Max Stone
× Wiek: 27 lat
× Data urodzenia: 07.10.
× Narodowość: Amerykanin
× Wzrost: 178 cm
× Sylwetka: szczupła, BMI wskazuje na wagę prawidłową, a budowa ciała na rażący brak siłowni
***
Wróciwszy do domu, w pierwszej kolejności rozłożył w korytarzu mieszkania swoją mokrą parasolkę, żeby mogła sobie wyschnąć. Padało już prawie cały tydzień i nie wyglądało na to żeby miało przestać w najbliższym czasie. Cóż, na tę porę roku nie było to nic zaskakującego, więc trochę ciężko było mu sympatyzować z wszechobecnym narzekaniem na pogodę. Sam lubił deszcz. Może niekoniecznie lubił być przemoczony do samej bielizny, ale widok deszczu i zapach miasta spowitego nim był dla Maxa kojący.
Jedyne co go irytowało w obecnej pogodzie to fakt, że każdy dookoła odczuwał potrzebę podzielenia się swoją dezaprobatą co do faktu, że pada. W pracy, w metrze, nawet w kolejce do kasy. Dla niektórych ludzi deszcz był na tyle niesamowitym wydarzeniem, że aż trzeba było się nim podzielić z przypadkowym człowiekiem.
A że Max był obdarzony tak ogromną ilością asertywności, że aż żadną, to dawał się wciągać w te pogawędki. To nie tak, że był całkowitym mrukiem i zgredem, ale po prostu nie widział sensu w small talku, który do niczego właściwie nie prowadził.
Tego popołudnia w metrze siedział obok kobiety, która podczas dziesięciu minut jazdy zużyła chyba całą paczkę chusteczek. Rzeczywiście, łatwo było złapać jakieś paskudne choróbsko przy takiej pogodzie, zwłaszcza zważywszy na fakt jak dynamicznie się w ostatnim czasie zmieniła. Tak, choroby to była inna upierdliwa rzecz związana z deszczem. Max miał szczęście mieć całkiem niezłą odporność (albo zwyczajnie nie narażał się na choroby), ale jego współpracownicy niekoniecznie, przez co miał więcej pracy.
Był także jego sąsiad z mieszkania obok, który ewidentnie również coś złapał i Max wiedział o tym doskonale, mimo iż nigdy go nawet nie widział na oczy. W zasadzie nawet nie był pewien, czy to on, ale kaszel brzmiał raczej...męsko.
Max mógł podziękować cienkim ścianom w budynku. Zawsze mogło być gorzej, mógł mieszkać obok imprezujących studentów czy pary z bujnym życiem seksualnym...a dostał kaszlącego gościa. Nie tak źle.
I może po prostu czuł się za bardzo rozpieszczony tą ciszą, ale ten głośny, niekończący się kaszel go wkurzał. Nie mógł mieć pretensji do chorego człowieka, ale...cholera, musiał napisać te artykuły! A w takich warunkach ciężko było się skoncentrować.
Co gorsza, z dnia na dzień kaszel wcale nie zdawał się mijać, a wręcz stawał się jeszcze gorszy. Czy ten człowiek był w ogóle u lekarza? Brzmiało paskudnie, zdecydowanie nie jak zwykłe przeziębienie. A może mieszkał obok osoby starszej czy niepełnosprawnej, która nie potrafiła sobie sama poradzić? Naprawdę nie wiedział nic o osobie mieszkającej obok. Przeprowadził się do tego mieszkania zaledwie kilka miesięcy temu, ale i tak to dosyć dziwne że przez ten czas nie zdołał się nawet minąć z sąsiadem. Z drugiej strony...to nie tak, że Max jakoś często opuszczał swoje mieszkanie. Głównie idąc do pracy. Cóż...prawie tylko w tym celu. A i do pracy nie chodził jakoś często. Będąc częścią redakcji portalu internetowego mógł spokojnie pracować w domu przez większość czasu. Nawet zakupy robił przy okazji wyjścia do pracy. Kiedy dawał namówić się współpracownikom na piątkowego drinka to było prawdziwe święto. Brzmi trochę żałośnie, prawda? Ale Maxowi takie życie, o dziwo, w ogóle nie przeszkadzało. Było mu wygodnie w tej rutynie.
Noc zdołała już zawisnąć całkowicie nad Nowym Jorkiem, a Max był w trakcie pisania kolejnego artykułu. Trafił na temat w miarę lekki i przyjemny, więc teoretycznie powinien szybko mieć to z głowy, ale czuł cholerne zmęczenie i ogromne problemy ze skupieniem się.
Ponadto...ten przeklęty kaszel.
W pewnym momencie jednak kaszel sąsiada stał się na tyle intensywny, że zaczęło to brzmieć jakby ten człowiek się dusił.
Niewiele myśląc wstał z krzesła i wybiegł z mieszkania.
— Halo? Wszystko w porządku? — pytał, pukając do sąsiednich drzwi. — Wezwać pomoc?
Jako dziennikarz miał okazję zetknąć się z paroma historiami o tym, jak samotni ludzie umierali w swoich mieszkaniach i nikt się im nie zainteresował dopóki gnijące ciało nie zaczynało mocno śmierdzieć. I może trochę wyolbrzymiał sprawę, ale nie chciał mieć innego człowieka na sumieniu.