Enzo Salvatore od najmłodszych lat wiedział, że uda mu się wyrwać z dzielnicy biedoty i znaleźć miejsce wśród wyższych sfer. W tym celu zmienił nazwisko, przeniósł się do większego miasta i skrupulatnie wspinał się po szczeblach kariery. Związek z wyjątkowo naiwną córką prezesa był tylko kolejnym krokiem do spełnienia swoich ambicji. Teraz gdy w wieku dwudziestu siedmiu lat stał w swoim apartamentowcu w bogatej dzielnicy miasta i obserwował gości z uprzejmym zainteresowaniem, czuł, że od pełnego sukcesu dzieliło go już bardzo niewiele. Był usatysfakcjonowany.
Opróżnił szklankę whisky i kiwnął na jedną z kelnerek, które obsługiwały przyjęcie, by nalała mu jeszcze jedną porcję. Podwinął rękawy koszuli, odebrał drinka i już miał ruszyć w stronę tarasu, by dołączyć na chwilę do narzeczonej i jej przyjaciółek, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zmarszczył z niezadowoleniem brwi i przeszedł szybkim krokiem do przedpokoju.
Rzadko ktoś pukał do jego drzwi. Mieszkał w apartamentowcu, do którego nie było łatwo się dostać, więc nie miewał niezapowiedzianych gości. Jeśli już ktoś pojawiał się przed jego drzwiami, to zwykle przynosił jedzenie. W innym przypadku Enzo był informowany przez portiera, który kontrolował, kto wchodził i wychodził z budynku. Nie można było przejść obok niego niezauważenie.
Upił trochę alkoholu i przyjrzał się w wiszącym na ścianie lustrze swojej twarzy z dwudniowym zarostem oraz ciemnym oczom, w których widoczna była ledwo skrywana irytacja. Nie lubił, gdy mu przeszkadzano, dlatego z rozmachem większym, niż by wypadało, otworzył drzwi i uniósł brew na widok chłopaka po drugiej stronie. Szanse na to, że ktoś się pomylił, były niewielkie, ale istniały.
– Tak? W czym mogę pomóc?