- Huh. Na mój gust, robi się nieco zbyt gorąco. - zauważył V, kiedy któryś raz z rzędu jakieś odnóże czy macka chlasnęły go po bladej, nieregenerującej się skórze, zostawiając zwyczajne sińce. Powoli docierał do niego fakt, że miał jakieś szanse jedynie wtedy, gdy walczył z dystansu - w środku jatki nie był już przydatny, zbyt wiele rzeczy działo się w jednym czasie, by kontrola nad bestiami mogła być komfortowa.
To sprawdzało się kiedyś. Kiedy miał Yamato. Teraz nie było już mądre. Musiał znaleźć wyjście.
Stali bark w bark, kręcąc w miejscu, odpierając hordę potworów, dybających na ich życie. V słyszał ciężki oddech Dantego, czasem zadowolone warknięcie, czasem okrzyk pełen triumfu, kiedy kolejny demoniczny łeb turlał się w dół zbocza. Człowiek zaś szybko tracił siły. W tej konfiguracji nie mógł się w żaden sposób równać z nieśmiertelnym łowcą.
- W dół! - krzyknął, ściągając mężczyzną za bark, gdy Gryf wyrzucił z siebie spektakularną falę piorunów - Słuchaj, muszę załatwić ich z góry, bo zaraz...-
Coś gruchnęło w dole, posyłając w potężne drżenie wszystkie korytarze wokół. Purpurowy blask z zamku zwiększył swą intensywność.
Sam Sparda najwyraźniej, zainteresował się w końcu gośćmi.