł się na staruszka, który praktycznie za niego zadecydował o przebiegu dalszej podróży w towarzystwie. Chyba obu im to wychodziło na dobre, a jeśli nie, to Sid się dobrze kamuflował. No chyba że był seryjnym mordercą i tylko czekał na dogodną okazję, by dorzucić Liama do listy swoich ofiar.
         Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że spojrzenie mężczyzny oraz jego uśmiech odrobinę wykraczają poza ramy zwykłego zainteresowania, ale nie był aż tak subtelny, by potrafić określić na czym to polegało. W każdym razie pod jego wpływem zaczął się zastanawiać czy jego włosy nie są w zbyt wielkim nieładzie, czy nie ma zbyt opuchniętej twarzy i czy nie jest zbyt brudny i spocony. Gdy Sid na chwilę się obrócił, przeczesał włosy palcami i przetarł twarz przedramieniem.
         O tak. Prysznic by i jemu się przydał, zamiast szybkiego i pobieżnego mycia na stacji benzynowej. Sam miał trochę oszczędności, których nie schował do skradzionego portfela. Trzymanie kasy w bucie nie było aż taki kiepskim pomysłem, jak mu się wydawało, gdy usłyszał o tym pomyśle.
      — O Boże — westchnął — Marzę o prysznicu i miękkim łóżku. Jak się walnę na materac, to słowo daję, prześpię dwie doby, więc będziesz musiał mnie siłą z niego ściągać, jeśli będziesz dalej liczył na moje towarzystwo — zaśmiał się i oparł o stertę desek spoglądając na Sida ukradkiem. Ile ten facet miał lat? Wydawał się nieco starszy, ale Liam nie potrafił określić dokładnie o ile. To nie było na tyle istotne, by zadawać pytania, ale pozostało w kręgu jego zainteresowania.
         Do końca podróży nie zamienili już ze sobą zbyt wielu słów. Upał i zmęczenie dawały się mocno we znaki, a widmo noclegu jak przystało na człowieka jeszcze bardziej odbierało siły.
         Chyba przysnął na te parę minut, bo na donośne „jesteśmy na miejscu” prawie podskoczył z miejsca i zachowywał się przez moment jakby nie rozumiał gdzie i z kim jest. Szybko jednak się otrząsnął i zeskoczył z paki o swoim bagażu pamiętając tylko dlatego, że zauważył, że Sid zabrał swój. Z każdą chwilą coraz bardziej odczuwał zmęczenie. I głód.

         Wieczór nie był wiele chłodniejszy, ale i tak przynosił ulgę, przede wszystkim bez palącego słońca. Liam rozglądnął się z zaciekawieniem szukając czegoś, co mogłoby posłużyć za nocleg. Wedle słów kierowcy, który na odchodne wskazał im kierunek, nie było to daleko. Zrównał krok z Sidem, bo został nieco z tyłu.
      — To jakiś zajazd i noclegownia głównie dla kierowców, którzy są w trasie, a nie miejscówka dla turystów — mruknął widząc w oddali jakiś długi, niski budynek. Być może w centrum znaleźliby coś atrakcyjniej się prezentującego, ale Liam nie miał większych wymagań. Byle mógł się wykąpać, zjeść i przespać. Lista wymagań zwiększyła się nieco, gdy usłyszeli, że pozostał tylko jeden pokój, zaś inny, najbliższy hotel znajdował się kilka kilometrów dalej. I bynajmniej nie w cenie, którą oferował ten.
      — Co ty na to? — Liam spojrzał na Sida pytająco. Sam nie miał nic przeciwko, mógł spać nawet na podłodze, to wciąż była lepsza perspektywa od leżenia na kamieniach i bycia obłażonym przez nocne robactwo.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Wto 13 Kwi 2021, 14:16

    - O ile sam zwlekę się z łóżka - roześmiał się. Też był zmęczony. Może nie było tego po nim widać tak bardzo, jak po Liamie, ale poprzednią noc spędził w namiocie, a dzisiejszy dzień nie obfitował w zbyt częste podwózki. Nogi powoli zaczynały odzywać się bólem, podobnie jak napięte mięśnie ramion i pleców.
    Nie zagadywał swojego towarzysza, pozwolił i sobie i jemu na chwilę relaksu w ostatnich promieniach słońca. Od czasu do czasu spoglądał na niego, posyłając mu ciepły uśmiech. W ciszy, mógł bardziej skupić się na obserwacji i dostrzec więcej drobiazgów w jego wyglądzie, na które wcześniej nie zwrócił uwagi. Dzieciak był zmęczony, owszem, ale cienie pod oczami nie odbierały im głębokiej, zielonej barwy; a nieco opuszczone kąciki spieczonych ust, wcale nie sprawiały, że wargi były mniej pełne. Liam był przystojny, bez wątpienia, choć racjonalnie w ogóle nie w jego typie. Gdyby nie okoliczności nie zwróciłby na niego uwagi. A teraz odnajdywał coraz więcej szczegółów, które mu się podobały. Boże, chyba za długo był sam.
    Gdy Liam odpłynął, oparty o stos desek, Sid przyglądał się jego twarzy wygładzonej snem. Zabawne, śpiący ludzie zawsze wydawali mu się młodsi, spokojniejsi, piękniejsi. Śpiący...
    Zmarszczył brwi i odwrócił wzrok czując jak nagle potężna gula strachu i żalu ściska mu krtań. Pewnych traum niestety nie wygłuszał nawet upływ czasu.

    Podziękował dwójce Teksańczyków, kiedy wysadzili ich w Post. Miasteczko też nie różniło się od tego, w których już bywał. Przepływali przez nie głównie przejezdni, szybko znikając w pogoni za swoimi sprawami. On też miał taki zamiar, kiedy skierował kroki ku wskazanemu przez kierowcę motelowi.
    - A co, masz chęć na noc w kurorcie? - Komentarz Liama go rozbawił. Jasne, że to jakiś zajazd dla kierowców, czego można było się spodziewać po podobnym miejscu? - Nie wiem czy mnie stać na takie luksusy - dorzucił, wciąż się z niego podśmiechując. - Poza tym, nie chce mi się iść dalej. To miejsce będzie ok.
    Nie wymagał od motelu wiele, zresztą szybko okazało się, że nawet nie może, bo mieli jedną opcję.
    - Bierzemy - powiedział znudzonemu, bardzo młodemu recepcjoniście, który powiadomił ich o wąskich możliwościach wyboru, a on bez słowa dopełnił formalności i wydał im klucz z numerem siedem. Ucieszony Sid podniósł go na wysokość oczu po czym bezgłośnie powiedział do Liama "szczęście", rozbawiony zbiegiem okoliczności.
    - Musicie wymeldować się przed dziesiątą. Jak chcecie coś zjeść, za rogiem jest Steven's, otwarte od szóstej do pierwszej.
    - Macie tu pralnię? - zapytał Sid, chowając klucz do kieszeni.
    - Tak, korytarzem w lewo. Można wejść też od tyłu. - Recepcjonista wskazał gdzieś w bok, w ogóle nie przywiązując wagi czy dobrze określił kierunek i skupił wzrok na smartfonie.
    - Dzięki.
    Wychodząc w gorące, wieczorne powietrze, Sid zastanawiał się co taki młody facet, robił pracując jako recepcjonista zamiast chociażby kończyć szkołę? Los rzucał ludzi w dziwne miejsca. Niektórzy lądowali na recepcji w podrzędnym motelu, a inni na drodze w nieznane. Tak chyba po prostu działało życie, ale i tak nie mógł powstrzymać się przed rozważaniem ludzkich wyborów. Ten nawyk też został mu z dawnych czasów.
    - Ciekawe czy to dzieciak właścicieli - rzucił do Liama niezobowiązująco, przemierzając typowy dla takich miejsc krużganek, którego strop podtrzymywały drewniane, obłażące z białej farby filary. Każde takie miejsce było do siebie podobne. Sid odwiedził ich w swoim życiu naprawdę wiele, ale za każdym razem czuł się w nich obco, szczególnie gdy witał do nich sam. Dzisiaj było mu jakby odrobinę lżej.
    - Jest nasze królestwo - obwieścił pompatycznie, otwierając drzwi, ukazując proste, ale schludne wnętrze pokoju utrzymanego w beżach i brązach. Żadne to królestwo, ale spełniało swoje zadanie i w obliczu spania w namiocie było luksusem. No i nie śmierdziało stęchlizną, a to już duży plus. Zdarzyło mu się spać w miejscach gdzie ściany pożerał grzyb, a pościel wyglądała na niepraną, także doceniał to, co mu się dziś trafiło.
    Zsunął plecak na ziemię obok sporego, dwuosobowego łóżka i rozmasował sobie ramię. Noszenie przez cały dzień nawet lekkiego ciężaru dałoby się we znaki każdemu, nawet jeśli miał zajebistą kondycję.
    - To co? Skoczymy pod prysznic, wetkniemy brudne ciuchy do pralki i pójdziemy coś zjeść? - zaproponował, a potem podniósł prześcieradło w nogach łóżka żeby zobaczyć czy dałoby się je rozsunąć, ale niestety - rama była w jednym kawałku.
    - Miałem nadzieję, że da się rozstawić, często tak jest - mruknął, prostując się i masując sobie kark. - Ale jest wystarczająco duże żebyśmy nie musieli się przytulać. - Parsknął, choć podobna rewelacja wcale by mu nie przeszkadzała. - No chyba, że się wstydzisz czy coś, to zawsze masz do dyspozycji sporo podłogi. - Nie był aż takim altruistą żeby odstępować łóżko obcemu kolesiowi, któremu zresztą zafundował noc w motelu.
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Pią 16 Kwi 2021, 21:03

         Dawniej pewnie czułby się skrępowany faktem, że ktoś za niego płacił, ale obecnie nie robiło to na nim większego wrażenia. Sid fortuny nie zostawił, a Liam bez trudu mógł spłacić ten mały dług postawieniem kolejki albo czegoś porządnego do zjedzenia.
         To zabawne jak bardzo człowiek mógł się zmienić na przestrzeni ledwie paru miesięcy. Wells czasem zastanawiał się, czy zamiłowanie do tułaczki tkwiło w nim od zawsze, czy zostało nabyte pod wpływem silnych przeżyć. Jakkolwiek by nie było, odpowiadało mu takie życie. Odkąd pamiętał, czuł się nie na miejscu. Nigdy nigdzie nie pasował. Nawet mając partnerów, przeżywając swoje miłości, wzloty i upadki, wciąż czuł ten dziwny rodzaj niedopasowania. Śmiał się i bawił, był szczęśliwy. Ale zawsze był jak klocek wciśnięty w miejsce, do którego nie pasował.
         Odkąd wyruszył w drogę, mimo nawarstwiających się trudności, czuł się dużo lepiej. Lżej. Dotychczasowe problemy przestawały mieć znaczenie, gdy uczucie głodu dominowało wszelkie myśli. Wszystko bolało może nawet nie mniej, ale inaczej. Jakoś tak bardziej znośnie.
         Z lekkim oporem wszedł do pokoju, który wedle jego rozeznania prezentował się naprawdę nieźle. I nie miał nic przeciwko dzieleniu go z Sidem, ale jednak…
    Skoczymy pod prysznic zabrzmiało tak, że spojrzał na mężczyznę lekko spłoszony, ale bardzo szybko przywołał się do porządku. Słońce chyba jednak zbyt mocno mu przygrzało, że szukał podtekstów z zupełnie niewinnych słowach. Również na wieść o spaniu razem na jednym łóżku postarał się nic po sobie nie pokazać.
      — Brzmi jak plan. Umieram z głodu — Nie zamierzał też czekać na pozwolenie. Zrzucił buty i koszulkę. — I nie myśl, że dam się zepchnąć na ziemię, śpię po prawej — błysnął zębami odpinając pasek i spodnie. Ściągnął je już jednak za drzwiami łazienki, na bezczelnego wciskając się w kolejkę przed Sida. — Postawię ci za to piwo! — Krzyknął odkręcając wodę.

         Wyszedł dziesięć minut później pachnąc jakimś tanim mydłem, w które była zaopatrzona łazienka, ale czysty i odświeżony. Gorący prysznic pomógł mu się rozluźnić. Zmęczenie odeszło na dalszy plan zastąpione ekscytacją nowym miejscem i ciekawością.
      — Pójdę zanieść rzeczy do pralni i rozejrzę się trochę w międzyczasie — zaoferował się trochę w zadośćuczynieniu, że pierwszy zaliczył prysznic. Nie wywoływało to w nim jednak jakiegoś większego poczucia winy.
    Zostawszy sam wciągnął na siebie czyste dżinsy, zgarnął trochę drobniaków oraz ubrania ich obu i skierował się w kierunku pralni. Znalazł ją sam, nie posiłkując się wskazówkami młodzieńca, który wskazał im drogę podczas wydawania kluczy. Gdyby sugerował się jego słowami, zajęłoby mu to zapewne trzy razy więcej czasu.
         Wracając wstąpił do jakiegoś malutkiego sklepiku, w którym nie było nic ponad w miarę przyzwoicie schłodzone piwo, fajki i nie wiedzieć czemu ogromny wybór żarówek. I baterii.
    Biorąc dwie butelki za grosze za obietnicę zwrócenia szkła, uzyskał potwierdzenie dotyczące knajpki, w której mogli zjeść coś na ciepło.
         To chyba był najlepszy z dni, odkąd wyruszył z Calgary.
         Z tą myślą wrócił do pokoju, postawił piwo na stole i czekając na Sida, nawet nie wiedział, kiedy przysnął przy niewielkim, jednoosobowym stoliku.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Nie 18 Kwi 2021, 00:35

    Sid nie miał nic na myśli mówiąc skoczymy. Naturalnie nic ponad oczywiste przesłanie. Nawet do głowy mu nie przyszło, że mógłby zostać dwuznacznie odebrany, choć nieco zaskoczone spojrzenie jakim Liam obdarzył go tuż po tym stwierdzeniu, samo nasunęło mu aluzje. No cóż, nie zamierzał się z tego w żaden sposób tłumaczyć. Zresztą, nowy towarzysz okazał się bardziej śmiały niż podpowiadało jego chwilowe zmieszanie.
    Sidney wyszczerzył się w odpowiedzi na jego zuchwałość. Był prawie pewien, że w żaden sposób nie okazał mu zainteresowania, gdy bezceremonialnie ściągnął z siebie koszulkę. Bo starał się nie gapić bardziej niż było to wskazane, ale i tak przesunął spojrzeniem po smukłym ciele. Ostatnio za rzadko widywał na żywo półnagich facetów żeby sobie teraz odmówić.
    - I burgera! - dorzucił, zanim za drzwiami rozbrzmiał szum wody, choć wcale nie zależało mu, by młody jakoś się odwdzięczał.
    Usiadł ciężko na brzegu łóżka i zaczął rozwiązywać buty. Uśmiech powoli schodził mu z ust, zastąpiony zmęczeniem, a potem ulgą gdy postawił stopy na ciemnoszarej wykładzinie. Westchnął ukontentowany i niewiele myśląc legł do tyłu, rozkładając ręce. Odpoczywał, bezmyślnie wpatrując się w sufit, dopóki szum w łazience nie ucichł. Wtedy przywitał Liama niemrawym uniesieniem dłoni i podniósł się z głębokim westchnieniem człowieka, który nie chce, ale musi.
    - Ok, dzięki - powiedział, w duchu trochę dziwiąc się, że młody zadeklarował się z tym praniem. Trochę dziwnie było oddawać obcemu kolesiowi swoje noszone gacie, ale z drugiej strony... pranie - normalna rzecz. Czego tu się wstydzić? Wygrzebał więc z plecaka torbę z brudnymi rzeczami i przygotował sobie świeże ciuchy na później.
    - Poczekaj chwilę, dam ci też to, co mam na sobie. - Nie zamierzał przepuścić okazji do zrobienia porządków. I tak robił to tylko raz na jakiś czas.
    Bez wahania ściągnął z siebie koszulkę odsłaniając ładnie wyrzeźbione ciało. Jedyną wyraźną skazą na nim była brzydka, rozległa blizna na brzuchu, ale Sid wydawał się w ogóle nie przejmować tym jak wygląda. Przeszedł do łazienki w samych gaciach, tam obwiązał się czystym ręcznikiem w pasie i ściągnął bieliznę, upychając ją do torby, którą potem wręczył Liamowi.
    - Dzięki - rzucił raz jeszcze i zabierając ze sobą naręcze ubrań oraz, co najważniejsze, portfel, schował się w łazience. Nowy kolega może i wydawał się sympatyczny, ale cholera wie czy nie był jakimś ćpunem, który oskubie go, gdy tylko dostanie okazję? Wolał nie ryzykować.

    Prysznic był jak zbawienie. Ciepła woda zmyła trudny podróży, niestety przy okazji mocno go rozleniwiając. Nawet głód przestał być tak dokuczliwy, a miękkie łóżko kusiło coraz bardziej. Poważnie rozważał olanie kolacji, ale kiedy stanął w progu łazienki i zobaczył Liama drzemiącego w towarzystwie dwóch, zroszonych butelek piwa, bardzo wyraźnie poczuł pragnienie. No nic, z tym nie zamierzał dyskutować.
    - Nie śpij, bo cię okradną. - Pociągnął kolegę za kosmyki na karku, wciąż lekko wilgotne po prysznicu. Gdy facet podniósł wzrok, Sid posłał mu ciepły uśmiech i machnięciem głowy wskazał drzwi wejściowe. - Piwo możemy zostawić sobie na dobry sen, a teraz chodź, ja też umieram z głodu.

    Lokal faktycznie był tuż za rogiem i przypominał dokładnie wszystkie przydrożne bary, które Sid widywał już nie raz i nie dziesięć. Ten sam mdły wystrój oraz podobny zapach starego tłuszczu, chociaż tutaj przynajmniej obsługa nie była bardzo znudzona. Jedna z kelnerek posłała im nawet promienny uśmiech, witając ich zza szerokiej lady. Była też całkiem młoda i ładnie prezentowała się w schludnym, czarnym fartuszku z logiem baru. Miła odmiana od ostatniej zgryźliwej babki, która oblała go kawą rzekomo "przez przypadek".
    Zajęli miejsce przy oknie, na popękanych, pseudo skórzanych kanapach rozdzielonych wytartym blatem stolika. Zbliżała się dwudziesta pierwsza, niebo zaczęło robić się szare, ale miejsce nie narzekało na duży ruch; było bardzo spokojne, co potęgował senny jazz lecący z głośników. Sid widział ledwie kilku klientów, prawdopodobnie kierowców na długich trasach, którzy zatrzymali się na postój.
    - Cześć, chłopcy. Co podać? - Kelnerka, która wcześniej się z nimi witała, teraz stanęła przy nich.
    Sid nawet nie przysunął sobie tekturki robiącej za menu, leżącej na środku blatu. Takie miejsca zawsze oferowały to samo. Zamówił więc colę i podwójnego burgera z frytkami, a gdy Liam również się określił i kelnerka odeszła, rudy spojrzał na niego ponad stolikiem.
    - No to? Mówiłeś, że opowiesz mi więcej jak dotrzemy do Post i jeszcze się spotkamy. A już w ogóle nie chcę nic mówić, ale dzielenie ze sobą materaca do czegoś obliguje. Nie idę do łóżka z nieznajomymi. - Mrugnął zaczepnie, rozpierając się na kanapie w nonszalanckiej pozie. - Więc śmiało, opowiadaj - zachęcił go, choć wcale nie zależało mu żeby ciągnąc go za język. Równie dobrze mogli pogadać o pogodzie, ale co tu dużo mówić, wspomniany temat był zwyczajnie ciekawszy.
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Nie 18 Kwi 2021, 23:11

         Niemalże z urazą spojrzał na powód swojej pobudki. Pozycja nie była może zbyt wygodna, ale sen wpływał kojąco na organizm. Liam przez krótka chwilę z dużym trudem przedzierał się przez resztki snu próbując przestawić się na jawę. Ziewnął przeciągle bez skrępowania i przeciągnął się leniwie. Sid całkiem przyzwoicie i wręcz zachęcająco prezentował się po prysznicu, toteż Wells przyglądał mu się przez dłuższą chwilę nieco bezczelnie, zanim zorientował się, że to dosyć niegrzeczne. Ale w końcu mieli spędzić noc w jednym łóżku, czy cokolwiek mogło to przebić?
         Ta myśl go rozbawiła skutecznie przywracając do rzeczywistości. Podniósł się z miejsca bez żalu przystając nawet nie tyle na propozycję, co na stwierdzenie. Podporządkował się mu bez problemu, tym bardziej, że jego własne kiszki wygrywały dość głośnego marsza.

         Burger był okej. Wciąż smakował lepiej niż suche bułki czy podgrzewane na prowizorycznym ogniu puszki z tanim żarciem albo zupy w proszku. Zamówił to samo co Sid, właściwie nie mając zbyt wielkiego wyboru, jeśli zamierzał sobie pojeść.
      — No weź — Prychnął Liam opierając łokcie na stoliku i podgryzając frytki, gdy zaspokoił pierwszy głód i poczęło go na powrót rozkładać rozleniwienie. — Nie mów, że jesteś taki święty. — Puścił rudemu oczko, by nawet jeśli ten źle go zrozumie, potraktował jego słowa jako żart — Czasem właśnie cała zabawa polega na tym, że się nie wie z kim się idzie do łóżka. O ile nie kończy się alimentami. — Roześmiał się. — W gruncie rzeczy mój najdłuższy związek zaczął się od pójścia do łóżka z nieznajomym… z nieznajomą. Kurde… Gdybym wiedział, że ta droga pójdzie nam jak z płatka, to trochę bym wydłużył okres karencji w temacie zwierzeń. Chciałem zgrywać tajemniczego nieznajomego i proszę. Sam się podłożyłem — westchnął.
         Przez chwilę jedli w ciszy.
         Liam miał dziwne wrażenie, że Sid patrzył na niego uważniej, niż na to zasługiwał, ale ciężko było określić powód. Oczywiście, mogła go trawić zwyczajna ciekawość czy choćby podejrzliwość czy nie miał do czynienia ze zwykłą kurewką, ćpunem czy złodziejem, ale Wells był niemal pewien, że to nie o to chodziło. Gdyby Sid miał jakieś wątpliwości co do niego (przynajmniej takie podstawowe) to nie zgodziłby się na wspólny pokój. Bo Liam na przykład miał ku temu wszystkiemu pewne opory, trochę obawiał się utraty którejś kończyny, albo opcjonalnie życia podczas drzemki.
    Co nie przeszkadzało mu zasnąć podczas gdy ten brał prysznic.
    Boże.
    Tracił czujność. I dawał się ponieść wyobraźni.
      — No doooobra no. — Zaczął, gdy po burgerze pozostało mgliste wspomnienie i wybrudzony keczupem papierek, który zwinął w kulkę i rzucił na tackę. — Masz jakąś ankietę, czy mam lecieć po kolei? — spytał pragnąc trochę odwlec tę chwilę w czasie. Nie był zbyt dobry w opowiadaniu o sobie ani swoim życiu, tym bardziej, że nie uważał, by którekolwiek było wystarczająco ciekawe. — Zrobiłem kilka głupich rzeczy w ostatnim czasie. I miałem wrażenie, że jeśli dłużej zostanę w domu, to oszaleję. Łaziłem z pokoju do pokoju z jednoczesnym poczuciem, że żaden krok nie ma znaczenia. Więc zaprosiłem kumpli, zrobiliśmy imprezę, na której się upiłem i postanowiłem zwiedzić Amerykę. Jak na mój ówczesny stan, dziwne, że nie przeszarżowałem na Europę albo dalej. Najwyraźniej jednak nawet w chwili upojenia mój umysł potrafi ogarnąć możliwości. Albo zwyczajnie wszelkie inne miejsca wypadły mi z głowy.
         Liam wsadził sobie do ust kilka zimnych już frytek, które mimo to wciąż smakowały całkiem przyzwoicie. Zamyślił się na chwilę.
      — Myślę… miałem dość płynięcia z prądem i obijania się o wszystko, co przyniósł los. To była chyba jakaś forma buntu, nawet jeśli mało przemyślana. Miałem jednego faceta od liceum — wyrzucił z siebie pilnując, by nie zrobić przy tym żadnej dziwnej miny ani nie spoglądać na Sida zbyt intensywnie. Nie zamierzał się nigdy ukrywać, ale rozumiał, że dla niektórych mogło to stanowić problem. — Więc jak zostałem sam z dnia na dzień, to nie bardzo wiedziałem co ze sobą zrobić. Znaczy wiedziałem — Zaciął się na moment. — Ale nie wszystko szło zgodnie z planem.
         Sid praktycznie mu nie przerywał, więc wyrzucał z siebie nieco więcej niż planował. Szło mu zdecydowanie łatwiej niż przewidywał, co nie do końca odbywało się po jego myśli.
    Mężczyzna budził zaufanie, ale Ted Bundy także uchodził za godnego zaufania faceta z sąsiedztwa.
      — W każdym razie, ja naprawdę mogę spać na ziemi albo w fotelu, jeśli masz jakieś opory — To był mało subtelny sposób na wybadanie gruntu, ale Liam nigdy nie był dobry w tego typu rzeczy. Zresztą, nie miał ku temu zbyt wielu okazji, przynajmniej póki nie ruszył w tę swoją podróż. — Bo też zamierzam wyciągnąć z ciebie to i owo, nie ma tak, że tylko ja jestem ciągnięty za język.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Pon 19 Kwi 2021, 14:01

    Czy Sid był święty? Absolutnie, ale od wielu lat nie chodził do łóżka z obcymi ludźmi. W końcu tkwił w stałym związku. Kiedyś natomiast... kiedyś było inaczej. Wtedy nie tylko daleko było mu do świętości, ale zdecydowanie też bliżej piekła. Na szczęście przez ostatnie siedem lat niemal uciekł od przeszłości, choć powrót do niej były pewnie bardzo łatwy, gdyby tylko chciał. Darował sobie jednak komentarz odnośnie swojej rzekomej świętości, jedynie kręcąc głową w rozbawieniu i zapychając sobie usta frytkami.
    - Albo złapaniem jakiegoś syfa - dopowiedział tylko do tekstu o alimentach. W jego przypadku bardziej prawdopodobna była druga opcja i podejrzewał, że jednak w przypadku Liama również, co zresztą sam ciemnowłosy niejako potwierdził, plącząc się w zeznaniach odnośnie "nieznajomego". Sid parsknął wtedy i była w tym odrobina pobłażliwości, która mogła podpowiedzieć, że on już swoje wiedział i Liam niepotrzebnie jakkolwiek próbuje się jeszcze zasłaniać.
    - Jeśli cię to pocieszy, to nadal jesteś tajemniczym nieznajomym i pewnie będziesz nim jeszcze przez jakiś czas. - W końcu nie dało się poznać człowieka jedynie po tym, co o sobie mówił. Trzeba było z nim trochę pobyć, poobserwować go, zweryfikować informacje w spontaniczności. Wtedy można było wyrobić sobie własną opinię i jakiś stopień przywiązania. A że Sid niekoniecznie chciał się do kogokolwiek przywiązywać, to może nawet lepiej by było, gdyby za bardzo nie wczuwał się w sytuację swojego nowego kolegi. Co nie zmieniało faktu, że mógł poznać powód jego podróży, bo czemu nie? To jeszcze do niczego nie zobowiązywało.
    Wciął burgera ze smakiem, choć nie był to najlepszy burger na świecie. Głód i zmęczenie sprawiały jednak, że nawet przeciętne żarcie smakowało jak kuchnia z wykwintnej restauracji. Nie pośpieszał też swojego kompana. Zresztą rozmowa zeszła na dalszy plan w obliczu możliwości zapchania pustego żołądka. Nawet nie miał zamiaru wracać do tematu, wcale nie mając za złe młodemu, że nie chciał się zwierzać, ale wtedy ten sam do niego powrócił.
    - Nie mam, ale możesz zacząć od początku. To zawsze dobry start opowieści. - Uśmiechnął się ciepło, obejmując dłońmi chłodny kubek coli. I ponownie, ani trochę go nie pośpieszał. Przyglądał się mu, faktycznie, z wyraźnym zainteresowaniem ale i łagodnością, bez słów zapewniając mu komfort. Sid był dobrym słuchaczem. Potrafił sprawić, że ludzie się przed nim otwierali, choć nie korzystał z tej umiejętności zbyt często. Najwięcej gdy pracował w zawodzie, gdzie rozmowa była dla ludzi często kluczowa w powrocie do normalności. Potem już mniej, a od ponad roku za rzadko w ogóle przebywał wśród ludzi, żeby używać swoich wrodzonych społecznych talentów.
    To, co usłyszał, nie było ani zaskakujące ani konkretne. Młody ślizgał się po informacjach, więc i tak wyszło na to, że Sid niczego się nie dowiedział. No, może prócz jednej rzeczy, którą już podejrzewał, ale i wtedy nawet brew mu nie drgnęła. Choć musiał przyznać, że nie spodziewał się tego wyznania tak po prostu wciśniętego w wypowiedź. W ogóle się go nie spodziewał. Bo jeśli młody bał się, że przez to wyląduje na dywanie zamiast w miękkim łóżku, mógł nic nie mówić, prawda? Czyżby więc był aż tak uczciwy, żeby tego nie zatajać? Jeśli tak, Sid współczuł mu naiwności. Tym bardziej, że przecież Liam nie miał wobec niego żadnych zobowiązań. Nawet się nie znali. I równie dobrze mógłby za to wyznanie oberwać.
    Chyba, że chodziło o wybadanie gruntu.
    Ta myśl wydawała mu się mało prawdopodobna, ale gdyby okazała się prawdą...
    - Daj spokój, nie mam nic przeciwko - zapewnił, wciąż z ciepłym uśmiechem, pokazując że ta informacja nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, tym bardziej złego. - Nigdy nie zrozumiem dlaczego ludzie robią tyle szumu o dzielenie łóżka. Jakby nie można było tego robić bez erotycznego kontekstu. - Wzruszył ramieniem i upił łyk coli. Trochę kłamał, bo doskonale wiedział jak działała łóżkowa aura, szczególnie jak się na kogoś leciało, ale chciał go uspokoić. I trochę przystopować kawalkadę myśli jaka ruszyła w jego głowie, kiedy mimowolnie wyobraził sobie Liama wyciągniętego w świeżej pościeli, kompletnie nagiego, chętnego i podnieconego. Tak, bez problemu mógł przywołać sobie taki obraz, a to znaczyło, że tamtym wyznaniem młody opuścił mu najważniejszą blokadę. Co w zestawieniu z tym, że w jakiś sposób mu się podobał, niebezpiecznie zbliżało go do opuszczenia kolejnych. A wiedział, że nie powinien sobie na to pozwalać.
    Kiedy Liam obwieścił chęć poznania, Sid odchylił się na oparcie i kiwnął głową. Nie miał nic przeciwko, choć podejrzewał, że młody jedynie się teraz zasłaniał, próbując odciągnąć uwagę od siebie. Rudy zamierzał dać mu ten komfort, również dla własnego dobra.  
    - Jasne, wal. Co cię ciekawi? - zapytał, palcami wystukując na kubku jakiś szybki rytm.
    Faust
    Faust
    Tempter

    Punkty : 1184
    Liczba postów : 244
    Wiek : 216

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Faust Sro 21 Kwi 2021, 22:57

         Zapewnienie Sida wprawiło Liama w całkiem dobry nastrój. Nawet jeśli nie do końca było prawdziwe, bo choć nie mówił o sobie nic konkretnego, to i tak miał wrażenie, że odkrył się  już bardziej niż powinien. Dlatego przyzwolenie na nazywanie się tajemniczym nieznajomym go całkiem rozbawiło. Mógł jeszcze trochę pobyć, zarówno tajemniczy, jak i nieznajomy i z tego względu nie próbował zbytnio szarżować z wyznaniami.
    Zresztą kilka tematów było całkiem bolesnych i wciąż zbyt świeżych, by był w stanie o nich opowiedzieć. Zresztą czy zainteresowałyby Sida?
         Tutaj Liam się wahał. Z jednej strony mężczyzna wydawał się godnym zaufania, skupionym słuchaczem i bacznym obserwatorem, z drugiej zaś, nie chciał wyjść przed nim na słabeusza. Dlatego przedstawiał swoje historie w taki sposób, jakby opowiadał o dziesiątych urodzinach. To były całkiem nieźle wyuczone kwestie, którymi nie zwodził innych, tylko głównie samego siebie. I, co gorsza, zaczynał w nie wierzyć. Uparcie wciskał w zakamarki umysłu koszmar ostatnich miesięcy, walkę o każdy dzień i powód, by się rano podnieść z łóżka. Jak powiedzieć obcemu człowiekowi, że uciekło się z domu przed swoim własnym życiem?
         Ponure myśli znalazły swoje odzwierciedlenie na twarzy Liama, który w końcu zdał sobie sprawę z faktu, iż jego zagapienie się na Sida mogło w końcu wydać się niegrzeczne. Posłał mu przepraszający uśmiech i wyraźnie speszył się, gdy mężczyzna wspomniał o erotycznym kontekście.
      — Przeciwko czemu? — spytał, nim zdążył ugryźć się w język, a kolejne słowa po prostu wyskoczyły z jego ust bez udziału woli — Przeciwko temu, że jestem gejem czy dzieleniu ze mną łóżka? — Roześmiał się krótko i przeczesał włosy — Ehm. No. Nie to miałem na myśli, tak naprawdę nawet mi przez głowę nie przeszły takie rzeczy — stwierdził udając speszenie. Przy tym jednak ani na chwilę nie spuścił oczu z Sida; no, może na moment, gdy spojrzenie prześliznęło się z jego oczu na wilgotne usta. Pewnie smakowały keczupem, tak samo jak jego własne, po których mimowolnie lekko przejechał językiem.
         Z trudem się powstrzymał, by w ramach otrząśnięcia się z tego typu nieprzyzwoitych myśli, nie potrząsnąć głową niczym w kreskówkach. Zresztą to raczej nie na wiele by się zdało. Skupił się więc na własnym, chłodnym już burgerze, co pozwoliło mu na chwilę przerwy i zastanowienia się nad odpowiedzią.
         Sid nie miał pojęcia, że skłaniał Liama do opuszczania własnej strefy komfortu; nigdy nie lubił o sobie mówić, zaś Kanadyjczycy, wręcz z tego słynęli, że nie byli zbyt ciekawscy i skupiali się głównie na własnym czubku nosa. Wells poczuł się lekko zbity z tropu, natychmiast do każdego pytania widząc kilkanaście kolejnych, czy nie wyjdzie na głupka, czy tak wypada, czy nie narusza czyjejś przestrzeni? Trochę żałował zostawionego w pokoju hotelowym piwa, być może pod jego wpływem język by mu się rozwiązał?
         Boże.
         To dlatego nie miał wielu znajomych.
    Bowiem znajomości wymagały interakcji i tego żmudnego poznawania się. A mimo to, mimo tego całego wewnętrznego „nie” Liama, brnął w to, bo podobało mu się w pewnym wymiarze. Fascynowało go. Tak naprawdę chłonął nie tylko każde słowo Sida, ale i jego gest, najmniejszą zmianę w mimice twarzy.
         …Cóż, chyba zbyt dużo poświęcał mężczyźnie, zbyt mało swojemu rozklekotanemu burgerowi na talerzu. Zebrał keczup palcem i oblizał go zastanawiając się przez chwilę czy jeśli pominie pytanie o bliznę, która przykuła jego uwagę parę godzin temu, to czy nadarzy się ponowna okazja do zapytania o nią?
      — W pytaniu jestem równie kiepski co w odpowiadaniu. Poza tym ciekawi mnie wszystko. A przede wszystkim, co ciebie pchnęło do takiej wyprawy. Co robiłeś wcześniej, czym się zajmujesz, jak żyjesz. Jestem nudnym człowiekiem, interesują mnie takie rzeczy — Uśmiechnął się.
    Sid przecież nie miał pojęcia, że Liam po raz pierwszy od bardzo dawna uśmiechał się tak często. Że w ogóle to robił.
      — Jak długo już podróżujesz i kiedy zamierzasz przestać?
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Owoc Pią 23 Kwi 2021, 12:01

    Nie umknął jego uwadze cień w spojrzeniu Liama, dlatego na jego przepraszający uśmiech, odpowiedział własnym, ciepłym i naturalnym. Widział jak na dłoni, że młody nie mówi mu wszystkiego, ale nie miał mu za złe. Nie musieli się sobie zwierzać, w końcu znali się raptem parę godzin i nie mieli wobec siebie żadnych, nawet wyimaginowanych zobowiązań. Owszem, czasem trafiało się na człowieka, z którym od pierwszych minut łapało się wspólny język i doświadczało iluzorycznego poczucia wieloletniej znajomości, a co za tym idzie, chętnie mówiło się o wszystkim, ale to rzadkie przypadki. Ten najwyraźniej do nich nie należał, choć Sid czuł się w towarzystwie Liama całkiem swobodnie, a wszelkie wymiany z nim zdań mógł uznać za przyjemne. I ciekawe. Coraz ciekawsze, biorąc pod uwagę sugestię w jego pytaniu... i spojrzeniu. Dawno nie widział tak wymownego pod swoim adresem.
    Sid zmrużył oczy, a na jego usta wypłynął leniwy uśmiech. Faktycznie nie sprecyzował, co towarzysz śmiało wykorzystał jako pole do flirtu, trochę go tym zaskakując.
    - Nie mam nic przeciwko obu tym rzeczom - skonkretyzował, wymawiając słowa wolniej, z większym naciskiem, studiując twarz Liama i jego fałszywe zakłopotanie. Krótki błysk wilgotnego języka pomiędzy pełnymi wargami przykuł jego uwagę na dłużej, ale Sid nie krył się z tym, że skupił na nim wzrok. Wręcz odwrotnie. Patrzył na ciemnowłosego pewnie, otwarcie, może nawet z odrobiną pobłażania, które można było odebrać jednoznacznie - rzucał mu wyzwanie.
    - Takie rzeczy? To znaczy jakie? - zapytał, powstrzymując rozbawienie. Mógł grać w tę grę. Dawno nie flirtował, już zapomniał jakie to zabawne. Chętnie nawet pociągnąłby to dalej, nawet pomimo wcześniejszych obaw. W końcu nie musieli zaraz kończyć ze sobą w łóżku... w tym erotycznym sensie, bo w łóżku i tak skończą. Cholera, przez te podchody pewnie zrobi się problematyczne, ale skłamałby mówiąc, że ani trochę go to nie rajcowało.
    Gdy Liam przekierował swoją uwagę na stygnącego burgera, Sid również odwrócił spojrzenie, przez chwilę patrząc w okno wychodzące na parking. Wziął kilka łyków coli w zamyśleniu przygryzając słomkę, ale drgnęły mu kąciki ust, gdy kątem oka zobaczył jak młody oblizuje palec. Bawił go nie sam gest Liama, a to, że w ogóle sam zwrócił na niego uwagę, wyobrażając sobie jak te usta obejmowałyby jego fiuta.
    - Nie bądź dla siebie taki surowy - zażartował w odpowiedzi i westchnął głęboko, jak człowiek który albo próbuje odpędzić od siebie jakieś rozważania, albo przygotowuje się do dłuższej pogadanki. W praktyce chodziło o obie te kwestie. Nawet poprawił się na siedzeniu, opierając przedramiona na blacie i pochylając się w stronę rozmówcy.
    - Pomyślmy... - Zapatrzył się w kubek, którym wciąż się bawił. - Zmierzam do Vancouver, jak już wspominałem i za trzy dni minie trzeci tydzień jak wyruszyłem z Birmingham. Jak już dojdę do Kanady, to pewnie zostanę tam kilka dni, a potem wsiądę w samolot i wrócę do domu. Nie mam limitu czasu, nic mnie nie goni, nigdzie się nie spieszę. - Podniósł wzrok, uśmiechając się kątem ust, ale w ten grymas wkradła się odrobina melancholii. Tak na dobra sprawę, nie zastanawiał się, co zrobi jak już wróci. Nie chciał o tym myśleć. Powrót do domu, w którym każdy kąt przypominał mu o Jerrym, na ten moment wydawał się niemożliwy. Chociaż, może kiedy już zakończy tę wyprawę, okaże się łatwiejszy? Przecież po to wyruszył.
    - A to, co robiłem wcześniej... - zanim mój świat legł w gruzach pomyślał gorzko - będę pewnie robił i po powrocie. Jestem pedagogiem, pracuję z trudną młodzieżą. A co mnie pchnęło do wyprawy, już wiesz. Mówiłem o tym wcześniej. - Uśmiechnął się w znaczący sposób, który sugerował, że skoro Liam ślizga się po faktach, nie może spodziewać się za wiele od drugiej strony. Była to jednak forma przyjacielskiego kuksańca, nie totalne zacietrzewienie. Sid bardzo dobrze wiedział, że żeby kogoś otworzyć warto było pokazać mu jak to zrobić i samemu trochę się odkryć, ale przecież nie zamierzał teraz uciekać się do psychologicznych metod. Nie miał do czynienia z żadnym ze swoich wychowanków. Po prostu rozmawiał.
    - I wiesz, kiedy zostaje się samemu, ciężko jest wszystko na nowo poukładać. To normalne - powiedział nagle, nawiązując do tych szczątków informacji jakie dostał od Liama chwilę wcześniej. - Coś o tym wiem - dodał bardzo szczerze, przy tych słowach patrząc mu prosto w oczy tak, żeby zrozumiał, że w jego ustach to jest nie tylko pusta formułka.

    Sponsored content

    Journey Empty Re: Journey

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Pią 19 Kwi 2024, 06:52