Taak, tego chyba brakowałoby jej najbardziej: czuła, że odpoczywa, kiedy wieczorem siadała przy stoliku z grupką znajomych. Pili, palili, gadali o niczym, często przysiadali się do nich inni, a temat sam się znajdował. Bar był wspólnym terenem każdego, kto tam wszedł. Rose nie pamiętała, czy kiedykolwiek była świadkiem jakiejś kłótni czy przepychanki. W tej knajpie było coś magicznego, coś, co otulało ciepłą melancholią, rozleniwiało. Może to ta muzyka? Blues i jazz. A może wystrój? Drewno z ceglanymi dodatkami, półmrok jedynie lekko rozpraszany żółtym, ciepłym światłem. A może alkohol? Nie było tu tanio, ale stali bywalcy godzili się na wyższe ceny w zamian za wyższą jakość.
Było już późno, od około dziesięciu minut przy stoliku siedziała tylko ona i znajoma para, która akurat dyskutowała o rodzinnej codzienności. Rose przysłuchiwała się kiwając się lekko w rytm muzyki. Nie czuła się wyobcowana, wiedziała, że to naturalny stan rzeczy, pewnie za parę minut przyłączy się i porozmawiają wspólnie. W tej chwili siedziała wygodnie po turecku, wyjęła stopy z oficerek, naciągnęła rękaw swetra na dłoń i opierała na niej głowę. W duchu uśmiechała się, było jej dobrze i stan ten odbijał się w jej czarnych oczach.