Behind the mask

    Blue
    Blue
    Tempter

    Punkty : 1352
    Liczba postów : 279
    Skąd : Morze takie piękne

    Behind the mask Empty Behind the mask

    Pisanie by Blue Pon 11 Maj 2020, 19:49


    Behind the mask Ac4406860ec266451958d7e05af25fbf
    Constantine Macmillan, 25 lat




    Chcąc przywołać swojego patronusa, czarodziej sięga do najlepszego wspomnienia, które wypełnia jego serce spokojem, ciepłem, do czegoś najczystszego w świecie. Zabawnym więc jest fakt, że Constantine sięgał w tej chwili ku chwili, którą każdy w jego otoczeniu nazwałby jego upadkiem, czymś brudnym, godnym najwyższej pogardy, hańbiącym dla niego i jego dostojnego rodu.
    W tej chwili myślał jednak o wpatrzonych w niego brązowych oczach, w które wpatrywał się tak chętnie i głęboko, odnajdując delikatne przebłyski koloru piwnego, czy lekko zielonkawego. Myślał o ciemnych włosach rozlanych miękko tuż obok, które przeczesywał własnymi palcami, o ramieniu które ogarnęło go i przyciągnęło bliżej, by ta chwila bliskości potrwała jeszcze troszkę dłużej. Myślał o naiwnej wierze, że to może trwać.
    To zaklęcie było jego klątwą, w chwilach mroku, lęku i walki o przeżycie, zmuszając go do myślenia o tych chwilach, kiedy wszystko było dobrze i do nadziei, że te niewinne, beztroskie czasy jeszcze kiedyś będą w zasięgu jego woli. Póki co zaciskał zmarzniętą dłoń na różdżce, z której powoli wydobyła się delikatna, błękitna mgiełka, powoli przybierając formę dumnego orła. Olbrzymie, jaśniejące skrzydła rozpostarły się przed nim, odgradzając od przerażającej kreatury. On sam dygotał obolały i zmęczony, pełen świadomości, że nie może się zatrzymać, musi iść dalej.
    - Wszyscy cali? - odezwał się, w tej ciemności jaka zapadła, gdy jaśniejący patronus zniknął wraz z dementorem, czując porażającą samotność. Bał się, co jeszcze ich czeka. Jak każdy z ich niewielkiej grupki, która rzuciła na szalę swoje życie w walce o sprawę większą od każdego z nich. Ruszyli ciemnym korytarzem, dzięki wypitemu eliksirowi nie wydając przy tym odgłosów, przekradali się przez kolejne pomieszczenia Azkabanu, wdychając woń stęchlizny, przedzierając się przez dementorów, uciszając więźniów, którzy ich nie obchodzili, by uwolnić byłego Ministra Magii.

    Nie mieli pojęcia, jakie klątwy przez wieki nałożone zostały na tę twierdzę, choć tych informacji szukali z desperacją. A jednak, kiedy dotarli na najwyższe piętro, do swojego celu, ktoś na nich czekał. Jeśli nie było między nimi szpiega, gdzieś w tej cholernej twierdzy musiało tkwić zabezpieczenie, które poinformowało ich o przybyciu intruzów.
    Trzy zamaskowane sylwetki czekały na nich. Aiden Longbottom wciąż był w swojej celi. Byli tak blisko, a w tej chwili po raz kolejny stali twarzą w twarz ze śmiercią. Jego twarz także była zakryta, każdy z nich wiedział że od anonimowości może zależeć jego życie. Nie wysilał się jednak na maskę, która zdawała mu się niewygodna, twarz zakrył za pomocą kominiarki, która z kolei była bardziej praktyczna niż zaklęcie. Wbrew pozorom, trudniej było ją zdjąć.
    Po chwili wywiązała się walka. Kolejne czary latały między nimi, mieli jednak szczęście przewagi liczebnej. Kiedy Lydia, Malcolm i Will zajęli się walką, jemu kupowali czas. Zmienił się w orła, w ciągu zaledwie chwili, wzbijając się w górę, by zaledwie chwilę później znaleźć się w celi Longbottoma. Kiedy drzwi nie zareagowały na żaden znany mu czar, postanowił je najzwyczajniej w świecie wysadzić. W tej samej chwili, kiedy z jego ust padał jego ulubiony, niszczycielski czar, Bombarda Maxima, z jeden z zamaskowanych mężczyzn zdecydował się wymierzyć śmiertelne zaklęcie ku Malcolmowi. Ten rozproszony mnogością wydarzeń zareagował. Jednak zbyt wolno. W tej samej chwili, kiedy potężna eksplozja rozniosła kraty celi i fragmenty podłogi, powalając na ziemię także ich przeciwników oraz jego towarzyszy za sprawą fali uderzeniowej, Malcolm Bennett wyzionął ducha.
    Przez krótką chwilę wszystko trwało jakby w zwolnionym tempie, krzyki Lydii odbijały się od ścian, kolejne zaklęcia mknęły w obie strony, także ku niemu. Wyczarowany ostry sztylet przeciął kominiarkę, musnął jego policzek, o mały włos nie raniąc go mocniej. Przyjaciele w końcu dali radę mimo ataku przesunąć się wystarczająco blisko. A świstoklik teleportował żywą czwórkę do kwatery głównej Zakonu Feniksa.





    Szukał go. Szukał kontaktu. Nie był w stanie odpuścić. Tracąc przyjaciół i kryjąc tak przerażające sekrety, potrzebował bliskości bardziej niż kiedykolwiek. Napisał mu list i nie czekał na odpowiedź.
    Wieczorem czekał na mokradłach, po których poruszał się sprawnie w przeciwieństwie do przeważającej większości szlachty. Na jego policzku wciąż widoczna była szrama zadana mu sztyletem. Ból, z jakim się wiązała był dziwny. Przerażający i radosny, jakby świadczył silnie o tym, jak cholerne ma szczęście, że nadal żyje, jak cenny jest każdy oddech jaki może wziąć.
    Na charakterystyczny odgłos cichego trzasku, uśmiechnął się nieznacznie, obracając na płaskiej kłodzie. Mężczyzna zjawił się na trawie, Macmillan ruszył jednak dalej chcąc, by ten dał mu się prowadzić głębiej. Miał już tyle wprawy, by odróżniać prawdziwe drewno od czających się tu błotoryji.
    - Chodź, najwyżej twój skrzat domowy będzie miał trochę czyszczenia. - odezwał się jakby wcale nie dzieliły ich dwa tygodnie milczenia będące efektem tego, że znów próbował pocałować swoją dawną miłość. - Przyszedłeś, więc nie zgrywaj ważniaka. - dodał zaraz, uśmiechając się do siebie. Wiedząc, że gdyby nic dla niego nie znaczył, jego list zostałby najzwyczajniej w świecie zignorowany. Szedł przed siebie, przeskakując po kolejnych kłodach, rozkoszując się ciszą i spokojem, które do tej pory nigdy szczególnie go nie pociągały. To miejsce lubił z zupełnie innej przyczyny. Byli tu sami. Nikt bez potrzeby nie pałęta się po bagnach.
    - Obiecuję nie całować twoich ust, nie ważne jak bardzo mi się podobają, ani komentować twojego zarostu nie ważne, jak bardzo wydaje się drapiący. - dodał tylko, nie odwracając się. Nie zdradzając żadnym gestem, jak desperacko potrzebuje w tej chwili odrobiny jego obecności, uwagi, głupiej rozmowy.
    - Opowiedz mi o swoim dniu.


    Ostatnio zmieniony przez Blue dnia Wto 12 Maj 2020, 01:11, w całości zmieniany 1 raz
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    Behind the mask Empty Re: Behind the mask

    Pisanie by Raven Wto 12 Maj 2020, 00:09

    Behind the mask 50-lon10


    Victor Selwyn


    wcześniej


    Otrzymali rozkaz pilnowania więźnia, więc na pierwsze tchnienie powietrza, uruchamiające bezgłośny alarm, zwiastujący wtargnięcie obcych na zamknięty teren Azkabanu, wyznaczeni Śmierciożercy pojawili się na swoich stanowiskach. Żaden z nich nie wiedział, z kim przyjdzie im się zmierzyć, wiedzieli za to jedno – niezależnie od potęgi ich wroga, gniew Czarnego Pana, wymierzony za niewykonanie zadania, był o wiele bardziej przerażający od wizji szybkiej śmierci w walce. A walka wywiązała się, i to szybciej, niż ktokolwiek był skłonny przypuszczać.
    To Rosier pierwszy rzucił zaklęcie. Rzucił je, zanim Selwyn zdążył wydać rozkaz, zaplanować atak;  wolałby zastosować pułapkę, nie grożącą zrujnowaniem starych murów Azkabanu, ale Rosier zawsze był zapalczywy, i więcej robił, niż myślał.
     Zaklęcia biły na wszystkie strony, błyski wypadające z różdżek cięły powietrze jak ostrza, od ostrzy będąc o wiele bardziej morderczymi. Carrow, drugi towarzysz Selwyna, zaczął rzucać nie unieruchamiające, a śmiertelne zaklęcia; przeciwników było więcej i nawet Victor przyznałby mu rację, był to jedyny sposób, by mieli szansę nie dopuścić ich do celi Longbottoma. I wtedy... Selwyn zauważył to kątem oka. Ptak, wzbijający się w powietrze, wydał mu się bardzo znajomy. Zakon Feniksa miał u siebie animaga, to nie ulegało najmniejszej wątpliwości. A w chwilę później Śmierciożerca usłyszał równie znajome „Bombarda Maxima”, wypowiedziane głosem, co do którego nie mógł mieć wątpliwości, że go zna – ale co, jeżeli tylko się przesłyszał przez odgłosy walki? Nie było czasu na zastanawianie się. Ułamek chwili mógł kosztować go życie. Albo, co gorsza, spowodować niewykonanie zadania.

    Nagły wybuch odrzucił wszystkich czarodziejów, kraty więzienia pękły z przejmującym trzaskiem, a siła uderzeniowa zbiła ich z nóg. Bolesne ogłuszenie dało im dosłownie sekundę przerwy od obrzucania się zaklęciami. Selwyn wykorzystał ten moment, aby zyskać pewność. Pewność tego, że się mylił, że nie walczył właśnie ze swoim najlepszym przyjacielem, że to był jakiś błąd, głupia drwina losu. Forma orła i zaklęcie Bombardy nie musiały od razu znaczyć, że jego wrogiem był Constantine. Rzucił krótkie zaklęcie w kierunku mężczyzny w kominiarce; oznaczył go sobie drobnym zacięciem ostrza, płytko i niegroźnie, w razie gdyby to jednak był jego przyjaciel. Mógłby to potem łatwo sprawdzić, wystarczyłoby przecież, aby się spotkali. Bo wierzył, w naiwnym mniemaniu, że będzie im dane jeszcze się kiedyś spotkać. Marzenie to jednak szybko prysnęło, gdy pozostali członkowie Zakonu zniknęli nagle razem z Longbottomem.
    Czarny Pan nie miał w zwyczaju okazywać litości. Trzech Śmierciożerców bronił tylko fakt, że pozbyli się jednego ze członków Zakonu Feniksa, ale czy to wystarczyło, by zadowolić wściekłego Voldemorta?

    *

    Kiedy Victor stał w pustej posiadłości, zaciskając dłonie w pięści, by nie dać się ponieść frustracji, przybył do niego list. Macmillan pisał do niego, chciał się dziś z nim spotkać, dziwnym zrządzeniem losu.   Śmierciożerca podszedł do zdobionego lustra. Popatrzył z niechęcią we własne odbicie. Furia Czarnego Pana skończyła się tak szybko, jak się zaczęła, lecz ślady wypalone na skórze nie znikały równie prędko. Mężczyzna uniósł różdżkę i począł ukrywać je pod iluzjami, jedna po drugiej, by na spotkaniu z przyjacielem prezentować się zupełnie zwyczajnie; zaklęcia leczące, niestety, nie podziałały na niego.
    Selwyn długo myślał, czy nie odezwać się jako pierwszy, czy nie poprosić go o rozmowę. Zbyt długo. Constantine wyręczył go w tym, odzywając się pierwszy raz od dwóch tygodni, kiedy to Victor postanowił, że ukróci ich spotkania, po drobnym incydencie, którego zaistnienia się nie spodziewał.

    Pamiętał tylko tę chwilę. Złoty poblask światła na jego kręconych włosach, który zdawał się sprawiać, że niemal świeciły; padał na Constantine'a od tyłu, wyłaniając z półcienia zarys jego szczęki i szyję, której gładkość czarodziej sprawdził w dotyku jedynie raz, dawno temu, gdy byli jeszcze zaledwie podrostkami, uczącymi się razem w Hogwarcie. Mężczyźni żegnali się akurat, by rozejść, każdy do swojej rezydencji. Panował półmrok, a wiatr dmuchał lekko, zrywając do wirowania uschnięte listki leżące u ich stóp. Byli sami, przy pustym parku. Szelest drzew zdawał się wtedy kojący.
    Constantine zbliżył się bardziej, o wiele bardziej, niż zawsze, kiedy się żegnali. Selwyn znieruchomiał w napięciu, milczący. Patrzył w jego niebieskie, roziskrzone oczy, próbując nie zdradzić się nawet drgnieniem powieki; nie mógłby przyznać, jak bardzo go pragnął i jak desperacko potrzebował go w swoim życiu. Po prostu nie mógł tego zrobić, skoro miał już narzeczoną. Czy tego chciał czy nie, miała być jego żoną, zaś Victor dochowywał przysiąg i obietnic.
    Chwycił przyjaciela za przód szaty, aby go odsunąć, narzucić dystans, nie pozwolić na to, co miał zamiar zrobić Constantine. Dlaczego to wyszło tak, jakby chciał go przyciągnąć? Sam odsunął się o krok, mając ściśnięte gardło.

    Nie mógł pozwolić na tę chwilę zapomnienia. Nie teraz kiedy i on, i Macmillan mieli w obowiązku związać się z wybranymi im szlachciankami, aby przedłużyć rody, pociągnąć dalej linie czystej krwi.
    Victor nie miał specjalnego wyboru. Jego ojciec zaginął lata temu, więc została mu tylko matka o słabym zdrowiu. Ona i Macmillan byli jedynymi osobami, na których mu zależało. Ale matkę też mu zabrali. Voldemort, w swojej wspaniałomyślności, pozwolił jej żyć, w zamian za służbę jej syna. Ten szantaż był wyjątkowo udany, Victor ugiął się pod tym argumentem, widząc, jak ją torturują. Była gdzieś zamknięta, gdzieś z daleka od niego. Nie miał na to już żadnego wpływu. Constantinowi zaś powiedział, że wyjechała – cóż innego miał rzec? Był zły na siebie, za swoją słabość i przewidywalność, ale o niektórych rzeczach nie powinno się rozmawiać nawet z przyjacielem. Sądził, że to go narazi. Nie chciał stracić i jego.

    Trzask aportacji zniknął bez śladu, ukazując sylwetkę Victora, przybywającego zgodnie z zaproszeniem, do włości rodu Macmillana.
    Wystarczyło krótkie spojrzenie, nim przyjaciel odwrócił się do niego plecami, by Selwyn upewnił się, z kim walczył za dnia. Zacisnął mocno wargi, wiedząc, że Constantine nie widzi wyrazu jego twarzy.
    - Mój dzień, w Ministerstwie... Był dziś dość męczący. - odparł na pytanie, puszczając mimo uszu słowa adoracji, które za każdym razem wzmagały jedynie jego wewnętrzne rozdarcie, choć wypowiedziane przecież lekkim, nieco żartobliwym tonem. - Gaunt, ten stary pryk, o którym mówiłem ci wcześniej, że zawziął się na podkładanie mi świń, tym razem naskarżył na mnie przełożonemu. Niesłusznie, oczywiście. - prychnął, idąc za przyjacielem i ciesząc się, że nie musi patrzeć mu w oczy – Zrobiła się chryja. Musiałem dowodzić swojej niewinności, bo jakiś Williams, którego imienia nawet nie znam, zgubił raport z Francji, z Wydziału Duchów, dasz wiarę? - zrelacjonował pokrótce Constantinowi – z Wydziału Duchów! Kto normalny gubi takie raporty! Okazało się, że zamiast raportami, zajęty był czytaniem gazet o Quidditchu. Dostał ostrzeżenie. - westchnął ciężko Selwyn, wsadzając ręce do kieszeni. Cieszył się, że może mówić o takich błahych rzeczach, mając tego dnia o wiele gorsze przeżycia – Powinni go wydalić, ale to już kwestia czasu. Ostatnim razem czytał Czarownicę w godzinach pracy. - mężczyzna wywrócił oczami, nawet nie próbując zrównywać się krokiem z towarzyszem. Mógł tak mówić i mówić, i iść przed siebie. I cieszyć się, że Constantine jeszcze żyje. - A twój dzień? Jak rodzina? - dopytał zaraz, bardziej dociekliwie. Z naciskiem na rodzinę. Miał tylko nadzieję, że Macmillanowi byli bezpieczni, wszyscy bez wyjątku. - Narzeczona nie zmywa ci głowy?
    Blue
    Blue
    Tempter

    Punkty : 1352
    Liczba postów : 279
    Skąd : Morze takie piękne

    Behind the mask Empty Re: Behind the mask

    Pisanie by Blue Wto 12 Maj 2020, 01:08

    - Na twoim miejscu, dawno poczęstowałbym Gaunta kawą z eliksirem na rozwolnienie, albo chociaż dyniogłowym. Tak dla własnej, głupiej satysfakcji. - uśmiechnął się pod nosem. Sam zawsze ładował się w głupie tarapaty. Za idee albo dla głupiej rozrywki. Lubił tworzyć chaos, co jest całkiem zabawne, skoro tak mocno przylgnął do kogoś kto ten chaos potrafił okiełznać. Zabawne, że ich relacja nawet w tej czysto przyjacielskiej formie miała być niepoprawna politycznie. - Ewentualnie rzuć na niego rogatio, to chyba bardziej wyszukane od rozwolnienia. Ludzie z porożem zabawnie chodzą, zapewniam. - to powiedziawszy odwrócił się w kierunku rozmówcy i uśmiechnął wyzywająco. Ich relacja zaczęła się właśnie od pokaźnego jeleniego poroża, o jakie przyprawił pewnego Ślizgona smutasa raczej dla głupiej zaczepki, niż z jakiejś głębszej przyczyny. Zaraz jednak ruszył dalej, bo pytanie o własny dzień musiał lekko przetrawić. Bo bardzo chciałby opowiedzieć, co działo się nocą, chciałby mieć prawo być przy nim słaby i szukać wsparcia.
    Walczyłem ze stadem dementorów przedzierając się przez cholerny Azkaban. I wesz, co? Nie dziwię się że ludzie od tego szaleją. To jest piekło. Do tej pory czuję dziwną melancholię i smutek. Wydaje mi się, że nie są do końca moje, ale nie mam wpływu na to, że je czuję. Straciłem też towarzysza w walce. Nie znaliśmy się blisko, nie pierwszy raz widziałem czyjąś śmierć, ale mogłem temu zapobiec, gdybym działał szybciej, lepiej, cholera czemu ten świat jest taki popieprzony? Jestem rozdarty i zgnieciony, moją duszę wyjęto z mojego ciała, przemielono i wciśnięto na miejsce, w ciągu ostatnich trzech lat stało się tyle gówna o którym chcę zapomnieć, że dzisiaj cieszy mnie to, że jestem w stanie oddychać! I wiesz, co? Nocami, kiedy usypiam, wyobrażam sobie, że mnie obejmujesz i wtedy na chwilę przestaję się bać.
    Był jeszcze roztrzęsiony, choć wiedział, że się pozbiera. Jak zawsze. Nie powiedział jednak ani słowa z tego, co chciał powiedzieć. Zbyt wiele z tego było sekretem, sekretem ważnym i niebezpiecznym, który każdy członek Zakonu musiał dźwigać sam. Uśmiechnął się więc szeroko, przeskakując z kłody na kłodę i czasem tylko oglądając się za siebie do chwili, kiedy grunt zrobił się trochę bardziej stabilny.
    - Żałuję, że nie poszedłem na kurs aurorski. Może jakby ojciec pociągnął za jakieś znajomości to by mnie przyjęli, a tak siedzę nad tą durną whisky i najchętniej upiłbym się z nudów. - wywrócił lekko oczami. Faktycznie wypił dzisiaj szklaneczkę, czy dwie, może nawet trzy. To była jego słabość, jednak tylko w chwilach kiedy nie mogło to zaszkodzić sprawie. - Rodzice się ekscytują, bo wspomagali solidnie Putułki, które wygrały ostatni mecz. Jakbyś czasem słuchał ludzi których interesują normalne rzeczy jak twój kolega z pracy to byś wiedział, jaką legendę tam odstawili. Ścigający nabili punktów za cały mecz w ciągu pierwszej połowy, byli nie do doścignięcia, ten Valley to jakiś mistrz świata. - dodał zaraz. Starał się skupiać na błahostkach, które dawniej szczerze go ekscytowały. W nich odnajdował samego siebie. Znów się uśmiechał, a to czy Putułki wygrają mistrzostwa na krótką chwilę znów było najważniejsze na świecie.
    Oparł się o drzewo. Nogawki jego jasno brązowego garnituru były całe w błocie, podobnie jak eleganckie buty, które swą świetność utraciły już dość dawno.
    - Bella to moja przyjaciółka. - odpowiedział i chciał, żeby było jasnym, co ma na myśli. Mogła na zawsze być przyjaciółką. Nawet, jeśli urodzi mu dzieci. - Wie, czego mi trzeba.
    Uśmiechnął się lekko widząc, że Selwyn też się trochę ubrudził. Miał jakąś głupią, dziecinną satysfakcję z tego, że dumny szlachcic skakał za nim po bagnach. Kiedy i on dotarł na niewielką wysepkę, Constantine uśmiechnął się nieznacznie. Przymknął lekko oczy. Czemu do niego napisał? Po co go tu ściągnął?
    - Powiedziałem jej o nas. - przez twarz Macmillana przebiegł łagodny, ciepły uśmiech. Nawet, jeśli w słowie my mieściło się tak niewiele, było ono bardzo cenne. - Już dawno. Przed zaręczynami. Wie też, że jesteś panem porządnym. Jest cudowna. Chciałbym, żeby miała męża jaki mógłby ją pokochać, nie mogłem jej okłamać. A ona po prostu powiedziała tak.
    Wzruszył ramionami w wyjątkowo nieszlacheckim geście. W kieszeni spodni miał piersiówkę bezdna i w tej chwili miał straszną ochotę trochę z niej pociągnąć, ale z jego ochotami już tak jest, że bywają niewłaściwe. Tak jak chęć przyciągnięcia do siebie dość postawnego mężczyzny, którego chyba nic na tej ziemi nie obchodzi. Nie pasował tu. Był jak wklejony. Był elegancki jak zawsze. Nie było mowy o luźno zarzuconym krawacie, czy koszuli która przez cały dzień się wygniotła. Był spokojny i skryty. Na tle bagien wyglądał nawet dosyć mrocznie.
    - Przyszło mi do głowy, że zawsze prowadzę cię w miejsca takie, że jak już będziesz miał dość mojej gadaniny, możesz bez problemu mnie ukatrupić i pozbyć się zwłok. Spróbuj kiedyś zasugerować, że nie dbam o twoje dobro. - zaśmiał się cicho, patrząc jeszcze chwilę na ten jakże mroczny obrazek.
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    Behind the mask Empty Re: Behind the mask

    Pisanie by Raven Wto 12 Maj 2020, 03:24

    Na wzmiankę o rogatio Victor uśmiechnął się nieco. Wyobraził sobie łysiejącego Gaunta z rogami na głowie i ten niecodzienny obrazek wyraźnie poprawił mu humor. Przestał myśleć o wizycie u Czarnego Pana, przestał myśleć o morderstwie, którego dokonali w Azkabanie; wyrzucił to wszystko z głowy, usilnie skupiając się na błahych sprawach. Constantine odwrócił się do niego nagle i uśmiechnął wyzywającym sposobem – Selwyn odpowiedział nieco sardonicznym uśmiechem i lekkim zmrużeniem oczu, nie kąśliwie, lekko cierpko. Nie podchwycił jego spojrzenia, wbijając za to wzrok z maleńką szramę na policzku przyjaciela, na ułamek sekundy, nim ten odwrócił się na powrót. Pamiętał sposób, w jaki poznali się w Hogwarcie. Żart Macmillana był udany, a zaczepka powiodła się; inaczej nigdy by nie zaczęli rozmawiać. Selwyn docenił go dopiero po latach; w czasach szkoły burmuszył się na to wspomnienie o rogatio, teraz jednak żart wywoływał w nim jedynie nutę nostalgii.
    - Picie z nudów brzmi całkiem ciekawie. - mruknął do przyjaciela, gdy ten wspomniał o whisky. - Zwykle ludzie piją ze smutku lub stresu, więc to chyba nie taki zły powód?
    Oczywiście, zgrywał się tylko. Uważał bardziej, że pijąc samemu, bardzo łatwo jest się zagalopować, i ani picie na smutno, ani na wesoło nie sprawiało, że alkohol działał choć odrobinę mniej, a człowiek nie pragnął go ani trochę słabiej, lecz powstrzymał się od moralizatorskiej gadki, nie czując się osobą, która powinna mu prawić morały. Zasadniczo, Victor był ostatnią osobą, która mogłaby upominać Constantine'a; jako Śmierciożerca i morderca, nie miał prawa pouczać go o obyczajnych i rozważnych zachowaniach.

    Victor patrzył pod nogi, usiłując nie wpaść w błoto po kolana i nie rozpryskiwać go przy chodzeniu, aby nie ubrudzić się jeszcze bardziej. Stawiał powolne i wyważone kroki, w przeciwieństwie do radosnych harców przyjaciela, który najwyraźniej nic sobie nie robił z ubrudzonego stroju i entuzjastycznie wybierał ścieżkę, która najbardziej mu odpowiadała.
    Nawet w tym musieli być skrajni, skonstatował melancholijnie Victor. Byli jak ogień i woda, choć, w tym konkretnym wypadku, to on był tu wodą, a blondyn ogniem; różnili się we wszystkim, od podejścia, do postrzegania świata. A mimo to, on był tutaj, z nim, i stąpał pośród błota bez słowa skargi, wsłuchując się w pełen ekscytacji i ciepła głos swojego przyjaciela,czując się tak, jak ćma lecąca do światła, z tą samą nieodpartością.
    Kłody pod nogami Selwyna dwoiły się i troiły, a przynajmniej takie odnosił wrażenie, niosąc na barkach ciężar tego dnia. A może bardziej: ciężar świadomości, że mógł skrzywdzić swojego przyjaciela, albo, co gorsza, mógł go na zawsze stracić, w imię jakiejś bzdurnej idei, w którą nawet nie wierzył.

    Wyobraził sobie nagle poczęstowanie eliksirem na rozwolnienie nie Gaunta, a Rosiera i Carrowa, i prawie parsknął śmiechem. Jedna niewinna osoba nadal by żyła... A tamtych dwóch wcale nie było mu szkoda.
    Constantine rozgadał się o Putułkach, zastając Selwyna z nieco złośliwym uśmiechem. Mężczyzna spoważniał zaraz, wyrzucając z głowy Śmierciożerców z pełnymi gaciami. Miał tylko cichą nadzieję, że Czarny Pan nie zechce odczytać jego myśli w najbliższym czasie, bo to mogłoby się mocno źle skończyć.

    Bella to moja przyjaciółka.” - zaznaczył Macmillan, przechodząc do kolejnego wątku. Victor znowu spojrzał na jego twarz, a dokładniej na drobną rankę na policzku, która podwajała jego poczucie winy i zaniepokojenie całą sytuacją. Przyjaciel uśmiechnął się po nosem w rozbawieniu, patrząc na Selwyna, lustrując przy tym jego strój. A potem padły kolejne słowa.
    Powiedziałem jej o nas.” - rozbrzmiało, a ubrany w czerń czarodziej złączył wreszcie wzrok ze swoim przyjacielem. Nas zabrzmiało wyjątkowo żałośnie w ich aktualnej sytuacji, choć była to przecież tylko interpretacja zgorzkniałego bruneta, bo głos drugiego czarodzieja stał się przy tym obwieszczeniu spokojny i swobodny. Na jego twarzy zagościł też wtedy łagodny uśmiech i Victor wnet wpatrzył się w blondyna ze ściśniętym sercem, z twarzą bez wyrazu oraz zdecydowanie zbyt dużym mętlikiem w głowie. TE uśmiechy Constantine'a, te ciepłe, niemal czułe, miały niezwykłą zdolność burzenia spokoju Selwyna i wybijania go zupełnie z rytmu, zawsze i niezmiennie, odkąd tylko się poznali. Wtedy to potrafił patrzeć tylko na niego - a świat mógłby nie istnieć - zawieszając wzrok na wargach przyjaciela, niezdolny do złożenia żadnego logicznego zdania.

    Zebrał wreszcie myśli. Żachnął się w głos.
    - Nie jestem wcale porządny. - mruknął, kopiąc jakiś pobliski kamień. Tliła się w nim teraz jakaś frustracja, gdy Constantine zdołał zburzyć maskę jego opanowania. Przygładził rękaw czarnego garnituru. Wyprostował się, pozwalając, by burza ciemnych włosów opadła w tył, a kilka dłuższych kosmyków zsunęło mu się na oczy. Gdyby miał maskę, może byłoby mu lepiej. Może mógłby wytrzymać jego spojrzenie. Ale nie dziś. I nie teraz.
    Wbił uważny wzrok w cienką szramę na policzku Macmillana. Korzystając z tego, że przyjaciel stał pod drzewem, że nie mógł się nigdzie ruszyć, wykonał te trzy dzielące ich kroki, zupełnie niwelując dystans pomiędzy nimi.
    Powoli uniósł dłoń, czujnie, wręcz ostrożnie. Ujął go pod podbródek, lekko przechylając mu głowę na bok.
    - Skaleczyłeś się. - powiedział, a  jego głos naprawdę miał teraz jakiś mroczny podźwięk. Constantine mógł dojrzeć na twarzy przyjaciela zaciętą nutę, może jakiś żal, coś, co próbowało przerywać maskę obojętności, ale jeszcze nie przerwało jej dostatecznie.
    Skaleczyłem cię” - powinno zabrzmieć, wedle słów Selwyna - „I przepraszam za to” - na głos nie wyrzekł jednak niczego.
    Wolną dłonią wyjął różdżkę, posyłając przyjacielowi łagodniejsze spojrzenie. Przytknął lekko końcówkę poniżej linii cięcia. Zagoił ranę zaklęciem, nawet nie pytając go o zdanie. Jeśli jakiś inny Śmierciożerca powiązałby Macmillana z tą akcją w Azkabanie... Victor nie wybaczyłby sobie tego.
    Mężczyzna powiódł potem spojrzeniem po brązowym garniturze przyjaciela, jakby upewniał się, że nie zobaczy tam żadnych innych obrażeń. Przygładził mu pomiętą koszulę krótkim gestem – choć w każdym innym wypadku mogącym być zinterpretowanym jako po prostu, czuły – a teraz, zdawało się, gestem pedantycznym.
    - Wybacz mi wielce, obejdzie się bez ukatrupiania i ukrywania zwłok, śmiało więc możesz mówić dalej. - Victor puścił go i odstąpił, ze znów niewzruszoną miną, i popatrzył gdzieś w bok, w neutralnym wydźwięku. - Mam dużo czasu. Adele nie oczekuje dzisiaj mojej obecności. - powiedział dość oschłym tonem, starając się, by nie był mocno niechętny, gdy wspominał o swojej narzeczonej. – Najchętniej poszedłbym się z tobą gdzieś napić. Zapomnieć o całym tym dniu. Był parszywy. - westchnął.
    Na powrót narzucił między nimi dystans. Zaczął chodzi powoli w te i wewte, w pewnej odległości od przyjaciela.
    - Mogę iść dziś gdziekolwiek. Byle za prędko nie wracać. - stwierdził, że podzieli się nieco tym, co mu ciążyło na sercu. Constantine miał prawo wiedzieć. Może nie wszystko, ale choć jakiś zarys. - Puste ściany domu są przygnębiające. Ostatnio staram się spędzać więcej czasu w mieście, lub na długich spacerach. Biorę nocki w pracy... Adele jest zajęta sobą. Nie mamy wspólnego języka. - dodał z kwaśną miną - Odwiedzam ją co jakiś czas, kiedy listownie sobie tego zażyczy. Nie wiem już, kto jest tym bardziej znużony, ona, czy ja. To jakaś kpina. - przystanął wreszcie, rzucił przyjacielowi przepraszające spojrzenie, kiedy złapał się na rozwlekaniu swoich problemów. - Nie przyszedłem wylewać żali. Jeśli wolisz, możemy posiedzieć gdzieś w ciszy. Bądź też zwiedzać bagna. Jest mi obojętne.
    Blue
    Blue
    Tempter

    Punkty : 1352
    Liczba postów : 279
    Skąd : Morze takie piękne

    Behind the mask Empty Re: Behind the mask

    Pisanie by Blue Wto 12 Maj 2020, 16:28

    Po twarzy Constantine'a błąkał się lekki uśmiech. Opierał się o drzewo, przymykał oczy, z zadowoleniem grzejąc się w resztkach promieni wieczornego słońca przedzierających się przez tutejsze drzewa. Lubił to miejsce. Zapach wilgoci wydawał mu się przyjemny, w jakiś sposób orzeźwiający. Kiedy odpowiednio się wsłuchać, można było odkryć liczne odgłosy zwierząt, nie tylko błotoryjów ale też tych mniej widocznych, pochowanych między drzewami i liśćmi. Słyszał kolejne słowa rozmówcy i powoli otworzył oczy, wodząc wzrokiem za kolejnymi jego ruchami.
    - W pracy mniej wypada. Pod tym względem dobrze być synem właściciela, ale nawet ja nie mogę się tam zataczać między beczkami. Wbrew pozorom ojciec potrafi być groźny. - mówił to pół żartem pół serio z lekkim rozbawieniem przedzierającym w głosie. Lewy kącik jego ust unosił się w delikatnym rozbawieniu.
    - Bądź porządny. Jeśli odrzucasz mnie z innego powodu niż rodzina, byłbym bardziej zraniony. - mówił szczerze i, choć temat wcale nie był przyjemny, po jego twarzy nadal błąkał się uśmiech. Ten wyraz zawsze mu towarzyszył, inny na każdą okazję, bo czy życie nie składa się z setek lepszych i gorszych żartów, czasem lekkich, czasem okrutnych, których finezję odkrywamy dopiero z czasem?
    Nie oponował, kiedy Victor się zbliżył. Gładkie, jak na szlachecką dłoń przystało palce ujęły jego podbródek. Spojrzał w oczy towarzysza, unosząc przy tym powoli jedną brew.
    - Winnie to małe tornado. - odpowiedział mu jedynie na uwagę. Sześcioletni syn jego brata był prawdziwym wulkanem energii wiecznie ściągającym tarapaty i przejawiającym magiczne zdolności na wszelkie możliwe sposoby. Zawsze był dobrą wymówią do sińców. Kiedy jednak dłonie Victora zaczęły badać jego ciało, wystawione nocą na zimno, niekiedy obdrapane czy posiniaczone, pozbawione jednak większych urazów, sam złapał jego koszulę. Nie wiedział, co ten wyprawia. Nie wiedział, co to wszystko miało na calu, ale cała ta gra coraz mniej mu się podobała. Nie pozwolił mu się odsunąć. - Co to do cholery miało być? - dłonie zacisnął mocno, gniotąc gładki, delikatny materiał. - Nie bawi mnie to, jasne?
    Puszczając jego koszulę, odepchnął go od siebie. Odwrócił wzrok. Być może bezsensownie za nim ganiał. Wierzył, że jeśli będzie wystarczająco uparty, w końcu złamie Selwyna. Ten czasem odpowiadał drobnym gestem, które Constantine gromadził, kolekcjonował jak cenne skarby, czekając na więcej. A co, jeśli to tyllko głupia gra?
    Nie sądził, by to było możliwe, ale nie rozumiał też obejmowania go tak nagle i zabierania dłoni, niedługo po ich ostatnim spięciu.
    - Nie ma wielu miejsc, gdzie Selwyn i Macmillan mogą pokazać się razem bez oczekiwania na zbędne pytania. - mruknął w odpowiedzi, a jego ton pobrzmiewał lekkim poirytowaniem. Siadł po prostu na trawie, znów opierając się o konar za sobą i wysunął piersiówkę z kieszeni. Jego zapas nigdy się nie kończył, bez obaw otworzył więc niewielką buteleczkę i pociągnął z niej specjał swojej rodziny. Przyjemne ciepło rozgrzało jego przełyk. Słuchał kolejnych słów i powinien robić to jako przyjaciel. W całej sytuacji było jednak wiele pustki, którą byłby w stanie przecież zapełnić, gdyby tylko mu pozwolono.
    - Nie musicie mieć wspólnego języka. Macie tylko zrobić razem dzieci. Kolejnych dumnych, nieszczęśliwych Selwynów krwawiących na błękitno, ewentualnie ogniście. - prychnął pod nosem, nie wchodząc jednak w temat czystości krwi. Sam po części rozumiał tradycję, zbyt często kosztowała ona jednak cierpienie ludzi jak na jego gust. - Czego ty w ogóle chcesz?
    Wziął kolejnego łyka i uniósł piersiówkę by Victor mógł wziąć ją, jeśli miał ochotę.
    - Źle ci w samotności. Nie dziwi mnie to. Źle ci w pustym związku. Pewnie. - znów uniósł spojrzenie na twarz masochisty, który w jakiś niesamowity sposób niezmiennie od wielu lat go pociągał. - Ale nie chcesz też mnie. A potem wykonujesz idiotyczne gesty, żebym jednak się zbliżył. Podchodzisz i odsuwasz się.
    Prychnął pod nosem. Jego świat był łatwiejszy. Niewiele go obchodziło poza tym, że ma cholerne prawo do swojego szczęścia i tym, że czuł się po prostu samotny.
    - Z resztą po co pytam. Nic się nie zmieni i po prostu upijemy się na smutno do twoich pieprzonych hamulców. - mruknął pod nosem. - Możemy pograć w grę, jeśli gadanie nam nie idzie. Ale dawaj piersiówkę.
    Wyciągnął rękę, chcąc znów się napić. Wiedział, że naciskanie nie ma sensu, a zbaczanie na te tory w ich rozmowach nigdy nie kończyło się dobrze.
    - Wolałbyś żeby alkohol nie działał na ciebie w ogóle, czy upijać się mocno jednym łyczkiem? - zaczął więc swoją ulubioną grę: w trudne wybory.
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    Behind the mask Empty Re: Behind the mask

    Pisanie by Raven Wto 12 Maj 2020, 21:24

    Czy Selwyn odrzucał Constantine'a z powodu rodziny? To pytanie nie było wcale tak proste. Selwyn, wychowany w konserwatywny sposób, miał wiele starodawnych naleciałości i oporów. Nawet w kwestiach romantycznych bywał staromodny, trzymając się mocno reguł i powszechnie akceptowalnych schematów. Przyjął w swoim życiu pewne zasady, coś, co dawało mu oparcie w chwilach zwątpienia. Wychowany bez ojca, sam szukał sobie wartości, nie zawsze zgodnych z nowoczesnymi wytycznymi. Może był to wpływ konserwatywnej matki, a może jego wrodzony upór do szufladkowania i porządkowania spraw; w jego życiu wszystko miało mieć swoje miejsce, poukładane oraz logiczne. I wtedy pojawił się właśnie Macmillan. Nieuporządkowany i nielogiczny. Był dokładnym przeciwieństwem wszystkich schematów Selwyna, a ich znajomość nakazała mu przewartościować pewne sprawy i spojrzenie na świat, sprawiając, że ten stał się dla niego bardziej zjadliwy, i z biegiem lat, właściwie przyjemny, z uśmiechniętym zawsze Constantinem u boku.

    W którym momencie się w nim zakochał? Ciężko było to stwierdzić. Długo ze sobą flirtowali, w młodości krążyli wokół siebie non stop. Selwyn miał niepoprawne marzenie, by zostawić wszystko i pojechać z Macmillanem gdzieś, gdzie będzie mógł mieć święty spokój, z daleka od matki, jej choroby, spraw domostwa które musiał pilnować, a na końcu, z daleka od wymagań rodu, które to nie miały dla niego wartości. Uważał, że spłodzenie dziedzica będzie po prostu błędem; nie lubił dzieci, nie lubił kobiet, a jego cierpliwość do głośnych dźwięków i zapalczywych działań, była zaskakująco krótka, gdy nie chodziło o Constantine'a.
    Oczywiście były to tylko mrzonki. Był zbyt odpowiedzialny, by ulec takiej pokusie. Wykonywał swoje obowiązki, jeden po drugim, dokładnie, choć bez entuzjazmu. Odkąd dowiedział się, kogo wybrała mu matka, zgodził się dla świętego spokoju. Z logicznego punktu widzenia wybrała dobrze, a jemu wybór był i tak obojętny. Oczywiście, z szacunku do tradycji i własnego sumienia, musiał ukrócić romans z przyjacielem. Nie mógłby potem spojrzeć żonie w oczy, gdyby miał wtedy kochanka na boku. Dla niego to było nie do pomyślenia. Co innego, gdyby nie był zaręczony... I gdyby Macmillan również nie był, dla jasności sytuacji.
    A teraz, w najlepsze, spotykał się z nim, udając że nie mają żadnego problemu, próbując robić dobrą minę do złej gry, i czując się jak ostatni hipokryta. Czy i tego ktoś miałby mu zabraniać, zwykłych spotkań z przyjacielem? Odkąd przystał do Śmierciożerców poczucie winy ciążyło mu z podwójną mocą i nie wiedział już czy jest cokolwiek, czego ostatnio nie robił źle.
    Och, tak. Było coś takiego. Z całą pewnością świetnie mu szło krzywdzenie ludzi. Również i tych najbliższych.

    - Wybacz. - powiedział z absolutnym spokojem, kiedy Constantine puścił go i odepchnął od siebie.
    Może tego dnia zadziało się zbyt wiele. Selwyn próbował być racjonalny. Może był przemęczony i stres za mocno siadł mu na głowę. Nie powinien dotykać przyjaciela. Powinien trzymać się od niego z daleka. Mimo to, był zadowolony, że zaleczył mu tą rankę. I słowo „wybacz” wcale nie tutaj zabrzmiało przekonująco.
    A może po prostu tortury Czarnego pana zaczynały mieszać mu w głowie i powinien się teraz podwójnie pilnować, by nie wywołać w przyjacielu kolejnej fali niechęci?
    Na wzmiankę o dzieciach żachnął się. Założył ręce. Popatrzył wymownie w gałęzie drzew, jakby znalazł tam coś niezwykle interesującego.
    „Czego ty w ogóle chcesz?” - rozbrzmiało, wywołując u Victora nieco posępne przemyślenia. Przejął od przyjaciela piersiówkę i pociągnął łyka.

    - Cóż, dzieci na pewno nie chcę. - wzruszył krótko ramionami. Musiał to w końcu powiedzieć, duszenie tego w sobie nie miało najmniejszego sensu. Miał wrażenie, że nie będzie to dla Constantine'a specjalnym zaskoczeniem. - Adele za to chce dzieci, więc będzie się nimi zajmować. Ze mnie marny będzie ojciec. W próbach wychowania narobiłbym więcej szkód, niż pożytku. Z resztą, co ja mogę o tym wiedzieć. Zajmę się pracą. Jak zwykle. - głos był oschły i wyprany z emocji. Spróbował udać, że go to nie rusza.
    Macmillan zarzucił mu gadką o zahamowaniach i miał w tym pełną rację. Dokładnie tak było. Cała ta sytuacja była od początku do końca bez sensu. Selwyn powstrzymał wzruszenie ramion. Oddał mu piersiówkę.

    - Możemy się napić za to, ze Putułki wygrały ostatni mecz, nie zaś do moich pieprzonych hamulców. - rzucił, tym razem żartobliwie, dość blisko Constantine'a, w zupełnie poprawnej moralnie odległości.
    Niczym w młodości, w Hogwarcie; stał lub szedł przy blondynie, niczym stróżujący ogar. Blisko, jedynie krok dalej, gotów rzucić na każdego kto podejdzie, na najmniejszy objaw zagrożenia. Ale on nie przebierał za młodu w środkach, nie bawił się w pojedynki na różdżki; potrafił uderzyć pięścią, w tak grubiański, niewyszukany sposób. Było w nim coś zdziczałego i instynktownego, pewno przez skryty głęboko, ognisty temperament rodu. Ta czujność, wywołania chęcią chronienia najbliższych sobie osób, weszła mu w nawyk i nie zniknęła. Z wiekiem nabrał jednak rozsądku. Oraz wiele rozwagi.
    Zerkał na przyjaciela, próbując rozbić ciężką atmosferę. Zerknął na jego włosy, odstające pociesznie na różne strony, zmierzwione podwójnie poprzez skakanie po kłodach. Tak bardzo korciły, by przesunąć po nich dłonią. Albo chociaż przygładzić.
    Victor szybko skupił się na zadanym pytaniu.

    - Upijać się mocno jednym łyczkiem, o tak. - odparł bez zastanowienia lub chwili wahania. - Rety, życie byłoby wesołe, a każdy chodził pijany. - spróbował wyobrazić sobie pijanych w sztok Śmierciożerców. A może, gdyby Voldemort choć raz się dobrze upił, przestałby być tak strasznie drażliwy? - W porządku. Co byś wolał: nigdy nie podarować nikomu żadnego prezentu, czy nigdy żadnego nie otrzymać?
    Blue
    Blue
    Tempter

    Punkty : 1352
    Liczba postów : 279
    Skąd : Morze takie piękne

    Behind the mask Empty Re: Behind the mask

    Pisanie by Blue Sro 13 Maj 2020, 14:52

    Nie odpowiedział na nie-przeprosiny, odwracając przy tym wzrok gdzieś dalej. Obserwował powolne przesuwanie jasnych plam światła pomiędzy cieniami mokradeł. Lubił ten widok, choć w tej chwili przesuwał spojrzeniem raczej bezwiednie, beznamiętnie, usiłując przy tym poukładać sobie w głowie nowo powstały chaos. Ostatnimi czasy coraz częściej wszystkie emocje, jakie łącznie ów chaos tworzyły, przekształcały się w gniew, złość. Niechęć do świata, który działa w bardzo niezrozumiały dla niego sposób, w bardzo niewłaściwy sposób. W niechęć do ludzi, którzy często może i chcą dobrze, ale zwyczajnie nie potrafią. Albo słowo "dobrze" rozumieją inaczej. Niechęć do uciekania od najłatwiejszych rozwiązań.
    Spojrzał w kierunku Victora, kiedy ten nów się odezwał.
    - Nie o to pytałem. - stwierdził obojętnie, znów kierując spojrzenie na człowieka, który chyba nie chciał mu odpowiedzieć. Nie naciskał więc, przesunął powoli palcami po wilgotnej trawie, która pewnie już odcisnęła się na jego spodniach. - Wychowa je niańka jak większość szlachciców. Twoja rola ogranicza się do płodzenia, jeśli na więcej nie masz ochoty. - dodał zaraz. Nie widział tu żadnego problemu, dziecko ma po prostu powstać. On sam także za bardzo o tym nie marzył i wiedział że nie on będzie zajmował się opieką, raczej czasem polata z młodym na miotłach, czy przegoni go po bagnach.
    Przyjął oddaną mu piersiówkę i napił się z niej ponownie. W tym tempie pewnie to Victor będzie go prowadził w drugą stronę, oby więc dobrze zapamiętał drogę bo zabłądzenie na mokradłach mogłoby nie być zbyt przyjemne.
    - Obojętne, za co. - stwierdził w końcu. Liczył, że to spotkanie rozbije mętlik w jego głowie, ostatecznie jedynie go powiększało. Lekiem mógł być już wyłącznie alkohol i tego nie zamierzał sobie odmawiać. Piersiówka wiecznie pełna, połączona z jego domowymi zapasami koiła jego nerwy, ponownie rozlewając się w nim przyjemnym ciepłem. Uśmiechnął się pod nosem. - Bo ja wiem, nie każdy upija się na wesoło. - uśmiechnął się pod nosem. - I łatwo byłoby się upić przypadkiem, nawet głupim cukierkiem.
    Powiedział, obracając powoli piersiówką między palcami i to jej poświęcając główną część swojej uwagi w tym momencie.
    - Hmmm. Jestem pewien, że większość ludzi stwierdziłaby tutaj że wolałaby nic nie dostać, bo dawanie jest takie przyjemne, ale cholera, będę egoistą. - dodał zaraz, a uśmiech na jego twarzy lekko się poszerzył. - Lubię prezenty. Niespodzianki. Pierdołki. I nikomu ich nie oddam.
    Wzruszył lekko ramionami.
    Czuł, jak jego usta lekko sztywnieją, co było dość typowe dla niego kiedy robił się podpity. Coś jak delikatne mrowienie, które odbierał jako dość przyjemne. Pociągnął więc jeszcze jeden większy łyk i przymknął leniwie oczy. Jutro spotkanie Zakonu. Zobaczy wszystkich. Dowie się jak pozostałe misje. Na szczęście jednak spotkanie miało być wieczorem, więc noc może spokojnie przepić.
    - Zawsze jeść już tylko swoje ulubione danie, czy różne rzeczy ale takie, które średnio lubisz?
    Czas mijał swobodnie, póki nie wchodzili w bardziej prywatne tematy. Trzymali się głupich rozważań, abstrakcyjnych i nie dotyczących ich. Ostatecznie kiedy robiło się ciemno, podniósł się powoli. Kręciło mu się w głowie, co z resztą całkiem go bawiło. Podparł się o drzewo i zaśmiał, nie do końca samemu rozumiejąc z czego.
    - Jak się trzymasz, ponuraku? - odezwał się bełkotliwie do towarzysza obecnej imprezki. - Lepiej nie spędzać tu nocy.
    Raven
    Raven
    Minor Daemon

    Punkty : 3596
    Liczba postów : 341
    Skąd : Warszawa

    Behind the mask Empty Re: Behind the mask

    Pisanie by Raven Czw 14 Maj 2020, 04:10

    Posłuchał odpowiedzi na pytanie, ciągle grając  z nim w grę i pozwalając myślom błądzić po płytkich i niezobowiązujących rejonach, a napięcie w środku ciała, ten stres, wywołany wcześniejszymi sytuacjami, począł nagle odchodzić w zapomnienie.
    - Myślę, że ulubione danie. To całkiem wygodne. Raczej nie miałbym nic przeciwko. Druga opcja wydaje mi się bardziej upierdliwa. Męcząca. Trzeba mieć coś z życia.
    Przegadali wiele godzin, w trakcie których Victor zupełnie zapomniał o troskach. Przy Constantinie nie było to trudne. Dokładnie tego mu było trzeba i mógł tak rozmawiać o błahostkach nawet i do samego rana, mając przyjemny szum w uszach i znacznie mniej zacięty wyraz twarzy, niż przez całą resztę dnia. Mogli być sobie pijani, mogli się śmiać z głupot, mogli też bezkarnie śpiewać sprośne piosenki... Nikt ich tutaj nie widział, ani nie oceniał. Selwyn poczuł się trochę jak za dawnych lat w Hogwarcie. Dość beztrosko i spokojnie, z daleka od problemów i też całkiem naturalnie. Jakby żaden z nich nie nosił żadnej maski, a wszystko było w najlepszym porządku. Cóż, częściowo może tak było. Dopóki nie poruszali pewnych tematów, nie drążyli własnych problemów, cieszenie się chwilą, i alkoholem, wychodziło im naprawdę doskonale. A na pewno doskonale szło Selwynowi. Nawet na moment nie pozwolił myślom wrócić do mrocznych wspomnień. Z typowym dla siebie szufladkowaniem spraw, tą część życia zwyczajnie zamknął na jakiś czas w swojej głowie.  
    Zapadł zmrok, zrobiło się chłodniej. Przemoczone ubrania mężczyzn zaczynały być nieprzyjemne. Macmillan wstał pierwszy, podejmując właściwą decyzję. Selwyn również się podniósł. Zachwiał lekko. Na pewno zachwiał się mniej, niż przyjaciel.
    - Dawno już nie trzymałem się równie dobrze. - parsknął, rozbawiony nie wiadomo czym, brunet. Może był rozbawiony rozbawieniem przyjaciela. A może po prostu tym razem alkohol nie wszedł mu na smutno. - Powinniśmy częściej się tak spotykać. To świetne miejsce, kiedy je odkryłeś? - dodał po chwili, niezbyt panując teraz nad słowami. Na szczęście, jeszcze całkiem panował nad ciałem.
    Obrzucił czarodzieja kontrolnym spojrzeniem i zawyrokował, nie namyślając się wiele.
    - Odprowadzę cię. Ładnie cię wzięło. - mruknął, mówiąc o stanie upojenia swojego przyjaciela – Kto by pomyślał, że znasz aż tyle Quiditchowych przyśpiewek... I że w ogóle tyle ich ktoś natworzył. - No, chodź. Złap się mnie. - Selwyn podszedł do drzewa, o które wspierał się przyjaciel i bez pytania przeniósł jego rękę, zarzucając ją sobie przez kark, aby go nieco poholować. - No, dalej... Postaramy się nie wpaść w błoto... A przynajmniej, nie w całości. - westchnął, puszczając mu rozbawione spojrzenie, kierując się z pijanym blondynem ku posiadłości.
    Dlaczego teraz ich kąpiel w błocie zdała mu się wyjątkowo ciekawa?
    Ta chwila, w której byli blisko... Choć w głupio przyziemny sposób, urągający arystokratycznej krwi, sprawiła, że Selwyn poczuł się, jakby coś odjęło mu lat. Miał w końcu pełne prawo pomagać przyjacielowi, miał pełne prawo być teraz blisko i nikt, absolutnie nikt nie mógł zarzucić mu, że robi cokolwiek niewłaściwego. Prawdę mówiąc, Selwyn był w takim stanie, że gdyby usłyszał od kogoś cokolwiek takiego, bez zastanowienia rzuciłby Crucio. A nawet mógłby się z tego zaśmiać.
    Mimo całej historii Victora, dość posępnej i wypełnionej głównie obowiązkami, nakazami i zakazami, nie mógłby zupełnie wyprzeć się tego, że jego poglądy bliższe były Czarnemu Panu, niż poglądom Zakonu. Gdyby nie musiał wybierać... Gdyby pozwolono mu zachować autonomię w tej rozgrywce to po prostu by nie wybierał. Wyjechałby gdzieś, albo się gdzieś zamknął. Ale ta sytuacja wymagała radykalnych działań. A Czarny Pan miał słuszność, wyładowując na nim swój gniew; Selwyn dopuścił się niedopatrzenia i zawiódł go, było więc logiczne, że zasługuje na karę. Mężczyzna zgadzał się z tymże osądem. Pomimo zastraszeń, terroru i nienawiści, Voldemort miał słuszność w wielu kwestiach, według rozważań Victora. I może nawet, gdyby tylko nikt nie szantażował go jego rodzicielką, Śmierciożerca z większą chęcią wykonywałby swe obowiązki.
    Selwyn, niesiony długo tłumioną furią, potrafił bez cienia oporu wyładowywać frustracje na podlegających mu w akcjach Śmierciożercach, właśnie tak, dokładnie, to działało; koło zastraszania domykało się. Czy mógłby kiedyś zmienić strony w tej brudnej rozgrywce? To było bardzo ciężko stwierdzić.
    - Dobrze, stąd już dotrzesz, jak mniemam – mruknął Selwyn, puszczając rękę przyjaciela i chwytając go na moment za ramiona, by ten złapał równowagę. - Uważaj na siebie. - powiedział na odchodne, cofając się parę kroków. Odprowadził go spojrzeniem, aż do samych drzwi domostwa i kiedy te otworzyły się, wpuszczając Constantine'a do środka, aportował się do swoich włości.

    *
    W Ministerstwie Magii jak zwykle były tłumy. Selwyn siedział przy biurku, spisując kolejny raport. Kiedy wypił eliksir na kaca, a potem dwie kawy, był w stanie funkcjonować całkiem wydajnie i nawet jego kwaśna mina nie zmieniła się nawet o jotę – był dokładnie tak samo burkliwy, jak zawsze.
    Drzwi do jego wydziału otworzyły się. Uniósł niechętnie spojrzenie ku przybyłym.
    - Pan Selwyn? - zapytał jeden z dwóch czarodziejów, ubranych w ciemne, służbowe szaty. Brunet skinął tylko głową, odkładając papiery na bok. – Proszę nie wstawać. - rzekł niższy, łysiejący mężczyzna, mocno niechętnym tonem. - Mamy dla pana złe wieści.
    Selwyn wyprostował się. Skoncentrował wzrok na mówiącym.
    - Proszę kontynuować. - wyrzekł, z nieco zmarszczonymi brwiami.
    - Adele Yaxley nie żyje. Zginęła w wypadku. - starszy czarodziej złączył dłonie. - Najszczersze kondolencje.
    Victor zaniemówił. Patrzył tylko, nieruchomy, mrugając kilkakrotnie, jakby się właśnie przesłyszał.
    - Nie żyje? - zapytał na głos i sam zdziwił się własnemu tonowi. Był on suchy, protekcjonalny i wyjątkowo nieprzejęty. - Jak to? Jak zginęła?
    - Został pan upoważniony do zapoznania się z raportem. Proszę. Oto i on. - funkcjonariusz położył plik akt na biurku czarodzieja. - To wszystko z naszej strony. - skinął mu głową i popatrzył na drugiego czarodzieja. Wyszli z wydziału bez słowa.
    Selwyn nie sięgnął po akta. Patrzył w zamknięte drzwi. Powinien czuć się parszywie. Powinien czuć żal.
    Poczuł się nagle tak, jakby ktoś wyrwał go z klatki. Jego myśli z miejsca powędrowały do Constantine'a. Może nie było to szczęście... Ale nie był to też smutek. Adele powiedziała mu od razu, że go nie pokocha. Powiedziała od razu, że chce tylko dzieci. Nie było w ich związku niczego osobistego. Selwyn nie zamierzał rozpaczać.
    Dzisiejsza akcja planowana przez Śmierciożerców wydała mu się nagle prawdziwą przyjemnością.
    *

    Kolejna kamienica w której było kilku mugolaków nie różniła się niczym szczególnym. Zdobyli informację, że znajdują się tam też poplecznicy Zakonu... Więc, należało dokonać szybkiej eksmisji. A może dokładniej, eksterminacji.
    Planowali to drugi tydzień. Spodziewali pewnych zabezpieczeń... Czarny Pan poinstruował ich, co i jak mają zrobić. Akcja miała być szybka, ale spektakularna. Selwyn, Carrow, Lestrange i Travers okrążyli w milczeniu budynek.
    Carrow zaczął ściągać zabezpieczenia. Travers wyważył drzwi. A Selwyn... Selwyn miał zamiar porządnie pobawić się ogniem.
    *
    Blue
    Blue
    Tempter

    Punkty : 1352
    Liczba postów : 279
    Skąd : Morze takie piękne

    Behind the mask Empty Re: Behind the mask

    Pisanie by Blue Czw 14 Maj 2020, 16:21

    - Błagam cię. - zaśmiał się, czując jak świat wiruje wokół niego. Od tego wirowania było mu wesoło, ale też już odrobinkę niedobrze. Trzymał się jedną ręką gałęzi drzewa pod którym stanął, inaczej pewnie jego nogi tanecznym krokiem zawiodłyby go prosto w błoto. - W Wigilię Bożego Narodzenia zamiast kolęd śpiewamy przyśpiewki o wyższości Putułek nad Harpiami odkąd Fred zaczął w nich inwestować.
    Mówił bełkotliwie, chwilami dłużej zajmowało mu wydukanie słowa, ale to co mówił bawiło go zdecydowanie bardziej niż powinno. Kto by się jednak tym przejmował? Widział jak Selwyn się zbliża i miał cholerną nadzieję, że trzyma się choć trochę lepiej.
    - Skarbie, ja tu mieszkam. - zaśmiał się szczerze, kiedy padło pytanie świadczące jawnie o tym, że alkohol zamroczył także Selwyna. Mokradła otaczały posiadłość Macmillanów, nadając jej trochę mrocznego wyrazu, który mocno kontrastował z prawdziwą atmosferą ich rodu. - Znam te bagna na wylot. Tylko pamiętaj, że to bagna. - dodał, kiedy Victor zaczął go prowadzić. Sam stawiał kroki niepewne i powolne, czasem trochę za mocno przesuwając się w przód lub tył. - I nie stań na błotoryju, nie lubią tego.
    Starał się trochę wziąć w garść, ostateczna prawda była taka, że nie było najbardziej rozsądnym upijać się w troki w tym miejscu. Dawny Gryfon rozsądkiem nie grzeszył jednak nigdy, a jego towarzysz najwidoczniej nie do końca zdawał sobie sprawę z realnych zagrożeń. Nie zaszli w mokradła bardzo głęboko, prawda była jednak taka, że i tutaj niewłaściwie ustawiony krok mógłby się skończyć wciągnięciem w bagnistą otchłań. Błotoryje nawet jeśli na codzień nie były wielkim zagrożeniem, w stadzie mogłyby bez problemu zapolować na czarodzieja który nie potrafi poprawnie wymówić nawet własnego imienia.
    Constantine nie wyglądał jednak na przerażonego, całym pijanym sobą rzucał tym bagnom wyzwanie, którego nie był w stanie nawet przejść sam. Podpierał się na zdecydowanie bardziej trzeźwym towarzyszu, prezentując mu przy tym piosenki jakich raczyli go gracze quidditcha, których miał szansę poznać i z którymi miał szansę porządnie się napieprzyć. Często były znacznie mniej wyrafinowane niż to, co śpiewają zwykli kibice.
    - Mhmm. - mruknął, kiedy stanęli już na twardym podłożu, a Selwyn nadal go nie puszczał. Przymknął oczy, choć to nie ułatwiało sprawy, ani nie zmniejszało sztormu jaki panował teraz w jego głowie. Ostatecznie wciąż trzymając się za przedramię towarzysza, zgiął się w pół, wyrzucając z siebie sporą ilość alkoholu wraz z kolacją jaką dzisiaj zjadł. Kwaśny posmak w ustach jaki mu pozostał był dość obrzydliwy, cały w sumie czuł się dość obleśnie i na tyle był zmęczony, że gdyby nie Victor, chyba położyłby się na trawie.
    Pozwolił jednak odprowadzić się przez błonia i ogród ku posiadłości. Raczej nikt o tej porze nie powinien być w okolicy, nikt nie powinien pytać.
    - Mmmm...nie rozszczep się. - bąknął tylko, ruszając samotnie ku posiadłości, która w tej chwili zdawała się być niemal labiryntem. Ostatecznie jeden ze skrzatów domowych pomógł mu znaleźć się w łóżku. Chwała mu za tym. Czy on nie dał mu przypadkiem za to swojej marynarki? Rano i tak nie będzie tego pamiętał.


    Obudziły go ostre promienie słońca i wrażenie, że w jego żołądku właśnie odbywa się rewolucja i spiskowcy dopiero co rozlali w nim kwas. Zamknął oczy, nienawidząc samego siebie, choć każda myśl jakby wzmagała poczucie słabości i ból głowy. Powoli z każdą chwilą docierał do niego także własny smród i niepewność związana z tym, że pamiętał co prawda wyrywki wczorajszej nocy, były one jednak wyjątkowo niepoukładane i zdecydowanie niekompletne.
    Podniósł się powoli z łóżka, kierując do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku. Wiedział, że do południa na pewno nie dojdzie do siebie, musiał jednak dotrzeć jeszcze dzisiaj do biur i odpisać coś w sprawie dystrybucji ich whisky na nowe tereny.

    Siedział już za biurkiem, po raz dziesiąty czytając ten sam dokument. Był rozproszony, było mu zimno i czuł słabość. Alkohol to doprawdy trucizna, choć trudno powiedzieć by Macmillan miał w głowie pierdoły pokroju więcej nie piję. Właściwie, czuł się dużo lepiej niż przez ostatnie dni. Czuł, że realnie tego potrzebował. W jakiś sposób odreagował wszystko, co ostatnimi czasy się działo.
    Już składał podpis na dokumencie, który wydawał mu się całkiem porządny, kiedy dosłyszał ciche stukanie w okno. Dość charakterystyczne, żaden czarodziej nie pomyliłby tego znaku pojawienia się sowy z czymkolwiek innym. Wpuścił więc ptaka, przyjmując zaraz swoją gazetę. Prorok może i był jawnie ocenzurowany, może i wiele artykułów w nim coraz bardziej zionęło propagandą, nadal jednak nie miał odpowiedniej konkurencji, jeśli człowiek chciał orientować się w najnowszych wydarzeniach z kraju.
    Wizerunek lady Yaxley na jednej z przednich stron zainteresował go szczególnie.

    Na spotkaniu Zakonu od dawna już nie widywali się w pełnej grupie. Nie byli w stanie udzielić schronienia w tym miejscu wszystkim, którzy potrzebowali się ukryć. Pomniejsze kwatery rozsypane po całym Londynie były w tym momencie konieczne i każda musiała mieć obstawę. Najbardziej problematyczni byli charłacy, czarodziej mugolskiej krwi nawet nie przygotowany do walki i bez większych zdolności miał jakąkolwiek szansę ochrony, jednak bez jakiejkolwiek magii nikt nie miał szans w starciu z magicznym napastnikiem.
    Spotykali się więc w grupach dowódców konkretnych podgrup, którzy później przekazywali informacje swoim. Siadali właśnie do drewnianego, obdrapanego stołu w dość prostym salonie w starej kamienicy, kiedy po środku pomieszczenia pojawił się patronus. Świetlista wiewiórka stanęła w miejscu, unosząc wysoko kitę, nie wydała żadnego dźwięku, a po prostu rozpłynęła się w powietrzu.
    - Steve jest na Greem Alley. - odezwała się Olivia, w jednej chwili wstając z miejsca. Znak był oczywisty, grupa potrzebowała pomocy. Tylko skąd przeciwnik znał ich kryjówkę?
    Nie było czasu się zastanawiać, cała grupa w popłochu opuściła kwaterę główną i jej teren - obszar objęty zabezpieczeniami antyteleportacyjnymi, by przenieść się na obrzeża Londynu.
    Budynek stał w lekkim oddaleniu od uliczki, odrobinę w lesie. Dzięki zaklęciom zabezpieczającym wyglądał z zewnątrz na ruderę, otoczony tabliczkami z zakazem wstępu i ostrzeżeniami.
    Nie było jednak wątpliwości, że wydarzyło się tu coś bardzo złego. Odgłosy dobiegające z wnętrza budynku jawnie świadczyły o walce, podobnie jak błyski zaklęć.
    Nikt się nie odzywał, grupa w pełnym napięciu ruszyła po schodach, mijając rozpostartą na nich dramatycznie postać starszego mężczyzny, mugolskiego pochodzenia czarodzieja, słynnego numerologa. W dłoni miał różdżkę, usta rozdziawione zapewne w próbie wypowiedzenia zaklęcia. I dokładnie w tej chwili rozpętało się piekło.
    Drewniane deski podłogi zajęły się ogniem, rozprzestrzeniającym się szybko i nieubłaganie. Ogniste języki przypominały w swych ruchach demony, układały się w przerażające kształty, jakby samo piekło postanowiło wyjrzeć na powierzchnię ziemi, zatańczyć w tym domu. Dwie osoby wpadły do kuchni, by pomóc w walce jaka tam miała miejsce, on wraz z towarzyszem ruszył ku górze, czarem osłaniając się przed płomieniami. To stamtąd rozchodził się ogień i stamtąd dobiegały kolejne krzyki.
    - Commotio. - wypowiedział, energicznym ruchem kierując koniec różdżki ku zamaskowanej postaci, posyłając tym samym w stronę swojego przeciwnika zaklęcie mające wywołać silne rażenie prądem. - Uciekaj na dół! - krzyknął do nieznanej sobie kobiety, najpewniej niedoszłej ofiary tu obecnego. Ile z ukrywających się tu osób zdążyli zabić, czy ktokolwiek prócz tej kobiety jeszcze żył? Biegnąc tu dostrzegł jeszcze dwa ciała w korytarzu.
    Nie czekając na jej reakcję, uniósł ponownie różdżkę ku przeciwnikowi z zamiarem rzucenia kolejnego czasu.

    Sponsored content

    Behind the mask Empty Re: Behind the mask

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Czw 28 Mar 2024, 15:41