by Koss Moss Nie 27 Sty 2019, 20:57
Lucy zacisnęła wargi i odwróciła wzrok, gdy Nathan opadł na fotel obok nich. Śmierdział papierosami. Rozłożył blat i położył na nim umięśnione przeguby, chyba nie czując zbyt wielkiego entuzjazmu na myśl o słuchaniu o losach Bizancjum.
Jego uwagę ściągnął na siebie Alex.
— Co? — wychrypiał i powiódł za palcem wskazującym na jego rękę. Ach, tatuaże. Dla niego były czymś tak codziennym i nieodzownym, że zdążył już zapomnieć, że ktoś może widzieć w nich coś niezwykłego.
Wzruszył ramionami i rozpiął bluzę, a potem ją zdjął, zostając w samym czarnym t-shircie z krwawym logiem jakiejś kapeli. Jego ręce były wytatuowane aż po dłonie: na jednej z nich młodzieniec dopatrzył się wielkiej, czarnej jaszczurki, która pięła się po umięśnionym ciele, zostawiając na nim pręgi i rozcięcia, niknąc wreszcie pod rękawem; a na drugiej inny drapieżca, wyszczerzona we wściekłym grymasie, gotująca się do ataku puma wśród niezwykle dopracowanych, najeżonych cierniami gałęzi.
Te dwa główne motywy przeplatały się z innymi, które były tam wcześniej lub pojawiły się później, a na skroni znajdował się wzór plemienny, który przypominał ślady po szponach.
Można było się spodziewać, że kark i plecy Nathana też były wytatuowane, skoro szukał już miejsca na nowe tatuaże nawet na palcach.
— Co, też sobie zrobisz? — zapytał z powątpiewaniem i pewną kpiną w głosie, zwijając bluzę, by przewiesić ją przez oparcie.