Strawberries—grow
Over the fence
I could climb—if I tried, I know
Berries are nice!
But—if I stained my Apron
God would certainly scold!
Oh, dear,—I guess if He were a Boy
He'd—climb—if He could!
Emily Dickinson
— Stary, nie sądziłem że masz aż tyle tych gratów! — Tom jęknął z ulgą, gdy w końcu wnieśli do mieszkania ostatnie pudła.
— Nie przesadzaj, nie było tego aż tyle! Założę się że ty miałbyś dwa razy więcej pudeł. A połowę z nich zajmowałyby zestawy Lego — odparł Ollie, siadając na swoim nowym łóżku, w swoim nowym pokoju, w swoim nowym mieszkaniu. No, mieszkanie nie było faktycznie jego, ale… och, to tylko semantyka. Spojrzał na rozstawione w niewielkim przestrzeni pudła. Wnoszenie ich to jedno, ale rozpakowywanie…
Dlaczego w ogóle wpadł na ten pomysł z przeprowadzką w środku semestru?
Otóż powód tej decyzji usiadł obok niego i otwierał Budweisera.
— Kurde, stary, dziwnie będzie bez ciebie — westchnął blondyn, podając otwartą butelkę piwa Oliverowi.
Ollie nie odpowiedział.
Prawdę mówiąc, nie do końca chciał opuszczać mieszkanie, które dzielił wcześniej ze swoim najlepszym przyjacielem. Było niewielkie, ale przytulne, w ciągu tego roku z hakiem mieszkanie zdawało się być dla Olliego miejscem cieplejszym niż jego rodzinny dom pod Bristolem. Jednak w końcu zrobiło się tłocznie, duszno, ciepło zamieniło się w nieznośny upał.
Zaczęło się niewinnie. Tom na początku studiów poznał dziewczynę, w której się zauroczył, umówił się z nią, po kilku randkach zostali oficjalnie parą, bla, bla, historia jakich setki. I Oliver był już świadkiem wielu zauroczeń swojego przyjaciela, więc spodziewał się że i ten związek nie przetrwa dwóch miesięcy.
Mylił się. Minął rok, a Tom z dnia na dzień stawał się coraz mocniej szczenięco zakochany. Lizzie wkradła się do jego pojemnego serca zupełnie niepostrzeżenie, ale ten szturm był wyjątkowo skuteczny.
Oczywiście, Oliver jako dobry przyjaciel powinien cieszyć się szczęściem Toma. W końcu Lizzie była sympatyczną, zabawną i śliczną dziewczyną. Opiekowała się Tomem, znosiła jego durne, impulsywne decyzje, jako jedna z dwóch osób na świecie (drugą był Ollie) potrafiła mu przemówić do rozsądku…
Tak, powinien się cieszyć.
Ale się nie cieszył.
Może i był przyzwyczajony do kolejnych zauroczeń Toma, gwałtownych i szybkich jak burza, ale pierwszy raz widział w oczach swojego przyjaciela miłość. To cielęce spojrzenie skierowane na Lizzie, te intymne uściski, żarliwe pocałunki…
Cholera, naprawdę powinien się cieszyć. Ale, na Boga, nie potrafił. Zwyczajnie nie mógł tego znieść. Czuł, jak z każdym dniem, z każdą kolejną wizytą Lizzie w ich mieszkaniu, z każdą kolejną nocą spędzoną z nimi, która zmieniała się w tydzień, czuł jakby stopniowo rozpadał się na kawałki.
Rzecz polegała na tym, że Ollie był zakochany w Tomie. Nikomu, nigdy się do tego nie przyznał i nie zamierzał się przyznawać. Że on, gejem?... Nie, niemożliwe… Nie potrafił pojąć natury swojego zakochania, ale po latach był w stanie przynajmniej przyznać, że ono istnieje. Ale wciąż był daleki od zaakceptowania tego. A to, na co musiał codziennie patrzeć w ich wspólnym mieszkaniu… to było za dużo do zniesienia. Nie miał wyjścia; musiał opuścić to miejsce jak najszybciej.
Zaczęło się od drobnej sugestii, żeby Lizzie z Tomem zamieszkali razem. Pomysł puszczony w eter, żeby zakiełkował w głowie Toma. I Tom stanął przed dylematem, przed którym nigdy nie chciałby stanąć – dziewczyna, czy przyjaciel? Próbował zaproponować, żeby zamieszkali w trójkę, może znaleźli inne mieszkanie, ale…
Ale ostatecznie Oliver rozwiązał za niego ten dylemat. Kryjąc swoje prawdziwe emocje pod maską uśmiechu, zaproponował że sam się wyprowadzi, pozwalając parze zamieszkać wspólnie bez piątego koła u wozu. Tom niekoniecznie był fanem tego pomysłu, ale Oliver znalazł taki fajny pokój w okolicy jego wydziału, no, niesamowita okazja jak na środek roku akademickiego. Przecież będzie ich odwiedzał, prawda?
— Czas uciąć pępowinę, stary — mówił, dając Tomowi figlarnego kuksańca w bok.
Tak, trochę naciągniętych wyjaśnień, trochę gry aktorskiej i ostatecznie Tom nie zdawał się podejrzewać prawdziwych motywów stojących za wyprowadzką przyjaciela.
Bardzo się upierał, żeby mu pomóc przy przeprowadzce i jako pierwszy zobaczyć nowe miejsce zamieszkania Olliego. A Ollie w zasadzie nie miał nic przeciwko temu, przydały mu się dodatkowe ręce do pomocy. Ojciec Finna pożyczył im swojego minivana i, naprawdę, Tom grubo przesadzał z ilością rzeczy Olliego, skoro jednym przejazdem bez problemu zabrali cały jego dobytek. A sam Finn, w każdym razie, stwierdził że nie chce mu się latać z pudłami, więc na załatwieniu auta skończyła się jego pomoc. Niemniej, auto bardzo się przydało, nie musiał płacić za wynajęcie firmy przeprowadzkowej na te kilka pudeł.
Zastało go puste mieszkanie. Wiedział, że w mieszkaniu był jeszcze jeden zajęty pokój, ale jakoś tak wyszło że nie miał okazji jeszcze spotkać swojego współlokatora. Nie było go ani kiedy oglądał mieszkanie, ani teraz, przy tym jak się wprowadzał. I może nie powinien się tak w ciemno zgadzać na mieszkanie z typem, którego nawet nie poznał, ale… ale był dosyć zdesperowany, a to mieszkanie było naprawdę fajne, w naprawdę dobrej lokalizacji. Pięć minut spacerem do stacji metra, piętnaście na wydział. No, marzenie studenta.
Tom za swoją pomoc pozwolił się rozgościć u Olivera jeszcze przez godzinę, ale w końcu musiał iść na trening, a Ollie mógł się zająć nieuniknionym, czyli rozpakowaniem się.
Był w trakcie wykładania książek na regał, kiedy usłyszał jak otwierają się drzwi wejściowe. Oho, więc w końcu przyszło mu poznać swojego współlokatora.
Stresował się trochę, oczywiście, w końcu pierwszy raz zdarzyło mu się mieszkać z kimś kompletnie obcym. Miał po prostu nadzieję, że nieznany jeszcze z imienia współlokator nie będzie wchodził mu w drogę, nie będzie robił imprez w środku tygodnia i nie będzie zostawiał po sobie syfu w kuchni i w łazience. To był koniec jego niewielkiej listy oczekiwań.
Z nieco przyspieszonym biciem serca wyszedł z pokoju, aby mieć już z głowy przedstawienie się i wszystkie te inne grzeczności na start wspólnego mieszkania.
— Cze… — zamarł w pół słowa, kiedy spojrzał na dobrze zbudowanego bruneta, który stał już przy aneksie kuchennym. Jego wzrok mimowolnie zsunął się z przystojnej (mógł tak powiedzieć o drugim facecie zupełnie bez żadnych podtekstów, prawda?) twarzy mężczyzny na tatuaż na jego szyi. Coś poczuł, ale nie wiedział co. Nie chciał tego na pewno nazywać. Na usta cisnęło mu się słowo zachwyt ale nie, to było głupie. Idiotyczne. Bez sensu. — Cześć — wydukał z siebie w końcu po odchrząknięciu, które miało zamaskować jego dziwne zawieszenie się. Podszedł do bruneta z wyciągniętą ręką i przyjaznym uśmiechem na twarzy. — Miło mi cię w końcu poznać. Oliver, ale możesz mi mówić Ollie — przedstawił się.
Nie wiedział, czego się spodziewał. Właściwie niczego. Mógł w tym londyńskim mieszkaniu trafić na dosłownie każdego, a wiedział tylko tyle, że jego współlokator jest mężczyzną. To za mało by mógł sobie w głowie stworzyć jakikolwiek obraz, stąd po prostu zaskoczenie tym, że trafił na takiego… wyróżniającego się osobnika, o. Nie zamierzał głosić peanów na temat urody jeszcze-nienazwanego mężczyzny, ale obiektywnie rzecz ujmując był zwyczajnie przystojny. Tyle.