Nie sądziłem, nie byłem, nie proponowałbym, nie jestem, nie chciałem, nie chciałeś, nie możesz. Nie, nie, nie i nie.
James był mistrzem zaklinania rzeczywistości, odwracania kota ogonem i analizowania. Dorian tego w nim nienawidził - bo Adler nawet po pijaku i naćpany wciąż zbyt wiele myślał, a myślenie prowadziło do konkluzji. Zawsze mało atrakcyjnych dla Doriana. Jeśli James sobie coś wbił do głowy, to to w nim siedziało, nieważne w jakim był stanie. I zostawało z nim nawet, gdy wytrzeźwiał.
Zacisnął usta próbując zmusić swoje myśli do względnego skupienia, ale te nie chciały współpracować. Krążyły gdzieś w okolicach zielonych oczu, rozczochranych włosów i ust pełnych zaprzeczeń. Mruknął coś niezrozumiale i wcisnął się mocniej w fotel czując, że zaczynał się trochę rozpadać.
— Nie lubiłbym cię, gdybyś był święty. Cała zabawa polega na tym, że właśnie nie jesteśmy święci. I lubimy to życie. I lubimy robić te rzeczy. Zawsze lubiliśmy, dlatego się tak dobrze dogadywaliśmy. Dopóki nie zachciałeś czegoś więcej i nie zostawiłeś mnie nawet nie próbując się dowiedzieć, czy przypadkiem nie chcę tego samego.— westchnął. Słowa same wypływały z jego ust, bez żadnej kontroli umysłu, całkowicie nieprzemyślane i szczere przy tym. Nie miały przecież znaczenia, tak samo jak to wszystko. Oni byli bez znaczenia, to co robili, jak się dotykali i jak bardzo na siebie lecieli tego wieczora. I jak bardzo chcieli to ukryć chowając się za piciem i ćpaniem. — Jakbyś był moją niańką… Paradowałbym przed tobą nago i bał się zasypiać sam. I zmuszał do nieustannej opieki nade mną. A jak widzisz – nie robię żadnej z tych rzeczy. — Dorian czknął i odchylił głowę do tyłu, przekręcając ją z lewej do prawej strony.
Adrenalina wywołana używkami i bójką zaczynała powoli puszczać i sztucznie go napędzać, znów wracało widmo rzeczywistości - tej szarej, pojebanej i samotnej.
James agent go zabije, jeśli się dowie. Jeśli się dowie, że ktoś inny się dowiedział, w jakim wrócił stanie i to bynajmniej nie do Amelie. Miał tworzyć wizerunek hetero playboya, czystego i rozważnego.
Fantastycznie mu, kurwa, poszło.
Z buntem w oczach wpatrywał się w Jamesa pijącego wino, chciał mu je zabrać, napić się, rozwalić mu butelkę na tym głupim łbie. Co dawało mu prawo do mówienia takich rzeczy? Co dawało mu prawo do bycia... Och, takim.
Dorian pochylił się lekko do przodu i zacisnął ręce na skroniach, jakby to miało powstrzymać nie tylko myśli, ale i narastającą migrenę.
Nie bardzo rozumiał, co James do niego mówił, ale wystarczyło, że mówił, jego głos uspokajał Doriana. I wrzucał w przeszłość, gdy podobne sytuacje powtarzały się częściej niż powinny.b]
— Dobrze wyglądam — wyznał urażony, nieco bełkotliwym tonem i złapał Adlera za rękę pozwalając się pociągnąć do łazienki. — Chcę spać iść — zakomunikował słabo.
Silne światło zwiększyło migrenę i sprawiło, że syknął niczym diabeł na święconą wodę.
Dlaczego James to robił? Wystarczyło, by dał mu kawałek kanapy i pozwolił się przespać z tą skorupą krwi na twarzy i z obolałymi żebrami. Nie potrzebował jego pieprzonej troski, nie takiej. Mógł się z nim nawet pieprzyć, ale nie to. Nie, żeby Adler traktował go tak jakby mu na nim zależało.
— Co robisz... — złapał jego ręce i przytrzymał. Ta bliskość działała aż nazbyt kojąco. Zbyt bezpiecznie, a to było złe. Nawet nie zauważył, że splótł ich ręce razem, a potem cofnął je na biodra mężczyzny. Kiedy go objął i kiedy znaleźli się przy ścianie. Zbyt blisko siebie.
— Skarbie, to jest unik — Dorian uśmiechnął się, uprzednio przesuwając językiem po wargach i przygryzając je w typowy dla siebie sposób. Po tym zwiększył odległość próbując uporać się z szelkami, które miały dopełniać jego dzisiejszego outfitu, a które w tym momencie tylko i wyłącznie przeszkadzały. Wyglądał jak szaleniec, z poobijaną twarzą, z rozszerzonymi źrenicami i koszulką we krwi.
To nic.
To była dobra maska, mógł ukryć za nią cały ból, jaki budziła ta nagła troska i zainteresowanie mężczyzny, który niegdyś był dla niego wszystkim, i na którym tak bardzo się zawiódł. Nadal jedną ręką ściskał dłoń Jamesa, i niespodziewanie nawet dla siebie samego, uniósł ją lekko w górę, by potraktować jako figurę w tańcu, podczas której partner obracał partnerkę wokół własnej osi. Chciało mu się tańczyć, chciało mu się śpiewać, krzyczeć. Mógłby wyskoczyć przez balkon, bo czuł, że w tej chwili byłby w stanie latać.
— Kochałem się w tobie jeszcze lata po tym jak zniknąłeś — powiedział rozmarzonym tonem puszczając Jamesa i podchodząc do lekko zaparowanego lustra. Oparł się o umywalkę, wpatrując dość nieprzytomnie w swoje własne odbicie. — Chciałem właśnie, żeby mnie zajebali, bo znowu mnie zostawiłeś, a oni chcieli tylko kasę i telefon — westchnął rozmazując po policzku krew cieknącą z nosa, po czym zaśmiał się w taki sposób, że mógł przyprawić o dreszcze.
James był mistrzem zaklinania rzeczywistości, odwracania kota ogonem i analizowania. Dorian tego w nim nienawidził - bo Adler nawet po pijaku i naćpany wciąż zbyt wiele myślał, a myślenie prowadziło do konkluzji. Zawsze mało atrakcyjnych dla Doriana. Jeśli James sobie coś wbił do głowy, to to w nim siedziało, nieważne w jakim był stanie. I zostawało z nim nawet, gdy wytrzeźwiał.
Zacisnął usta próbując zmusić swoje myśli do względnego skupienia, ale te nie chciały współpracować. Krążyły gdzieś w okolicach zielonych oczu, rozczochranych włosów i ust pełnych zaprzeczeń. Mruknął coś niezrozumiale i wcisnął się mocniej w fotel czując, że zaczynał się trochę rozpadać.
— Nie lubiłbym cię, gdybyś był święty. Cała zabawa polega na tym, że właśnie nie jesteśmy święci. I lubimy to życie. I lubimy robić te rzeczy. Zawsze lubiliśmy, dlatego się tak dobrze dogadywaliśmy. Dopóki nie zachciałeś czegoś więcej i nie zostawiłeś mnie nawet nie próbując się dowiedzieć, czy przypadkiem nie chcę tego samego.— westchnął. Słowa same wypływały z jego ust, bez żadnej kontroli umysłu, całkowicie nieprzemyślane i szczere przy tym. Nie miały przecież znaczenia, tak samo jak to wszystko. Oni byli bez znaczenia, to co robili, jak się dotykali i jak bardzo na siebie lecieli tego wieczora. I jak bardzo chcieli to ukryć chowając się za piciem i ćpaniem. — Jakbyś był moją niańką… Paradowałbym przed tobą nago i bał się zasypiać sam. I zmuszał do nieustannej opieki nade mną. A jak widzisz – nie robię żadnej z tych rzeczy. — Dorian czknął i odchylił głowę do tyłu, przekręcając ją z lewej do prawej strony.
Adrenalina wywołana używkami i bójką zaczynała powoli puszczać i sztucznie go napędzać, znów wracało widmo rzeczywistości - tej szarej, pojebanej i samotnej.
James agent go zabije, jeśli się dowie. Jeśli się dowie, że ktoś inny się dowiedział, w jakim wrócił stanie i to bynajmniej nie do Amelie. Miał tworzyć wizerunek hetero playboya, czystego i rozważnego.
Fantastycznie mu, kurwa, poszło.
Z buntem w oczach wpatrywał się w Jamesa pijącego wino, chciał mu je zabrać, napić się, rozwalić mu butelkę na tym głupim łbie. Co dawało mu prawo do mówienia takich rzeczy? Co dawało mu prawo do bycia... Och, takim.
Dorian pochylił się lekko do przodu i zacisnął ręce na skroniach, jakby to miało powstrzymać nie tylko myśli, ale i narastającą migrenę.
Nie bardzo rozumiał, co James do niego mówił, ale wystarczyło, że mówił, jego głos uspokajał Doriana. I wrzucał w przeszłość, gdy podobne sytuacje powtarzały się częściej niż powinny.b]
— Dobrze wyglądam — wyznał urażony, nieco bełkotliwym tonem i złapał Adlera za rękę pozwalając się pociągnąć do łazienki. — Chcę spać iść — zakomunikował słabo.
Silne światło zwiększyło migrenę i sprawiło, że syknął niczym diabeł na święconą wodę.
Dlaczego James to robił? Wystarczyło, by dał mu kawałek kanapy i pozwolił się przespać z tą skorupą krwi na twarzy i z obolałymi żebrami. Nie potrzebował jego pieprzonej troski, nie takiej. Mógł się z nim nawet pieprzyć, ale nie to. Nie, żeby Adler traktował go tak jakby mu na nim zależało.
— Co robisz... — złapał jego ręce i przytrzymał. Ta bliskość działała aż nazbyt kojąco. Zbyt bezpiecznie, a to było złe. Nawet nie zauważył, że splótł ich ręce razem, a potem cofnął je na biodra mężczyzny. Kiedy go objął i kiedy znaleźli się przy ścianie. Zbyt blisko siebie.
— Skarbie, to jest unik — Dorian uśmiechnął się, uprzednio przesuwając językiem po wargach i przygryzając je w typowy dla siebie sposób. Po tym zwiększył odległość próbując uporać się z szelkami, które miały dopełniać jego dzisiejszego outfitu, a które w tym momencie tylko i wyłącznie przeszkadzały. Wyglądał jak szaleniec, z poobijaną twarzą, z rozszerzonymi źrenicami i koszulką we krwi.
To nic.
To była dobra maska, mógł ukryć za nią cały ból, jaki budziła ta nagła troska i zainteresowanie mężczyzny, który niegdyś był dla niego wszystkim, i na którym tak bardzo się zawiódł. Nadal jedną ręką ściskał dłoń Jamesa, i niespodziewanie nawet dla siebie samego, uniósł ją lekko w górę, by potraktować jako figurę w tańcu, podczas której partner obracał partnerkę wokół własnej osi. Chciało mu się tańczyć, chciało mu się śpiewać, krzyczeć. Mógłby wyskoczyć przez balkon, bo czuł, że w tej chwili byłby w stanie latać.
— Kochałem się w tobie jeszcze lata po tym jak zniknąłeś — powiedział rozmarzonym tonem puszczając Jamesa i podchodząc do lekko zaparowanego lustra. Oparł się o umywalkę, wpatrując dość nieprzytomnie w swoje własne odbicie. — Chciałem właśnie, żeby mnie zajebali, bo znowu mnie zostawiłeś, a oni chcieli tylko kasę i telefon — westchnął rozmazując po policzku krew cieknącą z nosa, po czym zaśmiał się w taki sposób, że mógł przyprawić o dreszcze.